Jako nastolatka wybrałam adopcję
Jako nastolatka wybrałam adopcję. Dlaczego historii takich jak moja brakuje w debacie o aborcji?
Wolałabym wyskoczyć oknem niż porozmawiać z kimś na temat polityki reprodukcyjnej.
Znajoma z kościoła z dzieciństwa? Wybrałabym okno.
Lekko wstawiona koleżanka z pracy w czasie happy hour w barze? Okno.
Mając wybór nawet między całkiem normalną i przyzwoitą rozmową o sprawach rozrodczości a skokiem z okna, zakończyłabym gdzieś w krzakach pod domem, wyciągając sobie kawałki szkła.
To wszystko bierze się stąd, że kiedy miałam siedemnaście lat, zaszłam w ciążę i oddałam dziecko do adopcji. Dlatego podczas tego typu rozmów mam dwie możliwości: milczeć na temat mojej bliskiej znajomości z tematem nieplanowanej ciąży i trudnych wyborów, jakie są z tym związane, lub odezwać się i w ten sposób sprawić, że wszyscy poczują się nieswojo.
Jeśli moi rozmówcy są pro-life, zwykle mam szansę zobaczyć, jak patrzą rozbieganym wzrokiem i próbują sobie przypomnieć, czy wcześniej nie powiedzieli coś, co sugerowałoby, że ludzie tacy jak ja są nieodpowiedzialni lub zepsuci. Jeśli natomiast mam do czynienia z osobami pro-choice, widzę, jak gotują się, myśląc nad tym, czy niestosowne jest założenie, że mój dziewięcioletni syn był kiedyś zygotą.
Zostawiony
Nagłe pojawienie się matki biologicznej w rozmowach na tematy związane z polityką reprodukcyjną sprawia, że ludzie czują się niekomfortowo - i trudno ich o to winić. Zwykle, jeśli w ogóle, wspomina się o matkach biologicznych, mówi się o nich, ale nie rozmawia z nimi. Zapraszając takie osoby do rozmowy, ryzykujemy, że historie o adopcji i biorących w niej udział ludziach, staną się bardziej skomplikowane.
Przez dziewięć lat ukrywałam prawie przed wszystkimi fakt, że oddałam dziecko do adopcji. Czułam się w tym wszystkim niesamowicie samotna. „Coming out” – przyznanie się do bycia matką biologiczną było dla mnie drogą uzdrowienia, ale nie sprawiło, że samotność minęła. Prawdę mówiąc, boleśnie uświadomiłam sobie niemal całkowity brak matek biologicznych w mediach, polityce, religii, rodzinie, w rozważaniach naukowych, a także medycynie.
Przyczyną tej nieobecności może być głęboko zakorzeniony dyskomfort społeczny związany z adopcją. Różne rodzaje napiętnowania - dotyczące bezpłodności, nieślubnego pochodzenia, genetyki i seksualności zmuszały wszystkich członków triady adopcyjnej – rodziców biologicznych, dzieci oraz rodziców adopcyjnych - do utrzymywania adopcji w tajemnicy.
W pewnym momencie nastąpiła zmiana nastawienia. Dziś kultura amerykańska wyraźnie ukazuje adopcję jako sposób na tworzenie nowych więzi rodzinnych. Wspólnoty religijne, zwłaszcza katolickie i protestanckie, odegrały ważną rolę w normalizacji i wspieraniu rodzin adopcyjnych. Równocześnie adopcja została zakorzeniona we współczesnej retoryce obrony życia. Jeśli kobiety decydują się na aborcję, ponieważ nie chcą zostać matkami, mówi się, że w takiej sytuacji adopcja jest alternatywą afirmującą życie.
Przez dziewięć lat ukrywałam prawie przed wszystkimi fakt, że oddałam dziecko do adopcji. Czułam się w tym wszystkim niesamowicie samotna.
Jednak jest tu pewien problem. Akceptacja, jaką słusznie objęliśmy rodziców adopcyjnych i dzieci, nigdy nie dotyczyła rodziców biologicznych. Matki biologiczne nadal odczuwają presję, by utrzymywać swoje przeżycia w tajemnicy, a tego typu presja mówi wiele o tym, gdzie zaczyna się i kończy nasza życzliwość.
