Diabeł boi się ludzi radosnych

(fot. pixel pro photography south africa/flickr.com/CC)
Tomasz Kot SJ

Za pełną radość poczytujcie sobie, bracia moi, ilekroć spadają na was różne doświadczenia. (Jk 1, 2)

Reklamy są dziś wszechobecne. Codziennie telewizja, radio, Internet i prasa bombardują nas setkami reklam. Taka jest rzeczywistość, niezależnie od tego, czy uważamy to za dobre. Ciekawe, że reklama nie przedstawia nigdy ludzi smutnych, zmartwionych, cierpiących. A nawet jeśli pojawią się oni w re­klamowych spotach, to tylko po to, by pokazać, jak sięgnięcie po promowany produkt zamieni ich smutek w radość, rozwiąże kłopoty i usunie cierpienia. Ta handlowa logika opiera się na stałym dążeniu ludzkości do szczęścia, któ­rego powszechnie uznaną oznaką jest człowiek uśmiechnięty i zadowolony, czyli radosny. Smutkiem nie da się ludzi przyciągnąć. Tyle reklama.

W naszej kulturze utrwalił się pogląd, że chrześcijanin to człowiek smutny albo - w wersji bardziej umiarkowanej - poważny asceta, któremu nie przystoi poszukiwanie śmiechu, zadowolenia czy radości. Dla wielu to wystarczający powód, by wytknąć chrześcijaństwu smutne ponuractwo i omijać je szerokim łukiem. Czy chrześcijanie zapracowali na taki obraz? Owszem, nawet jeśli z tym, co wynika z ich wiary, niewiele ma on wspól­nego. Przeciętnemu zaś obserwatorowi bardzo trudno odróżnić to, czym chrześcijaństwo jest, od tego, jak niektórzy - jakkolwiek byliby liczni -przeżywają je w konkretnym czasie i miejscu.

DEON.PL POLECA

Z pewnością zdecydowana większość chrześcijan nie zgodziłaby się z tym stereotypem. Wielu z nich podjęło nawet wysiłek, by taki obraz chrześcijaństwa zmienić. Nic dziwnego, przecież całe Pismo Święte tak często mówi o radości człowieka wierzącego, a św. Paweł wzywa do niej w sposób najbardziej bezkompromisowy: Radujcie się zawsze w Panu; jeszcze raz powtarzam: radujcie się! (Flp 4, 4). Niestety, wysiłki te czę­sto utrwalały - i nierzadko nadal próbują to robić - dosyć naiwny obraz chrześcijanina wesołkowatego, powtarzającego jak zaklęcia slogany o ra­dości, tryskającego uśmiechem, śpiewającego "Alleluja...". Obraz raczej odpychający lub przynajmniej, jak kiepska reklama, nieprzekonywający. I to nawet dla wielu chrześcijan bardzo świadomych swojej wiary. Skąd to niepowodzenie? Powodów pewnie jest wiele. By się nie pogubić w ich diagnozowaniu, najważniejsze wydaje się zadanie pytań podstawowych: Czy dokładnie wiemy, co mamy na myśli, gdy mówimy o radości? Czy jest jakieś specyficznie chrześcijańskie rozumienie radości?

Nikt nie chce być smutny i cierpiący. Radość wydaje się w naturalny sposób przez wszystkich pożądana. Trudność zaczyna się dopiero, gdy pró­bujemy określić, czym owa radość jest. Zadziwiające, jak dla tego wspólnego nam wszystkim pragnienia, podobnie jak w przypadku pragnienia szczęścia, każdy inaczej określa jego spełnienie. Potocznie często zdarza się nam utoż­samiać radość z uśmiechem, wesołością, poczuciem humoru, odczuwaniem przyjemności czy poczuciem satysfakcji. Smutek natomiast kojarzy się nam z płaczem lub powagą. Te potoczne, często mało zreflektowane schematy, wiążące radość z chwilowymi emocjami, prowadzą do wielu nieporozu­mień. Gdyby się zastanowić, bywają przecież łzy radości, a powaga może towarzyszyć wielu radosnym chwilom, jak choćby tym, gdy wyznaje się miłość. Mało tego, radość nie musi koniecznie iść w parze z przyjemnością, jak choćby w przypadku radości z porodu oczekiwanego dziecka.

