Sprawa Nangar Khel to nie zbrodnia wojenna

(fot. PAP/Tomasz Gzell)
PAP / psd

Nie zbrodnia wojenna, lecz źle wykonany rozkaz, za co należą się kary w zawieszeniu - tak uznał w środę Sąd Najwyższy utrzymując w mocy wyrok Wojskowego Sądu Okręgowego w Warszawie ws. zajść z Nangar Khel z 2007 r. gdzie po polskim ostrzale zginęło 6 Afgańczyków.

W sierpniu 2007 r. w wyniku ostrzału z broni maszynowej i moździerza przysiółka afgańskiej wioski Nangar Khel na miejscu zginęło sześć osób, trzy zostały ranne. W wiosce trwało wesele. Okolica była znana polskim żołnierzom, bo wcześniej w pobliżu na minę-pułapkę zastawioną przez talibów wpadł polski rosomak - dlatego miano wysłać tam patrol z oskarżonymi, aby dokonali "demonstracji siły".

O dokonanie zbrodni wojennej zabójstwa cywili oraz ostrzelania niebronionego obiektu prokuratura wojskowa oskarżyła siedmiu żołnierzy: dowódcę zgrupowania, który miał wydać rozkaz, podporucznika - dowódcę patrolu wysłanego na miejsce oraz pięciu podległych mu żołnierzy: chorążego, plutonowego i trzech szeregowych. Był to pierwszy w Polsce po II wojnie światowej proces ws. zbrodni wojennej.

Sądy już raz badały tę sprawę. W 2011 r. Wojskowy Sąd Okręgowy w Warszawie uniewinnił wszystkich siedmiu żołnierzy, a apelacje rozpoznawała Izba Wojskowa SN. W 2012 r. SN prawomocnie uniewinnił najwyższego rangą z podsądnych kpt. Olgierda C. oraz dwóch szeregowych. Do ponownego rozpoznania wróciła natomiast wówczas sprawa czterech członków plutonu, który został wysłany przez kpt. C. pod Nangar Khel: dowódcy plutonu ppor. Łukasza Bywalca, jego zastępcy chor. Andrzeja Osieckiego, plut. Tomasza Borysiewicza oraz szer. Damiana Ligockiego (Bywalec pozostał w wojsku, pozostali są poza służbą. Zgadzają się na podawanie swych danych).

W ponownym procesie pierwszej instancji prokuratura wojskowa żądała kary 8 lat więzienia dla Bywalca, 12 lat - dla Osieckiego, 8 lat - dla Borysiewicza i 5 lat dla Ligockiego. "Oskarżeni działali z zamiarem umyślnym; co najmniej godzili się na śmierć cywili" - mówił wtedy prokurator. WSO uznał tę sprawę nie za zbrodnię wojenną, lecz za nieprawidłowe wykonanie rozkazu (obsługujący moździerz Borysiewicz został też uznany za winnego nieostrożnego obchodzenia się z bronią wojskową) i skazał za to trzech oskarżonych na kary więzienia w zawieszeniu, zaś wobec Ligockiego warunkowo umorzył postępowanie, uznając jego winę.

Apelacje złożyły i prokuratura i obrona. Oskarżyciel chciał ponownego procesu o zbrodnię wojenną, a obrona walczyła o całkowite uniewinnienie. W środę trzyosobowy skład Izby Wojskowej SN uznał wyrok I instancji za prawidłowy i utrzymał go w mocy, apelacje uznając za niezasadne. Wszystkim przypisano popełnienie przestępstwa przeciwko zasadom dyscypliny wojskowej, ponieważ działali wspólnie. "Stan dowodów jest kompletny. Przedłużanie, rozpatrywanie sprawy po raz kolejny, mijałoby się z celem i racjonalnością" - dodał sędzia, odnosząc się do argumentów obrony, która była za tym, aby - jeśli sąd nie uniewinni ich klientów - zwrócił sprawę do ponownego rozpoznania.

Sędzia SN Marian Marian Buliński uzasadniał wyrok w części dotyczącej apelacji prokuratora. "Oskarżenie o zbrodnię wojenną to autorska wersja oskarżyciela, której wprawdzie nie da się całkowicie wykluczyć, ale też nie da się jej potwierdzić - dlatego nie można za nią skazać" - powiedział.

