Edukacja i biurokracja
Miniony tydzień wiązał się z ważnym etapem edukacji szkolnej dla dwóch grup młodzieży: 3. klas gimnazjum i liceum. Egzaminy gimnazjalne i zakończenie roku szkolnego maturzystów to kres pewnego fragmentu drogi kształcenia się. Jednocześnie nabrzmiewał konflikt nauczycieli z MEN, w wyniku którego struktury związkowe "Solidarności" oświatowej w szkołach weszły w spory zbiorowe z pracodawcami, które mogą zakończyć się strajkami. Na wtorek, 28 kwietnia zapowiedziano protesty nauczycieli w Warszawie.
Minister Edukacji, Joanna Kluzik-Rostkowska, goszcząc w poniedziałek w Sygnałach Dnia radiowej Jedynki problem konfliktu sprowadziła do sporu o Kartę Nauczyciela. Wypomniała, że prawa w niej zapisane wywodzą się z epoki komunizmu i przywołują niesławny okres stanu wojennego. Uchwalenie Kart w 1982 r. było wszakże elementem taktyki uwodzenia społeczeństwa przez władze PRL. Jednakże takie określenie pola konfliktu oznacza unik obecnych władz przed podjęciem gruntownej analizy stanu oświaty i wsłuchania się w głosy "bazy". Tymczasem zbieżność czasowa sporu zbiorowego i egzaminów gimnazjalnych (wkrótce i maturalnych) można uznać za symboliczną.
Problemy, które wiążą się z egzaminami gimnazjalnymi i maturalnymi ogniskują w sobie wiele innych bolączek polskiej oświaty. Niedawno, Gość Niedzielny (12/2015) i inne media informowały, że Kinga Jasiewicz z Zakopanego pozwała do sądu Okręgową Komisję Egzaminacyjną w celu zmiany błędnej liczby uzyskanych punktów, czyli oceny na maturze, która w myśl polskiego prawa jest ostateczna. Ten dogmat chcą podważyć również maturzyści z Ostrowca Świętokrzyskiego, złożywszy skargę do Trybunału Konstytucyjnego.
Rozprawa nad pierwszym wnioskiem - po licznych perypetiach - na razie została odsunięta w czasie. Skarga maturzystów z Ostrowca (którym prace unieważniono za ściąganie) czeka na rozpatrzenie już 4 lata. Istnieje obawa, że uznanie wniosków oskarżycieli wywoła lawinę podobnych żądań i kompletny chaos w systemie szkolnym. Chodzi bowiem o zasadę, że do egzaminów nie stosuje się takich samych procedur jak do decyzji administracyjnych.
Egzaminom przyglądał się ostatnio NIK, wydając druzgocącą opinię o pracy CKE i o samych egzaminach. Okazało się m.in., że w latach 1999-2014, 11 razy zmieniała się dyrekcja centralnej Komisji i jednocześnie dokonywano nieustających zmian w procedurach egzaminacyjnych. Nikogo nie interesował więc w ogóle wpływ oddziaływania egzaminów na system oświaty! Czy n.p. kształcenie nie redukuje się do "uczenia pod test" w miejsce zdobywania wiedzy?
Zapytano też 40 rektorów uczelni publicznych, czy egzamin maturalny, który zastąpił egzamin wstępny na wyższe uczelnie, jest miarodajnym potwierdzeniem wiedzy kandydatów na studia. Pozytywnej odpowiedzi udzieliło jedynie 11. Rektorzy postulują podniesienia maturalnego progu zdawalności do 50 proc. (obecnie wynosi on zaledwie 30 proc.). Podnieść go chce także aż 86 proc. nauczycieli przedmiotów maturalnych w szkołach średnich. Akademicy chcą, by to oni, a nie punkty maturalne, decydowali o przyjęciu na studia. W sytuacji niżu demograficznego poprzeczka na uczelniach ustawiana jest coraz niżej. Być może bardziej sprawiedliwym rozwiązaniem byłby tam jednak powrót do egzaminów wstępnych - pisze Piotr Legutko w Gościu Niedzielnym ("Prawa ucznia czy konsumenta?", GN 12/2015).
Wygląda na to, że tylko CKE ma się świetnie jako biurokratyczne ciało, oderwane od realiów systemu edukacji. Ten zaś jest poddawany nieustającym eksperymentom partyjknobiurokratycznych gremiów decydentów MEN. Automatycznie rodzi się pytanie: w jakim stopniu dokonano ewaluacji dotychczasowych reform? Jeśli tak, to czy te wnioski nie są pobieżne? Wszak efekty zmian systemu edukacji widać nie po roku, dwóch lub trzech ale w dłuższej perspektywie.
Wydaje się, że realne zmiany na lepsze będą możliwe, o ile powstanie oddolny ruch obywatelski, w który zaangażują się rodzice uczniów wraz z nauczycielami. Być może pozwy sądowe maturzystów mogą być jego zalążkiem. Na razie jednak, być może pod wpływem raportu NIK, w tegorocznych egzaminach wprowadzono kolejne zmiany, obrazujące rozumienie sensu poprawy jakości matur przez MEN. Tym razem chodzi o nadzór. Stoliki w salach mają być numerowane, a sale podzielone na sektory. Każdy członek szkolnej komisji ma mieć oko na wyznaczony sobie sektor i zań odpowiadać. Wydaje się jednak raczej, że procedura wskazuje na chęć wypatrzenia źdźbła w oku komisji szkolnych przy ignorowaniu stosu belek w oczach decydentów z Komisji Centralnej.
Ku uwadze:
http://spotkania.wiara.pl/doc/2394344.Prawa-ucznia-czy-konsumenta
https://www.nik.gov.pl/plik/id,8001,vp,10018.pdf
Skomentuj artykuł