Świątynia Jerozolimska

Zobacz galerię
Ściana płaczu (fot. sxc.hu/Simeon)
Jan Gać

Obecność Świątyni Jahwe nadawała Jerozolimie zupełnie wyjątkowy charakter, niemający odpowiednika w całym Imperium Rzymskim. Była to bowiem jedyna świątynia żydowska, którą w okresie wielkich uroczystości nawiedzały tysięczne rzesze ze wszystkich zakątków kraju i spoza jego granic.

Na kilka dni przed świętami, a szczególnie przed Paschą, codzienne życie zmieniało się w ludzkie potoki zdążających ku Jerozolimie, a ta dla Żydów była centrum życia religijnego, narodowego, a nawet politycznego. To , co działo się na drogach i w krajach tranzytu, było tylko zapowiedzią niezwykłości, jakie czekały na pątników w samym mieście.

W Świątyni, oprócz zwyczajowych ofiar z płodów rolnych, składano krwawe ofiary ze zwierząt. To ten aspekt życia religijnego i ceremonialnego decydował w dużym stopniu o charakterze i wyglądzie nie tylko samej Świątyni, ale i Jerozolimy. Należy sobie wyobrazić ową atmosferę święta – nieco makabryczną – kiedy pędzono stada krów, cieląt, owiec i kóz, przeznaczonych na ofiarę dla Jahwe. A były to stada ogromne. Na stronach Wojny żydowskiej znajdziemy pewną wskazówkę na ten temat. Otóż przy okazji pośredniego spisu mieszkańców Jerozolimy w 66 roku, Józef Flawiusz przytoczył liczbę dwustu pięćdziesięciu tysięcy sześciuset sztuk zwierząt spędzonych do Świętego Miasta na ofiarę paschalną (por. BJ 6,425). Nawet uwzględniając skłonność żydowskiego historyka do przesady przy posługiwaniu się danymi liczbowymi, należy przyjąć, że i tak liczba owych zwierząt ofiarnych musiała być ogromna.

Z myślą o stadach zwierząt zadbano w mieście o ich utrzymanie, a zatem pobudowano stajnie, odpowiednie zagrody rozmieszczono na przedmieściach, w dzielnicy Bezeta założono targowiska – miejsce handlowego gwaru i kupieckiej gorączki, były składy z paszą, studnie i miejsca do pojenia, a także czyszczenia i mycia zwierząt ofiarnych. Drobniejsze zwierzęta, jak ptaki, ale i owce, często sprzedawano bezpośrednio na dziedzińcu samej Świątyni, co pewnego dnia tak mocno poirytowało Jezusa, iż powywracał stoły zmieniających pieniądze i ławki tych, którzy sprzedawali gołębie (Mk 11,15).

DEON.PL POLECA


Zburzenie świątyni przez Rzymian

A zatem w dniach świąt należy ujrzeć to miasto nie tylko zatłoczone pielgrzymami i patrolowane przez wzmocnione oddziały i posterunki rzymskie, ale także pełne zwierząt. Wszędzie panował bałagan i nieporządek. Place i ulice zanieczyszczone były odchodami. Powietrze przesycał zaduch. W obrębie samej Świątyni mdława woń świeżej krwi płynącej potokami z ołtarza przed jej frontonem mieszała się z wonią palonego tłuszczu. A nad przybytkiem unosił się w niebo czarny i gęsty dym ofiary całopalnej – holokaustu.
W Świątyni wzniesionej przez Heroda Wielkiego, współczesnej Jezusowi, obowiązywał ten sam rytuał ofiarny, jaki przed wiekami został przepisany Hebrajczykom kanonami Księgi Kapłańskiej. Od tej codziennej powinności, spotęgowanej w czasie trwania świąt, Żydzi nie odstąpili nawet podczas oblężenia Jerozolimy. Trwali przy niej aż do owego
sierpniowego dnia 70 roku, kiedy Rzymianie położyli kres Świątyni, a z nią – odwiecznemu zwyczajowi składania całopalnej ofiary Jahwe. Wraz z pożarem Świątyni i jej całkowitym unicestwieniem, skończyły się ofiary, sens straciła służba kapłańska, również pozbawiona sprzętów i przedmiotów liturgicznych przechowywanych dotąd w Przybytku.

