Jak to według Biblii się odbyło? I co znaczy ta historia o stworzeniu świata? Czy chrześcijanin w takim razie ma negować teorię powstania świata i ludzkości, odrzucając ewolucjonizm lub tzw. Wielki Wybuch?
Zamknij oczy.
Wyobraź sobie pustkę. Nicość. Trochę się nie da, wiem. I w tej nicości Bóg. Wszechmogący. Wszechwiedzący. Obecny. Nieogarnięty. Inny.
W tej nicości rozlega się Słowo Boga, który tworzy sprawy ziemskie i sprawy niebieskie - niebo i ziemię. I ciemność pojawia się nad tym wszystkim, a na ziemi był chaos, nieład. Nad tym wszystkim unosi się Duch Boga - Jego moc. W tej ciemności rozlega się kolejne Słowo Boga i staje się światłość. Od tej pory ciemność była osobno i światłość osobno, a dzień jest inny od nocy.
Tak przez kolejne dwa dni rozlega się Słowo Boga i oddziela: wody nad sklepieniem i pod sklepieniem (bierze się to z wierzeń starożytnych, którzy tak wyobrażali sobie Ziemię - bańkę powietrza pomiędzy wodami, które znajdowały się wokół lądów i nad sklepieniem, tam, gdzie jest kosmos); morza od lądów, oraz lądy napełnia roślinnością.
Przez kolejne trzy dni Słowo Boga "zapełnia" oddzielone rzeczywistości: sklepienie górne planetami, gwiazdami, słońcem i księżycem; wody dolne i powietrze zwierzętami morskimi, a lądy - lądowymi. Na końcu przychodzi czas na człowieka…
Przychodzi moment przełomowy. Scena gotowa - czas na głównego aktora. Bóg sam w sobie dialoguje: "Uczyńmy go na nasz obraz i podobieństwo". Tworzy człowieka na swój obraz i błogosławi mu, mówiąc o zaludnianiu ziemi i władzy nad nią. Stwarza kobietę i mężczyznę jednocześnie.
Ostatniego siódmego dnia, jak pisze Pismo: "dopełnił Bóg dzieła, nad którym pracował. Siódmego dnia przestał pracować po całym dziele, które uczynił".
Tak wszystko się zaczęło.
Z każdej historii musi wynikać jakiś morał. Także w tej jest, i to nie jeden. Po pierwsze musimy sobie uświadomić, że to nie jest opis dzieła historycznego. To opowieść i ma swoją symbolikę oraz przesłanie.
Przez pierwsze trzy dni Bóg oddziela od siebie różne rzeczywistości po to, aby przez kolejne trzy je "zapełniać". I wszystko to tworzy jednym sformułowaniem: "Niech się staną", "Niech się zbierze", "Niech się zaroją". W języku hebrajskim brzmi to jeszcze prościej (dosł. "powiedział i się stało"). Dla Boga stwarzanie nie jest wysiłkiem, w końcu jest samym życiem, to brzmi jakby to była pestka dla Niego.
Nad człowiekiem natomiast nie tylko się zatrzymuje, ale również tworzy go na swój obraz, co jest podkreślone przez autora biblijnego aż cztery razy.
Co znaczy to podobieństwo? Jesteśmy podobni w tym, że mamy Jego pierwiastek w sobie, jesteśmy w jakimś sensie "odbiciem" Jego natury. Do tej natury należy rozum i wolna wola.
Ta wola, która sprawia, że możemy decydować o naszych czynach świadomie, tak jak "robi" to Bóg. Nasza "wolność" w decyzjach jest więc cechą Boską. To, na ile moje wybory są świadome i wolne od wszelkich nakazów, jest z Boga wzięte.
Ten świat faktycznie jest dla nas sceną, a my faktycznie jesteśmy głównymi jej aktorami. Ale nie znaczy to, że ta scena jest nieważna, że nie jest piękna. Wręcz przeciwnie, to dzięki niej właśnie jesteśmy aktorami. Cóż on znaczy bez mijesca w którym mógłby zaistnieć?
Podobieństwo nasze do Boga objawia się w panowaniu. A Bóg panuje przez miłość. Można też dostrzec na poziomie słów w języku hebrajskim - czasownik "stwarzać" jest przypisany tylko Bogu. Zresztą, konia z rzędem temu, kto zrobił coś z niczego, ot pomyślało mu się, że to "coś" powinno istnieć i się stało. Jeśli potrafisz tak i to czytasz - zgłoś się do mnie, z przyjemnością Cię poznam.
Tu widać drugą stronę panowania - pokora. Świadomość tego, że nie jesteśmy stwórcami, a raczej odtwórcami. Człowiek to nie Bóg. Między innymi dlatego jest nam tak bardzo potrzebny.
Teraz będzie jazda teologiczna, więc zapnij pasy. Myśl tą powziął św. Tomasz z Akwinu: przecież wszystko ma swoją przyczynę, wszystko bierze się z "czegoś" (np. owoce z drzewa). Więc musi istnieć jakaś Praprzyczyna, która była pierwsza i która tej przyczyny nie ma. To wszystko ma jakiś początek. I tym Początkiem jest Bóg.
Na koniec największa dla mnie rzecz. Rozejrzyj się wokół siebie. Popatrz na to całe piękno, jakie masz obok; na to, jak genialnie funkcjonuje Twój organizm, jak to wszystko jest dobrze "przemyślane".
To nie może być przypadek. To wszystko, co masz wokół siebie, dał Ci Bóg, abyś żył i mógł pewnego dnia do Niego przyjść. Czy to nie jest miłość? Bo jak nie, to ja nie wiem, co nią jest, i nie mam o niej pojęcia.
Warto sobie zadać pytanie: co ja z tym darem miłości robię? Kurzy mi się na półce, niszczę go, czy może mam zawsze przy sobie (jak ważny prezent od ukochanej osoby)?
Maciej Pikor - student, zauroczony w pewnej Książce, szczęśliwy chłopak pięknej dziewczyny, prowadzi bloga zorea.pl
Skomentuj artykuł