Który kraj kolejny na celowniku Putina? Analitycy mówią wprost
Czy Putin zdecyduje się w nadchodzącym roku zaatakować któryś z krajów NATO? W sylwestrowym wydaniu "Rzeczpospolitej" pojawiła się analiza, w której geopolitycy najbardziej wskazują na Estonię.
Eksperci i zachodnie służby wywiadowcze nie są zgodni, czy Kreml zdecyduje się na bezpośredni atak na kraj należący do NATO. Kluczowe wątpliwości dotyczą zarówno determinacji Władimira Putina, jak i realnych możliwości militarnych Rosji.
Szef estońskiego wywiadu Kaupo Rosin podkreślał: „Rosja obecnie nie zamierza napadać na jakieś państwo bałtyckie czy też na NATO w całości”. Jednocześnie raport European Council on Foreign Relations wskazał Estonię jako jedno z najbardziej narażonych państw Sojuszu, tym razem na klasyczne działania zbrojne, a nie wyłącznie presję hybrydową.
Estonia jako potencjalny cel Kremla
Analitycy od lat uznają Estonię za najbardziej zagrożony kraj regionu. Scenariusze zakładają próbę destabilizacji Narwy – miasta przygranicznego, zamieszkanego głównie przez rosyjską mniejszość. Taki atak mógłby rozpocząć się od kampanii propagandowej pod hasłami „obrony ludności rosyjskojęzycznej”, następnie przerodzić się w zamieszki inspirowane przez rosyjskie służby, a w finale doprowadzić do pojawienia się „zielonych ludzików” lub bezpośredniego wkroczenia wojsk. Znaczenie mostu granicznego podkreśla od lat Arkadij Babczenko, apelując: „Wysadźcie ten most!”.
Były ambasador Ukrainy w USA Walery Czałyj twierdzi, że już w 2013 r. istniały rosyjskie „operacyjne plany najazdu na Estonię”, jednak ich realizację zablokowały wydarzenia na Krymie i wojna w Ukrainie. Obecnie podobne warianty rozważa się także dla innych rejonów przygranicznych Estonii, choć eksperci zaznaczają, że Rosja jest poważnie osłabiona trwającym konfliktem.
Potencjał militarny i reakcja NATO
Estońskie siły zbrojne liczą około 43 tys. żołnierzy, podczas gdy rosyjskie zgrupowanie przy granicach państw bałtyckich oceniane jest na ok. 40 tys. ECFR przewiduje również przewagę NATO w powietrzu oraz szybkie przybycie sojuszniczych posiłków, co mogłoby zakończyć się porażką agresora. Wątpliwości budzi jednak tempo przerzutu wojsk z bardziej oddalonych krajów Sojuszu, na co zwraca uwagę analityk Tatarigami.
Strategia Kremla i ryzyko eskalacji
Zdaniem części ekspertów Rosja nie dąży do okupacji takich państw jak „Polska czy Finlandia”, lecz do podważenia wiarygodności NATO. Czałyj ocenia, że możliwe są ograniczone działania zbrojne lub dywersyjne, mające jasno naruszyć granice Sojuszu, bez trwałego zajmowania terytorium. Celem Putina ma być pokazanie słabości Europy, przy przekonaniu, że UE jest podzielona i zależna od USA.
Na razie jednak wojna w Ukrainie stopniowo rozlewa się poza jej granice: dochodzi do ataków na rosyjskie statki na Morzu Śródziemnym, a szczątki dronów spadają m.in. w Rumunii i Turcji. To pokazuje, że ryzyko niekontrolowanej eskalacji pozostaje realne, nawet jeśli pełnoskalowy atak Rosji na NATO wciąż uznawany jest za mało prawdopodobny.
Źródło: rp.pl / tk


Skomentuj artykuł