"Cudowna" kobieta z Kostaryki

Floribeth Mora (fot. EPA/Jeffrey Arguedas)
Małgorzata Szewczyk / "Przewodnik Katolicki"

Pan Bóg ma swoje metody i lubi zaskakiwać. Cud, który posłużył jako dowód w procesie kanonizacyjnym Jana Pawła II, nie dość, że wydarzył się w dniu jego beatyfikacji,  to jeszcze "za pomocą" przekazu telewizyjnego. Ale cóż, jak widać nie na darmo papieża Polaka nazywano "medialnym papieżem".

Wczesnym rankiem 1 maja 2011 r. tłumy pielgrzymów z całego świata, ze wszystkich stron Wiecznego Miasta ciągnęły na plac św. Piotra. Każdy chciał zająć dobre miejsce, by jak najgodniej przeżyć Mszę św. beatyfikacyjną papieża Polaka. Atmosfera radości, żywiołowości i przeświadczenie, że jest to wyjątkowa uroczystość, udzielały się każdemu, kto widział młodych i starszych spieszących na Watykan. Kiedy papież Benedykt XVI ogłosił, że Jan Paweł II jest błogosławionym Kościoła katolickiego, wielonarodowościowy tłum wyraził  radość i towarzyszące jej jednocześnie wzruszenie gromkimi oklaskami. W tym samym czasie niemal 10 tysięcy kilometrów od Rzymu wydarzył się cud, który niedługo później posłużył jako dowód w jego procesie kanonizacyjnym.

"Zaczęła się kalwaria mojego życia"

Na Kostaryce, w domu w Dulce Nombre de Tres Rìos była głęboka noc, kiedy Floribeth Mora Diaz oglądała transmisję telewizyjną z tej uroczystości. Jej stan zdrowia był już wtedy bardzo poważny. Nieco ponad dwa tygodnie wcześniej usłyszała diagnozę, która brzmiała jak wyrok śmierci: tętniak wrzecionowaty środkowej tętnicy mózgu. 48-letnia Kostarykanka, żona, matka czwórki dzieci i babcia trojga wnucząt, po raz pierwszy poczuła rozsadzający ból głowy 8 kwietnia 2011 r. Lekarz powiązał jej dolegliwość z przemęczeniem i przepracowaniem, zalecił leki przeciwbólowe i odpoczynek. Floribeth  jednocześnie pracowała w rodzinnej firmie męża jako księgowa, studiowała prawo i zajmowała się domem, troszcząc się nie tylko o dorosłe dzieci, ale i o ich potomstwo. 14 kwietnia jej mąż Edwin, słysząc w szpitalu diagnozę postawioną jego żonie przez neurochirurga Alejandro Vargas Romána, pomyślał: "Zaczęła się kalwaria mojego życia. Boję się…". Jednocześnie z całych sił zaczął prosić o pomoc Jana Pawła II. W pewnej chwili usłyszał wyraźne słowa: "Zabierz ją! Nie lękaj się!". Tak też zrobił. Zawiózł ją do domu. Ukochana żona Edwina czuła się coraz gorzej, mimo przyjmowania silnych leków. Drażniło ją światło słoneczne, praktycznie straciła kontrolę nad własnym ciałem, jego lewa część była sparaliżowana, ręka wisiała jej bezwładnie, powłóczyła nogą, nie miała apetytu, niemal całe dnie od czasu wyjścia ze szpitala przesypiała. Ich dzieci Monika i Gabriela, Edwin i Keynnar były przerażone, widząc "mamitę" w takim stanie. Floribeth, wiedząc, że może umrzeć niemal w każdej chwili, postanowiła pożegnać się z rodziną. "W pani przypadku możemy starać się zapewnić stabilność z punktu widzenia funkcji życiowych, ciśnienia krwi i stanu ogólnego. Do tętniaka tak umiejscowionego nie można dotrzeć chirurgicznie. […] Medycyna w tym przypadku jest bezradna. Przykro mi" - usłyszała od dr. Vargasa w szpitalu. Lekarz bardzo przeżył moment postawienia diagnozy pacjentce. Starał się znaleźć jakieś rozwiązanie, ale wyniki najnowszych badań były nieubłagane. Postanowił jednak przedstawić jej przypadek na kongresie neurochirurgów w Meksyku, na który wybierał się za kilka dni.

