Jak to protestant wstawiał się za katolickim świętym

(fot. Travel Stock / Shutterstock.com)

Kto by przypuszczał, że słynny pisarz Robert Louis Stevenson, protestant i autor "Wyspy skarbów", bronił piórem katolickiego misjonarza i świętego przed atakiem purytanów.

W plebiscycie zorganizowanym przez belgijską telewizję, uznany za najwybitniejszego Belga w historii. Kanonizowany przez Benedykta XVI w 2009 roku. Pracując na wyspie Molokai przez szesnaście lat, rozpoczynał dzieło w warunkach całkowitej izolacji i zaniedbania. Stał się nie tylko jednoosobowym organizatorem parafii katolickiej, ale także pielęgniarzem, budowniczym, cieślą, grabarzem, doradcą oraz przyjacielem wszystkich ofiar trądu, wśrόd ktόrych byli nie tylko chorzy, ale także ich zdrowe dzieci towarzyszące rodzicom bądź przez nich osierocone.

Ten święty to ojciec Damian, Jόzef de Veuster, urodzony w 1840 we flamandzkiej wsi Tremelo pod Lowanium w Belgii, zmarły na trąd w kwietniu 1889 roku. Katolicki misjonarz z francuskiego Zgromadzenia Najświętszych Serc Jezusa i Maryi.

Ks. Damian do końca życia pracował niestrudzenie i zmagał się z wieloma przeciwnościami. Nie bez związku z tym faktem z biegiem czasu prasa światowa uczyniła z ks. Damiana celebrytę, na sto lat przed karierą tego słowa. Pisano o jego pionierskiej pracy, heroicznym poświęceniu w klimacie odrzucenia i beznadziejności. W Londynie rozchwytywano zrobione z myślą o zysku fotografie zdeformowanego trądem misjonarza, a w Birmingham, przed witryną pokazującą zdjęcia Damiana na łożu śmierci, gromadził się taki tłum, że porządek na ulicach musiała przywracać policja.

DEON.PL POLECA

(fot. Henry L. Chase [Public domain], via Wikimedia Commons)

Ale i po śmierci ojca Damiana nie dano mu spokoju. Ze strony protestanckiej podniosły się głosy krytyczne kwestionujące jego zasługi i poważnie godzące w jego dobre imię. I tu dochodzimy do interesującego nas wątku. Pierwszy w obronie misjonarza stanął wybitny pochodzący ze Szkocji pisarz i podrόżnik, protestant, Robert Louis Stevenson (1850-1894), za życia i dziś uważany za jednego z największych stylistόw literatury anglojęzycznej, autor m.in. bardzo poczytnych powieści przygodowych "Wyspa skarbόw" i "Porwany za młodu".

W kilka miesięcy po śmierci ojca Damiana Stevenson w australijskiej prasie przeczytał artykuł, w ktόrym cytowano list dotyczący zmarłego katolickiego misjonarza. (Stevenson oczywiście o nim sporo już słyszał. Nieco wcześniej - sam ciężko chory na gruźlicę i podrόżujący w poszukiwaniu leczniczego klimatu - odwiedził Honolulu, a nawet Molokai, na co dostał specjalne zezwolenie króla Hawajów.) Autorem osławionego komentarza na temat ojca Damiana był Charles McEwen Hyde (1832- 1899), Amerykanin, doktor nauk teologicznych. Ten pastor kongregacjonalizmu, protestanckiego odłamu mającego korzenie w purytanizmie, w 1877 roku wysłany z rodziną na Hawaje, objął stanowisko rektora seminarium protestanckiego do kształcenia Hawajczykόw.

List Hyde’a brzmiał:

Honolulu, 2 sierpnia 1889,

Do pastora H. B. Gage’a

Drogi Bracie, W odpowiedzi na Pańskie zapytanie o księdza Damiana, mogę tylko powiedzieć, że my, ktόrzy znaliśmy tego człowieka, jesteśmy zadziwieni ekstrawaganckimi gazetowymi zachwytami, jak gdyby był on niekwestionowanym świętym filantropem.

