Piekło

(fot. Alex Abian/flickr.com)

Kazimierz Bem poproszony o artykuł na temat koncepcji piekła w kalwinizmie, zwrócił się o pomoc do znajomych pastorów. Niektóre odpowiedzi były humorystyczne: to wieczna msza zielonoświątkowców (kalwińskie nabożeństwa słyną z surowości liturgii, zielonoświątkowe - przeciwnie), to zebranie kościelne, na którym wszyscy będą zgadzać się ze sobą (na ziemi jest to ponoć nie do pomyślenia u ewangelików reformowanych).

Idąc tym tropem, można wyobrazić sobie odpowiedzi polskich katolików. Dla tradycjonalisty piekło to wieczne msze oazowe albo wieczne msze księży z grzechotkami; dla oazowicza to niekończące się msze trydenckie, dla czytelnika "Tygodnika Powszechnego" to słuchanie "Rozmów niedokończonych", a dla słuchacza "Radia Maryja" to czytanie tekstów ks. Adama Bonieckiego.

Czasem jednak ochota do żartów przechodzi. Chociażby po przeczytaniu fragmentu tekstu "Brygada potworów": "Esesmani wpadli do wnętrza budynku. Pokonali kilka schodów i znaleźli się w olbrzymiej sali. W oczy uderzył ich niezwykły widok. Sala była pełna dzieci w wieku od czterech do dziewięciu lat. Na widok żołnierzy jednocześnie podniosły rączki do góry. Esesmani zawahali się. Do sali wpadł ich dowódca. "No co tak stoicie jak barany! Wiecie, co macie robić!""

Doskonale wiedzieli, co mają robić: aby zaoszczędzić amunicję, rozbili głowy kilkuset dzieciom kolbami karabinów. 

 

Madejowe łoże

To opis zaledwie jednego z wielu bestialstw "żołnierzy" z oddziału Oskara Dirlewangera w czasie Powstania Warszawskiego. Takim "bohaterom" zupełnie odruchowo chcielibyśmy zafundować coś o wiele gorszego, niż oni sami byliby w stanie wymyślić. Wcale nie podług zasady "oko za oko, ząb za ząb", lecz najlepiej, żeby to była kara wieczna. I może nawet mamy pretensje do Kościoła, że raczej opowiada się przeciwko karze śmierci i o nikim, nawet o Dirlewangerze, oficjalnie nie powiedział, że nieszczęśnik na wieki doznaje nieopisanych kaźni. 

Myśląc w ten sposób, jesteśmy spadkobiercami wielowiekowej tradycji, w której piekło to nic innego niż projekcja ludzkich okropności, tyle że spotęgowanych do granic możliwości. Dante w "Boskiej Komedii" poumieszczał w piekle swoich współczesnych, jak chociażby Filippo Argentiego, przeciwnika politycznego, czy nawet, jak uważa duża część znawców jego twórczości, papieża Celestyna V (kanonizowanego w 1313 r., a więc zaraz po ukończeniu pierwszej części utworu) i bez wątpienia papieża Mikołaja III. System kar dostosował do rodzaju grzechów (np. ci, którzy nie podzielili się z nikim jedzeniem, cierpią nieustanny głód). Być może Dantemu, podobnie jak wielu osobom przed nim i po nim, pociechę przynosiła przynajmniej wyobrażana świadomość, że jego krzywdziciele będą cierpieć bez końca.

Jednakże jego dzieło, zresztą jak wiele innych w tym stylu, miało przede wszystkim cel pedagogiczny, a więc, z jednej strony, nakłonienie czytelników do zejścia z drogi występku za pomocą przerażających wizji mąk piekielnych, z drugiej zawierało zachętę do cnotliwego życia przez ukazanie słodkiej perspektywy raju. Nie wiadomo, ilu adresatów "Boskiej Komedii" wzięło sobie do serca te przestrogi i uniknęło rozmaitych wykroczeń. Jednak ta taktyka na pewno do zła ich nie popychała. Nie była to więc sztuka dla sztuki ani straszenie dla samego straszenia. Ten dydaktyczny zabieg miał sprowokować taką przemianę, jaka nastąpiła w przypadku zbója Madeja, który na wieść o czekającym go w piekle łożu tortur, nawrócił się i odpokutował za wszystkie swoje zbrodnie.

