Obecność liczy się bardziej niż „menu”
Dzisiaj Bóg w liturgii słowa stawia przed nami zasadnicze pytanie: czy nasza religijność sprowadza się do listy zadań wykonywanych dla Boga, czy jest raczej przestrzenią żywego spotkania, z którego wyrastają naprawdę Boże czyny? Różnica ukrywa się pod warstwą dobrych intencji, a jednak rozstrzyga o tym, czy wiara będzie dla nas ciężkim bagażem obowiązków, czy lekkim oddechem przyjaźni.
Dwie pary bohaterów – Abraham i Sara pod dębami Mamre oraz Marta i Maria w Betanii – tworzą dziś zwierciadło, w którym można zobaczyć własne serce. Abraham dostrzegł trzech przechodniów i natychmiast wybiegł z namiotu: „O Panie, jeśli darzysz mnie życzliwością, racz nie omijać Twego sługi!” (Rdz 18, 3). Woda, mąka, tłuste cielę, mleko i twaróg – wszystko idzie w ruch, by okazać gościnność. W pewnym momencie goście zatrzymują bieg zdarzeń pytaniem: „Gdzie jest twoja żona, Sara?” (Rdz 18, 9). A gdy Abraham wskazuje namiot, padają słowa obietnicy: „O tej porze za rok znów wrócę do ciebie, twoja zaś żona, Sara, będzie miała wtedy syna” (Rdz 18, 10). Bóg objawia się w ciszy, w której serce gotowe jest słuchać, a nie w zamieszaniu wynikającym z nawet najlepszych intencji.
Przenieśmy się do Betanii. Marta krząta się, posługując, a Maria „usiadłszy u nóg Pana, słuchała Jego słowa” (Łk 10, 39). Napięcie narasta i w końcu Marta wybucha: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy usługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła” (Łk 10, 40). Odpowiedź Jezusa nie jest naganą, lecz delikatnym przeniesieniem akcentów: „Marto, Marto, martwisz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała najlepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona” (Łk 10, 41‑42). Jezus nie strofuje gospodyni, lecz podkreśla pierwszeństwo relacji nad służbą.
Co łączy Sarę i Marię? Nie widać ich na pierwszym planie, ale to one stają twarzą w twarz z tajemnicą. W uszach Sary pulsuje obietnica syna, w uszach Marii natomiast – słowa życia wypowiadane przez Syna Bożego. Abrahama i Martę łączy zaś gorliwość i subtelna pokusa kontroli nad przebiegiem spotkania. Goście mówią Abrahamowi: „Uczyń tak, jak powiedziałeś” (Rdz 18, 5), a Marta pragnie, by Jezus stanął po jej stronie w domowych rozgrywkach. Bóg, choć chwali gościnność, przypomina, że otwarte serce jest ważniejsze niż perfekcyjnie zastawiony stół, że obecność liczy się bardziej niż menu.
Nie oznacza to, że trzeba porzucić działanie. Bez Marty nie byłoby posiłku dla Jezusa, bez Abrahama – cienia i strawy dla wędrowców. Chodzi o kolejność: aktywność musi wyrastać ze słuchania, inaczej nakarmimy innych tym, czego sami nie przyjęliśmy. Paweł Apostoł odsłania dziś przed nami tajemnicę niezbędną do zrozumienia tego przesłania: „Jest nią Chrystus pośród was – nadzieja chwały” (Kol 1, 27), a chwilę później dodaje: „Jego to głosimy, upominając każdego człowieka i ucząc każdego człowieka z całą mądrością, aby każdego człowieka okazać doskonałym w Chrystusie” (Kol 1, 28). Głoszenie bez przebywania przy Tym, kogo się głosi, szybko zamienia się w religijny marketing lub coaching. Apostoł przypomina nam, że działanie Kościoła musi być echem Obecności zakorzenionej w sercu wierzącego.
