Czubaszek, Środa i aborcyjne tabu
Pewnego dnia odznaczano snajperów orderami. Po ceremonii jeden z dziennikarzy, podekscytowanym głosem, zapytał najlepszego ze strzelców: " Co pan czuje, kiedy pan strzela do człowieka?". Żołnierz chłodno odparł: "Odrzut". Anegdota ta wydaje mi się w pełni oddawać sens wypowiedzi pani Czubaszek o jej dwóch aborcjach i jej reakcji emocjonalnej w związku z nimi.
Był człowiek, zabieg, nie ma człowieka. Ale za to jest radość. Bez konieczności skakania pod pociąg (i bez tego polskie koleje były punktualne tylko przed II wojną światową).
Tymczasem w oczach Magdaleny Środy wyznanie znanej polskiej satyryczki urosło do rozmiarów manifestu uciemiężonej warstwy społecznej. W środowym felietonie pani etyk ("Gazeta Wyborcza", 01.02.2012) nie znajdziemy co prawda innych argumentów za powszechną legalizacją aborcji niż te, których dotychczas używała, ale mimo to warto się z nimi zmierzyć.
Autorka twierdzi, że aborcja jest tabu. Wystarczy jednak wrzucić to hasło do wyszukiwarki lub przejrzeć tytuły publikowanych w czasopismach tekstów, by przekonać się, że tak nie jest. Temat ten wałkuje się nieustannie. Jeśli kobiety, które się jej poddały, milczą na ten temat, to najczęściej dlatego, że nie uznają jej za coś, czym należy się szczycić. Często też jest to sprawa, którą spychają w podświadomość, starając się zapomnieć o niej, bo jest ona dla nich źródłem psychicznego bólu. Niedowierzającym polecam książkę Karin Struck "Moje dziecko widzę we śnie", która jest świadectwem nie tylko potwornego psychicznego cierpienia, ale także ostracyzmu, z jakim spotkała się autorka, kiedy zaczęła mówić o złu aborcji. Dodajmy, że odrzucenie przyszło ze strony tych, którzy jednocześnie ogłaszają, że należy aborcję uwolnić z szufladki "tabu". Jeśli już uwalniamy, to uwolnijmy całą prawdę, a nie tylko tę wygodną dla zarabiających na zabijaniu dzieci.
Zgadzam się z panią Środą, że są kobiety, które nie chcą mieć dzieci. Co nie zmienia faktu, że większość dorosłych ludzi wie, że nie ma w 100 proc. skutecznych metod antykoncepcyjnych, z czego płynie wniosek, że podejmując współżycie, należy się liczyć z możliwością ciąży. Nie jest ona dopustem niebios, ale skutkiem świadomie i dobrowolnie podjętego działania. Skoro tak, to trzeba wziąć za nie odpowiedzialność. Aborcja jest zrzuceniem odpowiedzialności na dziecko i to ze skutkiem śmiertelnym.
Tak, ciąża nie zawsze jest stanem przyjemnym, jednak bywa wciąż nazywana "stanem błogosławionym" ze względu na noszonego przez kobietę nowego człowieka, a nie przyjemność jego noszenia. Już w Księdze Rodzaju czytamy, że brzemienność i poród to trudy. Ciężarne kobiety bały się zawsze: czy donoszą, czy urodzą, czy dziecko przeżyje. To nie współczesna medykalizacja wpędziła nas w to doświadczenie. Paradoksalnie ona dała poczucie, że można kontrolować przebieg ciąży, reagować, kiedy mają miejsce nieprawidłowości. Dzięki niej istnieją takie regiony (jak województwo lubelskie w Polsce), w których umieralność okołoporodowa matek liczy się w promilach - są to pojedyncze przypadki.
A skoro o śmiertelności matek mowa: bynajmniej nie jest ona związana wprost z dostępnością aborcji. Krajem o najniższym poziomie umieralności rodzących matek jest Irlandia, która jednocześnie ma najbardziej radykalne w UE prawo dotyczące aborcji. W Polsce wskaźniki śmiertelności matek także spadły, ale wiąże się to raczej z ogólną poprawą poziomu opieki medycznej i poziomu życia niż z regulacjami prawnymi dotyczącymi zabijania nieurodzonych. Poza tym ruch proaborcyjny przemilcza fakt, że co roku w krajach o szeroko dostępnej aborcji bardzo wiele kobiet umiera w wyniku powikłań po - co istotne - legalnie i w dobrych warunkach medycznych przeprowadzonej aborcji. Ponadto spory procent kobiet po jej przejściu traci płodność w wyniku powikłań lub błędów lekarza przeprowadzającego zabieg.
Magdalena Środa twierdzi, że zakaz aborcji nie wpłynął na zwiększenie dzietności, krzywa demograficzna idzie w dół. Tymczasem niska liczba urodzeń w Polsce ma wiele przyczyn. Wynika z wprowadzenia na polski rynek szeroko dostępnej antykoncepcji. Dodatkowo sytuacja podatkowa i prawna w Polsce nie sprzyja rodzinom wielodzietnym, więc małżeństwa ograniczają swoją dzietność. Jest to problem z innej, niż aborcyjna, półki.
Wreszcie, pani profesor się myli: syndrom poaborcyjny nie jest mitem. Tak samo jak syndrom ocaleńca. Możemy im nadawać inne nazwy - często pierwszy jest określany jako PTSD - zespół stresu pourazowego. Zaprzeczając jego istnieniu, autorka felietonu krzywdzi wszystkie kobiety, które z jego powodu realnie cierpią. Nawet jeśli poddawały się aborcji w sterylnych gabinetach z miłą obsługą, nie uchroniło ich to przed nocnymi koszmarami, histerycznym reagowaniem na dziecięcy płacz, rozpadem związku, niezdolnością do podjęcia współżycia lub sypianiem z kim popadnie, chorobliwą nadopiekuńczością wobec żyjących dzieci bądź wprost przeciwnie - ich emocjonalnym odrzuceniem. To jeszcze nie koniec tej listy, ale nie ma sensu wymieniać tu wszystkich objawów. Wystarczy podać, że liczba samobójstw w populacji kobiet po aborcji jest dwukrotnie wyższa, niż wśród tych, które nie usuwały dzieci. Przy znajomości szerszego kontekstu fizjologiczno-psychicznego (od chwili poczęcia między organizmem matki i dziecka nawiązuje się więź, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę jedynie poziom biochemiczny) trudno to uznać za przypadkową korelację.
Problem jak zwykle tkwi nie w legalizacji zabijania, ładnie nazwanego "przerywaniem ciąży", ale w słabości relacji. Kobieta, która była kochana jako dziecko i jako ciężarna może liczyć na wsparcie, najczęściej wybierze życie. Zamiast wmawiać jej, że poddając się aborcji, zyska szczęście, trzeba dać jej wsparcie. Okazać miłość, zamiast zmuszać do potwierdzania słuszności jedynie właściwych ideologii. Zbudowanych na strachu i uproszczeniach.
Skomentuj artykuł