Ile Jobsa w "Jobsie"?

kadr z filmu
Krzysztof Kołacz

Dla jednych był technologicznym geniuszem i prawdziwym guru, dla innych bufonem, którego produkty należało omijać z daleka. Ile ze słynnego motta "Think different" (myśl inaczej) pokazał Joshua Michael Stern w najgłośniejszej filmowej premierze ostatnich tygodni?

Duże dziecko

Jeżeli komuś podobał się "The Social Network" (historia założyciela Facebooka, Marka Zuckerberga), możliwe że i film z Ashtonem Kutcherem w roli największego wizjonera ostatniej dekady obejrzy ze smakiem. Wszak oba filmy to proste historie outsiderów, którym udało się osiągnąć sukces. Ci jednak, którzy spodziewali się filmu na miarę geniuszu Jobsa, mogą się rozczarować.

Steve Jobs był dużym dzieckiem, co podkreśla film Sterna. Już w drugiej scenie pokazany jest moment, w którym Jobs zamiast tuzina uczelnianych przedmiotów (w ostateczności założyciel Apple porzucił studia) wybiera kaligrafię, bo fascynuje go piękno, w szczególności piękno sztuki użytkowej. To wydarzenie waży na całym życiu Jobsa i późniejszym sukcesie Apple. Zainteresowanie kaligrafią zaowocowało bowiem stworzeniem pierwszego komputerowego interfejsu graficznego, co pozwoliło później zbudować komputer osobisty w formie, jaką znamy do dziś.

DEON.PL POLECA

"Czymkolwiek by się zainteresował, na ogół popadał przy tym w irracjonalną skrajność" - pisze w oficjalnej biografii Jobsa, Walter Issacson. Owa skrajność w filmie jest bardzo widoczna. Jobs nie potrafił zapanować nad emocjami i nie akceptował porażek. "Jeśli rzeczywistość nie przystawała do jego woli - ignorował ją" - dopowiada Issacson.


W kategoriach ewangelicznych Steve Jobs był niewątpliwie człowiekiem "tego świata". Ale jak Jezus w Ewangelii chwalił roztropność synów tego świata, tak pewnie pochwaliłby gorliwość i pasję Jobsa. Kto wie, może nawet dałby go nam jako przykład do naśladowania. Czy guru musi być swięty? >> zobacz


Stern w swoim filmie pokazuje to, ale - moim zdaniem - w większości tylko od tej złej strony. Widać to choćby w scenie, w której Jobs wyrzuca z impetem głównego programistę Apple, bo ten nie rozumie znaczenia dobrej typografii. Dla osób, które nie znają biografii Jobsa, ani niewiele słyszały o Apple, w scenie tej Jobs jawi się jako bezczelny typ, który w ogóle nie liczył się ze zdaniem innych. Nawet jeśli to prawda, pozostaje druga strona medalu czyli to, że Jobs przy całym swoim nieobliczalnym charakterze był wizjonerem i geniuszem innowacyjności.

Garaż pełen cudów

"Think different" (myśl inaczej) to motto, które towarzyszyło Jobsowi od początku, czyli od chwili w której postanowił zbudować pierwszy osobisty komputera w garażu taty. To właśnie tam powstało coś, czego ówczesny świat nie widział.

Nie sposób było nakręcić biografii Jobsa pomijając współtwórcę Apple’a Steve Woźniaka, mającego polskie korzenie (co film podkreśla) elektronicznego maniaka. Twórcom filmu udało się dobrze wyważyć i pokazać zamiłowanie Woźniaka do elektroniki i nieobliczalny umysł Jobsa, który był zdolny tę elektronikę zdefiniować na nowo, a przy tym swą wizję sprzedać milionom ludzi na całym świecie.

Całkowicie funkcjonalny komputer zamknięty w małym pudełku powstał za sprawą tych, którzy nie bali się myśleć inaczej - niekoniecznie dbających o higienę osobistą komputerowych zapaleńców i jednego człowieka, który wierzył w to, co inni uważali za nierealne i który "całe życie pragnął kontrolować swoje otoczenie, a produkt i osiągnięcia postrzegał jako przedłużenie siebie samego" (W. Issacson).

Moje zastrzeżenie budzi fakt, że twórcom filmu tylko raz udało się pokazać na ekranie to, co definiuje apple’owskie "Think different". Widzimy to w scenie, w której Jobs dyskutuje z głównym projektantem firmy - Jonathanem Ivem. Rozmowa ta dotyczy pasji detalu i wzornictwa pierwszych komputerów iMac - kształtu ich obudowy, koloru, faktury materiałów, funkcjonalności (ekran, głośniki i komputer zamknięty w jednej obudowie). Dwaj faceci rozmawiają o tym taki sposób, jakby zależały od tego losy świata. Scena ta nie tylko oddaje ducha filozofii działania firmy Apple, ale także pozwala na aktorski popis (wielkie brawa dla Gilesa Mattheya). Szkoda, że w filmie nie ma więcej takich pełnokrwistych momentów.