 

Nie jestem zbójem Madejem

Pewnie bez zająknięcia zgodzilibyśmy się, żeby na piekielne madejowe łoże wysłać na wieki takiego łotra jak Dirlewangera. Może chętnie dorzucilibyśmy mu do towarzystwa osobników jego pokroju:  morderców, gwałcicieli, tyranów... Ręczę, że na pewno - w przeciwieństwie do naszych przodków, którzy drżeli na myśl o swoim pośmiertnym losie - nie chcielibyśmy zobaczyć tam samych siebie lub kogoś spośród naszych krewnych i przyjaciół. Bo skoro ręce nasze nie ociekają krwią, to za jakie grzechy miałoby nas spotkać takie nieszczęście?

O. Dariusz Kowalczyk SJ w tekście "Spowiedź, czyli przekonanie o grzechu i miłości" słusznie wskazuje, że dzisiaj mówimy raczej nie o życiu dobrym, którego wyznacznikiem jest wierność obiektywnym wartościom, ale o życiu autentycznym, w którym przede wszystkim chodzi o dobre samopoczucie. Głoszone jest orędzie bezgrzeszności i moralnej nieskazitelności. Bo skoro człowiek może zmieniać rzeczywistość na własną modłę, to może ją przekształcać we wszystkich możliwych aspektach, a zatem i grzech to sprawa wyobraźni i kultury, czyli coś płynnego i niestabilnego.

Poza tym - jak wieszczą niektórzy myśliciele - nie istnieje etyka uniwersalna, więc i pojęcie grzechu zależy jedynie od konkretnego kręgu kulturowego. To, co w jednym regionie świata postrzegane jest jako złe, nie musi takim być w innym zakątku ziemi- przekonują. Z kolei różne kierunki psychologii i socjologii starają się wytłumaczyć ludzkie zachowania,  szczególnie wybielić czyniącego zło, wskazując na mechanizmy, wobec których człowiek jest bezradny. I tak, na przykład, zranienia z dzieciństwa mogą w dużej mierze zdeterminować postępowanie osoby dorosłej, zaś wpływ wadliwych struktur społecznych wręcz zmusza człowieka do popełniania złych czynów. I sprawa załatwiona.

Memling czy Dali?

Przekonaniu, że piekło to nie temat na dzisiejsze czasy, zdają się ulegać również kapłani, którzy właściwie nie odważają się powiedzieć kazania na temat ewentualności potępienia. Może to być skutek poddania się czarowi owego orędzia bezgrzeszności, ale i pewnie tego, że piekła nie meblujemy już madejowym łożem, gdyż te wyobrażenia nie tylko zostały skutecznie ośmieszone, lecz także okazały się niezgodne z przekazem biblijnym. Jak jednak zauważa Zdzisław Kijas w książce "Niebo, Czyściec, Piekło": "Współczesny świat odrzucił stare wyobrażenia o zaświatach, lecz nie zdobył się jeszcze na to, aby zaproponować nową, jaśniejszą i bardziej komunikatywną wizję owej ciemnej rzeczywistości". Można dodać - kontynuuje franciszkanin - że piekło "jako stan świadomego oddalenia się od Boga, dobrowolnego zerwania z Jego miłością, odwrócenia się od Tego, który jako jedyny może dać życie w obfitości" - a tak chcą go widzieć współcześni teologowie - nie ma tej siły przekonywania (zwłaszcza w czasach kultury obrazkowej), jaką dysponowała wizja Dantego. Nasza wyobraźnia potrzebuje obrazów na miarę dzieł Hieronima Boscha czy Hansa Memlinga, tymczasem od współczesnej teologii dostajemy surrealistyczne ilustracje podobne do miniatur Salvadora Dali do "Boskiej Komedii". Są jednak przynajmniej dwa powody, by ich szukać: doświadczenie piekła na ziemi oraz jednoznaczne nauczanie Kościoła. Problemem nie jest więc to, czy mówić o piekle, ale co i jak o nim mówić.

