Samiec alfa Romeo
Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że każda młoda katoliczka desperacko poszukuje męża. Jeśli zaś twierdzi, że tego nie czyni, to albo okłamuje siebie i wszystkich wkoło, albo też rozeznaje powołanie do życia konsekrowanego.
Zostawmy jednak angelicznie rafinowane istoty w spokoju, ten esej nie jest o nich; ten esej jest o całej reszcie rodzaju katolickiego (płeć żeńska, rodzaj niezamężny). Tak, oznacza to właśnie, że ty, drogi panie, ty, który krzywiąc się po przeczytaniu pierwszego zdania, właśnie chyłkiem zamierzałeś przemknąć ku następnemu artykułowi, jesteś adresatem niniejszego tekstu. Przeczytaj go uważnie, zapamiętaj, a nawet pokaż kolegom.
Dlaczego piszę, że ten esej jest dla ciebie, pomimo że traktuje o rzeczy tak obciachowej i nudnej, jak babskie fantasmagorie o zamążpójściu? Bo wbrew obiegowej opinii katoliczki nie szukają ani samca alfa, którego to feministki chętnie by widziały na liście gatunków zagrożonych wyginięciem, ani też księcia z bajki, gatunku, którego naturalny habitat znajduje się jedynie w ekosystemie magicznym. Katoliczki szukają czegoś zupełnie innego - jest nim samiec alfa Romeo. Czyli kto? Czyli ty - a jeśli takim nie jesteś, to czytaj dalej, dowiesz się, jak się nim stać.
W dawnych, pięknych czasach problemy ze znalezieniem męża też istniały - bo istnieją one od zawsze - ale istniało również więcej mechanizmów społecznych, które przychodziły z pomocą takiej niebodze, która nie potrafiła sama przed ołtarz zaciągnąć upatrzonego kandydata. Zaniknęła przede wszystkim cała siatka powiązań społecznych, dzięki którym młodzi mogli się poznawać, zakochiwać (lub nie) i pobierać. Wszystkie te matki, ciotki, babki, które prześwietlały potencjalnych kandydatów pod wszelkimi kątami, eliminując indywidua niepożądane oraz takie, których konduita budziła poważne wątpliwości. Rzesza nieprzebranego kuzynostwa, powinowatych i przyjaciół rodziny, na której łonie łatwo można było znaleźć tego jednego jedynego. Zniknęło wreszcie społeczeństwo, które człowieka wychowywało w przekonaniu, że dorosłość nie polega na tym, żeby użyć, ale na tym, by umieć podejmować wybory i konsekwencje swoich wyborów ponosić. W praktyce oznaczało to między innymi sytuacje in flagranti, w których można było dać się przyłapać, a które delikwentów przed ołtarz wysyłały w trybie subito.
Kobiety żyły sobie zatem jak Pan Bóg przykazał, dopóki nie pojawiła się współczesna stomatologia i wszystko popsuła. Żartuję. Dentyści, podobnie jak cykliści i inne podobne im grupy społeczne, są zupełnie niewinni. Pojawiły się za to feministki, które wiedzą, co komu jest do szczęścia potrzebne, i natychmiast zabrały się do tego, by feminizować mężczyzn i maskulinizować kobiety. Jednym z ich ogromnych sukcesów, którym z niewiadomych mi względów feministki w ogóle się nie chwalą, jest całkowita feminizacja współczesnego Kościoła katolickiego. Tradiświatek (tak, to ci, którzy lubią pompony i chodzą na msze święte po łacinie) jest chyba jedynym niesfeminizowanym w stopniu przerażającym środowiskiem okołokościelnym. Ruch Neokatechumenalny, Oaza, Odnowa i inne grupy charyzmatyczne są sfeminizowane do tego stopnia, że biorąc pod uwagę proporcje liczby kobiet do mężczyzn wśród wiernych, szukanie męża bardziej przypomina obóz surwiwalowy niż romantyczną opowieść. Biedna katoliczka, szczególnie jeśli ma nieszczęście być na dodatek studentką pedagogiki lub kierunków pokrewnych, szanse na znalezienie męża katolika ma niemal zerowe. Tym bardziej że jednym z efektów feminizacji Kościoła jest ugruntowanie zupełnie fałszywego przekonania, że chrześcijaństwo jest religią dla ciot. Co to znaczy? To znaczy, że większości facetów wydaje się, że katolik to jakiś frajer, który nic nie robi, tylko cały dzień nadstawia policzki i bredzi przy tym o miłości bliźniego. Nic bardziej mylnego.
