W Polsce postanowiłem przejść na katolicyzm

Ulf Ekman z żoną Birgittą (fot. ulfekman.org)
Ulf Ekman

W kościele była kompletna cisza. Kamery uchwyciły moment zaskoczenia, które opanowało zebranych. Wiele osób wstrzymało oddech. A więc stało się. Po kazaniu podszedł do mnie pastor Joakim, wziął mnie w objęcia, a następnie w kilku słowach zwrócił się do zgromadzenia.

To, co wiele lat temu nieoczekiwanie odkryłem, trwało we mnie jako wdzięczność, a następnie ewoluowało ku ostatecznemu przybliżeniu się do wiary katolickiej. Zaś teraz przyszedł czas, byśmy naprawdę się pojednali i zostali włączeni do pełnej wspólnoty z Kościołem. To była niepojęta i wielka łaska. W ciągu minionych lat nasze nastawienie stopniowo ulegało zmianie, a nasza badawcza ekspedycja z intelektualnych poszukiwań przekształciła się w duchową wędrówkę, którą bardzo pragnęliśmy kontynuować. Zapłonęła w nas prawdziwa miłość do Jezusa i Jego Kościoła.

Rekolekcje w Polsce

DEON.PL POLECA

Kamieniem milowym i ostatecznym punktem zwrotnym, jeśli chodzi o moją decyzję, okazała się podróż do Polski w listopadzie 2013 roku. Zostaliśmy zaproszeni do Krakowa na dużą katolicką konferencję. Choć z założenia miała ona charakter ekumeniczny, a nie charyzmatyczny, wzięło w niej udział wielu charyzmatyków. Tematem przewodnim były jedność, ewangelizacja i Duch Święty. Uczestniczyło w niej kilku biskupów, kilkuset księży i przedstawicieli różnych zgromadzeń oraz wielu innych wiernych - katolików oraz protestantów. Bardzo cieszyłem się z tego, że dane mi było tam głosić. Mówiłem o roli Ducha Świętego w ewangelizacji oraz o jedności chrześcijan oraz rzeczywistości Ducha w życiu człowieka.

Konferencję w Krakowie cechowała wyjątkowa atmosfera i wielki głód Boga. Uwielbienia były płomienne, a Eucharystie sprawowane w pobliskiej bazylice - fantastyczne. Wzruszałem się na widok kościoła wypełnionego chrześcijanami, którzy tak pięknie się modlą i uwielbiają Boga i którzy tak głęboko przeżywają liturgię. Były w tym i porządek, i wolność, a także żar, hojność, wiara i miłość w tak cudownej i dojrzałej formie. Jednocześnie wśród uczestników bardzo wyczuwało się pragnienie i otwartość na to, co Bóg działa w różnych chrześcijańskich środowiskach. Anglikański biskup Sandy Millar, pomysłodawca kursów Alpha, wygłosił fantastyczne wystąpienie. José Prado Flores z Meksyku, zaangażowany w wielkie ewangelizacyjne dzieło, zrobił na słuchaczach ogromne wrażenie, opowiadając o tym, co katolicy nazywają "nową ewangelizacją". Bardzo miło było też poznać jednego z krakowskich biskupów, Grzegorza Rysia, który przewodniczył konferencji. Rozmowy z nim były ciekawe i ważne.

Podczas tak intensywnych dni, od rana do nocy wypełnionych prelekcjami, po raz pierwszy od czasu mojej choroby nie odczuwałem najmniejszego zmęczenia. Zmęczenie, które towarzyszyło mi od półtora roku i które tak łatwo przeradzało się w uciążliwy ból głowy, ustąpiło jak ręką odjął. Zobaczyłem wtedy, że jest droga, jest wspólnota, do której można się przyłączyć, a nawet praca do wykonania. Otworzyły się dla mnie jakieś drzwi i w głębi serca poczułem, że da się przez nie wejść.

Wkrótce po powrocie z Krakowa skontaktowałem się z pastorem Joakimem i opowiedziałem mu o naszych planach i decyzji wstąpienia do Kościoła katolickiego. Rozmowa była bardzo udana. Pastor przyjął wszystko z wielkim spokojem i powiedział, że nie było to dla niego zaskoczeniem. Twierdził, że po naszym powrocie z Polski zauważył u mnie wyraźną zmianę. Decyzja o przystąpieniu do Kościoła katolickiego stała się faktem. Otwarte pozostawało pytanie o czas.