 

Piekło w Biblii

Zaskakiwać może to, że - jak wskazuje Kijas - Jezus i Jego uczniowie nie poświęcili piekłu zbyt wiele uwagi. Ta sprawa nie należy to kluczowych zagadnień Ewangelii. O wiele ważniejsze jest w niej zorientowanie wierzących na życie przyszłe, a nie szczegółowe opisy wyglądu "tamtego" świata. Uczniowie Jezusa mieli być pielgrzymami na ziemi ze wzrokiem utkwionym w przyszłość, którą jednakowoż okrywała zasłona tajemnicy.

Poza bardzo ogólnym opowiadaniem o Łazarzu i bogaczu (Łk 16, 19-31), Jezus nie wdawał się w soczyste opisy potępienia i mąk piekielnych. W całym Nowym Testamencie nie znajdziemy wielu wzmianek na temat sytuacji odrzuconych. Istotą potępienia jest niewątpliwie utrata Boga, bycie "zapomnianym" przez Niego. Pojawiający się w niektórych tekstach "ogień", ma raczej znaczenie metaforyczne. Oznacza on wypalone życie duchowe, życie puste, pozbawione miłości, spragnione Bożego ciepła, a przez to dotkliwie cierpiące, które "spala się" z wielkiej tęsknoty za Bogiem, bo wie, że tylko w Nim jest jedynie prawdziwe szczęście, radość i wieczna dobroć.

Nowotestamentowy obraz piekła bliski jest starotestamentalnemu poglądowi na Szeol (także Otchłań). Dlatego tak istotne są wzmianki św. Pawła (Rz 10, 7; Ef 4, 8-10; 1 P 3, 19-20) dotyczące zstąpienia Jezusa do królestwa zmarłych pomiędzy Wielkim Piątkiem a Niedzielą Zmartwychwstania. Teksty te stały się podstawą dla znanej z Apostolskiego Wyznania Wiary formuły "zstąpił do piekieł". Są to wypowiedzi dość wieloznaczne, a wyraz "piekło" w  oryginalnej wersji Credo nie zostaje użyty. Teksty te wskazują raczej na pójście Jezusa do Szeolu, czyli świata zmarłych, aby obdarzyć ich owocami zbawienia, które wysłużył przez swoje życie, śmierć i zmartwychwstanie.

Biblijny Szeol był jednakowo smutny i beznadziejny dla wszystkich: dobrych i złych. Wieczność dla każdego była tak samo przygnębiająca, mroczna i nudna. Wszyscy pozbawieni byli nadziei, a poprawa leżała poza zasięgiem możliwości człowieka. Nie było w Otchłani wyraźnych podziałów na dobrych czy złych, lepszych czy gorszych. Dość ogólna idea Bożej kary spotykającej niegodziwców pojawia się we wczesnych tekstach Starego Testamentu (zob. Pwt 32, 22; Iz 33, 14). Wyraźna koncepcja piekła jako jeziora czy otchłani ognia zarysowuje się stosunkowo późno, w grecko-rzymskim okresie historii Izraela.  

 

Czym więc jest piekło?

Na ciekawy aspekt Szeolu wskazuje Gisbert Greshake w "Życiu silniejszym niż śmierć": to królestwo zmarłych, strefa totalnej pustki, odcięcia od Boga, w której nie ma żadnej komunikacji między Bogiem a człowiekiem. Nic dziwnego, że Jezus, zstępujący do Szeolu, przeżywał oddzielenie od Ojca: "Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?" (Mk 15, 34). Dlaczego jednak jeszcze przed swoją śmiercią? Może dlatego, że - jak twierdzi biblista Gerhard von Rad - Izrael miał znacznie bardziej skomplikowane wyobrażenie śmierci niż nasze. To nie było jedynie wygaśnięcie życia psychicznego. Domena śmierci sięgała znacznie głębiej i obszerniej. Już słabość, choroba, niewola, zagrożenie ze strony wrogów były uważane za przejaw śmierci.

