"Liczba zgonów obecnie wynosi 11. Trzy osoby zginęły przedwczoraj (sobota), osiem wczoraj" - powiedziała dziennikarzom Rubolar. Skorygowała w ten sposób wcześniejsze informacje, które mówiły o siedmiu ofiarach śmiertelnych. Wiadomo, że pięć osób zginęło w pożarze zakładu odzieżowego, natomiast dwie osoby straciły życie w pożarze supermarketu.
W poniedziałek od rana studenci nawoływali do kolejnych protestów, a na ulicach pojawiło się wojsko. Agencje zauważają, że tak napięta sytuacja w tym kraju ma miejsce po raz pierwszy od zakończenia dyktatury generała Augusto Pinocheta (1973-1990). Przez ostatnich niemal 30 lat Chile było w Ameryce Południowej postrzegane jako "oaza spokoju".
Godzina policyjna, która obowiązuje między 19:00 a 6:00 czasu lokalnego, już wcześniej sparaliżowała transport w całym mieście, a w niedzielę wieczorem doprowadziła do chaosu na międzynarodowym lotnisku w stolicy. Swoje loty odwołała linia Latam Airlines, która obsługuje połączenia z Limą i Madrytem, 11 kursów anulował tani chilijski przewoźnik JetSmart, a 20 połączeń odwołały Sky Airline.
Przez odwołane loty tysiące osób utknęło na lotnisku w oczekiwaniu na jakiekolwiek informacje. Pasażerowie odwołanych lotów pozbawieni są jedzenia i picia, bowiem z powodu godziny policyjnej nie działa wiele punktów usługowych. Pozamykane zostały także wyjścia z terminalu.
W poniedziałek nadal nie działało metro, które wcześniej przewoziło ok. 3 mln osób dziennie. Od piątku zniszczonych zostało 78 stacji kolejki podziemnej, a straty szacowane są na ok. 300 mln dolarów. Władze miasta poinformowały, że najbliższych godzinach otwarta być może zostanie tylko jedna z siedmiu linii metra.
Mieszkańcy Santiago, w obawie przed kolejnymi zamieszkami i dewastacjami, za zgodą policji sami zaczęli organizować patrole ochronne. Ubrani w żółte kamizelki pilnują sklepów i innych ważnych w mieście obiektów.
Do stłumienia niepokojów społecznych w kraju władze wysłały łącznie 10 tys. policjantów. Do tej pory aresztowano 1462 osoby, z czego 644 - w Santiago, a 848 w innych miastach. Policja używała armatek wodnych i gazu łzawiącego.
Skomentuj artykuł