Śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa stały się dla nas lekarstwem na wieczność

Fot. Grzegorz Gałązka/galazka.deon.pl
Libreria Editrice Vaticana

Drodzy bracia i siostry!

Stara żydowska legenda, zawarta w apokryficznej księdze Życie Adama i Ewy, opowiada, że Adam w czasie swojej ostatniej choroby posłał syna Seta wraz z Ewą do Raju po olej miłosierdzia, bo chciał zostać nim namaszczony i wyzdrowieć. Gdy modląc się i płacząc szukali oboje drzewa życia, ukazał się im archanioł Michał i powiedział, że oleju miłosierdzia z tego drzewa nie zdobędą i Adam będzie musiał umrzeć. W późniejszych czasach chrześcijanie dodali do odpowiedzi archanioła słowa pociechy. Archanioł miał powiedzieć, że po pięciu i pół tysiąca lat przybędzie pełen miłości Chrystus Król, Syn Boży, i namaści olejem swego miłosierdzia wszystkich, którzy w Niego uwierzą. «Olej miłosierdzia będzie dany na wieki wieków tym, którzy mają się odrodzić z wody i z Ducha Świętego. Wówczas Syn Boga bogatego w miłość, Chrystus zstąpi w głębiny ziemi i poprowadzi twego ojca do Raju, do drzewa miłosierdzia». Legenda ta odzwierciedla cały smutek człowieka w obliczu choroby, bólu i śmierci — losu, który jest nam przeznaczony. Ukazuje ona opór człowieka wobec śmierci — ludzie zawsze myśleli, że gdzieś przecież muszą istnieć jakieś lecznicze zioła przeciw śmierci. Wcześniej czy później powinno stać się możliwe znalezienie lekarstwa nie tylko na tę czy inną chorobę, ale także przeciw nieuchronnemu przeznaczeniu — przeciw śmierci. Krótko mówiąc, powinno istnieć lekarstwo zapewniające nieśmiertelność. Także dziś ludzie poszukują takiej leczniczej substancji. Również współczesna medycyna stara się — jeżeli nie zupełnie zlikwidować śmierć, to przynajmniej wyeliminować jak najwięcej jej przyczyn, odsuwać ją coraz dalej w czasie, zapewniać ludziom coraz lepsze i coraz dłuższe życie. Zastanówmy się jednak przez chwilę, jak by to naprawdę było, gdyby udało się — może nie całkiem wyeliminować śmierć, ale odroczyć ją na czas nieokreślony, osiągnąć wiek kilkuset lat?

Czy byłoby to czymś dobrym? Ludzkość postarzałaby się niezmiernie, nie starczyłoby miejsca dla młodych. Wygasłaby zdolność do odnawiania się, a niekończące się życie nie byłoby rajem, lecz raczej potępieniem. Prawdziwym zielem leczniczym przeciw śmierci powinno być coś innego. Nie powinno ono powodować jedynie przedłużania doczesnego życia w nieskończoność. Powinno przemienić nasze życie od wewnątrz, stworzyć w nas życie nowe, prawdziwie zasługujące na wieczność. Powinno zmienić nas w taki sposób, aby śmierć nie była końcem, lecz początkiem życia w pełni. Tym, co jest nowe i poruszające w chrześcijańskim orędziu, w Ewangelii Jezusa Chrystusa, było i jest nadal przesłanie, że owszem, istnieją lecznicze zioła przeciwko śmierci, lekarstwo naprawdę zapewniające nieśmiertelność zostało znalezione. Jest dostępne. To lekarstwo zostaje nam dane w chrzcie. Rozpoczyna się w nas nowe życie — nowe życie, które dojrzewa w wierze i nie zostaje unicestwione przez śmierć starego życia, ale z jej chwilą zostaje wprowadzone w pełne światło.

Niektórzy, może nawet wielu odpowie na to: owszem, słyszę przesłanie, ale brakuje mi wiary. I nawet ci, którzy chcą wierzyć, zapytają: Ale czy tak jest naprawdę? Jak mamy sobie to wyobrazić? Jak dokonuje się ta przemiana starego życia, aby powstało w nim życie nowe, które nie zna śmierci? I znów stara opowieść żydowska może nam pomóc w wyobrażeniu sobie tego tajemniczego procesu, który rozpoczyna w nas chrzest. Opowiada on, że praojciec Henoch został porwany i postawiony przed tronem Bożym. Zatrwożyły go jednak chwalebne moce anielskie i ludzka słabość nie pozwoliła mu kontemplować oblicza Boga. «Wtedy — jak mówi księga Henocha — Bóg powiedział do Michała: 'Zabierz Henocha i zdejmij z niego ziemskie ubranie. Namaść go miłym olejkiem i odziej go w szaty chwały!' I Michał zdjął ze mnie szaty, namaścił mnie miłym olejem, a ten olej był czymś więcej niż promieniejące światło (...). Jego blask był podobny do promieni słonecznych. Kiedy popatrzyłem na siebie, byłem jak jedna z istot chwalebnych» (Ph. Rech, Inbild des Kosmos, II, 524).

To właśnie — czyli przyobleczenie w nowe Boże szaty — dokonuje się w chrzcie, tak głosi wiara chrześcijańska. Rzecz jasna, ta zmiana szat jest procesem trwającym przez całe życie. To, co dokonuje się w chrzcie, jest początkiem procesu, który obejmuje całe nasze życie — czyni nas zdolnymi do wieczności, tak byśmy, odziani w świetliste szaty Jezusa Chrystusa, mogli stanąć przed obliczem Boga i żyć z Nim wiecznie.