Zrozumiałe więc stają się liczne wypowiedzi psalmów, że umarli zakosztowali Szeolu, ale zostali stamtąd "wyrwani" przez Jahwe. Otchłań jest więc ekspansywna: wciska się w każdy obszar życia. Nic więc dziwnego, że obejmuje także umieranie Jezusa. 

To by oznaczało, że piekło nie zaczyna się w zaświatach, lecz na ziemi; nie spada na nas znienacka, bo Szeol jest nieodłącznym towarzyszem życia, zwłaszcza tam, gdzie ustaje komunikacja z Bogiem. Triumfowi Otchłani nad życiem skutecznie zapobiega miłość (mocniejsza niż śmierć), której najwyższą manifestacją jest dzieło Chrystusa. Przywraca ona też komunikację z Bogiem. Nie bez powodu Jezus dał swoim uczniom nowe przykazanie: "abyście się wzajemnie miłowali tak, jak Ja was umiłowałem" (J 13, 34).

Człowiek może jednak poddać się Szeolowi już na ziemi, pogrążyć się w śmierci, oddzielić się od Boga i ludzi. Co więcej, może uczynić go swoją wizją świata, a swoimi działaniami przyczyniać się do jego rozszerzenia jak wspomniany Dirlewanger czy inni zbrodniarze. Zrealizowanie przykazania miłości to o wiele więcej, niż niebycie Dirlewangerem. Nie bez kozery Jezus porównał uczonych w Piśmie i faryzeuszy do grobów pobielanych (Mt 23, 27-28), choć oni sami mieli o sobie świetne zdanie.