"Wstań, nie bój się!"

Floribeth za wszelką cenę chciała obejrzeć w telewizji relację z beatyfikacji papieża Polaka, którego od młodości darzyła wielką miłością i czcią. Pamiętała jego wizytę na Kostaryce w 1983 r. i słowa, które pozostawił jej mieszkańcom. Edwin, jeszcze jako policjant, ochraniał przejazd papieża ulicami San José. Gdy papież przejechał blisko niego, poczuł jego ogromną siłę. "Od tego momentu był bardzo ważny w moim życiu". Obrazek z wizerunkiem Jana Pawła II towarzyszył Flori już podczas pierwszych diagnostycznych badań. Jej mąż, razem z dziećmi, postanowił na werandzie, przed wejściem do domu, zbudować dwa ołtarze. Po lewej stronie ustawili duży obraz z portretem Jana Pawła II, a po prawej wizerunek Matki Boskiej Fatimskiej. "Wszyscy byliśmy wielbicielami Jana Pawła II. […] Gdy zachorowałam, zwróciłam się właśnie do niego, ponieważ zawsze wiedziałam, że on jest bliżej Boga niż ja, jest już z Bogiem. «Ty, który jesteś tak blisko Boga, pomóż mi, powiedz Panu, że ja nie chcę umierać, żeby mi pomógł» - mówiła kobieta. Razem z dziećmi i Edwinem na codzienną modlitwę różańcową w intencji powrotu Flori do zdrowia przychodzili także sąsiedzi. Kiedy Kostarykanka obudziła się rano następnego dnia po transmisji beatyfikacji, jej wzrok padł na czarno-białą okładkę dodatku do jednego z pism z wizerunkiem młodego papieża Polaka z wyciągniętymi w górę rękami, w charakterystycznym dla niego geście. Dodatek był wydany z okazji jego beatyfikacji. Usłyszała słowa: "Wstań, nie bój się!". "I od razu te dwie ręce jakby wysunęły się ze zdjęcia i zobaczyłam, jak odkrywają mnie i podnoszą z łóżka. Wstałam, otworzyłam drzwi i poszłam do kuchni" - relacjonowała. Mąż nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył, zresztą pozostali członkowie rodziny byli równocześnie zaskoczeni i szczęśliwi z przemiany, jaka nastąpiła u "mamity". Jej całkowity powrót do zdrowia trwał kilka dni. "Najpierw Bóg uzdrowił mojego ducha" - stwierdziła Flori. "Wiedzieliśmy, że wydarzył się cud. To było coś niezwykłego" - dodał jej mąż. Pięć miesięcy później Kostarykanka została poddana kompleksowym badaniom, które wykazały całkowite zniknięcie wszelkich oznak jej choroby i potwierdziły niewytłumaczalny z punktu widzenia medycyny charakter uzdrowienia. Dr Alejandro Vargas nie mógł uwierzyć, że to ta sama pacjentka, która w kwietniu była w zasadzie umierająca. "Po obejrzeniu płyty z zapisem badania, pomyślałem, że ktoś musiał się pomylić" - opowiadał lekarz. Pacjentka i jej mąż byli ogromnie szczęśliwi. Powiedzieli, że dziękują Bogu za cud uzdrowienia za wstawiennictwem Jana Pawła II. Dr Vargas wiedział, że wcześniejsze wyniki badań były jednoznaczne i że choroba była nieuleczalna. "Ale ja także wierzę w Boga i wierzę, że istnieją cuda, interwencje Boże. […] I dlatego wierzę, że skoro nie było to działanie medyczne ani też proces naturalny, to musiała zaistnieć siła nadnaturalna lub też interwencja Boża, którą nazywamy cudem" - podkreślił neurochirurg.