Można oczywiście zapytać, jak mogłem służyć Słowu Życia [jeden z protestanckich Kościołów - red.], mając takie wątpliwości. Choroba zmusiła mnie, by porządnie zwolnić obroty, Birgitta była już wtedy na emeryturze, a ja poinformowałem radę wspólnoty, że w lutym 2014 roku zamierzam zrobić to samo.

Trudna decyzja

Mieliśmy przekonanie, że decyzja o przystąpieniu do Kościoła katolickiego wypływała z woli Pana i była głęboko zakorzeniona w naszych sercach. Zrobienie tego kroku odczytywaliśmy jako swoje wyraźne powołanie. Nie oznaczało to jednak, że zostaliśmy wyposażeni w rozkład jazdy. Pytania o czas i o to, jak o naszej decyzji poinformować otoczenie, zaczęły coraz bardziej zajmować nasze myśli. Mieliśmy świadomość, że to będzie wielkie wydarzenie, niezależnie od tego, jak dobrze przygotujemy na nie siebie i wspólnotę.

Spodziewałem się, że decyzja o opuszczeniu wspólnoty po ponad trzydziestu latach bycia jej pastorem wywoła porządny wstrząs. Choć byłem bardziej niż pewien, że Słowo Życia sobie z tym poradzi. Przecież nie chodziło o wystąpienie przeciwko wspólnocie, nie odrzucaliśmy tego, co wcześniej wspólnie zbudowaliśmy, nawet jeśli tak uważali nasi najzajadlejsi krytycy.

Z mojej strony, na tyle, na ile to było możliwe, starałem się uszanować wszystkich członków wspólnoty i nakłonić ich, by zrozumieli, dlaczego zrobienie tego kroku było dla nas konieczne. Nie miałem łatwego zadania.

Mieliśmy świadomość, że z chwilą upublicznienia naszej decyzji znajdziemy się jakby poza, że nie wolno nam już będzie, jak dotąd, stawać przy ambonie, by coś jeszcze wytłumaczyć lub dodać. To będą robić inni, sami nie zawsze do końca rozumiejąc nasze myśli i motywy. Ryzyko bycia niewłaściwie zrozumianym było więc duże.

Na tamtym etapie wciąż jednak nosiłem w sobie cień wątpliwości. Może trzeba było poczekać jeszcze rok? Może wtedy więcej osób by to zrozumiało, a chaos nie byłby tak duży? Stało się jednak coś osobliwego. Pewnej grudniowej nocy obudziłem się o drugiej zupełnie przytomny i wyraź- nie usłyszałem w swoim wnętrzu: "Pora wyruszyć na wodę. Wolisz na sposób Jonasza czy Piotra?". Prorok Jonasz zrobił to w wyniku nieposłuszeństwa i ucieczki. Koniec końców trafił do Niniwy, dokąd wezwał go Bóg, jednak dopiero po wielu tarapatach i trzech dobach spędzonych w brzuchu wielkiej ryby. Apostoł Piotr usłyszał wezwanie Jezusa: "Przyjdź!", więc z wiarą opuścił łódź i poszedł po jeziorze. To też nie było łatwe - na widok fal zaczął tonąć, ale Jezus go wyratował. "Chcę jak Piotr" - pomyślałem i zasnąłem. Resztki wątpliwości ostatecznie zniknęły.

Czas na konkrety

Był początek 2014 roku i miałem poczucie, że wszystko dzieje się szybciej. Napięcie rosło i w końcu osoby z rady wspólnoty znające naszą decyzję zaczęły mówić, że nie możemy przeciągać sprawy. Coraz liczniejsze spekulacje i plotki uczyniły sytuację nie do zniesienia.

Koniec końców postanowiliśmy z Birgittą i w porozumieniu z radą Słowa Życia, że ogłosimy naszą decyzję 9 marca. Pozostawałem w kontakcie z biskupem Andersem i ojcem Ulfem i z czasem ustaliliśmy, że samo przyjęcie do Kościoła katolickiego odbędzie się 21 maja.

