To jedyny demokratycznie wybierany organ UE
Parlament Europejski jest jedyną unijną instytucją wybieraną w demokratycznych wyborach, o coraz szerszych kompetencjach, których broni przed innymi organami UE. Europosłowie współdecydują o przepisach prawa w niemal wszystkich dziedzinach.
75 proc. prawa przyjmowanego w Sejmie powstaje w konsekwencji przepisów stanowionych w Brukseli i Strasburgu, co obrazuje rolę unijnych rozporządzeń i dyrektyw w codziennym życiu obywateli UE. O ich kształcie decydują wspólnie eurodeputowani, rządy krajów członkowskich (czyli Rada UE) oraz Komisja Europejska, która jako jedyny organ UE ma prawo inicjatywy prawodawczej.
Początki Parlamentu Europejskiego sięgają 1952 r., kiedy to powstało Wspólne Zgromadzenie Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali. Traktat rzymski z 1957 r. przekształcił je w organ wszystkich trzech Wspólnot Europejskich. Nazwa Parlament Europejski pojawiła się w 1962 r., kiedy jeszcze jego członkowie (wówczas 162) byli wybierani przez parlamenty krajowe. Pierwsze powszechne bezpośrednie wybory odbyły się w roku 1979 i od tego czasu datuje się wzrost roli politycznej i uprawnień PE. Paradoksalnie, od tego czasu z każdymi wyborami spada jednak frekwencja: w 1979 r. wynosiła 62 proc., a w ostatnich wyborach w 2009 r. - 43 proc.
Traktat lizboński, który wszedł w życie w grudniu 2009 r., znacząco wzmocnił kompetencje europarlamentu. W takich obszarach jak zarządzanie gospodarką, energetyka, polityka ochrony środowiska, transport, ochrona konsumentów, rolnictwo, rybołówstwo, polityka regionalna, imigracja, a także we wszystkich kwestiach dotyczących wspólnego rynku, PE może zatwierdzać, zmieniać lub odrzucać propozycje rozporządzeń lub dyrektyw przedstawiane przez Komisję Europejską.
W minionej kadencji PE odrzucił np. umowę ACTA o zwalczaniu handlu towarami podrabianymi, przeciwko której protestowano w Polsce i kilku innych krajach Unii. Umowa zawierała m.in. zapisy dotyczące ochrony własności intelektualnej, które - zdaniem krytyków - ograniczały swobodne funkcjonowanie internetu. Według służb prasowych PE podczas debaty nad tą umową eurodeputowani doświadczyli bezprecedensowego lobbingu ze strony obywateli UE, którzy zasypywali eurodeputowanych mailami i innymi komunikatami. Do PE wpłynęła też petycja podpisana przez 2,5 mln internautów z całego świata, nawołująca do odrzucenia umowy.
Na mocy traktatu lizbońskiego prawie wszystkie umowy międzynarodowe zawierane między Unią a krajami trzecimi wymagają zgody europarlamentu. W 2010 r. PE po raz pierwszy wykorzystał swoje prawo weta w tej sprawie, odrzucając porozumienie SWIFT między UE a USA o przekazywaniu danych bankowych w ramach walki z terroryzmem. Eurodeputowani wskazywali na niewystarczającą ochronę prywatności obywateli, ale też chcieli podkreślić świeżo nabyte kompetencje.
"SWIFT to dla eurodeputowanych bardzo ważny przykład władzy PE" - mówił ówczesny przewodniczący europarlamentu Jerzy Buzek. Umowa została zaakceptowana dopiero po kilku miesiącach, po uwzględnieniu poprawek do tekstu.
W toku trwających obecnie prac nad unią bankową, Parlament Europejski domagał się dla siebie jak najszerszych uprawnień, aż wreszcie zapewnił sobie wpływ na obsadę stanowiska szefa wspólnego nadzoru bankowego, ale nie udało mu się wywalczyć prawa do stenogramów z posiedzeń rady nowego nadzoru. Bronił też tzw. metody wspólnotowej, tzn. oddającej decydujący głos unijnym instytucjom a nie krajom członkowskim, w procedurze upadłości banków. Takie stanowisko popierała zresztą KE, która we wspólnotowym podejmowaniu decyzji, w odróżnieniu od trybu międzyrządowego, gra pierwsze skrzypce.
PE ma też decydujący głos przy przyjmowaniu rocznych budżetów Unii oraz siedmioletnich ram finansowych. Bardzo lubi prężyć muskuły we wszelkich kwestiach dotyczących finansów, co było widoczne podczas niedawnych negocjacji w sprawie budżetu na lata 2014-2020, skutecznie przedłużanych przez europosłów przez wiele miesięcy.
Natomiast w sprawie podatków PE nie współdecyduje, ma tylko funkcję opiniodawczą. Eurodeputowani mają też ograniczone kompetencje w polityce zagranicznej, sprowadzające się do zatwierdzenia wybranego przez unijnych przywódców szefa dyplomacji UE i wydawania niewiążących rezolucji. Choć nie mają one mocy prawnej, to często nagłaśniają problem, jak to było niedawno w przypadku brutalnego tłumienia demonstracji na Ukrainie. Europosłowie wzywali do politycznego rozwiązania kryzysu, a ich delegacje wielokrotnie jeździły do Kijowa.
PE sprawuje też demokratyczną kontrolę nad pozostałymi instytucjami unijnymi. Może zatwierdzić lub odrzucić skład Komisji Europejskiej, a wcześniej wysunięci przez rządy krajowe kandydaci do objęcia tek komisarzy muszą odbyć przesłuchania w PE. Jeśli nie zyskają przychylności eurodeputowanych, to mogą nawet pożegnać się z posadą w Brukseli.
Tak było w 2009 r. w przypadku kandydatki Bułgarii na stanowisko unijnej komisarz ds. pomocy humanitarnej Rumiany Żelewej. Zrezygnowała z ubiegania się o urząd, gdy jej parlamentarne przesłuchanie wykazało brak kompetencji w dziedzinie pomocy humanitarnej. Bułgarce zarzucano też składanie fałszywych deklaracji finansowych. Jej miejsce zajęła jedna z wiceprezesów Banku Światowego, Kristalina Georgiewa, która od tego czasu fachowo wypełnia swoje obowiązki w KE.
Ponadto europarlament może złożyć wniosek w sprawie wotum nieufności wobec Komisji i ją odwołać. Jednak dotąd nie przyjęto żadnego z ośmiu złożonych przez europosłów wniosków w tej sprawie. W 1999 r. Komisja pod przewodnictwem Jacques'a Santera sama złożyła rezygnację, zanim PE zdążył ją odwołać.
Zgodnie z traktatem lizbońskim począwszy od tegorocznego głosowania szefowie państw i rządów UE powinni zaproponować Parlamentowi Europejskiemu kandydata na nowego szefa Komisji, uwzględniając wynik eurowyborów oraz po przeprowadzeniu odpowiednich konsultacji z PE. I to właśnie europarlament większością głosów wszystkich swoich członków lipcu br. wybierze nowego przewodniczącego KE.
Skomentuj artykuł