O tych, którzy wracają do Kościoła
„Twoi synowie przychodzą z daleka; na rękach niesione twe córki” (Iz 60,4). Dlaczego odeszli, skąd przybywają? Powrót do wiary w Boga, do Kościoła jest możliwy także dzisiaj.
Skąd wracają?
Powrót do jedności z Kościołem jest powrotem do tożsamości Bożego dziecka. Niezależnie jak bardzo górnolotne może się komuś wydawać to zdanie, ujmuje ono istotę zagadnienia. Św. Jan napisał: „Zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i rzeczywiście nimi jesteśmy” (1J 3,1).
Jeśli mówimy o ludziach powracających do Kościoła, to mamy na myśli prawdziwych synów i córki Boga, którzy przez dłuższy czas żyli z dala od Niego (albo takie sprawiali wrażenie), aż pewnego dnia zaczęli szukać drogi do domu. Zapytajmy przede wszystkim, co było powodem oddalenia, abyśmy na tej podstawie mogli ustalić, jak ich wesprzeć w drodze.
Niektórym z nich po prostu nigdy nie przekazano wiary; wszystko na co stać było ich bliskich to zadbanie o chrzest dziecka. Inni odpadli, bo doświadczyli krzywdy, upokorzenia, zgorszenia ze strony tych, którzy mieli być świadkami wiary. Jeszcze inni dokonali życiowych wyborów niezgodnych z wymogami chrześcijańskiej moralności. W takiej sytuacji dystansowanie się do nauczania Kościoła oraz krytycyzm wobec jego przedstawicieli to odruchy zupełnie zrozumiałe. Wreszcie są i tacy, co stracili zainteresowanie religią w okresie, gdy w naturalny sposób wyrasta się z dziecinnych wyobrażeń o Bogu. Jeśli w młodzieńczym wieku nie nastąpiło pogłębienie wiary, to jest mało prawdopodobne, by w najbliższych latach udało im się pogodzić wizję osoby dojrzałej, silnej, niezależnej i osoby religijnej.
Przekaz wiary
Wobec rodziców, którzy przynoszą niemowlę do chrztu, Kościół kieruje na początku takie słowa: „Prosząc o chrzest dla waszego dziecka, przyjmujecie na siebie obowiązek wychowania go w wierze… Czy jesteście świadomi tego obowiązku?” Rzecz jasna rodzice udzielają standardowej odpowiedzi: „Jesteśmy świadomi”. Niejednokrotnie chciałoby się zapytać wtedy: „Czy aby na pewno?”
Mamy też w Kościele całkiem sporo dorosłych ludzi, którym wiary wcale nie przekazano. Nie odkryto przed nimi, jakie skarby duchowe otrzymali do dyspozycji. Formacja chrześcijańska takich osób jest potem bardzo zbliżona do tej, którą przechodzą katechumeni. Zwykle bowiem przychodzą do Kościoła jako skromni petenci, nieco zawstydzeni swymi brakami w edukacji religijnej. Gdy odkrywają zaś działanie Boga w swojej historii, jak biblijny Jakub spostrzegają zdumieni: „Prawdziwie Bóg jest na tym miejscu, a ja nie wiedziałem” (Rdz 28,16). Tym miejscem Bożej obecności są oni sami od chwili chrztu.
Opatrywanie ran
Trochę inaczej rzecz się ma z tymi, którzy oddalili się z powodu doznanych w Kościele obrażeń. Ich rany są prawdziwe i trzeba je opatrzyć. Trzeba umieć uważnie wysłuchać ich pełnej bólu opowieści, a następnie powiedzieć w imieniu Kościoła: przepraszam. „Przepraszam, że mój brat (a może siostra) Ci to zrobił. To było złe. To nie powinno się wydarzyć.” Taki jest pierwszy warunek uzdrowienia.
Następnym jest decyzja o przebaczeniu. Wiemy doskonale, jak długi i niełatwy bywa ten proces. Gdyby to było łatwe, wydarzyłoby się przecież już dawno. Nikt nie lubi chodzić po świecie z otwartą raną. Potrzebna jest łaska. Z naszej strony możemy pomóc tej osobie wzbudzić w sobie wiarę i nadzieję, że właśnie łaska Boża działająca w jej wnętrzu jest w stanie dokonać tej rzeczy niemożliwej, jaką jest uwolnienie od żalu, gniewu, poczucia krzywdy. Otwarcie się na spotkanie z Bogiem Ożywicielem, przyjęcie od Niego ukojenia, będzie fundamentem dalszego duchowego życia i wzrostu tej osoby.
Czy Bóg jest godny zaufania?