Rodzice adopcyjni mogą z przyjemnością opowiadać nowym znajomym lub współpracownikom historię swojej rodziny, natomiast ja nie mogę mówić o moim doświadczeniu adopcji, nie stawiając rozmówców w niezręcznej sytuacji. Prawie każdy potrafi wymienić kilku rodziców adopcyjnych lub adoptowane dzieci, które zna osobiście, ale bardzo niewiele osób zna jakąś matkę biologiczną. Prawdę mówiąc, sama nigdy żadnej nie poznałam, a jestem kimś takim prawie od dekady.
Wymazywanie strat i wyciszanie żalu
Ewolucja adopcji od utrzymywanej w tajemnicy transakcji do powszechnie spotykanej posługi opierała się na przedstawieniu jej jako czegoś pozytywnego i radosnego. To naprawdę coś pozytywnego i radosnego. Adopcja tworzy zupełnie nowe rodziny związane silną miłością. Ale wiąże się z nią również smutek, ponieważ inny rodzic i dziecko, niezależnie od okoliczności, zostają rozdzieleni.
Niektóre matki biologiczne po urodzeniu zostawiają dzieci, ponieważ nie są gotowe na macierzyństwo lub go po prostu nie chcą. Inne są zmuszane do porzucania dzieci z powodu presji społecznej ze strony rodziny czy społeczności. Jeszcze inne nie są w stanie sprostać wychowaniu dziecka, ponieważ brakuje im środków materialnych, wsparcia, czy też borykają się z nałogami lub innymi trudnościami.
Uwzględnianie matek biologicznych wraz z całą towarzyszącą im złożonością jest trudne, zwykle więc nie zawracamy sobie tym głowy.
Zamiast tego bierzemy piękną dynamikę adopcji, z jej smutkiem, radością, zyskiem i stratą, i pakujemy ją w proste, monotonne historie: heroiczna nastolatka odrzuca aborcję i daje dziecku szansę na życie. Żałosna, upadła kobieta porzuca swoje dziecko. Nastolatka o słabej woli, żyjąca w opresyjnej wspólnocie religijnej, znajduje się w sytuacji, gdy wybór zostaje podjęty za nią. We wszystkich tych przypadkach przedstawienie matki biologicznej z krwi i kości - jej smutku, miłości i odwagi – zupełnie popsułoby opowieść.
Są sytuacje, gdy całkowicie pomijamy matki biologiczne. Doceniamy rodziny adopcyjne za to, że dały dzieciom kochający dom, równocześnie zapominając, że wcześniej te dzieci miały przez dziewięć miesięcy kochające domy w ciele swoich matek biologicznych. Pytamy, dlaczego ciągle dochodzi do aborcji, skoro tak wiele par czeka na adopcję, tak jakby oddanie dziecka do adopcji było kwestią podaży i popytu.
Nawet w homiliach i konferencjach na temat adopcji, matki biologiczne są często przemilczane. Biblijny nakaz, by chronić sieroty i wdowy może wydawać się istotny, ale nie pokazuje żadnego rozróżnienia między dziećmi osieroconymi a adoptowanymi, które mają kochających rodziców biologicznych. Adopcja często służy również jako metafora miłości rodzicielskiej Boga, jednak staje się ona nieczytelna, kiedy pojawia się matka biologiczna. Jeśli Bóg jest przybranym rodzicem, a ludzie - adoptowanymi dziećmi, to kogo reprezentuje matka biologiczna? Śmierć, grzech, piekło? Żadna z tych opcji nie brzmi zbyt dobrze.
Dodanie bardziej złożonej postaci matki biologicznej do powszechnej narracji na temat adopcji sprawia, że te historie stają się bardziej zagmatwane i wielowarstwowe. Z jakich powodów ta osoba porzuciła swoje dziecko, jeśli nie był to jedynie heroizm albo bezduszność? Jak się potem czuła?
Traktujmy matkę biologiczną podobnie jak matkę, która straciła dziecko. Nie odrzucajmy jej doświadczenia, ponieważ sprawia, że odczuwamy smutek lub jest nam niezręcznie.
W porównaniu z tymi niewiarygodnymi pytaniami, stereotypy i przemilczenie wydają się znacznie lepsze. Ja sama również przez wiele lat chodziłam taką drogą na skróty.