No dobrze, chodzi o miłość, ale rzecz w tym właśnie, że katolickie rozumienie miłości jak najdalsze jest od tego, że miłość to jakieś pitu-pitu, wzniosłe uczucia, podlane pociągiem platonicznym. Miłość dla katolika to nieustannie ponawiany akt wolnej woli albo też, w słowach prymasa Wyszyńskiego, miłość to czas - jeśli kocham, to daję siebie, czyli mam czas dla tej drugiej osoby, nie zaprząta mnie nic innego. Spróbuj tak właśnie kochać, dzień po dniu, w tysiącu drobnych czynności, w sytuacjach, które niejednokrotnie będą wymagały od ciebie heroizmu (i naprawdę nie mam na myśli chodzenia z nią na całodniowe zakupy!), a zrozumiesz, co to znaczy być samcem alfa Romeo. Człowiek jest wart tyle, ile jest w stanie dać drugiemu.
Samca alfa Romeo w zasadzie nie da się rozpoznać po wyglądzie. Nie bez kozery mówi się "nie szata zdobi człowieka", chociaż tak naprawdę forma jest jakąś wskazówką co do skrywanej przez nią treści. Reguła ta dotyczy mężczyzn w sposób bardzo specyficzny. W takim sensie, że o ile kobiecie udaje się czasem ubrać głupio i wyglądać akceptowalnie, o tyle mężczyźnie niestety rzadko kiedy uchodzi to na sucho. Powszechny kryzys męskości nie ominął i sposobu ubierania się. Współczesnemu mężczyźnie wmówiono, że mężczyzną go czyni forma, która albo robi z niego Tarzana w miejskiej dżungli obleczonego w goreteks (wersja alpinistyczna) lub przyozdobionego ćwiekami i blachami, względnie dredem (wersja plemienna), albo gimnazjalnego Piotrusia Pana w pociętych spodniach, ray-banach i wymiętej podkoszulce z napisem "Piwo to moje paliwo", tudzież "Jack Wills Society 1975" (ewentualnie innego połączenia egzotycznie brzmiącej nazwy z losowym numerem). Forma samca alfa Romeo jest jednakże kwestią drugorzędną, a w tym eseju zupełnie nieważną. Bo tym, co stanowi oś egzystencjalną samca alfa Romeo, jest zestaw wartości, jakim hołduje. Wśród nich najważniejsze jest zaś stawianie Pana Boga na pierwszym miejscu. Bo jak Pan Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na właściwym miejscu. Owo wszystko to kręgosłup moralny i system wyznawanych wartości.
Dlatego właśnie katolicyzm jest religią prawdziwych twardzieli, ale jeżeli uważasz, że bycie twardzielem polega na pluciu śliną gęstą na wszelkie myśli dotyczące założenia rodziny, to padłeś ofiarą feminizmu. Jesteś nią także, jeżeli uważasz, że największymi atrybutami kobiety są umiejętność gotowania i prania oraz jej potencjał seksualny. Tak myśli nie twardziel, ale ktoś, kto potrzebuje karnetu na żarcie do pobliskiego baru mlecznego i pralki automatycznej, a nie kobiety. Zapewniam was, drodzy panowie, że kobieta ma także inne głębokie potrzeby, oprócz reprodukcyjnych.
W sumie my, kobiety, oczekujemy często od mężczyzn cech sprzecznych. Chcemy na przykład, żeby mężczyzna był jednocześnie i spontaniczny, i konsekwentny; silny i wrażliwy; odpowiedzialny i szalony itd. A facet to przecież nie jest taki czy inny zestaw cech, ale konkretny człowiek z krwi i kości - niedoskonały, owszem, ale nie w tym rzecz, by doskonały był, ale by pewną drogą dążył ku doskonałości. Samiec alfa Romeo nie będzie budował swojej męskości na podstawie tego, czego oczekuje od niego kobieta (chodzi właśnie o taką litanię życzeń i cech). I że jako człowiek wolny i świadomy swojej wartości będzie robił to, co do niego należy (także wobec kobiety), zamiast zastanawiania się, czy spełnia/nie spełnia czyichś oczekiwań.
Samiec alfa Romeo żony nie szuka, a nawet jeśli, to przede wszystkim samemu nieustannie przygotowując się do tego, żeby być dobrym mężem dla tej, którą spotka i wybierze. Jeśli mężczyzna ma przygotować siebie dla swojej przyszłej żony, musi nieustannie dbać o formowanie siebie jako człowieka, przyszłego męża i ojca. To jest podejście miłości, czyli podejście przygotowania siebie dla drugiego człowieka i dawania siebie drugiemu człowiekowi, w przeciwieństwie do podejścia oczekiwania i brania od drugiego człowieka. Samiec alfa Romeo wie, że najważniejsza nie jest kompatybilność designu, ale oprogramowania. Nie o to chodzi, jak się kobieta ubiera, czego słucha, ale o to, jak jest dopasowana na poziomie systemu wartości. Aby spotkać osobę podobną do siebie, nie należy tracić czasu na przebywanie w środowiskach, w których nie ma osób o systemie wartości podobnym do naszego, ale trzeba być tam, gdzie ludzie mają podobne do naszych ambicje, ideały, tradycje i zasady, według których działają. A jeśli ktoś nie jest szczególnie towarzyski, to internet nie jest wcale złym miejscem, żeby kogoś poznać. Byle nie stracić głowy i nie podejmować żadnych decyzji, zanim się tej osoby nie spotka w rzeczywistości.