Niewątpliwie, obraz piekła jako Szeolu wkradającego się podstępem w nasze życie nie posiada takiej nośności jak wizje Dantego, Boscha czy Memlinga. Pozwala jednak spojrzeć na piekło inaczej. To nie jest rzeczywistość, którą powinniśmy się zacząć przejmować dopiero na starość, a tym bardziej, nie jest to spadający na nas wyrok jak grom z jasnego nieba. Szeol towarzyszy nam każdego dnia i nieustannie musimy walczyć, by nie zawładnął naszym sercem. A przede wszystkim modlić się, by dla nikogo nie stał się stanem na wieki. Bo piekło to nic innego jak przedłużenie otchłani, dobrowolnie wybranej już na ziemi.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Piekło
Komentarze (21)
A
Autor
28 lutego 2012, 22:28
Więc wiadomośc dla wszystkich:  KŁAMSTWEM jest, że Chrystus czuł się odrzucony/ daleki od Boga na krzyżu. Niestety to kłamstwo jest często powtarzane. I to przez ludzi którzy skończyli prestiżowe szkoły. Ba, nawet przez takich, którzy uważani są za "prestiżowych" teologów. Ot, na przykład takiego Hansa Ursa von Balthasara (który co prawda mówił nie tyle o odrzuceniu, ile o opuszczeniu Syna przez Ojca czy Jego oddaleniu od Ojca).
F
franciszek
28 lutego 2012, 20:43
"Boże mój, Boże mój czemuś Mnie opuścił" Jezus wziął na siebie grzechy wszystkich ludzi, jak mówi Pismo Święte, "On to dla nas uczynił grzechem Tego, który nie znał grzechu". Z tego tez powodu Jezus Człowiek odczuł na Sobie i gniew Boga i odrzucenie przez Boga. Odczuł to w swojej ludzkiej psychice. Oczywiście w swojej Bożej naturze nie moze cierpiec, poniewaz Boza nature jest doskonala I stad niecierpietliwa. Odczul cierpienie jako czlowiek.
K
Karol
28 lutego 2012, 17:03
Dobra ja swoje zadanie wykonałem, napisałem co wiedziałem. Ok- zgadzam się- to nie jest myśl przewodnai artykułu. JEDYNYM powodem dlaczego wgl zacząłem tą rozmowę- trzeba walczyć z kłamstwem, poddawaniem w wątpliwość Bóstwa i Triumfu Chrystusa, twierdzeniem że na krzyżu nie odczuwał obecności Boga (sam nim był przecież). Ale pisze tylko o tym, gdyż w KOMENTARZACH pode mną zauwazyłem że jakaś dziewczyna napisała, iż dziękuje za wyjaśnienie tych słów "Boże, czemuś mnie opuścił". Więc wiadomośc dla wszystkich: KŁAMSTWEM jest, że Chrystus czuł się odrzucony/ daleki od Boga na krzyżu. Niestety to kłamstwo jest często powtarzane. I to przez ludzi którzy skończyli prestiżowe szkoły.
Ulka
28 lutego 2012, 11:26
Karolu, jesteśmy wszyscy pełni podziwu dla twojej znajomości Pisma św., jednak wydawało mi się, że jasno wyraziłam, moje zda. Franek może być przecwnikiem dla Jarka, może mu zabrać piłkę, czy długopis i obgadać przed kolegami. Tu jest trochę inny poziom: Człowiek-Bóg i człowiek. Stworzyciel i stworzenie. Jak myślisz, na czym zależało Jezusowi: na tym, żeby "dokopać" faryzeuszom (przez triumf na krzyżu), czy, żeby się nawrócili i byli zbawieni?
A
Autor
28 lutego 2012, 08:44
Jeszcze raz pozdrawiam, tym razem samego autora. Rozumiem że to był cytat z jakiejś ksiażki, nie słowa samego autora, jednak musimy sie zastanowić cytując czy to przytaczamy nie jest kłamstwem. Ja też pozdrawiam. Tak się tylko zastanawiam, czy warto aż tyle energii wkładać, żeby udowadniać cokolwiek wątpliwą tezę, że okrzyk Jezus na krzyżu był niczym innym, jak tylko dawaniem nauczki faryzeuszom. Tym bardziej że nie ten okrzyk jest głównym przedmiotem artykułu.
K
Karol
27 lutego 2012, 19:32