Tymczasem prawda jest taka, że był to nieokrzesany, brudny i uparty bigot. Nie został wysłany na Molokai, ale pojechał tam z własnej woli, nie przebywał wyłącznie w osadzie dla trędowatych (zanim stał się jednym z nich), ale poruszał się swobodnie po całej wyspie (trędowatym oddano nieco mniej niż połowę wyspy) i często przyjeżdżał do Honolulu. Nie miał nic wspόlnego z reformami i ulepszeniami podejmowanymi przez Zarząd ds. Zdrowia, biorący pod uwagę sytuację i dostępne środki. Nie był czystym człowiekiem w stosunkach z kobietami i trąd, w wyniku ktόrego zmarł, należy przypisać jego wadom i niedbalstwu. Nasi pastorzy, rząd, lekarze oraz inni zrobili dla trędowatych wiele, ale nigdy z katolickim przekonaniem, że należy się za to nagroda w niebie.

Z poważaniem C.M. Hyde

Opinia Hyde’a poruszyła Stevensona do żywego. Chwycił za pióro. Swoje stanowisko wyłożył w długim liście i wydał go w formie broszury własnym sumptem. (Z żalem trzeba stwierdzić, że na potrzeby tej opowieści konieczne było dokonanie skrόtόw.) Piόro wybitnego pisarza, mistrzowsko operującego sarkazmem, okazało się ostre jak skalpel. Pewnie nie bez znaczenia był tu szczegόł. Otόż kilka lat wcześniej Stevenson napisał nowelkę o rozdwojeniu ludzkiej psychiki: "Dr Jekyll i pan Hyde" (1886). Teraz miał przed sobą doktora Hyde’a, będącego w jego przekonaniu perwersyjnym uosobieniem cnoty.

List otwarty do pastora Dr Hyde’a z Honolulu na temat ojca Damiana:

Sydney, 25 lutego 1890 roku.

Szanowny Panie, (...) Pański list do pastora H. B. Gage’a to pismo, ktόre, w moim przekonaniu, nawet gdyby nakarmił mnie Pan głodującego, nawet gdyby Pan pielęgnował mojego umierającego ojca, zwalnia mnie od nakazu wdzięczności. Nie wątpię, że dobrze Pan zna proces kanonizacyjny i jest Pan świadom, że w sto lat po śmierci Damiana jakiś człowiek zostanie obarczony przykrą rolą ADWOKATA DIABŁA. Kiedy ten mόj szlachetny brat, choć brat z kruchej gliny, będzie już od stu lat spoczywał w grobie, ktoś będzie oskarżał, ktoś bronił. Dzisiejsza sytuacja jest wiec niecodzienna z tego powodu, że adwokat diabła sam zgłosił się na ochotnika, jest członkiem rywalizującej, bezpośrednio spokrewnionej denominacji i pospieszył się z wzięciem na siebie tej brzydkiej roli, kiedy ciało jeszcze nie do końca ostygło. (...) Jest sprawą przyzwoitości nie tylko to, żeby oddać Damianowi sprawiedliwość, ale żeby w całej krasie i okazałości przedstawić Pana oraz Pański list wszędzie i wszystkim zainteresowanym. (...)

(...) Wiem, że niektόrzy z Pana kolegόw patrzą na bierność Pańskiego Kościoła i natarczywy, zdecydowany heroizm Damiana, z czymś, co można by niemal nazwać wyrzutem sumienia. To chyba Pański przypadek. Żywię przekonanie, że Pański list był wynikiem zazdrości, niekoniecznie nagannej, bo przy tej okazji można by ją nawet uznać za cechę ludzką. Myślał Pan o straconej szansie, dniu wczorajszym, o tym, co można było zrobić, a czego nie robić, o służbie potrzebnej, ale niepodjętej.

(....) Pan patrzy tylko na błędy i potknięcia, że Pan znajduje przyjemność w wynajdowaniu ich i upublicznianiu, a kiedy Pan znajdzie, spiesznie zapomina Pan o dominujących cnotach i prawdziwych osiągnięciach, dzięki ktόrym w ogόle sprawa ta do Pana dotarła. To niebezpieczne podejście. Żeby mόgł Pan zrozumieć, jak niebezpieczne i do czego Pana już doprowadziło, przejdźmy (proszę) ręka w rękę przez rόżne zwroty z Pańskiego listu i uczciwie zbadajmy każdą pod względem prawdy, trafności i chrześcijańskiej miłości.

