"Grubi mają w życiu ciężko" [ROZMOWA]

(fot. shutterstock.com)
Marta Kijanko/ Karolina Gujda

"Schudnij, piękni robią kariery", "gruba nie znajdziesz męża" - słyszy młoda dziewczyna. Dbanie o wygląd staje jej się obsesją. Jest ważniejsze niż relacje. Jak nie wpaść w niewolę fitżycia?

Z kolorowych magazynów i programów telewizyjnych, ale prawdopodobnie też od swoich koleżanek młoda dziewczyna odbiera przekaz, że jest za gruba i musi schudnąć, że to konieczne. Od bliskich, rodziców, rodzeństwa nie dostaje nic w zamian, żadnej okazji, by poczuć swoją wartość. Może mama mówi do niej "schudnij dziecko, grubi mają w życiu ciężko, tylko piękni mogą zrobić karierę" albo "jak będziesz gruba, nie znajdziesz męża"? Albo pokazuje swoim zachowaniem, że dbanie o wygląd jest ważniejsze niż dbanie o relacje? O trudnej sztuce kochania swojego ciała rozmawiam z psychoterapeutką Martą Kijanko.

Karolina Gujda: W dzisiejszym świecie bardzo skupiamy się na cielesności, mamy wiele możliwości poprawiania swojego ciała - sport, dobre kosmetyki, chirurgia plastyczna. Mimo to jesteśmy krytyczni wobec tego, jak wyglądamy, ciągle niezadowoleni. Dlaczego?

Marta Kijanko: To, że ludzie są skupieni na swojej fizyczności, uważam za coś dobrego. Świetnie, że panuje teraz moda na aktywne, sportowe życie. Bieganie stało się popularne, aktywność fizyczna jest w dobrym stylu. Są specjaliści, którzy potrafią pomóc ułożyć trening na siłowni, dietetyczki, które układają jadłospis pod konkretne wymagania, wyniki badań, preferencje smakowe. To jest świetne.

Więc dlaczego stale się porównujemy i patrzymy w lustro z niechęcią?

Dużą odpowiedzialność ponoszą media, które promują prawie wyłącznie zdrowy styl życia i obowiązkowo idealną sylwetkę. Drugi winowajca to serwisy społecznościowe, które dają możliwość porównywania się z innymi. Spotykam w gabinecie młode dziewczyny, które żyją Facebookiem i Instagramem. Widzą tam zdjęcie znanej osoby, która uprawia jogging, i mówią sobie: "o nie, a ja przed chwilą zjadłam pączka, jestem żałosna i beznadziejna!". Porównują się i od samego rana toną w bardzo negatywnych emocjach na swój temat.

Druga rzecz to dom rodzinny i osoby bliskie. Gdzie są rodzice dziewczyn, które mówią o sobie samych w ten okropny sposób? Dlaczego nie proponują im innego punktu odniesienia, innych zajęć? Co oprócz sportu i obsesji odchudzania jest w życiu tych młodych ludzi? Jakie są ich zainteresowania, relacje, przyjaźń? Kiedy o nich myślę, czuję ogromną pustkę. Myślę, że wiele osób ucieka w sport z samotności, praca nad ciałem daje poczucie, że potrafią wziąć sprawy w swoje ręce.

Trzecia rzecz to tzw. zasoby, czyli przyjaciele, ludzie, którymi się otaczamy. Jeżeli moje koleżanki też wpadły w obsesję odchudzania i rozmawiają ze mną tylko o tym, to zaczynam wierzyć, że niczego innego nie ma. Jeśli poprawiają sobie piersi, uszy albo nosy u chirurga, to staje się to normą w moim świecie, jest znane i akceptowane. Więc może i ja powinnam?

Chętnie pokazujemy w mediach społecznościowych, że jesteśmy aktywni, ale często w tym pokazywaniu najmniej chodzi o sport i zdrowe życie. Mnóstwo jest rywalizacji, pozowania, modnych ciuchów i gadżetów. Czy da się korzystać z Facebooka i nie wpaść w kompleksy?