Proroctwo Jezusa w odniesieniu do losów Świątyni spełniło się z taką dokładnością, że gdyby nie opis Józefa Flawiusza, kilka wyobrażeń na monetach, parę przypadkowych świadectw archeologicznych i późny komentarz do Miszny, nic nie wiedzielibyśmy o jej wyglądzie. Autor Wojny żydowskiej znał tę budowlę z autopsji i pozostawił nam jej wyczerpujący opis.
Świątynia stanowiła sakralny kompleks składający się z dwóch podstawowych części. Częścią zasadniczą był sam Przybytek posadowiony centralnie i otoczony systemem kilku dziedzińców. Pozostałą część stanowił przestronny taras powstały ze zniwelowania wzgórza Moria, na którym wznosiła się pierwotna Świątynia, ta budowana jeszcze przez króla Salomona dziewięć stuleci przed Chrystusem. Przy tych pracach, podjętych z niebywałym rozmachem przez Heroda Wielkiego, usunięto ogromne masy kamieni, głazów, gruzu i ziemi. Nieobliczalny w swych ambicjach budowniczych król przygotował tysiąc wozów do zwożenia kamieni, wybrał dziesięć tysięcy najbardziej doświadczonych budowniczych, zakupił szaty kapłańskie dla tysiąca kapłanów i ka-zał nauczyć jednych robót budowlanych, innych ciesielskich, a gdy już wszystko było starannie przygotowane, wtenczas do dzieła przystąpił (Antiq. 15,390).

Najpierw starannie przygotowano teren, osadzony na osi północ-południe, umocniono go skarpami, wzmocniono potężnymi blokami monolitów, wreszcie zabezpieczono z czterech stron murami. Inaczej niż na zewnątrz, od strony wewnętrznej mur zamykający taras nie był nagi, lecz poprzedzony portykami. Las kolumn – monolity z białego marmuru zwieńczone kapitelami korynckimi – na całej długości murów dźwigał zadaszenie, od środka podbite sufitem z drzewa cedrowego, ozdobionym kasetonami. Zwrócony ku górze Syjon portyk południowy, zwany Królewskim, był dwukrotnie szerszy od pozostałych, przepysznie ozdobiony kolumnami puszczonymi w czterech rzędach, cienisty i przewiewny. Kolumnada wschodnia, zwana portykiem Salomona, otwierała się ku przepaściom doliny Cedronu. Kolumnada północna dotykała murów twierdzy Antonii, natomiast zachodnia wychodziła licznymi bramami do miasta. W północnym i wschodnim odcinku muru wybito po jednej bramie, w murze południowym były dwie i przynajmniej cztery w zachodnim.

Po środku tego ogromnego placu, częściowo wyłożonego kamiennymi płytami, częściowo wysypanego tłuczniem, stanął właściwy Przybytek, wzniesiony rękoma samych kapłanów w stanie rytualnej czystości. Otoczono go co najmniej dwumetrowym murem, w którym pozostawiono dziewięć bram. Nad każdą widniał napis w języku greckim i łacińskim, pod karą śmierci przestrzegający pogan przed próbą wtargnięcia poza linię tego wewnętrznego muru. Wszyscy nie-Żydzi mogli przebywać wyłącznie na placu otaczającym Przybytek, zwanym z tego powodu dziedzińcem pogan.

Właściwe otoczenie Przybytku składało się z trzech dziedzińców. Pierwszym z nich był dziedziniec kobiet, plac przeznaczony dla wszystkich Żydów bez względu na płeć, a więc i dla niewiast. Prowadziły tam trzy bramy, po jednej od strony północnej, południowej i wschodniej. Ta ostatnia była najbardziej monumentalna i dlatego nosiła nazwę Bramy Korynckiej lub, jak wolą ewangeliści, Pięknej (por. Dz 3,2). Część druga to dziedziniec Izraela zajmujący platformę podwyższoną o czternaście stopni w stosunku do dziedzińca kobiet. Gromadzili się na nim wyłącznie mężczyźni, naturalnie wyznania mojżeszowego. Komunikacja z dziedzińcem kobiet odbywała się przez Bramę Nikanora, z otoczeniem zewnętrznym zaś – przez system trzech bram od strony północnej i południowej. Dwanaście stopni wyżej znajdowała się platforma z ołtarzem całopalnym, ustawionym tuż przed wejściem do wewnętrznych pomieszczeń gmachu świątynnego. To na tym ołtarzu pod gołym niebem z rogami wywiniętymi ku górze odbywał się rytuał zarzynania zwierząt ofiarnych, które podprowadzano po specjalnie w tym celu zbudowanej rampie.

