Niemcy: oficer FSB podłożył ładunki w Tu-154M
Niemiecki dziennikarz śledczy Juergen Roth powiedział w wywiadzie dla środowego "Bilda", że według agenta niemieckiego wywiadu to oficer rosyjskiej FSB podłożył ładunki wybuchowe w polskim samolocie prezydenckim, który rozbił się pod Smoleńskiem pięć lat temu.
W swej najnowszej książce "Verschlusssache" ("Tajny dokument") Roth pisze, że katastrofa samolotu Tu-154M pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku nie była wypadkiem, lecz morderstwem, w które zamieszane były rosyjskie służby specjalne.
W wywiadzie dla "Bilda" Roth twierdzi, że jego teza opiera się na raporcie agenta BND. W tym sporządzonym w marcu 2014 roku dokumencie, skierowanym do przełożonego, funkcjonariusz wywiadu informuje, że "wiodący oficer rosyjskiego FSB" umieścił na pokładzie prezydenckiej maszyny kilka ładunków TNT ze zdalnie sterowanymi zapalnikami. Rosyjski agent wspierany był przez polskich pomocników na lotnisku w Warszawie - twierdzi Roth dodając, że w raporcie wymienione jest nazwisko rosyjskiego generała.
- To jedna z wielu innych przesłanek - zaznacza Roth w wywiadzie dla "Bilda".
Dziennikarz zastrzega, że do raportu trzeba podchodzić - jak zawsze w takich przypadkach - sceptycznie. Zaznacza, że autorem dokumentu jest jednak "od dawna dobrze znany i będący w służbie czynnej agent posiadający znakomite kontakty w polskich i rosyjskich kołach rządowych i wywiadowczych". Dokument zawiera nazwisko i materiały właściwego dla tej sprawy generała FSB, który przebywał w tym czasie na Ukrainie. Jak podkreśla Roth, raport opiera się na dwóch niezależnych od siebie źródłach z Polski i Rosji. Oba źródła opisują szczegółowo proces umieszczenia materiału wybuchowego - czytamy w "Bildzie.
Zdaniem Rotha motywy sprawców są oczywiste. Prezydent Lech Kaczyński był "zaciekłym przeciwnikiem Kremla i (Władimira) Putina". Jak dodaje, Kaczyński sprzeciwiał się podpisaniu umowy z Gazpromem.
Wśród powodów, które skłoniły stronę polską do rzekomego tuszowania sprawy, niemiecki dziennikarz wymienił "serdeczne relacje" pomiędzy Putinem a Donaldem Tuskiem. "Od początku pojawiły się też w polskiej polityce głosy: nie chcemy wojny z Rosją. Lepszy jest szybki wynik (dochodzenia), aby zapobiec konfliktowi" - tłumaczy Roth. - A przecież w sprawozdaniach rosyjskich i polskich władz śledczych można wykazać niezliczone błędy i nonsensy, a nawet nieprawdziwe zeznania - dodaje dziennikarz.
Roth zaprzeczył, jakoby niemieckie służby specjalne brały udział w tuszowaniu sprawy. Zwrócił jednak uwagę, że jego zdaniem BND nigdy nie zareagował na "wysoce wybuchowy" raport swego agenta.
Roth zaznaczył, że nie może całkowicie wykluczyć warunków pogodowych i błędu pilota jako przyczyn katastrofy. - Jednak moje informacje, jak również informacje niezależnych naukowców wskazują na to, że wcześniej (przed upadkiem samolotu) doszło do wybuchu na pokładzie. Wrak maszyny został następnie świadomie zniszczony i leży do dziś, podobnie jak czarna skrzynka w Moskwie - mówi Roth.
Zdaniem Rotha wszystkie okoliczności katastrofy w Smoleńsku nie zostaną zapewne nigdy wyjaśnione. - Nikt nie chce jeszcze bardziej przycisnąć Putina, który już teraz grozi bombą atomową - konkluduje dziennikarz.
BND zdementował w zeszłym tygodniu informacje Rotha. Rzecznik niemieckiego wywiadu oświadczył, że niemieckie służby nigdy nie reprezentowały stanowiska, że w Smoleńsku doszło do zamachu, a tym bardziej nigdy nie informowały w tym duchu rządu Niemiec.
Samolot Tu-154 z delegacją na obchody 70-lecia zbrodni katyńskiej rozbił się pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 r. o godz. 8.41. Zginęli wszyscy na pokładzie, w tym prezydent Lech Kaczyński, jego żona i wielu wysokich rangą urzędników państwowych i dowódców wojskowych - łącznie 96 osób.
Skomentuj artykuł