Do mediów społecznościowych konieczny jest dystans. By złapać ten dystans, trzeba mieć jakąś alternatywę. Co mogłoby być alternatywą dla młodej dziewczyny, która z uwagą śledzi wpisy, porównuje się, przeżywa komentarze? Na pewno akceptacja najbliższych, dobre relacje, osoba, która pogłaszcze ją po głowie i powie: jesteś piękna, dziś odpocznij, nie przesadzaj z fitnessem.

W takim obsesyjnym pilnowaniu fitżycia, odchudzaniu się w niezdrowy sposób jest jakiś rodzaj głodu. Podobnie u wielu kobiet, które dokonują operacji plastycznych. One są czegoś głodne.

Czego?

Każda czegoś innego: miłości, akceptacji, chęci bycia zauważoną, podziwianą. Jeśli trzydziestokilkuletnia kobieta z dwójką dzieci decyduje się na poprawienie piersi, to możemy uznać, że ma ku temu jakieś przesłanki. Ale skąd w jej głowie wziął się pomysł operacji? Co na to jej mąż? Bardzo chciałabym się dowiedzieć, co zamiast operacji mogłoby ją nakarmić.

Spotykam na siłowni takie dziewczyny. Młode i śliczne. Stają przed lustrem, łapią się za nieistniejącą fałdkę tłuszczu i mówią na głos: jestem gruba i ohydna. Skąd w głowie nastolatki pojawia się taka myśl?

Z kolorowych magazynów i programów telewizyjnych, ale prawdopodobnie też od swoich koleżanek, taka dziewczyna dostaje przekaz, że ma tłuszcz i musi schudnąć. Że to konieczne. Od bliskich, rodziców, rodzeństwa nie otrzymuje nic w zamian, żadnej okazji, by poczuć swoją wartość. Może mama mówi do niej "schudnij dziecko, grubi mają w życiu ciężko, tylko piękni mogą zrobić karierę" albo "jak będziesz gruba, nie znajdziesz męża"?

To musi być wypowiedziane wprost, słowami?

Wystarczy, że przez całe swoje życie taka dziewczynka widzi stojącą przed lustrem mamę, która do wyglądu zewnętrznego przywiązuje większą wagę niż do relacji, bliskości, stawiania granic czy uczenia córki kobiecości rozumianej także jako piękno wewnętrzne.

"Ogólnie jesteś fajna, ale gdybyś była szczuplejsza, byłoby super".

Mam w sobie ogromną złość na takie matki, zastanawiam się, dlaczego one robią to swoim córkom. Rywalizują z nimi? Nie potrafią zaakceptować? Z drugiej strony, kiedy widzę córkę, która nie spełnia oczekiwań matki, natychmiast zastanawiam się, przeciwko czemu ta dziewczyna buntuje się swoim wyglądem? Co manifestuje swoją wagą? Przed czym się broni?

A może mama jest wobec niej krytyczna, bo sama nie dostała niczego innego od swojej mamy? 

Może, przekazy międzypokoleniowe na takie tematy, jak definicja kobiecości, piękna, relacja z ciałem czy dbanie o wizerunek potrafią być bardzo silne i przekazywane z pokolenia na pokolenie.

Co to znaczy kochać swoje ciało?

Troszczyć się o nie. Dbać o zdrowie: robić regularnie badania, rozumieć, że ciało ma swoje ograniczenia i potrzeby, suplementować je, jeśli tego wymaga. Dbać o ciało w sensie emocjonalnym, opiekować się nim. Troszczyć się o wypoczynek i relaks. Ubierać się pięknie, pokazywać je wystrojone, nosić kolory, nosić się wygodnie, nie ściskać, nie chować. Przecież ciało jest najbliższą częścią siebie, jaką czujemy. Troszczyć się o nie to tak, jakby troszczyć się o najważniejszą i najbardziej intymną relację, jaką mamy.