Na zachód od ołtarza znajdował się gmach właściwej świątyni, a więc Przybytek. Ta gigantyczna budowla składała się z dwóch sal: Miejsca Świętego i głębiej – Świętego Świętych. W pierwszym pomieszczeniu przechowywano świecznik siedmioramienny, stał tam też stół z chlebami pokładnymi i umieszczono ołtarz kadzenia. Odkąd Arka Przymierza i tablice z przykazaniami zaginęły podczas najazdu Babilończyków na Jerozolimę w 587 roku p.n.e., Miejsce Święte pozostawało puste. Do Miejsca Świętego mieli dostęp wyłącznie kapłani sprawujący ceremonie liturgiczne w największe święta, natomiast do Świętego Świętych mógł wejść raz w roku tylko arcykapłan. Oba pomieszczenia łączyły ze sobą monumentalne podwoje, całe obite złotą blachą, a przed nimi zwisała zasłona z tkaniny babilońskiej, wyhaftowana błękitną wełną i białym płótnem jako też wełną szkarłatną i purpurową – dzieło bardzo misternej roboty (BJ 5,212), ta sama zasłona, która w momencie śmierci Jezusa na krzyżu rozdarła się przez środek (Łk 23,45). Oczywiście, oprócz przedmiotów związanych ściśle z funkcją liturgiczną, przechowywano w środku Przybytku niezliczone skarby, gromadzone tam przez wieki, a pochodzące z darów pątników i fundatorów. Całe to bogactwo było pilnie strzeżone dniem i nocą przez służby świątynne. Władze rzymskie bowiem, wśród wielu przywilejów wywalczonych przez Żydów, godziły się na posiadanie przez nich własnej straży świątynnej, obarczonej obowiązkiem strzeżenia porządku i bezpieczeństwa w obrębie Świątyni.

Świątynia w Jerozolimie uchodziła za jeden z najdostojniejszych, najpiękniejszych i najbardziej bogatych zespołów architektonicznych w całym Imperium Rzymskim. Wnętrze Przybytku dosłownie kapało od złota. Ale i na zewnątrz nie brakło niczego, żeby zachwycić zarówno duszę, jak i oczy widza. Ze wszystkich stron bowiem był on pokryty masywnymi płytami ze złota i jak tylko wschód zajaśniał blaskiem, odbijało się od niego tak oślepiające światło, że jeśli ktoś chciał koniecznie nań spojrzeć, odwracał oczy jak od promieni słońca (BJ 5,222). Podobno Tytus, oblegający Jerozolimę i pozostający pod urokiem tej budowli, chciał oszczędzić przynajmniej sam Przybytek od zniszczenia, skoro nie można już było ocalić płonących dookoła krużganków.

Świątynia Heroda

Dla zdobycia wiekopomnej sławy, ale i dla pozyskania popularności wśród ludu, jak i zjednania sobie zwolenników spośród elity religijnej Jerozolimy, ten próżny i znienawidzony w społeczeństwie tyran, nieznoszący najmniejszych nawet objawów sprzeciwu, rzucił wyzwanie tak wielkiemu dziełu, jakim była budowa Świątyni, która miała przewyższyć świątynię Salomona. Mając pełną świadomość trudności, jakie go czekają przy realizacji projektu, chociażby w kontekście obciążeń społeczeństwa nadzwyczajnymi kosztami, zwrócił się do zdumionych mieszkańców Jerozolimy z apelem o poparcie królewskich zamierzeń. Józef Flawiusz tak to ujął: Licząc się z tym, że ludzie nie są na to przygotowani i niełatwo dadzą się nakłonić do podjęcia się tak gigantycznego dzieła, postanowił najpierw słowem ich zachęcić i dopiero potem do czynu przystąpić (Antiq. 15,381). I swego dopiął! Według Flawiusza wznoszenie samego Przybytku przez przyuczonych do rzemiosła budowlanego kapłanów trwało rok i sześć miesięcy. Pozostałe budowle na placu świątynnym wznoszono przez następne lata. Niemniej około 10 roku p.n.e. główny zrąb świątynny stał już gotowy i można było poświęcić Świątynię. Na tę okazję król złożył Bogu na ofiarę trzysta wołów (Antiq. 15,422). Upiększanie trwało nadal, aż do wybuchu powstania żydowskiego przeciwko Rzymianom w 66 roku. Żydzi mieli prawo popaść w niemałe zdumienie na słowa Jezusa: Zburzcie tę świątynię, a Ja w trzech dniach wzniosę ją na nowo. Jak to? Czterdzieści sześć lat budowano tę świątynię, a Ty ją wzniesiesz w przeciągu trzech dni? (J 2,20). Dopiero po zmartwychwstaniu uczniowie skojarzyli sobie, o jakiej to świątyni mówił ich Mistrz: że mówił o świątyni swojego ciała. Uczeni w Piśmie nie dowiedzieli się tego nigdy.

