Nie gadaj za wiele, lecz kochaj

(fot. shutterstock.com)

Jesteśmy zaproszeni do wielkiej miłości, która wyraża się w małych rzeczach. Czy nie wolelibyśmy raczej czynić wielkich rzeczy, aby ktoś nas w końcu zauważył?

"Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania (…) Kto ma przykazania moje i zachowuje je, ten Mnie miłuje" (J 14, 15.21).

Przedziwna jest ta dzisiejsza Ewangelia. Zaczyna się i kończy na połączeniu miłości z przykazaniami. Ale nie słyszymy o miłości Jezusa do nas, lecz o naszej do Niego. Żeby tego było mało, Chrystus nie domaga się od nas jakiejkolwiek miłości, lecz "agape" - miłości bezinteresownej, która kocha po prostu, nie po to, by coś otrzymać. Jest to miłość, która płynie przez nas, ale nie pochodzi od nas i dlatego nie musi panicznie czegoś uzyskać dla siebie. Ta miłość dając, stwarza. Ks. Józef Tischner wyraził to wspaniale w jednym z kazań: "Czyż matka kocha swoje dziecko dlatego, że jest piękne? Czyż nie jest raczej odwrotnie: że dziecko dlatego jest piękne, że je matka kocha?"

Ta perspektywa rodzi jednak kaskadę trudnych pytań. Czy możemy o sobie powiedzieć, że kochamy Jezusa miłością bezinteresowną, gotową do poświęcenia siebie i swojego życia? Nawet najwięksi święci bali się przyznać, że sami z siebie zdolni są do takiej miłości. Jakżeż tu pokochać Chrystusa tak wielką miłością, jeśli człowiek nie ma czasem siły, by wstać rano i wyprawić dzieci do szkoły? Nadto, często wzdycha jak Kubuś Puchatek: "Żeby mi się chciało tak jak mi się nie chce". I jeśli nasze czyny mają być znakiem już istniejącej w nas miłości, to skąd ją brać? Kto z nas może pokochać kogoś bez uprzedniego doświadczenia wielkiej miłości?

DEON.PL POLECA

Nieprzypadkowo pierwsze zdanie zaczyna się od słowa "jeżeli". Czyli najpierw musi być spełniony jakiś warunek, aby możliwy był dalszy ciąg. Bardzo łatwo przeoczyć tę pierwszą połowę zdania i jego tryb warunkowy, by skoncentrować się od razu na drugiej. Jeśli Bóg kojarzy się komuś tylko z moralnością, to ów przeskok w słuchaniu i w myśleniu dokonuje się bezwiednie. Jezus mówi wyraźnie: najpierw trzeba Go pokochać i wtedy dopiero można zachować Jego przykazania. Głównym motywem naszego moralnego postępowania nie powinno być jedynie to, że Chrystus coś nam każe, ale nasza miłość do Niego.

Ponieważ wydaje nam się to zbyt wzniosłe, i niewątpliwie trudne, rzadko myślimy, że moralność jest miłością, która odpowiada na wcześniejszą miłość Pana. Jak często zdajemy sobie sprawę z tego, że zachowywanie przykazań to owoc miłosnego dialogu z Panem? Albo czy zastanawiamy się nad tym, że codzienne obowiązki, które wypełniamy wobec wiernych czy członków rodziny są wyrazem miłości do nich, a nie tylko zwykłym obowiązkiem? Słowo "obowiązek" pochodzi od staropolskiego "obwiązać", czyli skrępować kogoś, ograniczyć jego ruchy i swobodę, by ukierunkować jego energię. Jeśli na obowiązek nie będzie się patrzyło przez pryzmat miłości bezinteresownej, zawsze będzie on uciążliwą niewolą.

To miłość sprawia, że człowiek może spełniać przykazania i je strzec, ale też zachowywanie przykazań dowodzi, że człowiek kocha, a przez to zwiększa miłość, która w nim już jest. Oczywiście, gdy mowa o przykazaniach to nie tu chodzi tylko o Dekalog, lecz o całe nauczanie Jezusa. A dokładniej o dosyć "otwarte" przykazania, w których streszcza się cała Ewangelia. Czytamy bowiem u św. Jana: "Daję wam przykazanie nowe, abyście się miłowali tak, jak Ja was umiłowałem" (J 13, 34). Punktem odniesienia nie ma być tutaj spisane prawo, lecz sam Chrystus. W Nim widać, na czym polega miłość. A On pokochał pierwszy, to znaczy, nie odpowiedział na naszą miłość i nie był zapłatą za nasze czyny.