A może kochanie siebie to po prostu całkowita akceptacja dla tego, jak się wygląda?

Czasem kochanie siebie oznacza właśnie brak akceptacji dla swojego wyglądu. Najważniejsze jest dbanie o zdrowie. Jeśli obserwuję swoją wagę i mieści się ona w przedziale otyłości, często chorobliwej, to dbam o to, żeby coś z nią zrobić. Ruszam się, wybieram sport dogodny dla mnie, wszystko dla ciała, które mam jedno. Jestem bardzo daleka od ruchu bezwarunkowej akceptacji dla ciała w każdym rozmiarze. Otyłość to choroba.

Jak wypracować w sobie zdrowy dystans do własnych niedoskonałości i wad? Nie udawać, że wszystko jest wspaniale, ale też nie popaść w obsesję odchudzania?

Trzeba być szczerym i uczciwym wobec siebie, rozumieć, słuchać swoich potrzeb, nie uciekać od dbania o siebie. To zarówno obowiązek, jak i odpowiedzialność. Masz jedno ciało, właśnie taka jesteś - to najlepsza myśl. Warto rozumieć, skąd się takie ciało wzięło, jak do tego doszło, że stało się otyłe. Skupić się na emocjach, zrozumieć, skąd takie moje zamiłowanie do jedzenia i braku ruchu. A potem zmienić nawyki.

Co nam daje kochanie swojego ciała? Pytam o różne płaszczyzny życia.

Jeżeli kocham swoje ciało, wybieram to, co jest dla mnie dobre. Począwszy od diety - zamiast krwistego steku i frytek zjadam coś zdrowego. Jeżeli kocham siebie, nie pakuję się w relację, która będzie dla mnie szkodliwa, z facetem, który jest niedobry, nieobecny, niewierny, obojętny. Wybieram takiego, który będzie mnie doceniał i zechce współtworzyć ze mną związek. Jeżeli kocham siebie, to nie pracuję codziennie po 18 godzin, tylko szukam takiej pracy, w której mogę się spełniać i rozwijać swoje talenty.

A w stosunku do samego siebie?

Jeżeli kocham siebie, to wyglądam pięknie, staram się dla samej siebie. Chodzę w sukienkach, do fryzjera, mam makijaż. Lubię na siebie patrzeć. Po prostu o siebie dbam, nie chodzę w wymiętych, wielkich swetrach, nie zaszywam się w domu z potarganymi włosami.

Nie można kochać swojego ciała i chodzić w wielkich swetrach?

Kobieta, która kocha swoje ciało, kocha też zajmować się nim, dbać, pielęgnować, pokazywać wdzięki. Wybiera kolory, zamiast szarości. Ja widzę te przemiany w gabinecie - kobiety, z którymi pracuję, zmieniają się niesamowicie, przechodzą metamorfozy, ze spodni do sukienki, z braku makijażu do szminki, paznokci, nowej fryzury.

Do czego prowadzi niekochanie siebie? Przywołajmy raz jeszcze tę młodą dziewczynę, która stoi przed lustrem i widzi tłuszcz. Co będzie z nią na dalszych etapach życia?

Będzie sceptyczna i niechętna wobec siebie, może nawet się znienawidzi, będzie mieć ekstremalne wymagania, co może prowadzić do chorób związanych z zaburzeniami jedzenia i braku kontaktu ze sobą. To powoduje niemożność wejścia w dobrą relację z drugim człowiekiem.

Niekochanie swojego ciała prowadzi do życia w ogromnym poczuciu wstydu, obawy przed kontaktem fizycznym z mężczyzną, nie ma w takim życiu miejsca na przyjemność z bliskości i seksu. To też nieumiejętność budowania relacji emocjonalnej, bo zawsze jest jakaś część mnie, której nie chcę pokazywać drugiemu człowiekowi. Część mnie, która nie uczestniczy w relacji.