Wielkie oczekiwania, nieidealny film

Dziwić może zastosowana przez reżysera kompozycja. Film zaczyna się od krótkiej sceny, w której Jobs prezentuje największy sukcesu firmy z Cupertino - iPoda, a kończy chronologicznie wcześniejszym powrotem Jobsa na stanowisko dyrektora generalnego Apple. Dla fanów Jobsa i jego firmy sprawa jest zrozumiała. Jednak dla tych, którzy przyszli do kina, aby dowiedzieć się, o co chodzi w tym całym zamieszaniu wokół Apple, niekoniecznie. W końcu to iPod, a później iPhone były tymi produktami, dzięki którym firma Apple zmieniła świat.

"Przykładał wagę nawet do tych części, których nie było widać, tak jak wówczas gdy wyrył na wewnętrznej stronie obudów pierwszych komputerów Macintosh nazwiska osób, które je tworzyły i produkowały", pisał o Jobsie Isaacson. Szkoda więc, że tak cenne dla zrozumienia filozofii "Think different" szczegóły pominięto. Zamiast pokazywać po raz kolejny Steve’a Jobsa, który liczy rachunki i zachodzi w głowę, jak udowodnić zarządowi swoje racje, oczekiwałem takich scen, w których Jobs nad białą kartką papieru kreśli przyszłość światowego rynku technologicznego.

Nic nowego

Apple kojarzone jest z innowacją. Firma swój sukces odniosła definiując rynek Hi-Tech na nowo. Jako pierwsza zamknęła zasilanie w obudowie komputera, odłączyła klawiaturę od stacji roboczej, umożliwiła obsługę komputera za pomocą prostej "myszki", a później palca (dzięki czemu iPhone był pierwszym telefonem z tylko jednym przyciskiem, a iPad prawdziwym "pecetem" w dodatku bez klawiatury).

Apple stało się także symbolem prostoty, którą wyniosło do rangi luksusu. Oczekiwania wobec filmowej biografii Jobsa były więc wielkie. I miały takie być.

Wielu spodziewało się rewolucyjnej filmowej biografii, która by zawierała choć jedną tajemnicę z życia Jobsa. Tymczasem J. M. Stern nie pokazał niczego, co mogłoby zostać uznane za niezwykłe, a przecież słowo "amazing" pojawiało się podczas prezentacji nowych produktów Apple setki tysięcy razy.

Pytanie, czy historia Steve’a Jobsa nie jest już w stanie niczym nas zaskoczyć, czy też Stern nie potrafił jej pokazać? Dostajemy w efekcie ponad dwugodzinną opowieść o człowieku, który pragnął zmieniać wszechświat, opowiedzianą w sposób, który usypia widza już po pierwszej godzinie seansu.

Jeśli warto wybrać się na "Jobsa", to przede wszystkim dlatego, że to w końcu filmowa biografia człowieka, który żył nie po to, by zarabiać wielkie pieniądze, ani kończyć jakiekolwiek studia, lecz by tworzyć wielkie rzeczy i umieszczać je w centrum historii i ludzkiej świadomości.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Ile Jobsa w "Jobsie"?
Komentarze (3)
Krzysztof Kołacz
6 września 2013, 10:58
A ja mam pytanie odnośnie nie samego filmu, ale Jobsa i Wozniaka a wydaje mi się, że to miejsce jest najodpowiedniejsze do tego aby je zadać. Kiedyś czytając o Apple wyczytałem informację o cenie za jaką ww. panowie sprzedawali swoje pierwsze komputery i tak sobie myślę, czy czasami nie jest tak, że za sukcesami Apple stoją ogólnie mówiąć "złe moce" i czy to nie jest tak, że choroba i śmierć Jobsa w sile wieku przecież nie jest ceną jaką musiał on za ten sukces komuś zapłacić...Jestem ciekaw czy ktoś ma może takie same wątpliwości na ten temat. Pozdrawiam. ... Polecam, wtrącony w tekst, artykuł: http://www.deon.pl/wiadomosci/komentarze-opinie/art,280,czy-guru-musi-byc-swiety.html. Jeśli chodzi o moją opinię dot. postawionej przez Pana/ Panią tezy, nie dopatrywałbym się w sukcesie Apple działania "złych mocy". :-) Idąc takim torem myślenia, "złe moce" musiałyby stać za 90% sukcesów technologicznych świata. Pozdrawiam, Krzysztof Kołacz
G
gość
6 września 2013, 03:50
A ja mam pytanie odnośnie nie samego filmu, ale Jobsa i Wozniaka a wydaje mi się, że to miejsce jest najodpowiedniejsze do tego aby je zadać. Kiedyś czytając o Apple wyczytałem informację o cenie za jaką ww. panowie sprzedawali swoje pierwsze komputery i tak sobie myślę, czy czasami nie jest tak, że za sukcesami Apple stoją ogólnie mówiąć "złe moce" i czy to nie jest tak, że choroba i śmierć Jobsa w sile wieku przecież nie jest ceną jaką musiał on za ten sukces komuś zapłacić...Jestem ciekaw czy ktoś ma może takie same wątpliwości na ten temat. Pozdrawiam.
Dariusz Piórkowski SJ
4 września 2013, 21:50
Widziałem film. Mam podobne odczucia do autora. Odniosłem wrażenie, że jest to paszkwil na Jobsa, chyba nieco tendencyjne ukazanie jego sylwetki, jako człowiek narcystycznego i obsesyjnego. Nie czytałem biografii Jobsa, ale film budzi wątpliwości i zachęca do lektury. Może kiedyś sięgnę. Jedno jest pewne: Jobs potrafił uruchomić potencjał w innych.