Kiedy byłam w ostatniej klasie liceum i mierzyłam się z nieplanowaną ciążą oraz reakcjami, jakie były z nią związane, możliwość zaprezentowania się jako niesamowita bohaterka, która wymaszerowała z kliniki aborcyjnej, aby zamiast tego dać jakiejś wspaniałej parze szansę na rodzicielstwo, pomogła mi przebrnąć przez wiele interakcji z nauczycielami i członkami mojego Kościoła. Kiedy jako młoda dorosła zamieszkałam w Chicago i nerwowo opowiadałam nowym, postępowym znajomym o moim doświadczeniu adopcji, kładłam przy tym szczególny nacisk na religijne wychowanie i pobożną rodzinę.
Bohaterka lub ofiara, odważna lub zraniona, bezinteresowna lub zła. Byłam jak kameleon, dostosowując się do dowolnej uproszczonej fabuły, tak, by uzyskać współczucie słuchaczy.
Naprawdę chciałam, żeby te proste historie były prawdziwe. Ale jak mogłam być ofiarą, skoro nigdy nie zmieniłabym swojej decyzji? Jak mogłam być bezinteresowna, skoro czasami marzyłam o tym, żeby to wszystko się nigdy nie wydarzyło? Jak mogłam być odważna, kiedy czasami tak bardzo tęsknię za moim dzieckiem, że płaczę pod prysznicem?
Czułam, że nie mogę nadać swojemu doświadczeniu kształtu czegoś, co nadawałoby się do przyjęcia dla moich rodziców, przyjaciół, partnera, współpracowników i wspaniałej matki mojego syna. Spędziłam więc lata, pozbawiając je złożoności lub całkowicie je ukrywając.
Takie podejście nie przyniosło mi żadnych korzyści. Nie przysłużyło się też innym matkom biologicznym, rodzicom adopcyjnym ani dzieciom. Nie przyniosło żadnego dobra moim wspólnotom religijnym ani ludziom, którzy chcą, aby polityka reprodukcyjna uwzględniała prawdziwe doświadczenia prawdziwych kobiet.
Może następnym razem, gdy ktoś zechce się podzielić ze mną swoją opinią, zostawię w spokoju okno i powiem, dlaczego zdecydowałam się oddać syna do adopcji: ponieważ nie chciałam podjąć się rodzicielstwa. Ponieważ byłam za młoda, aby dokonać aborcji w Ohio bez zgody rodziców. Ponieważ chciałam, aby moja wspólnota mnie akceptowała. Ponieważ chciałam znowu być normalną nastolatką. Ponieważ miałam marzenia, które nie uwzględniały przyjęcia roli matki. Ponieważ była to najlepsza dostępna dla mnie opcja. Ponieważ chciałam, aby mój syn żył i otrzymałam niezbędne wsparcie, by tak się stało.
Jako matka biologiczna widzę różne niuanse. Nauczyłam się, że nie jest to coś, za co należy przepraszać.
Tworzenie przestrzeni dla matek biologicznych
Jeśli wspólnoty religijne zamierzają afirmować adopcję, zwłaszcza jako argument w obronie życia, powinny poszukać i bardziej nagłośnić perspektywę matek biologicznych.
Te historie będą zróżnicowane, a ludzie nie zawsze zechcą ich wysłuchać. Ale dlatego właśnie, szczególnie jeśli chcemy wypracować prawdziwsze i pełniejsze miłości rozumienie adopcji, są tak potrzebne.
Tworzenie przestrzeni dla matek biologicznych we wspólnotach religijnych może być zbliżone do rozszerzania i udoskonalania programów wsparcia w żałobie. Badania naukowe podpowiadają, że matki biologiczne przez całe życie doświadczają nieprzepracowanej żałoby. Po sfinalizowaniu adopcji oczekuje się od nich, że po cichu zostawią tę sprawę za sobą, zamiast przeżywać żałobę, mając przy tym czyjeś wsparcie.
