Gdyby nie matczyna miłość…? - św. Monika
Gdyby nie św. Monika… jaką drogą podążyłby jej pierworodny syn Augustyn? Gdyby nie ów Augustyn – nawrócony grzesznik, wielki święty, biskup i Doktor Kościoła… czy poznalibyśmy historię pięknej matczynej miłości?
To jak splecione są losy tych dwojga, to nie tylko problem, w tym wypadku trudnych, relacji rodzic – dziecko. Jest to też obraz tego, jak bardzo zależymy od siebie w przestrzeni duchowej. Historia świętej Moniki żyjącej w IV wieku, orędowniczki w jakże bolesnych chwilach, gdy dziecko schodzi na złą drogę, świętej stawianej za wzór pięknej, pełnej poświęcenia matczynej miłości, jest opowieścią, która od wieków dotyka serca każdej matki. W rzeczywistości kryje w sobie pytanie o ten największy rodzicielski lęk – kim będzie to dziecko, którym mnie Bóg obdarował?
Monika urodziła się ok. 332 roku w Tagaście (Afryka Północna – dziś Algieria). Jej dom był chrześcijański, a szczególną rolę w wychowaniu przyszłej świętej odegrała surowa piastunka. Jak to się działo w rzymskim świecie o losie młodej dziewczyny zadecydowali rodzice. Na męża wybrali jej statecznego urzędnika. Tyle, że ok. 20 lat starszego i poganina. Gwałtowny charakter męża, który nie zawsze akceptował głęboką wrażliwość i religijność Moniki i teściowa, o której dziś byśmy powiedzieli „daleka od ideału”, to wszystko przez długi czas było jej codziennością. Jak się później okaże, po latach Monika zjednała sobie i matkę męża, a on sam przed śmiercią przyjął chrzest. Czyli i dla niego przyszła święta, którą Kościół, wspomina 27 sierpnia, okazała się tą dobrą, pociągającą ku Bogu obecnością. Możemy się tylko domyślać, że i dla Moniki było to napawające nadzieją doświadczenie. Skoro nawrócił się ojciec to…
Co się wydarzy, jeśli powierzysz dziecko Bożemu miłosierdziu?
Monika została wdową, kiedy miała 39 lat i od tego momentu tym, co stało się jej szczególną troską, były dzieci. Oprócz wspomnianego już Augustyna, był jeszcze syn Nawigiusz i córka, być może o imieniu Perpetua. Prawdopodobnie było jeszcze i inne potomstwo. Ale to właśnie ten pierworodny przysparzał sercu matki najwięcej bólu, to jego życiowe wybory były powodem do płaczu. Choć w postawie matki mógł widzieć świadectwo wiary, to jednak rozdarty między nią, głęboko wierzącą, a ojcem poganinem ponad wszystko cenił swobodne życie. Związek z kobietą, nieślubne dziecko i uciechy ówczesnego świata były wyborem Augustyna. Kiedy przyszedł czas refleksji, to jednak ta poprowadziła go ku sekcie manichejskiej. Nawet bliski śmierci nie myślał o chrzcie, na co tak bardzo czekała strapiona matka. Czekała cierpliwie. Przez lata powierzała dziecko Bożemu miłosierdziu, bo jak miała usłyszeć od jednego z biskupów, kiedy wyjawiła mu swoje niepokoje: „Proś dalej, nic więcej. Nie jest możliwe, aby poszedł na zatracenie syn tylu łez”.
Jak po latach stwierdzi sam nawrócony już Augustyn, później biskup Hippony: „W swoim czystym sercu, pełnym wiary w Ciebie, bardziej cierpiała rodząc mnie ku wiecznemu zbawieniu niż niegdyś rodząc cieleśnie” (św. Augustyn).
Wieloletnie, cierpliwe wołanie matki „do Nieba” zostało wysłuchane, ale zanim to nastąpiło zatroskana rodzicielka podążała za błądzącym dzieckiem. Udała się za nim do Kartaginy, następnie do Rzymu i Mediolanu i to właśnie tam, w roku 387 pod wpływem kazań św. Ambrożego, Augustyn dojrzały, bo mający 33 lata wraz ze swoim synem Adeodatem przyjął chrzest. Szczęśliwa Monika znalazła mu nawet kandydatkę na żonę. Nie wiedziała, że droga do Boga, którą będzie kroczył jej syn poprowadzi go do kapłaństwa, dalej na biskupi tron, a jego zasługi dla Kościoła będą tak wielkie, że zostanie zaliczony do grona świętych i Doktorów Kościoła.
„Proś dalej, nic więcej. Nie jest możliwe, aby poszedł na zatracenie syn tylu łez”
I to właśnie jej własny syn, św. Augustyn wystawił jej najpiękniejszy pomnik, jaki może podarować dziecko uratowane przed zatraceniem się w świecie. W swoich „Wyznaniach” opisał wzór bezgranicznej i delikatnej zarazem rodzicielskiej miłości. Wspomnienie matki, która modlitwą ocaliła mu życie.
„Z Twojej przecież łaski była taka, jaka była. Nie mogłeś jej Panie odmówić pomocy” (św. Augustyn).
Niestety jej radość z przemiany syna nie trwała długo. Czekając na statek powrotny do Afryki Monika zachorowała na febrę. Umierała jednak spokojna, przecież „Niczego już nie spodziewam się na tym świecie. To jedno zatrzymywało mnie dotąd, że chciałam… widzieć cię chrześcijaninem, katolikiem (…) Co ja tu robię jeszcze?” Tak brzmiały jej ostatnie słowa wypowiedziane do syna.
Św. Monikę pochowano w 387 roku w Ostii. Następnie jej doczesne szczątki trafiły do Francji. W XV wieku przeniesiono je do Rzymu. W ikonografii możemy odnaleźć ją w stroju wdowy, a atrybuty, które jej towarzyszą, to książka, krucyfiks, różaniec.
Skomentuj artykuł