Jezus w Jerozolimie

W Jerozolimie Jezus gościł często. Przybywał na kilka dni, może na dłużej, zwykle jednak z okazji większych świąt. Na noc zatrzymywał się u przyjaciół, być może w domu rodzeństwa Łazarza, Marii i Marty na wschodnim stoku Góry Oliwnej, a zapewne także w innych miejscach u ludzi sobie życzliwych. Najczęściej jednak korzystał z możliwości noclegowych, jakie stwarzały groty na stoku Góry Oliwnej, głównie pojemna Grota Getsemani, być może należąca nawet do krewnych Marka, późniejszego autora jednej z Ewangelii. W dzień powracał Jezus do miasta i zajmował miejsce w Świątyni, jak to zapamiętał Jan: ...i udał się na Górę Oliwną, a o brzasku zjawił się znów w świątyni. Cały lud schodził się do Niego, a On usiadłszy nauczał ich (J 8,1-2). Takie spotkania z rozentuzjazmowanym tłumem – świadkiem porywających nauk, spektakularnych uzdrowień i błyskotliwych ripost pod adresem przywódców religijnych – nie mogły przypaść do gustu tym ostatnim. Ty m bardziej że forma i treść nauk Nauczyciela z Nazaretu odstawała od tradycyjnej prawomyślności judaistycznej, skostniałej i pojmowanej legalistycznie. Uzdrowienia w szabat drażniły Żydów. Zgorszeni, za bluźnierstwo poczytywali powoływanie się Jezusa na ojcostwo Boga. A już do białej gorączki doprowadzały ich wszelkie aluzje ubrane w formę przypowieści, jak ta o odrzuconych rolnikach, co to nie wywiązali się z należności wydzierżawionej im winnicy. Uczeni w Piśmie i arcykapłani chcieli koniecznie dostać Go w swoje ręce, lecz bali się ludu. Zrozumieli bowiem, że przeciwko nim skierował tę przypowieść. Śledzili Go więc i nasłali na Niego szpiegów (Łk 20,19-20).

Konflikt narastał. Niebawem napięcie osiągnęło taki poziom, że Jezus wolał unikać Jerozolimy. Wtedy obchodził Galileę. Nie chciał bowiem chodzić po Judei, bo Żydzi mieli zamiar Go zabić (J 7,1). Niemniej w mieście oczekiwano Jego przyjścia. Gdy się nie zjawiał w porę, pytali zdezorientowani: Gdzie On jest? Wśród tłumów zaś wiele mówiono o Nim pokątnie (J 7,12). Tymczasem Jezus przybył w połowie Święta Namiotów i swoim zwyczajem udał się do Świątyni, by nauczać. Głębia Jego nauki porywała wszystkich. Uczeni w Piśmie zastanawiali się: w jaki sposób zna On Pisma, skoro się nie uczył? (J 7,15). Ta wątpliwość dręczyła najbardziej faryzeuszów, ale i arcykapłanów, niezdolnych wyjść obronną ręką ze słownych z Nim utarczek. Gdy usłyszeli odpowiedź co do natury i nadprzyrodzonych źródeł tej nauki, o mało nie rzucili się na Niego, by uwięzić bluźniercę. Wrócili więc strażnicy do kapłanów i faryzeuszów, a ci rzekli do nich: Czemuście Go nie pojmali? Strażnicy odpowiedzieli: Nigdy jeszcze nikt nie przemawiał tak, jak ten człowiek przemawia. Odpowiedzieli im faryzeusze: Czyż i wy daliście się zwieść? Czy ktoś ze zwierzchników lub faryzeuszów uwierzył w Niego? A ten tłum, który nie zna Prawa, jest przeklęty (J 7,45-49).