Światowe tendencje i koniunktura są takie, że coraz mniej się opłaca lub całkiem nie się opłaca być małżonkiem - zwłaszcza jeżeli jesteś mężczyzną. Do tego oczywiście dochodzi atomizacja życia społecznego, która przyczynia się do wzrostu liczby osób obu płci żyjących w samotności. Coraz bardziej powszechna (wśród obu płci) staje się opinia, że związek (nie tylko małżeństwo, ale każdy związek miłosny) się nie opłaca - przynosi mnóstwo kłopotów, a to, co w nim dobre, można kupić na rynku jako usługę. Przykładem są stojące na japońskich ulicach budki z przytulaniem. Za opłatą można się w nich pościskać z dziewczyną przez 15 minut. Samiec alfa Romeo nie pojmuje relacji z kobietami w kontekście usługa-zapłata. Jeśli rozlicza, to najpierw siebie, a rozliczanie drugiej osoby stanowi dla niego jakiś (mały, ale nie do zlekceważenia) sygnał do niepokoju. Jeśli jest cierpliwy, wyrozumiały i wielkoduszny, to nie po to, by poczuć się lepiej i zaspokoić swoje poczucie zajedwabistości. Jeśli robi coś dla dziewczyny, narzeczonej, żony, to z myślą o jej satysfakcji, nie swojej. Podejście na zasadzie: "ja dzisiaj posprzątam budę, zajmę się dziećmi, wykąpię je i ułożę do snu, żeby móc wieczorem wyskoczyć na koncert albo domagać się innej rekompensaty", nie istnieje dla samca alfa Romeo. Oczywiście jest to jazda na ślepo i bez trzymanki, podczas której cholernie się człowiek odkrywa. Dlatego tylko samiec alfa Romeo ma odwagę znaleźć się w takiej sytuacji, w której może przecież zostać łatwo wykorzystany przez drugą osobę, o co nietrudno wśród bliźnich pojmujących rzeczywistość jako (niekoniecznie ekonomiczny) rachunek strat i zysków; rachunek otrzymanego świadczenia (usługi) i uiszczonej ceny. Ale to trochę tak jak z wychowywaniem dzieci. Po co je wychowujemy? Oczekując zapłaty? Wsparcia podczas emerytury? Czy po to, żeby przekazać im pewien zestaw zasad oraz usamodzielnić? Po to, aby były szczęśliwe, aby w życiu postępowały dobrze, nie krzywdząc innych i siebie?
Zaznaczę od razu, że jeśli chodzi o kryteria dotyczące dzieci, to samiec alfa Romeo po pierwsze musi chcieć je mieć, po drugie musi lubić je robić, po trzecie własne cierpliwie znosić, po czwarte starać się je utrzymać, po piąte aktywnie uczestniczyć w ich wychowaniu i po szóste nie może skąpić na edukację. Te cechy są nieodzowne - samiec alfa Romeo prezentuje bowiem aktywne, nie zaś reaktywne podejście do życia. Zamiast zachowywania się na zasadzie "jakiego mnie, Panie Boże, stworzyłeś, takiego mnie masz" i czekania, aż manna spadnie z nieba, żeby sobie rąk nie trzeba było brudzić wysiłkiem, taki mężczyzna rozumie, że bez pracy (w tym pracy nad sobą) niczego nie osiągnie. Jednocześnie wie dobrze, że praca jest nie celem samym w sobie, ale raczej narzędziem kształtującym i hartującym charakter człowieka. Przy czym, podkreślam, nie mam na myśli tego, że takiemu mężczyźnie wszystko w życiu musi się zawsze udać. Porażki są naturalną częścią życia i samiec alfa Romeo umie je znosić i wyciągać z nich wnioski na przyszłość.
Nie chodzi tu o ludzi, którzy są tak strasznie zagorzali i wewnętrznie wszystkiego pewni, że żyją w zupełnym oderwaniu od rzeczywistości, co z kolei sprawia, że nie zadają sobie niektórych pytań i samych siebie traktują w kategoriach prawdy objawionej. Samiec alfa Romeo nie jest kimś, kto tak strasznie uczepił się wiary, że przybiera ona w jego życiu bardzo rygorystyczne, wręcz karykaturalne formy. Samiec alfa Romeo to nie jest ktoś, kto latami jest ślepy na jakieś niewygodne dla niego zagadnienia, które dopiero weryfikuje życie. Jednym słowem, jest katolikiem "gorącym" - ale to nie oznacza ani cielęco-naiwnego ignoranta nieznającego życia, ani chamskiego bufona z błyskiem katolickiej pogardy w oku. Samiec alfa Romeo to taki rodzaj mężczyzny, który gdy rano się budzi i jego stopa dotyka podłogi, to diabeł w piekle z przestrachem mówi: "Cholera, wstał...".
Tekst pochodzi z najnowszego numeru kwartalnika "Fronda".
Skomentuj artykuł