Otacza mnie mnóstwo cielców, osaczają mnie byki Baszanu. 14 Rozwierają przeciwko mnie swoje paszcze, jak lew drapieżny i ryczący7. 15 Rozlany jestem jak woda i rozłączają się wszystkie moje kości; jak wosk się staje moje serce, we wnętrzu moim topnieje8. 16 Moje gardło suche jak skorupa, język mój przywiera do podniebienia, kładziesz mnie w prochu śmierci. 17 Bo [sfora]9 psów mnie opada, osacza mnie zgraja złoczyńców. Przebodli ręce i nogi moje10, 18 policzyć mogę wszystkie moje kości. A oni się wpatrują, sycą mym widokiem; 19 moje szaty dzielą między siebie i los rzucają o moją suknię. Tak brzmi Psalm. Jeżeli w tym momencie faryzeusze, doskonale znajac Psalm ten na pamięć, spojrzeli na legionistów rzymskich stojących przy krzyżu, którzy na ich oczach rzucali losami o szaty i skojarzyli fakty, to po ludzku zesraliby się w gacie ze strachu. Oni też są "cielcami i bykami z Baszanu".
K
Karol
27 lutego 2012, 19:27
Jeżeli faryzeusze nie byli przeciwnikami, to tym bardziej szatan nie był przeciwnikiem dla Jezusa. Faryzeusze nie poznali w nim Mesjasza obiecanego w Pismach, (z resztą zgodnie z tym co było zapsiane w Starym Testamencie) , wszysko się wypełniło co do joty. A okrzyk na krzyżu, to nie był moment oddzielenia od Ojca, albo umierana w strachu, albo nie wiadomo co jeszcze. To była jeszcze ostatnia NAUCZKA posłana w stronę faryzeuszy, przypomnienie o tym że powinni modlić się nad umiejającym, nawet poganinem, stąd przytoczenie słów PSALMU Dawidowego. Jezus przez całą Ewangelię wchodził z nimi w konfrontacje, wytykał im słabości, grzechy, nie omieszkał zrobić tego nawet umierając na krzyżu.
Ulka
27 lutego 2012, 19:03
  To był moment TRIUMFU Chrystusa nad faryzeuszami, a nie ""przeżywał oddzielenie od Ojca". Jedno nie wyklucza drugiego. Poza tym słyszałam o TRIUMFIE Jezusa nad śmiercią, nad grzechem, nad szatanem, ale nad faryzeuszami?.. To nie żadni przeciwnicy dla Jezusa(chociaż oni w swojej pysze się za takich uważali). Wbrew pozorom, to dzieci Boże, za które Jezus też cierpiał i umarł.
K
Karol
27 lutego 2012, 11:54
Jeszcze raz pozdrawiam, tym razem samego autora. Rozumiem że to był cytat z jakiejś ksiażki, nie słowa samego autora, jednak musimy sie zastanowić cytując czy to przytaczamy nie jest kłamstwem.
K
Karol
27 lutego 2012, 11:44
"Na ciekawy aspekt Szeolu wskazuje Gisbert Greshake w "Życiu silniejszym niż śmierć": to królestwo zmarłych, strefa totalnej pustki, odcięcia od Boga, w której nie ma żadnej komunikacji między Bogiem a człowiekiem. Nic dziwnego, że Jezus, zstępujący do Szeolu, przeżywał oddzielenie od Ojca: "Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?" (Mk 15, 34). " http://biblia.deon.pl/rozdzial.php?id=855&werset=9#W9 Powyżej link do Psalmu. W momencie wypowiedzenia tych słów (Boże, czemuś mnie opuścił), podejrzewam że niektórzy faryzeusze (którzy przecież Pisma znali świetnie!) dopiero sobie skojarzyli kto na tym krzyżu wisi. Jak widzieli strażników rzysmkich rzucajacych losy o szaty Jezusa itd. To był moment TRIUMFU Chrystusa nad faryzeuszami, a nie ""przeżywał oddzielenie od Ojca".
A
Autor
27 lutego 2012, 08:07
PRZEPRASZAM BARDZO KTO PISAŁ TEN ARTYKUŁ? Przepraszam bardzo, nazwisko autora jest nad artykułem, więc wiadomo, kto pisał. :) Jeśli to za mało, to więcej informacji o autorze jest <a href="http://rmrynkowski.cba.pl">tu</a>. Słowa Jezusa Chrystusa na krzyżu "Boże, Boże, czemuś mnie opuścił?" są pierwszym wersem psalmu 22 ze Starego testamentu. Radze sobie sie z nim zapoznać, nie było tak że na krzyżu Jezus wątpił. A czy w artykule jest coś o tym, że Jezus na krzyżu wątpił?
K
Karol
27 lutego 2012, 00:15
PRZEPRASZAM BARDZO KTO PISAŁ TEN ARTYKUŁ? Słowa Jezusa Chrystusa na krzyżu "Boże, Boże, czemuś mnie opuścił?" są pierwszym wersem psalmu 22 ze Starego testamentu. Radze sobie sie z nim zapoznać, nie było tak że na krzyżu Jezus wątpił. Jedyna chwila zwątpienia Jezusa Chrystusa, czy jako człowiek da sobie radę była w Ogrójcu "Panie, jezeli możesz oddal ode mne ten kielich". Jezus wykrzykując te słowa na krzyżu przypomina faryzeuszom o obowiązku modlenia się nad zmarłym. Ci szydzą "patrzcie, Eliasza wzywa". Najlepsze życzenia dla braci Katoli :D
