W 2000 r. publicznie sprzeciwiłem się wizycie Jana Pawła II w Szwecji. po przeczytaniu pewnej książki coraz bardziej rozumiałem, jakim duchowym gigantem jest papież. Dotarło do mnie, ile straciłem przez to, że postanowiłem go ignorować!
Pewnego razu podczas mojej wizyty w USA w maju 2004 roku, dokąd pojechałem, by głosić Słowo, odwiedziłem Seattle. Wszedłem do pierwszej lepszej sieciowej księgarni, żeby rozejrzeć się nieco po dziale religia. Byłem w towarzystwie kilku znajomych protestantów i raczej nie miałem ochoty na zwierzanie się im z mojego kiełkującego zainteresowania wiarą katolicką. Na jednej z półek stała książka, która niemal się na mnie rzuciła, tak to przynajmniej odczuwałem. Miała brązową obwolutę, a na niej zdjęcie zakonnicy Faustyny Kowalskiej.
Nigdy wcześniej o niej nie słyszałem. Nieco roztargniony przyglądałem się książce, zastanawiając się, czy ją kupić, ale ostatecznie odłożyłem ją na półkę i ruszyłem dalej. Raz jeszcze obszedłem księgarnię i niemal bezwiednie wróciłem do tej samej pozycji. Trochę tak, jakby nadawała w moją stronę jakieś sygnały. Znów chwilę się jej przyglądałem, a potem odłożyłem ją na miejsce. Wybrałem kilka innych książek. Razem z przyjaciółmi ustawiłem się w kolejce do kasy, by zapłacić. Ale gdy już przeszliśmy przez kasę, powiedziałem, że o czymś zapomniałem, i poprosiłem, by na mnie poczekali. Prędko wróciłem do sklepu, kupiłem książkę w brązowej okładce i zwinnie schowałem ją do plastikowej torby.
Lektura nosiła tytuł The Life of Faustina Kowalska (Życie Faustyny Kowalskiej) i napisana była przez siostrę Sophię Michalenko. Niemal parzyła mnie w dłonie. Bałem się trochę pokazać ją przyjaciołom. Uważałem, że to nie czas i miejsce na dyskusje.
Kiedy wreszcie ją przeczytałem, otworzył się przede mną zupełnie nowy i dotychczas nieznany świat. Życie Faustyny było niesłychanie fascynujące. Oczywiście opisy jej codzienności w klasztorze były dla mnie czymś obcym, ale odnajdywałem się w wielu aspektach związanych z jej poszukiwaniem, również w tym, co dotyczyło modlitwy. Odkryłem wiele punktów stycznych, na przykład w kwestii modlitwy wstawienniczej i wspierania bliźnich w walce modlitewnej o ich życie.
Rzeczą nową, stanowiącą wyzwanie - choć i tu wiele się dla mnie wyjaśniło - była reprezentowana przez Faustynę wizja cierpienia. Różniła się ona w wielu kwestiach od tej, którą przyjęliśmy w Słowie Życia i do której byłem przyzwyczajony. Przez ostatnie lata zacząłem więcej czytać i częściej nauczać o cierpieniu, jego miejscu i roli. A teraz przyszło mi uczyć się od zakonnicy, która swoją wizję wcieliła w życie i mogła mi udzielić dobrych wyjaśnień. Wywód o tym, jak nieść własne cierpienie, łączyć je z cierpieniem Jezusa na krzyżu, jak oddawać mu swoje trudności, by w ten sposób przemienić cierpienie w coś, co wzmacnia Ciało Chrystusa, był dla mnie bardzo odkrywczy. Zobaczyłem odsyłacze do Biblii i zdębiałem. Wiele razy zastanawiałem się nad tym, co naprawdę miał na myśli apostoł Paweł, gdy w Liście do Kolosan pisał: "Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół" (Kol 1, 24). Zacząłem dostrzegać taki wymiar cierpienia i taką jego funkcję, których nigdy wcześniej nie przeczuwałem. Życie Faustyny na wiele sposobów stało się dla mnie drogowskazem. Wracałem do tej książki raz za razem.
W roku 2000 papież Jan Paweł II kanonizował siostrę Faustynę. To wydarzenie coś we mnie obudziło. Stopniowo zaczynałem rozumieć, jak mało o tym człowieku wiem, choć sprawował urząd papieski już ponad dwadzieścia pięć lat. W roku 1989 w kilku krytycznych artykułach publicznie sprzeciwiłem się wizycie Jana Pawła II w Szwecji, o jego życiu i służbie nie wiedziałem jednak nic. Powstydziłem się tego i zrozumiałem, że przyszła pora to zmienić. Zdobyłem kilka książek. Wręcz połknąłem biografię papieża Świadek nadziei napisaną przez George’a Weigla.
