Już nie słudzy, ale przyjaciele

Fot. Grzegorz Gałązka/galazka.deon.pl
Libreria Editrice Vaticana

Drodzy bracia i siostry!

«Non iam dicam servos, sed amicos — Już was nie nazywam sługami, ale przyjaciółmi» (por. J 15, 15). Po sześćdziesięciu latach od dnia moich święceń kapłańskich słyszę jeszcze, jak rozbrzmiewają w moim sercu te słowa Jezusa, które nasz wielki arcybiskup, kard. Faulhaber, głosem już nieco słabym, a jednak stanowczym wypowiedział do nas, nowych kapłanów, na zakończenie ceremonii święceń kapłańskich. Zgodnie z przepisami liturgicznymi tamtych czasów ta aklamacja oznaczała wówczas wyraźne udzielenie nowo wyświęconym kapłanom władzy odpuszczania grzechów. «Już nie słudzy, ale przyjaciele». Wiedziałem i czułem, że wypowiedziane w tamtej chwili słowa nie były tylko słowami należącymi do rytuału i że były również czymś więcej niż cytatem z Pisma Świętego. Byłem tego świadomy: w tej chwili On sam, Pan, wypowiada je do mnie w sposób najzupełniej osobisty. Już w chrzcie i w bierzmowaniu On nas przyciągnął do siebie, przyjął nas do rodziny Bożej. Jednakże to, co dokonywało się w owej chwili, było czymś więcej. On nazywa mnie przyjacielem.

Przyjmuje mnie do grona tych, do których zwrócił się już w Wieczerniku. Do grona tych, których On zna w sposób bardzo szczególny i którzy tym samym Jego poznają w sposób szczególny. Nadaje mi moc — która niemal budzi lęk — czynienia tego, co tylko On, Syn Boży, ma prawo mówić i czynić: Odpuszczam ci twoje grzechy. On pragnie, abym ja — z Jego upoważnienia — mógł wypowiadać wraz z Jego «Ja» słowo, które nie jest tylko słowem, lecz działaniem, powodującym zmianę w samej głębi człowieka. Wiem, że za tymi słowami jest Jego męka z naszego powodu i za nas. Wiem, że przebaczenie ma swoją cenę: jest nią Jego męka. On zstąpił w mroczne i brudne głębiny naszego grzechu. Zstąpił w noc naszej winy, i tylko dzięki temu może ona zostać przemieniona. A udzielając mi władzy przebaczania, On pozwala mi wejrzeć w otchłań człowieka i w ogrom Jego cierpienia za nas, ludzi, co pozwala mi zdać sobie sprawę z głębi Jego miłości. On wyznaje mi: «Nie jesteście już sługami, lecz przyjaciółmi». On powierza mi słowa konsekracji podczas Eucharystii. On uznaje mnie za zdolnego głosić Jego Słowo, wyjaśniać je we właściwy sposób i nieść je współczesnym ludziom. On zawierza się mnie. «Nie jesteście już sługami, ale przyjaciółmi» — to stwierdzenie napełnia wielką radością wewnętrzną, a zarazem, przez swą wielkość, może przez całe lata przyprawiać o dreszcze w obliczu wszystkich doświadczeń własnej słabości i Jego niewyczerpanej dobroci.

«Już nie słudzy, ale przyjaciele» — w tych słowach zawiera się cały program życia kapłańskiego. Czym jest naprawdę przyjaźń? Idem velle, idem nolle — pragnąć tego samego i nie chcieć tego samego, jak mawiali starożytni. Przyjaźń jest jednością myślenia i woli. Pan mówi nam to samo z wielkim naciskiem: «Znam [owce] moje, a moje Mnie znają» (J 10, 14). Pasterz woła swoje owce po imieniu (por. J 10, 3). On zna moje imię. Nie jestem jakąś anonimową istotą w nieskończonym wszechświecie. Zna mnie w sposób całkowicie osobowy. A czy ja znam Jego? Przyjaźń, którą On mnie obdarza, może oznaczać jedynie, że ja też mam starać się coraz lepiej Go poznać; że ja poprzez Pismo, sakramenty, spotkanie na modlitwie, świętych obcowanie, osoby, które przychodzą do mnie i które On do mnie posyła, mam starać się coraz lepiej Go poznawać. Przyjaźń nie jest tylko znajomością, jest przede wszystkim wspólnotą woli. Oznacza, że moja wola dorasta do owego «tak», oznaczającego przylgnięcie do Jego woli. Jego wola nie jest bowiem dla mnie wolą zewnętrzną i nieznaną, której mniej lub bardziej chętnie się poddaję, lub nie. Nie, w przyjaźni moja wola w coraz większym stopniu łączy się z Jego, Jego wola staje się moją, i właśnie w ten sposób staję się rzeczywiście sobą. Oprócz jedności myśli i woli Pan wymienia trzeci, nowy aspekt: «On daje za nas swoje życie» (por. J 15, 13; 10, 15). Panie, pomóż mi coraz lepiej Cię poznawać! Pomóż mi coraz bardziej jednoczyć się z Twoją wolą! Pomóż mi przeżywać moje życie nie dla siebie samego, ale przeżywać je razem z Tobą dla innych! Pomóż mi stawać się coraz bardziej Twoim przyjacielem!