Od tysięcy lat diabeł trudni się podkopywaniem zaufania człowieka do Boga. Ciągle od nowa podważając sens Bożego przykazania powtarza: Z pewnością nie umrzecie, ale otworzą się wam oczy (por. Rdz 3, 4-5). A kolejne pokolenia mężczyzn i kobiet odkrywają (chyba już z coraz mniejszym zdziwieniem), że zakazany owoc naprawdę może być smaczny i że nie umiera się od niego tak od razu. Stąd mamy pewne grono katolików, których oddalenie od Kościoła związane jest bezpośrednio z ich decyzjami moralnymi, najczęściej dotyczącymi szóstego przykazania. Kiedy więc podejmują np. współżycie poza czy przed małżeństwem, czynią to za obopólną zgodą. A skoro tak, to sumienie nie wyrzuca im niczego. Gdy zaś decydują się na przyjęcie sakramentów, na przykład bierzmowania albo małżeństwa, to naprawdę nie zdają sobie sprawy, że właśnie odnawiają znajomość z Wszechmogącym. Ani że to oznacza gruntowną rewizję życia.
Mając w pamięci rajską historię i doświadczenie naszej relacji ze Stwórcą, możemy przyjąć, że Bóg zasługuje przynajmniej na to, aby się choć trochę nad sensem Jego słów zastanowić. Wziąć pod uwagę możliwość, że Bóg traktuje nas bardziej serio niż ktokolwiek inny i tego samego oczekuje w zamian. A wtedy może nawet ten i ów zdecyduje się sprawdzić, czy przypadkiem pójście za wskazówkami Pana nie przyniesie mu większej satysfakcji w życiu niż dotychczas wypróbowane sposoby.
Bóg dla dorosłych
Człowiek zmienia się dorastając. I to jest dobre. Dobrze się dzieje, gdy młody człowiek wyrasta z wiary dziecinnej, w centrum której znajdują się jego własne potrzeby, gdy wydaje mu się, że głównym zadaniem i przyjemnością Boga jest ich spełnianie. Fatalnie, jeśli ktoś z tej fazy nie wyrośnie. Podobnie i potem, gdy przechodzimy przez okres zwiększonej wrażliwości na zasady, także te moralne, a Boga postrzegamy jako stróża porządku świata, to wciąż jest wiara niedojrzała.
Gdy człowiek dojrzewa fizycznie, intelektualnie, emocjonalnie, także duchowa sfera musi się w nim rozwinąć, a jego obraz Boga stać się mniej schematyczny, a bardziej żywy i wielowymiarowy. Jeśli to nie nastąpi, porzuca się religię wraz z innymi atrybutami wieku dziecięcego. Wiara dziecka nie znajduje bowiem zastosowania w sytuacjach, z jakimi przychodzi się mierzyć dorosłemu człowiekowi.
Zdarza się, że po latach człowiek zmęczony radzeniem sobie samemu w życiu zatęskni za dzieciństwem, gdy wszystko było takie uporządkowane i bezpieczne. Bóg jednak nie został w dziecięcym pokoju, zatem nie tam należy Go szukać. On również wyszedł i wciąż towarzyszył człowiekowi jako milczący, bo nie pytany o zdanie, życzliwy świadek jego zmagań i rozterek. Można więc śmiało zwrócić się do Niego jako do Ojca, który zna i akceptuje swoje dziecko z całą jego historią, nawet jeśli ono samo wolałoby z niej co nieco wykreślić. Towarzysząc takiej osobie w powrocie do Kościoła musimy skoncentrować się na prawdzie jej aktualnego życia. Nie możemy brać za dobrą monetę, gdy ktoś ucieka od rzeczywistości w wiarę infantylną. Bóg jest Ojcem dorosłych synów i córek.
Gdzie jest Matka?
Mówiliśmy tu wciąż o ojcostwie Boga, na koniec wypada zapytać o matkę. Święty Paweł pisze w Liście do Galatów: „Górne Jeruzalem cieszy się wolnością i ono jest naszą matką” (4,26). Mamy tu alegorycznie ujęte od razu dwa ujęcia Kościoła. Pierwszy dotyczy jego zakorzenienia w Bogu: Kościół pochodzi „nie z tego świata”, choć funkcjonuje w świecie. Drugi odnosi się do jego żeńskiego aspektu: Eklezja jest matką. Pierwszymi chronologicznie zadaniami matki wydają się być: urodzenie, karmienie i pośredniczenie w nawiązaniu relacji między dzieckiem i ojcem. Nasza matka – Kościół – posiada do realizacji tych zadań doskonałą metodę, jaką jest katechumenat i warto ten sposób poznać. Katechumenat rozumiany nie jako kursy wieczorowe, ale jako miejsce budowania właściwych relacji z Ojcem i z braćmi. To jest prawdziwa szkoła wiary. Katechumenat jest bowiem drogą duchowego dojrzewania i budowania trwałej i życiodajnej relacji z Ojcem.
Skomentuj artykuł