Dlatego Jezus dodaje jeszcze: "I wy powinniście nawzajem umywać sobie nogi" (J 13, 14). Szok. Miłość do Jezusa wyraża się w czynnej miłości do bliźnich. To jedna z najtrudniejszych rzeczy do przyjęcia, także pośród wierzących. Chciałoby się sprowadzić miłość wyłącznie do uczucia, jakiegoś westchnienia, pięknych słów i obietnic. A tu Jezus jest nieustępliwy, wręcz bezlitosny: kochać Boga można tylko wtedy, gdy służymy sobie nawzajem, robiąc rzeczy, które nie zawsze są wdzięczne. Podrzędne, prozaiczne czynności dnia codziennego, począwszy od przewijania dziecka na mieszaniu zupy w garnku, kończąc. Jesteśmy wezwani do wielkiej miłości, która wyraża się w małych rzeczach. Kto jednak z nas dorasta do takiego heroizmu? Czy nie wolelibyśmy raczej czynić wielkich rzeczy, aby ktoś nas w końcu zauważył? Wtedy byłaby to już miłość własna, nie bezinteresowna.

Dlatego pomiędzy wysokimi wymaganiami a naszą bezsilnością Chrystus wprowadza Ducha Świętego, który z nami będzie na zawsze. Św. Jan w swoim liście wyraźnie stwierdza, że "miłujemy, ponieważ Bóg pierwszy nas umiłował" ( 1 J 4, 19), stwarzając nas, potem oddając za nas życie na krzyżu, w końcu przekazując miłość w Kościele. To Duch Święty mieszkający teraz w wierzących nadal potwierdza, że Ojciec pierwszy nas kocha. "Jeśli mnie kto miłuje" oznacza więc "jeśli kto przyjmuje Ducha Świętego". I tu pojawia się pewien kłopot.

Kiedy Katechizm Kościoła Katolickiego omawia wykroczenia przeciw miłości do Boga, na pierwszym miejscu wylicza obojętność. Polega ona na tym, że człowiek "zaniedbuje lub odrzuca miłość Bożą, nie uznaje jej inicjatywy i neguje jej moc" (KKK, 2094). W wersji łacińskiej pojawiają się w tym zdaniu takie słowa: "eam ignorat praevenire". Czasownik "praevenire" - oznacza "wyprzedzać, iść na czele" a "ignorare" - "nie zwracać uwagi lub nie znać". Człowiek może więc nie wiedzieć albo odrzucać, że miłość Boga zawsze go wyprzedza i ciągle jest dostępna. Dlatego potem fałszywie sądzi, że Chrystus wymaga zbyt wiele, co jest po ludzku niemożliwe. Nie można pokochać Chrystusa, jeśli się Go wpierw rzeczywiście nie spotka i nie pozna.

Jednakże skoro miłość Chrystusa jest bezinteresowna, to dlaczego żąda On, aby Go kochać taką samą miłością i zachowywać przykazania?

Nie zrozumiemy tego, jeśli nie przyjmiemy z Objawienia, że życie wieczne z Bogiem zakłada wcześniejsze upodobnienie do Niego. Celowo nie napisałem "upodobnienie się", bo nikt sam tego nie może dokonać. Jeśli istotą Boga jest miłość, to można w Nim uczestniczyć tylko wtedy, gdy się kocha. W przeciwnym wypadku byłaby ona dla nas ciężarem, czymś zewnętrznym, nałożonym na nas jak ów nieznośny obowiązek, który musimy wykonać, choć wcale go nie chcemy. Boża miłość jest bezwarunkowa, ale Bóg stawia nam warunki. Dlaczego? Ponieważ uczeń musi podjąć ćwiczenie, by stać się podobnym do Mistrza, chociaż nigdy Mu nie dorówna.

Poza tym, św. Paweł pisze w Liście do Tytusa, że "dobroć i miłość Zbawiciela, naszego Boga, do ludzi ukazała się" (Por. Tt 3, 4), to znaczy stała się widzialna w Jego działaniu - poświęconej uwadze, zmęczeniu, niewyspaniu, cierpieniu i śmierci podjętej za nas. Tak ukazała się miłość. W ciele i w konkretnym czynie.

Jezus nie wzdychał do nas z rozdartego nieba jak to bardzo nas kocha, ale nie ma ochoty i czasu, by schodzić na ziemię. Byłby wówczas podobny do człowieka, który ciągle zapewnia swojego przyjaciela, że jest jego przyjacielem, ale całe miesiące nie znajduje czasu na spotkanie. Są ludzie, którzy nieustannie coś obiecują i mają dobre chęci, ale nigdy ich nie realizują. Tracimy wówczas do nich zaufanie. Trudno na nich polegać. Dużo gadają, mało robią. I coś w tym nie gra. Żyją w wewnętrznym rozdwojeniu, w dwóch światach, które rzadko schodzą się ze sobą. Słowa mogą być w nas oderwane od rzeczywistości. Brakuje im wtedy skóry i ciała. Są jak bańki mydlane, które wypuszczamy z ust, po czym szybko pryskają.

Miłość oparta tylko na deklaracjach to często zwykłe samooszukiwanie siebie, czysty subiektywizm, ucieczka przed odpowiedzialnością. To miłość, która jeszcze się nie zaczęła, sztuczna konstrukcja człowieka. Dlatego Bóg od nas wymaga, abyśmy nie pozostali na wieki miłośnikami pustych idei poza wszelkimi relacjami.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Nie gadaj za wiele, lecz kochaj
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.