Podobne konflikty powtarzały się za każdym razem, kiedy tylko Jezus pojawiał się w Jerozolimie. Wolał jeszcze nie rzucać ostatniego wyzwania, dlatego usuwał się poza miasto. I znów starali się Go pojmać, lecz On uszedł im z rąk. I powtórnie udał się za Jordan, na miejsce, gdzie Jan poprzednio udzielał chrztu, i tam przebywał (J 10,39-40). Zapewne czekał, aż uspokoją się nastroje, by znów powrócić do Świętego Miasta. Pro esowi narastania konfliktu towarzyszył stan przedziwnej gry, której areną w dalszym ciągu pozostawała Świątynia. Stronami zaś w tej grze byli Jezus i solidarna w potępianiu Jego postawy i czynów grupa uczonych w Piśmie i faryzeuszów. Z tej grupy wyłamywał się niejaki Nikodem, trapiony wątpliwościami co do słuszności ich surowych i subiektywnych osądów (J 3,1-12). Może było jeszcze kilku innych, których istnienie zdają się sugerować ewangeliści. Rola obserwatora przypadła anonimowemu tłumowi, ulegającemu emocjom, podatnemu na manipulację, niebezpiecznemu, bo nieobliczalnemu w swych niestałych zachowaniach. Dlatego ze zmienną postawą ludu musieli się liczyć przywódcy religijni i polityczni narodu. Dziwnie zachowywali się uczniowie, inaczej niż w Galilei, w Jerozolimie jak gdyby pozbawieni własnego zdania, chociaż murem obstawali za swoim Mistrzem.

Kłopoty kapłanów z Nauczycielem z Nazaretu

Powód do wzmożonego ataku na siebie dał sam Jezus. Oto nad Sadzawką Owczą uzdrowił w szabat człowieka powalonego długoletnią chorobą: Wstań, weź swoje łoże i chodź (J 5,8). Chory uczynił, jak mu Jezus nakazał. I naraził się przez to Żydom, bo w dzień spoczynku chodził on ze swoim łóżkiem po ulicach i placach. Gdy Żydzi w końcu dowiedzieli się, kto uzdrowił tego człowieka, nie pozostali dłużni. Okazja do kontrataku nadarzyła się już niebawem. Podczas kolejnych odwiedzin w Świętym Mieście przyprowadzili Mu prostytutkę ujętą w sytuacji in flagranti. W Prawie Mojżesz nakazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz? (J 8,5). Z tym podstępem Jezus poradził sobie łatwo, przy okazji ośmieszając oskarżycieli: Kto z was jest bez grzechu niech pierwszy rzuci na nią kamień (J 8,5-7). Nikt się nie ośmielił. W zamian otrzymali serię nauk. Treść tych aluzyjnych pouczeń doprowadziła Żydów do kresu psychicznej wytrzymałości, gdy wśród wielu denuncjacji ich zakłamania usłyszeli i te twarde słowa: diabła macie za ojca (J 8,44), stwierdzenie poparte kilkoma refleksjami o naturze kłamstwa i wiarołomstwa. Żydzi próbowali odeprzeć atak podobnym stwierdzeniem: Czyż nie słusznie mówimy, że jesteś Samarytaninem i jesteś opętany przez złego ducha? (J 8,48). Jezus nie ugiął się pod ciężarem tych pomówień, zręcznie zbijając argumenty adwersarzy ich własną bronią, bowiem dla własnego usprawiedliwienia powołali się na przynależność do rodu Abrahama. Ostatnim argumentem była zatem przemoc: Porwali więc kamienie, aby je rzucić na Niego. Jezus jednak ukrył się i wyszedł ze świątyni (J 8,59).