Kontekstem słów Jezusa o przyjaźni jest mowa o winnym krzewie. Pan łączy obraz winnego krzewu z zadaniem powierzonym uczniom: «Przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał» (J 15, 16). Pierwszym zadaniem, jakie powierza uczniom, przyjaciołom jest wyruszenie w drogę — przeznaczyłem was na to, abyście szli — wyjście z siebie i pójście do innych. Słychać tu zarazem także słowa Zmartwychwstałego skierowane do Jego uczniów, którymi św. Mateusz kończy swoją Ewangelię: «Idźcie więc i nauczajcie wszystkie narody...» (por. Mt 28, 19n.). Pan wzywa nas, abyśmy pokonali granice środowiska, w którym żyjemy, abyśmy nieśli Ewangelię w świat innych, aby przeniknęła wszystko i dzięki temu świat otworzył się na królestwo Boże. To może nam przypominać, że sam Bóg wyszedł z siebie, zrezygnował ze swojej chwały, aby nas szukać, aby przynieść nam swoje światło i swoją miłość. Przezwyciężając lenistwo, które przywiązuje nas do samych siebie, zechciejmy pójść za Bogiem, który wyrusza w drogę, ażeby On mógł wejść w świat.

Po słowach o wyruszeniu w drogę Jezus mówi dalej: przynoście owoc, i niech ten owoc trwa! Jakich owoców On od nas oczekuje? Jakiż jest ten owoc, który trwa? Otóż owocem winnego krzewu jest winogrono, z którego następnie sporządza się wino. Zatrzymajmy się na chwilę przy tym obrazie. Aby winogrono mogło dojrzeć i było dobre, potrzebne jest słońce, ale i deszcz, dzień i noc. Aby szlachetne wino dojrzało, trzeba wycisnąć sok z winogron, trzeba cierpliwie czekać aż sfermentuje, potrzebna jest troskliwa pielęgnacja, jakiej wymaga proces dojrzewania. Szlachetne wino charakteryzuje nie tylko słodycz, ale też bogactwo smaków, bogaty aromat, jaki powstał w procesie dojrzewania i fermentacji. Czyż nie jest to obraz życia ludzkiego, a w sposób bardzo szczególny naszego życia kapłańskiego? Potrzebujemy słońca i deszczu, spokoju i trudności, okresów oczyszczenia i doświadczeń, a także okresów radosnego podążania drogą z Ewangelią. Spoglądając wstecz, możemy dziękować Bogu za wszystkie te rzeczy: za trudy i radości, za chwile mroczne i szczęśliwe. W jednych i drugich dostrzegamy nieustanną obecność Jego miłości, która wciąż na nowo nas prowadzi i podtrzymuje.

Teraz jednak powinniśmy zapytać: jakiego rodzaju owocu Pan oczekuje od nas? Wino jest obrazem miłości; ona jest prawdziwym owocem, który trwa, tym, którego Bóg pragnie od nas. Nie zapominajmy jednak, że w Starym Testamencie wino, które otrzymuje się ze szlachetnych winogron, jest przede wszystkim obrazem sprawiedliwości, która przejawia się w życiu zgodnie z Bożym prawem! A nie mówmy, że to jest wizja starotestamentowa i przestarzała: nie, to pozostaje wciąż prawdziwe. Autentyczną treścią Prawa, jego esencją jest miłość do Boga i do bliźniego. Ta dwojaka miłość nie jest jednak po prostu czymś słodkim. Zawiera w sobie dawkę cierpliwości, pokory, dojrzewania w kształtowaniu i upodabnianiu naszej woli do woli Bożej, do woli Jezusa Chrystusa, Przyjaciela. Tylko w ten sposób, gdy całe nasze istnienie staje się prawdziwe i prawe, również miłość staje się prawdziwa, tylko wtedy jest ona dojrzałym owocem. A będąca jej nieodłącznym wymogiem wierność Chrystusowi i Jego Kościołowi musi być zawsze dochowywana również w cierpieniu. Właśnie w ten sposób rośnie prawdziwa radość. W gruncie rzeczy istota miłości, prawdziwego owocu, ma związek ze słowami o wyruszeniu w drogę, o pójściu: miłość oznacza zawierzenie, oddanie się; zawiera w sobie znak krzyża. Odnośnie do tego Grzegorz Wielki powiedział kiedyś: Gdy dążycie do Boga, baczcie, abyście nie dotarli do Niego sami (por. HEv 1, 6, 6: PL 76, 1097s) — te słowa muszą być obecne w naszym kapłańskim sercu każdego dnia.