Seneka mawiał, że "prawdziwa radość jest rzeczą poważną" - verum gaudium res severa est. Z rzeczami poważnymi bywa zaś tak, że nawet pragnąc ich, często się ich obawiamy. Nie dlatego, że są straszne, ale dlatego, że boimy się pomyłki. Nie chcemy dać się oszukać, wziąć za prawdziwe i trwałe to, co może się okazać ulotne. Często więc łatwiejszy wydaje się codzienny kompromis, zadowolenie się pewnym substytutem. Zapewne dlatego i dzisiaj łatwiej przychodzi nam upatrywać radość w smakowaniu małych rzeczy codziennych, koj arzyć ją z przyj emnością poczuciem humoru czy uśmiechem niż odważyć się zaufać pragnieniu radości, której nie da się zredukować do krótszej lub dłuższej chwili ulotnej emocji. Niestety, może się to także zdarzyć chrześcijanom. Prościej jest skupić się na odczuciach, łatwiej je wzbudzić niż zmierzyć się z obietnicą szczęścia i radości, które Biblia, szczególnie Nowy Testament, zestawia z cierpieniem czy próbą.

Najbardziej wymowne i pozwalające uchwycić chrześcijański sens radości wydają się pierwsze słowa Kazania na górze (por. Mt 5, 3-12) oraz przytoczony na wstępie początek Listu św. Jakuba (por. Jk 1, 2). W obu przypadkach radość zestawiona jest w kontekście wydarzeń trudnych. Różne doświadczenia, o których mówi św. Jakub, to - sięgając do tekstu oryginalnego - pokusy lub próby czy prześladowania. Żadne z nich nie jest łatwe. Każde może być bolesne, a przynajmniej niepokojące. Jakub zaś każe upatrywać w nich powód do radości. Podobnie Jezus, podsumowując serię błogosławieństw z Kazania na górze, mówi: Błogosławieni [szczęśliwi] jesteście, gdy wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was (Mt 5, 11).

W obu wypadkach mało zrozumiałe wydaje się wezwanie do radości i szczęścia. Jednak w obu przypadkach wskazana jest też perspektywa, która pozwala na radość i określa jej naturę. Ostatnie błogosławieństwo, mówiące o prześladowaniach, dopełnione jest wezwaniem: Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie (Mt 5, 12). Wyklucza ono perspektywę masochistycznej satysfakcji. Radość nie wynika z prześlado­wań, a jej źródłem jest obietnica wielkiej nagrody. Jakub wyjaśnia swoje wezwanie do radości obszerniej: Wiedzcie, że to, co wystawia waszą wiarę na próbę, rodzi wytrwałość. Wytrwałość zaś winna być dziełem doskona­łym, abyście byli doskonali i bez zarzutu, w niczym nie wykazując braków (Jk 1, 3-4). Znów pełnia radości możliwa jest ze względu na perspektywę bycia doskonałym i spełnionym.

W obu przypadkach radość nie wynika z obecnego dobrobytu, ale jest tym, co przynosi dalekowzroczna perspektywa. Radość chrześcijańska nie redukuje się do doraźnego odczuwania, ale jest czymś, co pozwala popatrzyć radośnie na całe życie, choćby teraźniejszość była trudna. Nie chodzi też o pociechę ulokowaną w przyszłości, czyli o radość pomimo niełatwych doświadczeń. Zarówno błogosławieństwa z Kazania na górze, jak i początek Listu św. Jakuba mówią o radości w czasie próby. To znaczy, że radość dzięki większej perspektywie jest w stanie nadać sens temu, co go pozornie nie ma.

