Jeśli chcesz zobaczyć prawdziwe Filipiny, trzymaj się z daleka od bogatych kurortów, omijaj wyniosłe wille nad brzegiem morza i zapomnij o centrach handlowych. O wszystko to nietrudno: kurorty, wille i mega-centra handlowe przyprawiają o zazdrość Europejczyka-Polaka, ale to nie są prawdziwe Filipiny.
Kto by jednak pomyślał, że to raj, to się myli. Gdziekolwiek będziesz, pamiętaj o dwóch rzeczach:
1. Jeśli ktoś przystawi ci nóż albo pistolet do głowy, oddaj wszystko, co masz – on nie będzie się wahał.
2. Gdziekolwiek idziesz, noś ze sobą jakiś identyfikator (ciało bez dokumentów trudniej jest zidentyfikować)
Przedsmak Filipin można mieć, gdy spojrzy się na dolepione do wszystkiego, co wielkie i bogate, domki z blachy i dykty. Takie same domki można zobaczyć w obszarach slumsów. Widać w tym, do jakiego stopnia jest to kraj kontrastów – jak każdy kraj Trzeciego Świata. Jeśli jednak chcesz zobaczyć, jaki naprawdę jest ten kraj, wyjedź daleko za miasto.
Proponuję Mountain Province, region w północnej części wyspy Luzon, jakieś 12 godzin od Manili. Samochodem, oczywiście, i oczywiście terenowym, po drogach takich (zwłaszcza na ostatnim etapie), że gdy trafi się lepszy kawałek, można przyspieszyć do 40 km/h. Tam zobaczyć można wioski, do których da się dotrzeć tylko na piechotę. Przyrodę dziką i niebezpieczną (po ukąszeniu kobry filipińskiej zostaje ok. 30 min. życia – w sam raz na rachunek sumienia; ale uwaga, bo ta kobra też celnie pluje jadem, ale tylko na 3 metry). Tam można skosztować nadzwyczajnych specjałów: stuletnich jajek z białkiem czarnym jak noc i innych rarytasów. Tam udało mi się zjeść najlepiej przyrządzoną wieprzowinę, jaką kiedykolwiek w życiu kosztowałem.
Tam w końcu można zobaczyć słynne tarasy ryżowe: te mające 4000 lat (Banaue), ale też takie, których nie widać w żadnych albumach. Ryż to zresztą podstawa menu Filipińczyków: śniadanie, obiad, kolacja. Ale też tam można w końcu przekonać się, jak smakuje prawdziwy banan z własnego ogródka (smak zupełnie niepodobny do tego świństwa, którym nas karmią w Europie). A amatorom kawy, polecam także tę lokalną, także z własnych drzew kawowych (można ją oczywiście zastąpić lokalną odmianą kawy zbożowej – z ryżu). To naprawdę cudowny kraj, ale omijajcie miasta z daleka.
Skomentuj artykuł