Na przełomie marca i kwietnia 2012 r. Flori opisała swe uzdrowienie na portalu www.karolwojtila.com. W październiku 2012 r. została zaproszona do Rzymu na specjalistyczne badania, które potwierdziły zniknięcie tętniaka i brak jakichkolwiek powikłań neurologicznych. Wkrótce potem postulator procesu kanonizacyjnego Jana Pawła II, ks. prałat Sławomir Oder pojechał na Kostarykę i poprosił arcybiskupa San José, aby przeprowadził na miejscu proces domniemanego cudu. Trzech kapłanów, notariusz i lekarz weszli w skład zespołu, który 20 listopada 2012 r. rozpoczął prace. W styczniu 2013 r. dokumentacja została przekazana Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Cud został kolejno zatwierdzony przez komisje: lekarską, teologiczną, kardynałów i biskupów, a ostatecznie, 5 lipca, przez papieża Franciszka. Dzień po uznaniu przez papieża cudu Flori wraz z rodziną pojechała do sanktuarium Matki Bożej Niepokalanie Poczętej w Paradiso koło Cartago, by podziękować Bogu za otrzymaną łaskę. To jedyne miejsce na Kostaryce, gdzie znajdują się relikwie krwi Jana Pawła II. 27 kwietnia 2014 r. Floribeth Mora Diaz będzie uczestniczyć, wraz z rodziną, w Mszy św. kanonizacyjnej papieża Polaka w Rzymie. Jej marzeniem było odwiedzenie kraju, z którego pochodził papież Wojtyła. Niebawem, dzięki nawiązaniu z nią kontaktu poprzez polskich werbistów, którzy pracują na Kostaryce, przyjedzie do Polski z mężem i dwoma synami. Weźmie udział m.in. w czuwaniu dla rodzin polskich misjonarzy na Jasnej Górze w nocy z 10 na 11 maja. Odwiedzi także wiele miejsc związanych z osobą Jana Pawła II. Będzie gościć na spotkaniach w parafiach, zarówno w dużych miastach, jak i mniejszych miejscowościach, m.in. w Warszawie, Krakowie, Wadowicach, ale także Krośnie, Rybniku, Bytomiu czy Miejscu Piastowym.

Dlaczego Jan Paweł II wybrał Kostarykę? "Nie wiemy, to należy do Boga. Ja mam własną teorię na ten temat - mówi ks. Daniel Blavo, postulator diecezji San José. - Papież odwiedzał Amerykę Środkową kilka razy, ale Kostarykę tylko raz. […] Myślę, że Jan Paweł II chciał nas na nowo nawiedzić, ponieważ ten stabilny i katolicki kraj sprzed 30 lat już bardzo się zmienił. I jego niezwykła duchowa wizyta poprzez ten cud jest po to, aby, tu, na Kostaryce, wiara odżyła na nowo".     

Cytaty pochodzą z książki Elżbiety Ruman, Uzdrowiona. Kostarykański cud Jana Pawła II, Kraków 2014.

Andreas Englisch, dziennikarz, który nawrócił się pod wpływem Jana Pawła II, wielokrotnie towarzyszył Ojcu Świętemu. Zbierał informacje i przyglądał się uzdrowieniom, jakie wydarzyły się za jego przyczyną. Na życzenie Papieża zachowywał wszystko w tajemnicy. Zgodnie z obietnicą po raz pierwszy napisał o tym dopiero po kilku latach od jego śmierci.
To książka o uzdrowieniach i cudach zdziałanych przez Jana Pawła II za jego życia. Czyta się jak kryminał, napisana językiem dziennikarskim. Specjalny rozdział poświęcony cudowi kanonizacyjnemu. Bogata wkładka zdjęciowa.
Ponad 30 tys egz. sprzedanych do tej pory.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