"Żołnierze z Nangar Khel dopuścili się niesubordynacji. Rozkaz dowódcy był jasny i w żaden sposób nie dotyczył ani miejsca ani okoliczności, w jakich broń została użyta" - mówił sędzia SN Jerzy Steckiewicz uzasadniając wyrok w wątku sposobu wykonania rozkazu. "Oskarżeni po wyjeździe z bazy w rejon zdarzenia postępowali samowolnie, wbrew poleceniu mjr. C. i wbrew ogólnym zasadom postępowania i użycia broni w Afganistanie. Rozkaz użycia moździerza wykonano w sytuacji, w której nie było bezpośredniego zagrożenia. Ppor. Bywalec mógłby tak uczynić jedynie w sytuacji zagrożenia patrolu - a tak w tej sprawie nie było. Mimo braku zagrożenia chor. Osiecki wydał Borysiewiczowi polecenie otwarcia ognia z moździerza, a najstarszy stopniem - ppor. Bywalec - widząc i wiedząc, że podwładni postępują bezprawnie, nie uchylił ani nie zmienił tego rozkazu. W tej sytuacji doszło więc do zmiany hierarchii dowodzenia" - dodał.

Ligocki, który jako jedyny z oskarżonych strzelał w Nangar Khel nie z moździerza lecz z karabinu maszynowego, został także uznany za winnego złego wykonania rozkazu, ale wobec niego sąd warunkowo umorzył postępowanie. "Sprawdzenie broni przez strzelanie do wzgórz 2 km dalej - tak doświadczony żołnierz jak Ligocki powinien wiedzieć, że takie sprawdzenie nie ma sensu, szczególnie że strzelał ponad zabudowaniami. Dlatego miał strzelać w lepiankę? Gdyby naprawdę w nią celował, to by zapewne trafił" - mówił sędzia Buliński, odnosząc się do argumentów obrony, że Ligocki nie miał zamiaru ostrzeliwać wioski, lecz jedynie dokonywał sprawdzenia broni po jej zacięciu. SN nie zgodził się też z zarzutami obrony, że wszystkiemu winna była wadliwa amunicja.

Wyrok jest prawomocny. Niezadowolone z orzeczenia strony mogą jeszcze starać się o złożenie kasacji do SN, w której należy wykazać, że sąd II instancji rażąco naruszył prawo. Ponieważ wymierzono kary w zawieszeniu, kasację złożyć mogą tylko: Prokurator Generalny, Minister Sprawiedliwości i Rzecznik Praw Obywatelskich. Rozpoznałby ją siedmioosobowy skład SN (w środę SN orzekał w składzie trzech sędziów). Obrońcy żołnierzy zapowiedzieli, że będą się ubiegać o to, aby RPO wniósł kasację. Adwokaci wyrazili satysfakcję, że sprawa nie dotyczy już zbrodni wojennej.

Podsądnych nie było w środę w SN. Wyrokowi przysłuchiwali się byli żołnierze wojsk desantowo-szturmowych, a także gen. Waldemar Skrzypczak, b. dowódca wojsk lądowych i b. wiceszef MON w rządzie Donalda Tuska. Skrzypczak od początku wstawiał się za oskarżonymi żołnierzami, protestował też wobec ich aresztowania na początku całej sprawy. W środę po wyroku zaapelował do prezydenta Andrzeja Dudy o akt łaski wobec skazanych.

"Żołnierze są gotowi służyć ojczyźnie i wykonywać te postanowienia, jakie wydadzą władze polityczne. Ale także politycy powinni ponosić odpowiedzialność za swoje decyzje. To jest okazja, żeby ta formacja polityczna się zrehabilitowała. Apeluję do prezydenta Dudy, aby wydał w tej sprawie akt łaski" - mówił dziennikarzom. Jego zdaniem, duży udział w sprawie miały służby specjalne, które "pisały jej scenariusz, a działo się to w czasach, gdy władzę sprawowała ta formacja, która rządzi dziś. Syndrom Nangar Khel istnieje, żołnierze boją się otworzyć ogień w obawie nie przed przeciwnikiem na miejscu, ale przed prokuratorem w kraju. To się będzie za armią ciągnąć tak długo, jak długo środowisko polityczne nie wyciągnie wniosków i nie weźmie odpowiedzialności" - dodał.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Sprawa Nangar Khel to nie zbrodnia wojenna
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.