Sam wybór partnera też jest podyktowany kochaniem siebie. Łatwo wejdę w relację czy będę zalękniona i pełna obaw, że nie zbuduję żadnego związku albo wyłącznie krótkie i szybko się rozpadające? Czy wybiorę okrutnego kata, który jeszcze bardziej będzie mnie utwierdzał w moich kompleksach, kogoś, kto jest obojętny i zajmuje się tylko swoim życiem, czy kogoś, kto będzie mnie zdradzał i utwierdzał w przekonaniu, że jestem beznadziejna?

A pasja? Wymarzona praca?

Pasja i walka o spełnianie swoich marzeń są zwykle wynikiem kochania siebie. Jeśli wybieram pracę, która mi się trafiła, mimochodem i bezrefleksyjnie, to raczej nie kocham siebie. Jeśli kocham - sięgam po to, co mnie napędza, daje mi energię, cieszy. I nie stoję w miejscu. Jeśli ciągle bujam w obłokach i marzę, jeśli żyję tym, co w mediach i na Facebooku, myśląc, że inni mają fajne życie, to nie jest dobrze.

Czy kochania siebie można się nauczyć? Co zrobić, żeby poczuć się lepiej ze sobą?

Można. Po pierwsze, zajmij się swoim ciałem - sprawdź, jak ono się czuje, idź na masaż, zrób peeling, zacznij od najprostszych sposobów na sprawienie sobie przyjemności. Zamiast kanapki z pomidorem i żółtym serem, którą jesz codziennie, sprawdź, na jakie inne smaki masz ochotę. Eksperymentuj. Ubierz się inaczej niż zwykle, zrób remanent w szafie. Naucz się makijażu, idź do fryzjera, poproś o pomoc koleżanki, jeśli samej ci trudno.

Na poziomie emocjonalnym - zrób sobie rachunek sumienia. Jakie emocje dominowały w tobie w tym tygodniu, na jakie masz ochotę w przyszłym? Może te emocje zaprowadzą cię w nowe miejsce, może skłonią do wyjazdu, pójścia do kina? Czy jesteś zadowolona ze swojej pracy? Co możesz zrobić, żebyś była zadowolona? Jak wygląda twoje CV? Jak mogłabyś odnaleźć swoje mocne strony?

Martin Seligman, ojciec psychologii pozytywnej, mówi, że poczucie szczęścia i dobrostanu składa się z trzech wynikających z siebie rzeczy. Po pierwsze, do długotrwałego dobrostanu doprowadzają nas przyjemności: zmysłowe i cielesne, dbanie o codzienny napływ przyjemnych doznań. Po drugie, doznawanie stanu flow, stanu zatrzymania, w którym potrafię się zagłębić w jedną czynność tak, że czas staje w miejscu. Ale tu jest warunek: korzystam ze swoich talentów, robię to, w czym jestem dobra. Trzeci etap to czynienie dobra na rzecz innych, działanie dla kogoś, dawanie przyjemności, wyciąganie ręki. Często mówię kobietom w gabinecie: jeśli dużo z siebie dajesz innym (poziom trzeci), ale nie zaspokajasz swoich zmysłów (poziom pierwszy), jesteś cierpiętnicą, a nie altruistką. Zacznij od siebie!

Zdanie "zastanów się, na jakie emocje masz ochotę" brzmi egzotycznie, szczególnie dla kogoś, kto był wychowywany karami i krytyką. To fanaberie, marnowanie czasu.

Mówiąc językiem psychologii, to troszczenie się o wewnętrzne dziecko, czyli tę część nas, która ma skłonność do spontaniczności i beztroski. Za myśl o marnowaniu czasu odpowiada wewnętrzny rodzic - surowy, karzący, upominający, że czegoś nie wolno albo nie wypada. Najlepiej, kiedy nasz wewnętrzny dorosły - trzecia sfera - potrafi czerpać i z rodzica, i z dziecka. W pracy zachowujemy się rozsądnie, po godzinach możemy zaszaleć i dopiero te dwie rzeczy dają nam poczucie równowagi i szczęścia.