W obrzędzie chrztu są dwa elementy, poprzez które to się wyraża i zarazem jawi jako konieczny wymóg naszego dalszego życia. Jest to przede wszystkim rytuał wyrzekania się i przyrzeczeń. W Kościele pierwotnym człowiek chrzczony zwracał się najpierw w stronę zachodu, symbolizującego ciemności; miejsce, gdzie zachodzi słońce, symbolu śmierci i, co za tym idzie, władzy grzechu. Przyjmujący chrzest zwracał się w tę stronę i trzykrotnie mówił «nie»: szatanowi, jego pompatyczności i grzechowi. Tym niezwykłym słowem: «pompatyczność», oznaczającym diabelski przepych, określano splendor starożytnego kultu bogów i antycznego teatru, w którym z upodobaniem przyglądano się, jak dzikie zwierzęta rozszarpują żywych ludzi. Wypowiedzenie owego «nie» było zatem odrzuceniem pewnego typu kultury, w której człowiek musiał wielbić władzę, chciwość, kłamstwo i okrucieństwo. Oznaczało wyzwolenie się od narzuconego stylu życia, które obiecując przyjemność prowadziło do zniszczenia najlepszych cech człowieka. To wyrzeczenie — choć dziś odbywa się w sposób mniej dramatyczny — nadal stanowi istotny element chrztu. Zdejmujemy przez nie «stare szaty», w których nie możemy stanąć przed Bogiem. Ściślej mówiąc — zaczynamy je zdejmować. To wyrzeczenie jest w rzeczywistości obietnicą, podaniem ręki Chrystusowi, by nas prowadził i na nowo odział. Jakie to «szaty» zdejmujemy, jaką obietnicę wypowiadamy — dowiadujemy się z lektury piątego rozdziału Listu do Galatów, w którym św. Paweł pisze o «uczynkach rodzących się z ciała» — termin ten oznacza właśnie stare szaty, które należy zrzucić. Paweł tak je określa: «nierząd, nieczystość, wyuzdanie, bałwochwalstwo, czary, nienawiść, spory, zawiść, gniewy, pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, zazdrość, pijaństwo, hulanki i tym podobne» (Ga 5, 19-21). Te właśnie szaty zdejmujemy — szaty śmierci.

Osoba przyjmująca chrzest w Kościele starożytnym zwracała się potem ku wschodowi, symbolizującemu światło, nowe słońce historii, nowe słońce, które wschodzi — symbol Chrystusa. Ten, kto przyjmuje chrzest, obiera w swoim życiu nowy kierunek — wiarę w Boga w Trójcy Jedynego, któremu się powierza. I tak sam Bóg ubiera nas w szaty światła, w szaty życia. Paweł nazywa te nowe «szaty» «owocem Ducha» i opisuje je następującymi słowami: «miłość, radość, pokój, cierpliwość, uprzejmość, dobroć, wierność, łagodność, opanowanie» (Ga 5, 22).

Następnie w Kościele starożytnym człowiek przyjmujący chrzest był rzeczywiście obnażany ze swojego odzienia. Wchodził do chrzcielnicy i był trzy razy zanurzany, co symbolizowało śmierć i wyrażało cały radykalizm tego obnażenia i zmiany szat. To życie, któremu i tak przeznaczona jest śmierć, człowiek chrzczony wydaje na śmierć z Chrystusem, a On go z niej wydobywa i wprowadza w nowe życie, które go przemieni na wieczność. Potem, po wyjściu z wody chrzcielnej, neofici byli ubierani w białą szatę, świetlistą szatę Boga, i wręczano im zapaloną świecę jako znak nowego życia w świetle, które sam Bóg w nich zapalił. Wiedzieli, że otrzymali lekarstwo zapewniające nieśmiertelność, które w chwili przyjmowania komunii św. zyskiwało pełną formę. W niej otrzymujemy Ciało Pana Zmartwychwstałego i sami jesteśmy włączani w to Ciało, i w ten sposób już jesteśmy pod opieką Tego, który zwyciężył śmierć i nas przez śmierć przeprowadzi.

W ciągu wieków symboli ubywało, ale istota chrztu pozostała ta sama. Jest on nie tylko aktem oczyszczenia, a tym bardziej nie jest skomplikowanym rytuałem przyjęcia do jakiegoś nowego stowarzyszenia. Jest śmiercią i zmartwychwstaniem, odrodzeniem do nowego życia.

Tak, lecznicze zioła przeciwko śmierci istnieją. Chrystus jest drzewem życia znów dostępnym. Jeżeli przylgniemy do Niego, pozostaniemy przy życiu. Dlatego w tę noc Zmartwychwstania z całego serca zaśpiewamy Alleluja!, pieśń radości, która nie potrzebuje słów. Dlatego też św. Paweł mógł napisać do Filipian: «Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się!» (Flp 4, 4). Radości nie można nakazać. Można ją tylko dać. Zmartwychwstały Pan daje nam radość — prawdziwe życie. Jesteśmy odtąd na zawsze strzeżeni miłością Tego, któremu dana jest wszelka władza w niebie i na ziemi (por. Mt 28, 18). Dlatego też pewni, że zostaniemy wysłuchani, prosimy w modlitwie nad darami, którą Kościół wznosi w tę noc: Panie, nasz Boże, przyjmij modlitwy i dary Twojego ludu i spraw, aby ofiara, która wzięła początek w Misterium Paschalnym, stała się dla nas lekarstwem na wieczność. Przez Chrystusa, Pana naszego. Amen.

Benedykt XVI

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa stały się dla nas lekarstwem na wieczność
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.