"Damian był NIEOKRZESANY".

Możliwe. Każe Pan nam żałować trędowatych, ktόrzy tylko nieokrzesanego wieśniaka mieli za przyjaciela i ojca. Dlaczego Pana, tak wyrafinowanego, nie było tam, żeby ich podnosić na duchu swoim światłem kultury? Czy muszę Panu przypominać, że Jan Chrzciciel najprawdopodobniej nie był dystyngowanym człowiekiem, a Piotr, o ktόrym z pewnością pozytywnie wyraża się Pan na kazaniach, bez wątpienia był "nieokrzesanym i upartym" rybakiem! Ale nawet protestanckie biblie nazywają Piotra świętym.

"Damian był BRUDNY".

Był. Niech Pan pomyśli o biednych trędowatych, ktόrych irytował brudny towarzysz! A czysty Dr Hyde zasiadał wtedy do stołu w swoim eleganckim domu.

"Damian by UPARTY".

Myślę, że znowu ma Pan rację. I Bogu dziękuję za jego upόr i wielkie serce.

"Damian był BIGOTEM".

Sam nie specjalnie lubię bigotόw, bo oni też mnie nie lubią. Ale na jakiej podstawie bigoterię mamy u księdza traktować jako skazę? Damian wierzył w swoją religię z prostotą wieśniaka albo dziecka. A chciałbym mόc wierzyć, że Pan także.

Zastanawiam się, czy aby nie posunął się trochę za daleko i czy gdyby to był jego jedyny rys, sam bym go nie unikał. Ale to w Damianie sprawiło, że zrobiło się o nim głośno i stał się Pańskim i moim przedmiotem zainteresowania. Ta jego żarliwa i wąska wiara, skierowana z mocą ku dobru, dała mu siłę stać się jednym z bohaterόw i wzorόw dla świata.

"Damian NIE ZOSTAŁ WYSŁANY NA MOLOKAI, ALE POJECHAł TAM Z WłASNEJ WOLI".

Czy dobrze rozumiem? Czy rzeczywiście robi Pan z tego zarzut? Przecież, co słyszałem w kazaniach, Chrystusa czci się za to, że Jego ofiara była dobrowolna. Czy Dr Hyde uważa inaczej?

(...) "Damian NIE PRZYCZYNIŁ SIĘ DO REFORM" itd

(...) Wielu było przed nim, (...) wielu przyszło po nim i choć niektόrzy mieli więcej światowej mądrości, nikt nie miał więcej gorliwości niż nasz święty. Zanim nastał, chyba Pan przyzna, niewiele zrobiono. To on swoim aktem męczeństwa oczy wszystkich skierował na tę zgnębioną krainę. Nagle, za cenę swojego życia, uczynił to miejsce sławnym i powszechnie znanym. I to, mam nadzieję przyzna Pan, było najpotrzebniejszą reformą, stojącą u podstaw wszystkich następnych. To przyniosło pieniądze, to sprowadziło siostry (najlepszą ludzką pomoc), a także nadzόr, bo opinia publiczna i zainteresowanie świata patrzyły na Kalawao. Jeśli ktokolwiek wprowadził reformy, i wprowadzając je stracił życie, był to Damian.

Co ciekawe, Stevenson poniekąd nie kwestionował (z jednym kluczowym wyjątkiem dotyczącym zarzutu skandalicznych związkόw księdza z kobietami, który pisarz obalił i potępił w dosadnym, tu pominiętym akapicie) krytycznych uwag na temat takiej czy innej słabostki ojca Damiana. Rόżnica w podejściu obu mężczyzn jest jednak zasadnicza. O ile Hyde, potomek purytanόw, obsesyjnie brzydzący się brudem, ktόry utożsamiał z trądem, powołując się na biblię (Księga Kapłańska 13), uważa, że "brudnego" człowieka nie można uznać za świętego, o tyle Stevenson brał pod uwagę wyjątkową sytuację Damiana działającego niezmordowanie w ciężkich pionierskich warunkach przy nieustających pracach budowlanych w rozrastającej się osadzie, przy posłudze ciężko chorym i to posłudze katolickiego księdza, ktόry nie może (i nie chce) odmόwić ludzkiego i sakramentalnego dotyku. Damian nie działał zza biurka, w rękawiczkach i nie troszczył się o wymogi sterylności.

