Weekendowy przegląd filmowy
W tym tygodniu aż dziewięć filmowych propozycji. W tym wielki powrót na ekrany "Titanica". Tak, tak w ten weekend mija sto lat od zatonięcia tego "statku marzeń". My jednak zaczynamy od "Nietykalnych".
Ta historia zdarzyła się naprawdę. Sparaliżowany na skutek wypadku milioner zatrudnia do pomocy i opieki młodego chłopaka z przedmieścia, który właśnie wyszedł z więzienia. Zderzenie dwóch skrajnie różnych światów daje początek szeregowi niewiarygodnych przygód i przyjaźni, która czyni ich... nietykalnymi.
"Nietykalni" to jeden z najgłośniejszych sukcesów francuskiego kina ostatnich lat. Film obejrzało już ponad 25 milionów widzów. Nie bez powodu. "Nietykalni" to naprawdę zabawna, inteligenta i pokrzepiająca komedia ze świetna grą aktorską. Między bohaterami naprawdę iskrzy, a występ czarnoskórego Omara Sy można uznać za popisowy (europejski Eddie Murphy?).
I nawet jeśli w "Nietykalnych" psychologiczna głębia ustąpiła w wielu miejscach stereotypom, a sam film nie grzeszy subtelnością, z pewnością można go polecić. W końcu c`est la vie.
Znacie tę historię? To posłuchajcie:
W słoneczny, kwietniowy dzień w 1912 roku, na angielskim wybrzeżu arystokratyczna rodzina wraz z 17-letnią Rose (Kate Winslet) wchodzi na pokład Titanica, udając się w podróż do Stanów Zjednoczonych.
Pół godziny później, grający w pokera w tanim, portowym barze, 23-letni Jack Dawson (Leonardo DiCaprio wygrywa szczęśliwym trafem bilet III klasy na rejs Titanicem. W ostatniej chwili przed wypłynięciem statku wbiega na jego pokład. Tak zaczyna się wielka historia miłosna, która miała odmienić życie pięknej, bogatej, lecz nieszczęśliwej Rose oraz biednego, nie mającego nic prócz talentu malarskiego Jacka.
15 lat po premierze, Titanic, jak feniks z popiołów, odradza się i ponowie wkracza (chciałoby się powiedzieć: wpływa) na ekrany. Oczywiście w 3D. Okazją do powrotu była nie tylko trójwymiarowa rewolucja w kinie, ale i setna rocznica zatonięcia "statku marzeń".
Wbrew oczekiwaniom niektórych, także w wersji 3D Titanic po zderzeniu z górą lodową tonie.
Roberto (José Mota) jest bezrobotnym specjalistą od reklamy, który zdobył sławę wymyślając slogan - "Coca-Cola, la chispa de la vida". Zdesperowany, próbując przypomnieć sobie lepsze dni, wraca do hotelu w którym spędzali z żoną, Luisą (Salma Hayek) miodowy miesiąc. Niestety w miejscu hotelu, sąsiadującego z ruinami rzymskiego teatru, mieści się obecnie muzeum. Mężczyzna zwiedzając zabytek ulega wypadkowi. Żelazny pręt wbija się w jego głowę całkowicie go unieruchamiając - jeśli się poruszy, umrze. I tak, w ciągu kilku minut, Roberto staje się centrum zainteresowania mediów... i postanawia ten czas wykorzystać, by nieco zarobić. W tym celu zatrudnia agenta, który ma go reprezentować.
Wbrew pozorom "Życie to jest to" nie jest smutną opowieścią o człowieku na krawędzi życia i śmierci. Nie jest to także tylko paszkwil na współczesny świat show biznesu, gdzie wszystko, ku uciesze gawiedzi, można sprzedać. Hiszpański reżyser Alex de la Iglesia, bawiąc się konwencją i balansując na granicy dramatu i żartu, stara się podjąć grę z widzami, by udowodnić im, że w gruncie rzeczy niewiele się oni różnią od tej wyszydzanej na ekranie gawiedzi, która z zapartym tchem śledzi ostatnie chwile Roberta.
Główny bohater - Kapitan Piratów to bezgraniczny entuzjasta piractwa jako takiego, ale też postrach mórz od siedmiu boleści. Wiernie mu służy niestety, beznadziejna załoga, a on zupełnie nieświadomy przeciwności ma tylko jedno marzenie: pokonać swoich rywali - Czarnego Bellamiego i Cutlass Liz i zdobyć pożądany przez wszystkich tytuł Pirata Roku.
Ambitny i utalentowany Ash po niezbyt udanym występie tanecznym zostaje wyśmiany przez amerykańską grupę Invincible. Chłopak jednak nie poddaje się i wspólnie z nowo poznanym Eddim wyruszają w podróż po Europie w poszukiwaniu najlepszych tancerzy. Ich celem jest stworzenie grupy, która pozwoli im pokonać rywali. Głos serca i rytm ulicy prowadzi ich od gorącej Ibizy, przez Amsterdam, Paryż, Londyn aż po Rzym! Brakującym ogniwem nowej grupy okazuje się być zdolna i niezwykle seksowna Eva. Jej gorący latynoski temperament i taneczne umiejętności dadzą Ashowi siłę, aby stanąć do ponownego pojedynku przeciwko dawnemu przeciwnikowi - grupie Invincible.
To kolejny w tym tygodniu film studyjny. Dokument Dimitrija Wasiukowa, ale też film wyprodukowany i opowiedziany przez samego Wernera Herzoga (jest narratorem).
Mimo że w formie film jest dokumentem, już od pierwszych scen wiemy, że ta opowieść została zmitologizowana. To codzienne trudne życie, nieustanne mocowanie się z naturą i życie prowadzone w jej rytm jest piękne - mówią twórcy film - bo prawdziwe. Oglądając film, niejeden człowiek Zachodu zatęskni za taką perspektywą. Ale czy chciałby się zamienić? Warto zobaczyć.
Arirang to koreańska pieśń, którą - wedle tradycji - wykonuje się w momentach melancholii.
"Arirang" to dokument koreańskiego reżysera - ulubieńca festiwalowej publiczności - Kim Ki-Duka, który po ostatnim filmie "Sen" spędził dwa lata na dobrowolnym wygnaniu, w nieogrzewanej chacie na prowincji.
W dialogu ze sobą z ekranu i ze swoim cieniem Kim Ki-Duk analizuje źródła własnej twórczości, emocje i kompleksy, pułapki stylu i oczekiwań. Płynnie przechodzi od samobiczowania do narcyzmu.
O czym jest więc "Arirang". Pewnie najbliżej prawdy jest sam Kim Ki-Duk, który mówi, że zrobił film o sobie: - Po 15 filmach pomyślałem, że warto siebie samego zapytać, czym jest film i czym jest kino. Z tym zastrzeżeniem, że to "o sobie" oznacza tak naprawdę "o mnie, jako o twórcy". Przedziwny film.
Cóż… Nicolas Cage ostatnio nie ma szczęścia do ról.
Z kronikarskiego obowiązku trzeba odnotować, że do kin wraca seria American Pie ("American Pie. Zjazd absolwentów"), ale kto choć raz widział jeden z tych filmów wie, czego się można spodziewać.
Skomentuj artykuł