Niedziela 9 marca zbliżała się wielkimi krokami. W ostatnich tygodniach i dniach informowane były różne osoby z kierownictwa. Teksty komunikatów prasowych zostały napisane i czekały już tylko na ich publikację w sieci. Kamery w każdej chwili mogły rozpocząć transmisję. W końcu nadeszła pora, by udać się na nabożeństwo.

Wiele osób już po wszystkim pytało, czy się denerwowałem. I tak, i nie. Początkowo spodziewałem się większego stresu, ale gdy już wsiedliśmy do samochodu i nic nie mówiąc, przejechaliśmy prawie całą drogę do Słowa Życia, opanował mnie wielki spokój. Moment wjazdu na parking i przejścia na górę do pokoju, w którym czekali na nas najbliżsi współpracownicy, był wyjątkowy i jakby trochę odrealniony.

Kazanie zapisałem sobie starannie na kartce, nieśpiesznie, krok po kroku zmierzałem do rozstrzygnięcia, które przypadało mniej więcej w połowie - czyli informacji o tym, że wraz z Birgittą postanowiliśmy zostać katolikami.

Mówiłem wtedy między innymi:

Przede wszystkim da się jednak powiedzieć, że w Kościele katolickim odnaleźliśmy ciągłość sięgającą czasów apostolskich i samego Jezusa, a także taką siłę i stałość, które sprawiają, że bramy piekielne go nie przemogą. Ta siła będzie naszym zdaniem niezbędna w przyszłości i jest ona darem dla wszystkich chrześcijan, ku przetrwaniu chrześcijaństwa w świecie, który staje się zarówno coraz bardziej okrutny, jak i wrogi chrześcijaństwu.

W konsekwencji tych odkryć zrozumieliśmy z Birgittą, że jest powód, dla którego zobaczyliśmy i doceniliśmy wszystko, co przez wieki przechowywał Kościół katolicki. Nie kierowaliśmy się wyłącznie chęcią poszerzenia naszej wiedzy o ekumenizmie, ale zaczęliśmy rozumieć, że sam Duch Święty przyzywa nas do prawdziwego zjednoczenia się z Kościołem katolickim. Coraz bardziej do nas docierało, że to właśnie On kieruje naszymi krokami na tej drodze.

W kościele była kompletna cisza. Kamery uchwyciły moment zaskoczenia, które opanowało zebranych. Wiele osób wstrzymało oddech. A więc stało się. Po kazaniu podszedł do mnie pastor Joakim, wziął mnie w objęcia, a następnie w kilku słowach zwrócił się do zgromadzenia. Gdy opuszczałem podium, rozległy się, ku zaskoczeniu mnie samego i wielu innych osób, serdeczne oklaski. Pastor Joakim zrobił wprowadzenie do modlitwy wstawienniczej i pobłogosławił nas. Nie oznaczało to bynajmniej, że wszyscy uznali naszą decyzję za słuszną, nadało to jednak zakończeniu naszej ponadtrzydziestoletniej służby w Słowie Życia wyjątkowo godny charakter.

Medialna burza i spotkanie z papieżem

Niestety skupienie i spokój panujące na niedzielnym nabożeństwie nie miały trwać długo. W kolejnych dniach - na oczach mediów - rozpętała się burza, zarówno wewnątrz, jak i na zewnątrz wspólnoty. W poniedziałkowy wieczór w Słowie Życia odbyło się jeszcze jedno spotkanie, na którym przyszło mi tłumaczyć się z podjętej decyzji i odpowiadać na pytania. Niektórzy, co oczywiście zrozumiałe, byli oburzeni. Każdy następny dzień przynosił nowe opinie na nasz temat, a emocje coraz bardziej się kotłowały. Choć byli i tacy, którzy przyjęli naszą decyzję ze spokojem i ostrożnością, błogosławiąc i modląc się za nas.

Znajdowaliśmy się w oku medialnego cyklonu. Wszystkie ważne szwedzkie media informowały o naszej decyzji.

