Weekendowy przegląd filmowy
Kilka premier, ale tylko dwa film warte uwagi. "Oburzeni" Tony'ego Gatlifa o wywołanych kryzysem protestach w Europie i "Prometeusz" Ridleya Scotta, który po wielu latach wrócił do świata science fiction.
Inspiracją dla scenariusza była historia Prometeusza, który ukradł bogom ogień i przekazał go ludziom, za co został surowo ukarany. - Ta opowieść jest realistyczna - ocenił scenariusz Scott. - Pokazaliśmy, jak mogłaby wyglądać taka wyprawa, przyjmując czarny scenariusz. (...) Naukowcy stawiają czoło rasie przewyższającej ludzi inteligencją i technologią. To skłania do refleksji, jak wyglądałoby spotkanie ludzi z istotami będącymi wobec nas niemal jak bogowie - powiedział reżyser.
Oburzeni
Pozwoliliśmy sobie zacytować dość długi opis filmu, byście nie musieli fatygować się do kina. Można zrozumieć, że ambicją twórców filmu było stworzenie prymitywnej komedii opartej w całości na kiepskiej jakości seksualnych żartach i podtekstach, ale by robić z tego bajkę i sprzedawać ją jako "rozrywkę dla całej rodziny"? To skandal i kpina!!!
I sprawiedliwość nie dla wszystkich
Tsitos stara się lawirować między manierą Akiego Kaurismakiego, amerykańską klasyką policyjnego kina, czy też poetyką współczesnego kina rumuńskiego. Wszystko to jednak jest pustą zabawa formą i nijak ma się do fabuły filmu - rozwleczonej, bez życia - no nudnej, po prostu.
W tym tygodniu w kinach jeszcze dwa filmy o "zakazanej" miłości. Pierwszy to Duńska ekranizacja powieści Gabriela Garcíi Márqueza "Rzecz o mych smutnych dziwkach".
"Rzecz…" to nie jest największe pisarskie dokonanie Márqueza, taki jest i sam film, mimo że za kamerą stanął doświadczony duński reżyser Henning Carlsen, filmowa adaptacja powieści jest dość sztuczna i nudna.
"Bez wstydu" z kolei, to debiut fabularny Filipa Marczewskiego, który kinu dał się poznać za sprawą dobrze przyjętej krótkometrażówki "Melodramat". U Marczewskiego tą "zakazaną" miłością jest kazirodcza fascynacja młodego chłopaka Tadka siostrą Anką.
Trudno, jak wydaje się sugerować reżyser, tłumaczyć ją burzą hormonów, emocjonalną niedojrzałością, potrzebą bliskości czy też trudnym wchodzeniem w dorosłość. Nie sposób też, jak zrobił to Marczewski, obrazować ją i zestawiać z etnicznymi konfliktami, które w lokalnych, małych społecznościach także są wstydliwym tematem tabu. Między tymi dwoma światami nie sposób stawiać znaku równości. Kontrowersje kontrowersjami, ale musi być w tym jakaś logika i sens.
Skomentuj artykuł