Drodzy przyjaciele, chyba zbyt długo snuję te osobiste wspomnienia związane z 60-leciem mojej posługi kapłańskiej. Pora teraz powrócić do tego, co jest właściwe dla tej chwili.

W uroczystość Świętych Apostołów Piotra i Pawła przede wszystkim bardzo serdecznie pozdrawiam Patriarchę Ekumenicznego Bartłomieja I i przysłaną przez niego delegację, której szczerze dziękuję za miłą wizytę z okazji tej radosnej okoliczności — Świętych Apostołów, patronów Rzymu. Witam także kardynałów, braci w biskupstwie, ambasadorów i przedstawicieli władz, jak również kapłanów, towarzyszy mojej Mszy św. prymicyjnej, osoby zakonne i wiernych świeckich. Wszystkim dziękuję za obecność i za modlitwę.

Arcybiskupom metropolitom, którzy zostali mianowani po zeszłorocznym święcie wielkich Apostołów, zostanie teraz nałożony paliusz. Co on oznacza? Może nam przywodzić na pamięć przede wszystkim słodkie jarzmo Chrystusa, które zostaje nałożone na nasze barki (por. Mt 11, 29n.). Jarzmo Chrystusa jest tożsame z Jego przyjaźnią. Jest jarzmem przyjaźni, a zatem jest «jarzmem słodkim», ale właśnie dlatego także jarzmem ciężkim i kształtującym. Jest jarzmem Jego woli, która jest wolą prawdy i miłości. Tym samym jest dla nas przede wszystkim także jarzmem zobowiązującym do wprowadzania innych w przyjaźń z Chrystusem i bycia do dyspozycji innych, troszczenia się o nich jako pasterze. W ten sposób doszliśmy do kolejnego znaczenia paliusza: jest on utkany z wełny baranków, które są poświęcane we wspomnienie św. Agnieszki. I tak przypomina nam Pasterza, który sam z miłości do nas stał się Barankiem. Przypomina nam Chrystusa, który szedł przez góry i pustynie, gdzie zagubiła się Jego owieczka, ludzkość. Przypomina nam Jego, który wziął owieczkę, ludzkość — mnie — na swe ramiona, aby doprowadzić do domu. Przypomina nam tym samym, że jako pasterze będący na Jego służbie, my także powinniśmy nieść innych, biorąc ich, że tak powiem, na ramiona, i prowadzić do Chrystusa. Przypomina nam, że możemy być pasterzami Jego owczarni, która zawsze pozostaje Jego owczarnią, a nie staje się naszą. Wreszcie paliusz oznacza bardzo konkretnie także jedność pasterzy Kościoła z Piotrem i z jego następcami — oznacza, że my powinniśmy być pasterzami dla jedności i w jedności, i że tylko w jedności, której symbolem jest Piotr, prowadzimy naprawdę do Chrystusa.

Sześćdziesiąt lat posługi kapłańskiej — drodzy przyjaciele, być może za bardzo zagłębiłem się w szczegóły. Ale w tej godzinie czułem wewnętrzną potrzebę, by spojrzeć na to, co charakteryzowało te dziesięciolecia. Czułem potrzebę powiedzenia wam — wszystkim kapłanom i biskupom, a także wiernym Kościoła — słów nadziei i otuchy; słów, które dojrzewały poprzez doświadczenie — o tym, że Pan jest dobry. Przede wszystkim jednak jest to godzina wdzięczności: wdzięczności Panu za przyjaźń, którą mnie obdarzył i którą chce ofiarować nam wszystkim. Wdzięczności osobom, które mnie formowały i mi towarzyszyły. A za tym wszystkim kryje się modlitwa, aby pewnego dnia Pan w swojej dobroci przyjął nas i pozwolił nam kontemplować swoją radość. Amen.

Benedykt XVI

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Już nie słudzy, ale przyjaciele
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.