To była niesłychanie fascynująca lektura. Coraz bardziej rozumiałem, jakim duchowym gigantem jest papież. Zrozumiałem też, jak potężne grodzie dzieliły mój duchowy świat od tego duchowego oceanu, po którym poruszał się i w którym działał Jan Paweł II. Wgląd w jego życie obezwładniał. Z wielkim zainteresowaniem czytałem o jego dzieciństwie, duchowej drodze, cierpieniu, które go spotkało, życiu modlitwy, jego postrzeganiu egzystencji jako służby. Dotarło do mnie, ile straciłem przez to, że postanowiłem go ignorować! Bardzo mnie to zasmuciło. Musiałem się też z tego rozliczyć przed Bogiem. Potem, przy okazji któregoś z moich przyjazdów do Szwecji, pewien dziennikarz zapytał mnie, czy czegoś w życiu żałuję. Zdziwienie na jego twarzy, gdy powiedziałem, że jeśli czegoś żałuję, to jedynie tego, że przez tak wiele lat kompletnie umykało mojej uwadze życie, służba i wielkie znaczenie, jakie miał dla świata papież Jan Paweł II, było rozbrajające.
Ogromnie sobie cenię, że jednak miałem szansę poznania historii papieża jeszcze za jego życia. Jego sprzeciw wobec nazizmu i komunizmu, jego odwaga i całkowite oddanie się Bogu, jego bezwzględne zaangażowanie, które tak ewidentnie doprowadziło do upadku żelaznej kurtyny, były imponujące. Bardzo za to papieża podziwiałem. I byłem mu ogromnie wdzięczny, bo przecież dzięki temu mogliśmy zaraz po upadku komunizmu rzucić się w wir ewangelizacji. Pamiętam, jak z Birgittą i kilkorgiem przyjaciół poczuliśmy się przynagleni, by pojechać do Moskwy w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia 1991 roku. Dzień ten okazał się historyczny. Znaleźliśmy się na placu
Czerwonym i widzieliśmy, jak nowa flaga Rosji załopotała na wietrze po raz pierwszy od momentu opuszczenia z masztu czerwonego sztandaru Związku Radzieckiego. Zarówno w Rosji, jak i w byłym Związku Radzieckim i jego państwach satelickich dane nam było doświadczać wielkich i szczególnych rzeczy, gdy jechaliśmy tam głosić Ewangelię.
Do głębi poruszyło mnie, gdy zrozumiałem, że śledząc historię papieża Jana Pawła II, mogłem dowiedzieć się więcej o tym, co naprawdę się stało i jak doszło do tych historycznych przemian.
Nie ulega wątpliwości, że papież był tą osobą, która razem z prezydentem Stanów Zjednoczonych Ronaldem Reaganem i prezydentem Michaiłem Gorbaczowem odegrała największą rolę w upadku Związku Radzieckiego. Gdy oglądałem nagrania z wizyty Jana Pawła II w Polsce w roku 1979 i patrzyłem na to, jak cały naród stawia opór komunistom, a słowa papieża umacniają go w wierze, przeszywały mnie dreszcze. Papież był płomiennym kaznodzieją i ewangelizatorem. Wtedy rozstrzygnął się przyszły los Polski. A ten człowiek umknął mojej uwadze!
Zacząłem więc nadrabiać zaległości i dokładniej studiować papieskie nauczanie. Za pośrednictwem telewizji z wielkim poruszeniem śledziłem ostatnie lata życia papieża, kiedy to zmagał się z chorobą i niósł to cierpienie w tak fantastyczny sposób, wciąż niezłomnie służąc Jezusowi i Kościołowi aż do ostatniego tchnienia. Pogrzeb papieża oglądaliśmy w pokoju hotelowym w Singapurze, razem z milionami telewidzów na całym świecie, wzruszonymi transmisją, niezależnie od tego, czy wierzyli w Boga, czy nie. Papież stał się dla mnie prawdziwym wzorem do naśladowania, więc kiedy ostatecznie zostałem przyjęty do Kościoła katolickiego w maju 2015 roku, obrałem jego imię i właśnie jego wybrałem sobie na patrona.
***
Świadectwo pochodzi z książki "Wielkie Odkrycie. Nasza droga do Kościoła katolickiego" Ulfa i Brigitty Ekman.
Znane na całym świecie charyzmatyczne małżeństwo opowiada o swoim nawróceniu i konwersji na katolicyzm: "Książka ta dotyka jednej z najważniejszych decyzji, jaką podjęliśmy na naszej chrześcijańskiej drodze".
***
Ulf Ekman - charyzmatyk, szwedzki teolog, misjonarz i etnograf. Były pastor i założyciel Kościoła Livets Ord. Przeszedł na katolicyzm wraz z żoną.
Skomentuj artykuł