A jak ta nauka "ukochiwania siebie" wygląda w gabinecie terapeutycznym?

Bardzo różnie. Są kobiety, które "ukochiwanie siebie" zaczynają od wypłakania się i pożegnania się ze stratą, opowiedzenia o różnych trudach, które je spotkały. Są też takie, które od razu przechodzą do działania i mają rozpisany plan konkretów - zmiana pracy, zmiana wystroju kuchni, wyrzucenie faceta, który jest życiowym obibokiem.

Prawdziwa zmiana zaczyna się, gdy kobieta upewnia się, że ja ją dostrzegam, że nasza relacja jest poważna, prawdziwa i że to ona decyduje o tym, co będzie się działo podczas terapii. Każda kobieta dostaje ode mnie dużo akceptacji, czasem w nią nie wierzy, buntuje się i ucieka, bo taka ilość dobrych emocji jest dla niej porażająca. Spotkanie ze sobą po latach, które bywa trudne i niesie ze sobą wiele, bardzo wiele różnych emocji.

A jak pomóc komuś, kto jest obok nas i cierpi, nie kocha siebie.

Najlepiej wprost. Znaleźć dogodne okoliczności, zaprosić na spacer, usiąść na kanapie i powiedzieć: "polub siebie, zajmij się sobą, chyba się ostatnio zaniedbałaś". Być obok i słuchać. Dać swoją uważność i obecność - to bardzo trudne, ale też najważniejsze.

Wiele kobiet mówi: najpierw schudnę, zajmę się swoim wyglądem, potem łatwiej będzie mi poczuć się szczęśliwą.

To rodzaj magicznego myślenia, który może usprawiedliwiać to, że się sobą nie zajmuję. Tego procesu - pracy nad kochaniem siebie - nie warto odraczać. Warto zacząć od teraz, nawet nie od jutra, tylko od teraz. Zamiast iść na autobus, przejść dwa przystanki pieszo, dla ruchu. Odraczanie też jest rodzajem zapominania o sobie, ładowaniem energii w inne miejsce. Jeśli zaczniesz kochać siebie, poczujesz, że chcesz schudnąć, poprawić swój wygląd, zadbać o siebie. I będziesz wiedziała, jak zrobić to w sposób odpowiedni dla swojego ciała.

Przeczytaj też: Miłość Wam się nie przydarza? [WYWIAD] >>

*

Sztuka kochania?

Mówią, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Pewnie czasem tak bywa. Ale nam się wydaje, że jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o MIŁOŚĆ albo o jej braki. O deficyty, które nie raz i nie dwa wytrąciły z równowagi nasze marzenia o szczęśliwym życiu. Dlatego ten cykl jest o kochaniu, które jest sztuką. O niekochanym ciele, niemiłości do osobistego "tu i teraz", do prywatnego statusu związku. O sztuce miłości, która bywa trudna, ale jest możliwa.

Marta Kijanko - psycholożka z powołania i zamiłowania. W trakcie certyfikacji w Instytucie Integralnej Psychoterapii Gestalt. Wykładowca w Szkole Profesjonalnego Coachingu i Uniwersytetu SWPS. Absolwentka kursu Racjonalnej Terapii Zachowania i licznych kursów pracy z ciałem. Od ponad 10 lat pracuje z kobietami w obszarze pewności siebie, samoakceptacji i pogłębiania świadomości emocjonalnej. Uważa, że kobiety w szczególny sposób doświadczają poczucia winy, wstydu, smutku i złości, co znacznie zabiera potencjał do własnej pełni i zadowolenia, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Prowadzi treningi i warsztaty dla kobiet w tym zakresie - www.cialoterapia.pl

Karolina Gujda - psycholog, dziennikarz, copywriter. Z wielką radością odkrywa, że zdrowy tryb życia jest najlepszą formą troski o samego siebie, a aktywność fizyczna pozwala pozbyć się kilogramów i podnieść poczucie własnej wartości

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

"Grubi mają w życiu ciężko" [ROZMOWA]
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.