"Cudowna" kobieta z Kostaryki
Komentarze (4)
A
Andrzej
27 kwietnia 2014, 23:18
Dlaczego takie cuda nas jeszcze dziwią? Nas Chrześcijan? Na to pytanie zapewne jest wiele odpowiedzi, jednak nie one są tu najważniejsze. Najważniejsza jest Miłość Boga w stosunku do każdego z nas. Właśnie Tak!  Bóg Kocha każdego z nas w sposób dla nas niewyobrażalny i niepojmowalny. Takie cuda jak tej kobiety, Bóg pragnie każdemu z nas ofiarowywać, nie raz w życiu lecz wiele razy i tak bez końca. Dlaczego więc, my sami skazujemy się na życie w samotności bez Boga?  Dlaczego oddalamy się od Boga? Dlaczego wątpimy w Jego obecność? Dlaczego odrzucamy Jego Miłość na rzecz miłości karykaturalnej? Czasami upadamy bardzo nisko i wydaje się nam, że On już o nas zapomniał. Jednak On cierpliwie czeka, aż się podniesiemy i poprosimy o jego Miłosierdzie. Niektórym z nas właśnie tak mijają lata. Dopiero osiągnąwszy kres swego życia odnajdujemy prawdę o nas samych i to że On wciąż na nas czeka.  Wówczas odnajdujemy nasz ukryty gdzieś latami sens życia i powracamy do Boga na nowo. Bez Boga nie ma życia, nie ma ono sensu i celu. To nie prawda, że zawierzając swoje życie Jezusowi musimy wejść na drogę klasztoru, zakonu, czy duchownego, że musimy cierpieć każdego dnia jak On na Golgocie. On nawet tego nie pragnie. On nie chce, abyśmy tak cierpieli jak On, zbawiając nas. Bóg pragnie byśmy się z Nim zjednoczyli w miłości, której my wciąż nie pojmujemy. Poczytajmy więc świadectwa świętych i pojmijmy jakiej miłości On od nas oczekuje. To ta Miłość jest dopiero dla nas ludzi ogromnym wyzwaniem. Ona wyrasta poza miłość kobiety i mężczyzny, poza miłość matki do dziecka i wszelką miłość jaką zna człowiek. Jest to miłość serca, duszy i umysłu w jedności. Właśnie takiej Ogromnej Miłości pragnie Bóg od nas. Wszystko poza tą Miłością jest drugorzędne, a może nawet trzecio- czwarto- itd.
A
Andrzej
27 kwietnia 2014, 23:19
Jednak aby być z Bogiem, trzeba się tej Miłości uczyć, latami powiększać jej głębię. Jest ona wyzwaniem dla nas wszystkich; wierzących, kapłanów, sióstr i braci zakonnych, biskupów, kardynałów oraz również agnostyków i ateistów. Wszyscy kiedyś będziemy rozliczeni ze wszystkiego co uczyniliśmy lub nie uczyniliśmy, jednak najważniejszym egzaminem będzie ten z Miłości do Boga. Jak go więc będziemy mogli zdać, jak nie nauczymy się Jej za naszego cielesnego życia? A co do naszego Papieża. On nie potrzebował czekać tylu lat na swą świętość, bo osiągnął ją w chwili śmierci swojego ciała. Dla mnie jest On od lat członkiem Świętego Kościoła i był już nim jeszcze za życia. Kiedy dokładnie się nim stał? A któż to wie, oprócz Boga. To Bóg powołuje każdego z nas do tego Świętego Kościoła. Jednak to każdy z nas musi kiedyś sam dokonać tego wyboru. Żyjmy z Bogiem w przyjaźni, każdego naszego dnia, Kochajmy Go miłością bezgraniczną i uczmy się jej. Pamiętajmy Bóg Ojciec tak nas ukochał, że posłał Swego Syna, a ten podarował nam pocieszyciela Ducha. Bóg, Święta Trójca, w trzech Osobach. Trzeba nauczyć się Kochać wszystkie te trzy Osoby w jedności. Być może kogoś z nas to może dziwić, a dla innych może być to trudne, ale właśnie tego Bóg od nas najbardziej oczekuje. Właśnie po to nas stworzył i pragnie nas obdarowywać cudami, zdrowiem i wieloma innymi darami, ale warunkiem ich otrzymania jest właśnie ta Miłość.
A
Aga
26 kwietnia 2014, 16:24
Pielgrzym Krzysztof Jędrzejewski idzie do Rzymu na kanonizację, zostało mu jeszcze ponad 100 km… czy zdąży? http://pompejanska.rosemaria.pl/2014/04/piesza-pielgrzymka-na-kanonizacje-jeszcze-109-kilometrow-czy-zdazy/
K
Kasia
26 kwietnia 2014, 10:51
Piękne świadectwo wiary i Bożej Opatrzności :) Wiadomo w jakich dniach ta kobieta odwiedzi poszczególne miasta?