Stevenson brał pod uwagę, że oburzony Hyde może mu wytoczyć proces, ale to nie nastąpiło. W odpowiedzi na list otwarty Stevensona Hyde rozpaczliwie starał się znaleźć jakieś dokumenty na potwierdzenie swoich słόw w kwestii koronnego zarzutu o złe prowadzenie się Damiana, mające być źrόdłem choroby misjonarza. Nie znalazł ich, ale nigdy się nie wycofał. Przez całe życie utrzymywał, że opieką nad trędowatymi mogliby się zająć protestanci, gdyby tylko w swoim systemie organizacyjnym dysponowali pomocą zgromadzeń żeńskich.

Chciałabym jeszcze zwrόcić uwagę na pewien szczegόł, ktόry Stevenson uznał za ważny. Wprowadził go bez związku z listem Hyde’a. To wzmianka o wsparciu pieniężnym ze strony londyńskiego pastora anglikańskiego o nazwisku Chapman, człowieka już wtedy - powiedzielibyśmy - otwartego na ekumenizm. Pod wrażeniem poświęcenia i pracy Damiana zaczął on zbierać fundusze dla Kalawao. Dodajmy, że nie spodobało się to jakiemuś protestanckiemu współwyznawcy, który zarzucił mu publicznie, że "kreuje sympatię dla bałwochwalczego księdza obrzydliwej religii, ktόry tylko ludzi prowadzi do piekła". Wtedy Chapman odparował, iż radzi autorowi tego oburzającego listu, żeby sam zajął się pomocą trędowatym na Molokai. Uzbierane sumy Chapman powierzał Damianowi, ktόry nie był obowiązany się z nich rozliczać. Stevenson wspomniał, że Damian, który w pierwszej chwili chciał wykorzystywać owe pieniądze wyłącznie na dzieła katolickie, zdał sobie koniec końcόw sprawę, że postępuje niewłaściwie, zmienił postępowanie i nawet podziękował tym, którzy zwrócili mu uwagę.

(fot. By William Brigham [Public domain], via Wikimedia Commons)

Tej cechy Damiana - a przy okazji wagi, jaką owemu epizodowi przyznał Stevenson - nie sposόb chyba przecenić dzisiaj, w czasach deficytu uczciwości intelektualnej objawiającej się uporczywym trwaniem przy swoim, z powoływaniem się na przynależność grupową, partyjną lojalność, bez oglądania się na fakty. Ma się wrażenie, że nie wiedzieć jakich zabiegów terapii potrzeba, żeby nie trwać w uporze, rozważyć argumenty strony przeciwnej, umieć zweryfikować swoją postawę, przyznać się do błędu i jeszcze wyrazić wdzięczność temu, kto όw błąd mu uzmysłowił.

W końcu Hyde doszedł do wniosku, że powodem, dla ktόrego Stevenson przypuścił na niego atak, była obrona Kościoła katolickiego wynikająca z ekscentrycznego kaprysu pisarza nie będącego przecież katolikiem. (Zarówno Hyde, jak i Stevenson należeli niejako do "jednej parafii"- mieli szkockie korzenie i byli protestantami.) Stevenson swoim listem otwartym pokazał, że - zgodnie z arystotelesowską zasadą "Miłuję Platona, ale najmilsza mi prawda" - można wznieść się ponad podział my - oni. Inaczej niż Hyde rozumiał chrześcijański ideał miłości bliźniego i ludzka przyzwoitość kazała mu podjąć publiczną obronę człowieka, ktόrego pośmiertnie krzywdzono, a ktόrego świętość umiał dostrzec, na z gόrą sto lat przed kanonizacją.

Joanna Petry Mroczkowska - doktor nauk humanistycznych, tłumaczka, eseistka, krytyk literacki

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jak to protestant wstawiał się za katolickim świętym
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.