Zastanówmy się: Jako nastolatka wystąpiłam w kościele, składając „świadectwo” o moim doświadczeniu związanym z ciążą i adopcją - kiedy byłam jeszcze w ciąży. Intencje były dobre, ale efekt okazał się zły. W oczach mojej wspólnoty moja historia stała się cukierkowa, jeszcze zanim się do końca wydarzyła. Zamiast czegoś takiego:
Traktujmy matkę biologiczną podobnie jak matkę, która straciła dziecko. Nie odrzucajmy jej doświadczenia, ponieważ sprawia, że odczuwamy smutek lub jest nam niezręcznie. Nie próbujmy z tego robić inspirującej opowieści. Niech matka biologiczna, jeśli chce, otwarcie mówi o swoim smutku, złości lub zmieszaniu. Usiądźmy z nią. Płaczmy z nią. Stwórzmy przestrzeń dla jej żałoby i długotrwałego smutku, nawet gdy świętujemy radość rodziny adopcyjnej. Żałoba nie przekreśla radości i odwrotnie.
Włączajmy matki biologiczne do rozmów na temat aborcji. Jeśli chcemy przedstawić adopcję jako alternatywę dla kobiet w ciąży, bądźmy gotowi, by pokazać i nagłośnić źródła opracowane przez matki biologiczne. Przeczytajmy i polecajmy książki matek biologicznych, które podobnie jak ja, mają pozytywne doświadczenia związane z adopcją, a także książki tych osób, które nie wspominają tego tak dobrze. Sprawi to, że będziemy mieć bardziej rzetelną wiedzę i więcej empatii. Kiedy już czytamy na ten temat, warto dorzucić książki napisane przez rodziców adopcyjnych i dzieci z takich rodzin.
Zastanówmy się dwa razy, zanim sprowadzimy adopcję jedynie do transakcji. Często słyszę: „Są tysiące par czekających na adopcję”. Adopcja to niezwykle trudna decyzja. Jeśli ktoś nie chce przez dziewięć miesięcy podejmować ryzyka zdrowotnego, a także narażać się na stygmatyzację po to, aby oddać swoje ukochane dziecko komuś innemu, niech nie sugeruje beztrosko, aby inni podejmowali się czegoś takiego.
Sprawdźmy, czy nie myślimy stereotypowo, próbując zrozumieć matki biologiczne. Czy wyobrażamy sobie matkę biologiczną jako jakiegoś upiora, zostawiającego swoje dziecko na schodach remizy strażackiej? Czy raczej jako szlachetną bohaterkę, radośnie porzucającą swoje dziecko, by ktoś inny mógł powiększyć rodzinę? A może jest o wiele bardziej złożoną osobą ze swoją historią i przyszłością, doznającą rozmaitych uczuć i kierowaną różnymi motywacjami?
Szanujmy triadę adopcyjną. Kiedy adopcja obejmuje trzy strony, nie pomijajmy matek biologicznych. Możemy cieszyć się wraz z rodzinami adopcyjnymi, nie sugerując jednocześnie, że uratowały dzieci przed rodzinami biologicznymi, ani że te dzieci były niekochane lub niechciane.
Jeśli ktoś nie chce przez dziewięć miesięcy podejmować ryzyka zdrowotnego, a także narażać się na stygmatyzację po to, aby oddać swoje ukochane dziecko komuś innemu, niech nie sugeruje beztrosko, aby inni podejmowali się czegoś takiego.
Co więcej, kiedy teologiczny język adopcji pomija matki biologiczne, znajdźmy sposób, aby je ponownie wprowadzić. Nasze skupienie się na Bogu jako rodzicu adopcyjnym jest cenne, ale co z Bogiem widzianym jako matka biologiczna, która daje swoje dziecko nam wszystkim?
Ponadto: co z Bogiem jako Trójcą - trzema istotami, błogosławionymi i niezbędnymi. A może zbyt trudno to sobie wyobrazić?
Tatum Hunter
Tatum Hunter jest dziennikarką, performerką i matką biologiczną mieszkającą w Chicago. Jej artykuły ukazały się m.in. w The New York Times, Built In, Salty, American City Business Journals, czy Reductress. Pod adresem momd.substack.com można znaleźć jej newsletter skierowany do matek, które oddały dziecko do adopcji.
Tekst ukazał się na łamach jezuickiego portalu America Magazine. Tłumaczyła Magdalena Peterson.
Skomentuj artykuł