Zaczęliśmy przygotowania do zaplanowanego dużo wcześniej wyjazdu do Rzymu. W Rzymie zaproszono nas do Radia Watykańskiego, gdzie Charlotta Smed przeprowadziła z nami wywiad, pytając o naszą drogę i decyzję. To był początek serdecznej przyjaźni z Charlottą i jej rodziną. Od tamtego czasu dostaliśmy od niej wiele cennych rad.

Dotarła do nas wiadomość, że po środowej audiencji dane nam będzie spotkać papieża Franciszka. Całą grupą udaliśmy się na audiencję, ale potem pokierowano nas do innych drzwi i ostatecznie znaleźliśmy się w pierwszym rzędzie, tuż obok miejsca, w którym siedzi papież. Otaczali nas niezwykle rozentuzjazmowani Argentyńczycy, z parafii papieża z Buenos Aires, którzy też byli umówieni na osobiste spotkanie. Po zakończeniu audiencji papież, nigdzie się nie śpiesząc, zaczął obchodzić salę, witając się z ludźmi. Rozpoczął od chorych, bo wśród zebranych było wiele osób na wózkach, a miłość, jaką im okazywał, była rozbrajająca. Z czasem podszedł i do nas.

Kiedy się przedstawiliśmy, pamiętał kim jesteśmy i wspomniał swojego przyjaciela, anglikańskiego biskupa Tony’ego Palmera, który opowiedział mu o naszej decyzji. Rozmowa trwała jakieś dwie minuty, to długo, zważywszy na tłum ludzi, z których każdy szukał uwagi papieża. Argentyńczycy musieli się już mocno niecierpliwić i zastanawiać, ile jeszcze będziemy rozmawiać z ich papieżem. Na koniec poprosiliśmy Franciszka, by się za nas pomodlił, a papież natychmiast opuścił głowę i chwycił nas za ręce. To było naprawdę pokrzepiające w całej tej medialnej burzy, w której się znaleźliśmy. Wyszliśmy z audiencji szczęśliwi i wdzięczni, pełni nadziei na nowe życie, które wkrótce mieliśmy rozpocząć.

***

Świadectwo pochodzi z książki "Wielkie Odkrycie. Nasza droga do Kościoła katolickiego" Ulfa i Brigitty Ekman.

Znane na całym świecie charyzmatyczne małżeństwo opowiada o swoim nawróceniu i konwersji na katolicyzm: "Książka ta dotyka jednej z najważniejszych decyzji, jaką podjęliśmy na naszej chrześcijańskiej drodze".

***

Ulf Ekman - charyzmatyk, szwedzki teolog, misjonarz i etnograf. Były pastor i założyciel Kościoła Livets Ord. Przeszedł na katolicyzm wraz z żoną.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

W Polsce postanowiłem przejść na katolicyzm
Komentarze (1)
Agamemnon Agamemnon
3 października 2017, 22:41
Kościół katolicki jako jedyny posiada sukcesję apostolską. Nędza ludzka, niekiedy dotyka jego czołowych przedstwicieli i wypacza w czynach i nauczaniu istotę nauki Chrystusa. Historia dostarcza nam niestety wiele złych przekazów. O niektórych zboczeniach współczesnego Kościoła niekiedy piszę w swoich komentarzach np. o skutkach praktycznego zastosowania w życiu małżeńskim encykliki Humanae vitae (o zjawisku dychotomii). Kościół nie przeprosił za tę encyklikę a poszkodowanym małżonkom, którzy dostosowali się do niej nie wypłacił należnych im odszkodowań. Trzeba przyznać, że wina leży też po stronie Ludu Bożego, gdy nie reaguje on na wypaczenia a mógłby reagować. Inną sprawą jest, że nie miał on jak dotąd znaczącej realnej możliwości skutecznego wypowiadania się. Teraz jednak ma a niezbyt korzysta z takiej możliwości. Zakaz pożycia małżeńskiego nie niszczy jeszcze Kościoła (on osłabia jego powagę i autorytet, uderza w jedność małżeńską),  lecz Kościół bez Eucharystii istnieć  nie może a męka Chrystusa poszłaby na marne. W istotnych dla nauczania Chrystusa kwestiach w kontekście historycznym Kościół spełnił i spełnia do nadal swoje posłannictwo.