Dzisiejsza liturgia słowa odsłania przed nami także dynamikę relacji międzyludzkich. Prawdziwe spotkanie zaczyna się od słów, które zatrzymują zabiegane i rozproszone serce. Zanim podasz herbatę, podaruj uwagę. Zanim zaproponujesz rozwiązanie, zapytaj o uczucia, o przemyślenia, o serce. W świecie zmęczonym bodźcami, największym luksusem staje się czyjeś niepodzielne słuchanie. Ileż konfliktów małżeńskich, wspólnotowych i parafialnych mogłoby się rozładować, gdybyśmy częściej siadali jak Maria, zamiast w pośpiechu nakrywać stół własnego „ja”. Gościnność to nie tylko dbanie o to, żeby gościowi niczego nie zabrakło, lecz to przede wszystkim wymiana spojrzeń i historii, to chwila, w której pozwalam, by drugi człowiek poczuł się najważniejszy na świecie.
W psalmie stykamy się z pytaniem: „Kto zamieszka na Twej górze świętej?” (Ps 15, 1), i znajdujemy odpowiedź zaczynającą się od słów: „Ten, kto postępuje nienagannie, działa sprawiedliwie i mówi prawdę w swym sercu” (Ps 15, 2). Takiej postawy nie zrodzi sama dyscyplina, lecz wyrasta ona z przebywania z Bogiem. On nie nakłada na nas ciężarów, On pragnie być źródłem, nie zadaniem do spełnienia czy wyzwaniem, któremu trzeba stawić czoło. Nade wszystko jednak chce być dla nas Ojcem.
Jak więc przełożyć dzisiejsze Słowo na codzienność? Warto zacząć od małego, lecz konsekwentnie powtarzanego ćwiczenia. Pięć minut ciszy każdego dnia, bez telefonu. Tylko ja i Bóg. Nie zaczynać od listy zadań do zrobienia, ale od pytania: „Co noszę dziś w sercu?”. Usłyszeć siebie to już połowa sukcesu. A druga połowa to pozwolić, by w tę przestrzeń, która wytworzyła się w sercu, wszedł Pan. Kiedy Słowo pada na glebę słuchającego serca, kiełkuje owoc, którego nie zrodzi nawet najbardziej gorliwa aktywność.
Spróbujmy także modlitwy Sary. Ona śmiała się – z niedowierzania i z lęku – lecz pozostała w zasłuchaniu. Weźmy absurd, który dziś w sobie nosimy, a który nas paraliżuje, nie daje spokoju, przyprawia o smutek – starzenie się, chorobę, nieudany projekt – i przynieśmy to przed Boży tron. Nie uciekajmy w krzątaninę, lecz posłuchajmy tego, co Pan mówi właśnie tam, gdzie nas boli. Może usłyszę niosącą nadzieję obietnicę? Słowa Jezusa skierowane do Marty, która nie umie usiedzieć w miejscu, odbierzmy nie jako naganę, lecz jako zaproszenie do odpoczynku u Jego stóp: „potrzeba mało albo tylko jednego” (Łk 10, 42). Wierność w słuchaniu i poświęcenie uwagi ma pierwszeństwo, bo obecność Pana jest najważniejsza.
Patrząc na ludzi zaangażowanych w życie Kościoła, można dostrzec wiele wspaniałych inicjatyw. Każda z nich jest darem, lecz każda popadnie w kryzys, gdy stanie się działalnością bez modlitwy pełnej adoracji. Warto pozwolić, by wędrowiec‑Chrystus najpierw sam przemówił, zanim zaplanuje się kolejną ważną akcję. Od tych kilku minut słuchania może zależeć, czy będzie się spełniać czyny dla Boga, czy też czyny Boże. Chrystus nie chce sprawnie działającej korporacji, lecz wspólnoty serc.
Eucharystia to najpełniejsze wejście Boga do domu ludzkiej codzienności. Pozwólmy Mu wejść nie tylko do kuchni naszych obowiązków, gdzie krząta się nasza wewnętrzna Marta, lecz przede wszystkim do pokoju serca, gdzie Maria czeka, by po prostu być przy Panu. Wtedy nasze ręce nauczą się pracować rytmem serca, a nie zegarka. Gdy przyłapujesz się na zabieganiu, w którym trudno złapać oddech, wróć do dzisiejszego fragmentu Ewangelii. Słowo Boże ma moc – tam, gdzie dźwięczy Ewangelia, zgiełk trosk cichnie. A gdy wszystko ucichnie, usiądź w milczeniu i pozwól Bogu mówić. Resztę zrobi Jego łaska.


Skomentuj artykuł