Chyba właśnie dlatego św. Jan Bosko miał mawiać, że diabeł boi się ludzi radosnych. I nie chodziło mu zapewne o wesołkowatych, ale o takich, którym wiara pozwala dojrzeć sens życia w każdej sytuacji.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Diabeł boi się ludzi radosnych
Komentarze (5)
A
Andrzej
23 marca 2014, 18:21
Naiwny tytuł, bo diabeł nie boi się człowieka. Jedyne co go przeraża to ingerencja samego Boga i gniew jego pana. Człowiek radosny sercem, przyjmujący największe przeciwności losu z ufnością w Bogu, jest conajwyżej wyzwaniem dla diabła. Diabeł diabłu nie równy, bo tam też jest hierarcha. Zaś w ludziach mało wierzących lubują się zwykle "małe diabły", lecz w ludziach mocnych wiarą, lubują się już coraz mocniejsi i tym samym groźniejsi. Kogo tak naprawdę boi się diabeł? Polecam prawdziwą historię i zarazem lekturę http://skroc.pl/9a73b.
RC
róbta, co chceta
22 marca 2014, 18:38
"Diabeł boi się ludzi radosnych"... no chyba, że jest to radość diabelska ze skutecznych metod zwodzenia
S
Smutek
10 marca 2014, 23:08
"Cieszcie się i radujcie, albowiem wielka jest wasza nagroda w niebie (Mt 5, 12)." Świetnie, ale zanim to nastąpi trzeba iśc na krzyż, tzn. po walce przez całe życie o przetrwanie, potem trzeba zachorowac lub zestarzec się (lub w jakis inny sposób się wykonczyc), to moze trwac lata i na koniec umrzec ... Prawie kazdy musi przejsc swoja drogę krzyżową i jeszcze się na to "godzic" ... Nie da się nie byc smutnym. Radośc  wśrod tych utrapień może przezywają mistycy i święci.
MAŁGORZATA PAWŁOWSKA
11 marca 2014, 00:27
"Radość chrześcijańska nie redukuje się do doraźnego odczuwania, ale jest czymś, co pozwala popatrzyć radośnie na całe życie, choćby teraźniejszość była trudna." Samo życie, zaistnienie na tym świecie jest powodem do radości i akceptacji. Wszak znalazłeś się w gronie takich znakomitości jak Majświętsza Maria Panna, Pan Jezus, święty Józef, święty Paweł, Seneka, Jan Paweł II ... To nieważne, że jeszcze nie jesteś świętym ani mistykiem. Ważne, że to jest w ogóle możliwe. Bo niby czemu nie? Czy tym wymienionym osobom było lekko w tym życiu, tu na ziemi? Powiem Ci więcej. Pan Jezus jest w Niebie, po prawicy Ojca, a mimo to nadal cierpi z powodu wielu ciężkich grzeszników, z którymi jest zjednoczony, bo przecież za nich oddał życie. Więc niech się diabeł za wcześnie nie cieszy. Jego niedoczekanie.
A
alinka
22 marca 2014, 18:20
To nie tak z tym krzyżem, takie patrzenie to pomyłka, która robi katolikom dużą krzywdę. Nie można mylić krzyża z cierpiętnictwem samym w sobie, coś takiego jest bezowocne i chore. Jeśli coś nas wykańcza, to nie jest krzyżem, tylko złem które wymaga działania aby je pokonywać. Gdy podejmujemy to działanie, to jest dopiero krzyż i często boli ale też cieszy. Gdy więc chorujemy, idziemy do lekarza, na badania, na operację. Gdy cierpienie sprawia nam drugi człowiek, podejmujemy pracę nad tym aby sytauację taką zmienić. Wtedy jest krzyż, bo podjęcie działałania często sporo nas kosztuje trudu i bólu. Krzyż jest też wtedy gdy mamy jakiś cel, marzenie, a realizacja wiele od nas wymaga:  wysiłku, przełamania swojego sposobu myślenia, walki z lękiem, itd. Ale to marzenie jest tak piękne że ból jest niweażny. Wcale nie trzeba być mistykiem, a świętymi nie zostają cierpiętnicy... Jeśli Chrystus chce dla nas radości i to pełnej, to ta radośc jest do wzięcia już, a nie kiedyś tam jak się "nacierpimy" żeby na nią zasłużyć.