T
Teresa
26 lutego 2012, 19:19
"...królestwo zmarłych, strefa totalnej pustki, odcięcia od Boga, w której nie ma żadnej komunikacji między Bogiem a człowiekiem. Nic dziwnego, że Jezus, zstępujący do Szeolu, przeżywał oddzielenie od Ojca: "Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?" (Mk 15, 34). " - dzięki, zawsze chciałam to zrozumieć
J
Jan
26 lutego 2012, 16:36
W życiu nie czytałem tak zwiedzionego artykułu! Rozmydlona nauka Pisma Świętego. Piekło to realne miejsce przeznaczone dla zbuntowanych aniołów. Niestety po upadku Adama, również dla ludzi. Dlatego przyszedł Jezus Chrystus, który jest ratunkiem, wykupicielem od piekła, wiecznego potępienia przez Boga. Nic nieczystego nie wejdzie do Królestwa Niebieskiego. Dlatego zachęcam uwierz w Pana Jezusa i podążaj Jego śladami, tj. wykonuj to co On nauczał w Pismie Świętym. Będziesz uratowany. Nie trafisz na pewno do piekła, ale oczekuje cię wieniec sprawiedliwości, nie z powodu twioch zasług ale Jego Jezusa, dokonanych dwa tysiące lat temu na krzyzu Golgoty.
Ulka
26 lutego 2012, 13:58
Dla mnie jest to bez sensu, ale nawet jeśli przyjmiemy, że tak jest, to nie możemy powiedzieć, że to piekło wybieramy w pełni świadomie, bo jednak, prawdziwa jego wizja nie jest nam tutaj dostępna, prawda? Wizja nieba też nie jest nam w pełni dostępna. Ani czyśćca. (choć niektórzy mieli takie wizje). Może idąc za spostrzeżeniem autora artykułu, który zauważa, że Jezus niewiele nauki poświęca piekłu, nie chodzi o kalkulację: acha, przestraszyłam się piekła, bo miałam jego wizję, to wybieram niebo. Może chodzi o miłość, w której nie ma kalkulacji (ani, jak mi powtarzano, lęku), bo jest bezinteresowna i nie ma pychy, że na coś zasługuję, bo tak wybrałam, ponieważ wiem, że ostatecznie wszystko mam, włącznie z nadzieją na niebo, z Miłosierdzia Bożego. 
B
Bran
26 lutego 2012, 12:38
Jedno pytanie, dlaczego to "piekło na ziemi" nie jest tak straszne jak piekło po śmierci? Faktycznie "piekło na ziemi", które sami sobie czasem wybieramy to nic miłego, choć może wydawać się atrakcyjne, ale żeby porównywać je z ogniem, albo z różnymi średniowiecznymi wizjami piekła. To chyba trochę przesada, prawda? Oczywiście można odpowiedzieć, że po śmierci wybór zostaje zapieczętowany, traci się Boga zupełnie itd. Dla mnie jest to bez sensu, ale nawet jeśli przyjmiemy, że tak jest, to nie możemy powiedzieć, że to piekło wybieramy w pełni świaodmie, bo jednak, prawdziwa jego wizja nie jest nam tutaj dostępna, prawda?
26 lutego 2012, 12:25
Dobre - wreszcie inspirujące spojrzenie na zagadnienie. Proszę o więcej artykułów rezentujących niestandardowe myślenie i poszukiwanie. 
V
v
26 lutego 2012, 11:38
jezuita a może nie to było celem art.? ale nad tym kom też zatrzymałam się... Czy Bogu do czegoś może być potrzebne piekło? (jesli można tak postawić pytanie) A wieczności cierpienia nie można połączyć z wieczną radością- zbawieniem( tak myślę) Bóg do niczego nie zmusza. To człowiek ma wolną wolę, i może dokonać wyboru /błogosławieństwo lub przeklaństwo/
J
jezuita
26 lutego 2012, 11:04
Autor nie podjął podstawowego problemu. Po co Bogu "wieczne piekło"? i jak "wieczność cierpienia" można połączyć z miłością Boga i radością zbawionych? Może zmierzy się z nim w następnym artykule.
26 lutego 2012, 08:58
 Dzięki.
AZ
Artur z daleka
26 lutego 2012, 08:53
Oby takie były kazania były w kościele. Wspaniały artykuł.