Zdarzyło się, że Jezus musiał temperować źle pojętą nadgorliwość swoich uczniów. Przechadzając się pewnego dnia po mieście, napotka li niewidomego od urodzenia. To kalectwo musiało mieć moralną przyczynę. Kto zatem zgrzeszył – pytali uczniowie – on sam czy jego rodzice? Jezus odrzucił ich supozycje jako błędne i wskazał na trzecią możliwość: Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego. Ale stało się tak, aby się na nim objawiły sprawy Boże (J 9,3). I nastąpił jeden z najbardziej spektakularnych czynów Jezusa – przywrócenie temu człowiekowi wzroku. W Galilei rzecz taka mogła mieć łagodniejszy wydźwięk, ale nie w Jerozolimie. Ty m bardziej że i ten czyn został dokonany w dzień szabatu. Temu zdarzeniu Jan Ewangelista poświęcił cały rozdział dziewiąty, relacjonując drobiazgowo przebieg zdarzenia i jego konsekwencje. Gdyż nastąpiło głębokie rozdwojenie wśród mieszkańców Jerozolimy na tle tego cudu oraz w związku z mową, jaką wygłosił. Jedni twierdzili: On jest opętany przez złego ducha i odchodzi od zmysłów. Czemu Go słuchacie? Inni mówili: To nie są słowa opętanego. Czyż zły duch może otworzyć oczy niewidomym? (J 10,20-21).

Miarą, która przepełniła wszystko, był niesłychany cud w Betanii – przywrócenie życia człowiekowi od czterech dni spoczywającemu w grobie! Tu już nie chodziło o rozdwojenie opinii i postaw mieszkańców Świętego Miasta. Wobec wskrzeszenia Łazarza należało zająć wyraźne stanowisko: albo opowiedzieć się za Jezusem jako zapowiadanym od wieków Mesjaszem i pójść za Nim, albo Go odrzucić. Członkowie Wysokiej Rady, która zebrała się na wieść o cudzie, postanowili rozwiązać problem z kłopotliwym Nauczycielem raz na zawsze. Cóż my robimy wobec tego, że ten człowiek czyni wiele znaków? Jeśli Go tak pozostawimy, to wszyscy uwierzą w Niego, i przyjdą Rzymianie, i zniszczą nasze miejsce święte i nasz naród. (...) Tego więc dnia postanowili Go zabić (J 11,47-48.53).

Jezus w świątyni

Tak zatem Herodowa Świątynia była dla Jezusa miejscem publicznych wystąpień wobec mieszkańców Jerozolimy, Judei i przybyszów z diaspory. Ewangeliści przekazali nam cały szereg odniesień na ten temat. Na podstawie tych wzmianek możemy wyrobić sobie obraz Jezusa nauczającego lud, ale i pozostającego w permanentnym konflikcie z uczonymi w Piśmie i faryzeuszami, a w końcu i z arcykapłanami. Spacerował On po całym terenie świątynnym, jakkolwiek nigdy nie wszedł do Miejsca Świętego, a tym bardziej do Świętego Świętych; wszak nie pochodził z rodu kapłańskiego. W Jerozolimie był parweniuszem, człowiekiem z zewnątrz, obcym. W kręgach elity postrzegano Go jako uzurpującego sobie prerogatywy proroka, co gorsza – Mesjasza, który swą obecnością i wystąpieniami wnosił niemałe zamieszanie: Jedni mówili: Jest dobry. Inni zaś mówili: Nie, przeciwnie – zwodzi tłumy (J 7,12). Rabbi – wyznał jeden z faryzeuszów imieniem Nikodem – wiemy, że od Boga przyszedłeś jako nauczyciel. Nikt bowiem nie mógłby czynić takich znaków, jakie Ty czynisz, gdyby Bóg nie był z Nim (J 3,2). Większość była jednak przeciwnego zdania. Ileż to razy właśnie w Świątyni Żydzi podnieśli na Jezusa rękę z intencją ukamienowania Go. Za który z tych czynów chcecie Mnie ukamienować – pytał Jezus swych przeciwników podczas jednego ze słownych starć. – Nie chcemy Cię kamienować za dobry czyn, ale za bluźnierstwo, za to, że Ty będąc człowiekiem uważasz siebie za Boga (J 10,32-33). Konflikt musiał zakończyć się tragedią i śmiercią Jezusa na krzyżu.

Jezus nie pretendował do roli maga odkrywającego tajniki przyszłości. Jeśli uczynił w tym zakresie wyjątek, to w odniesieniu do Świątyni i do Jerozolimy. Ale i tak przywołanie jej losu połączył z obrazem ostatecznego kresu dziejów rodzaju ludzkiego. Tłumy postrzegały w Nim proroka, czyli posłanego od Boga, a to na skutek treści głoszonej przez Niego nauki, mocy, z jaką j ą przekazywał, oraz czynów, jakich dokonał. Pomimo tak wymownych znaków nadprzyrodzonych, tylko nieliczni uwierzyli słowom i czynom Jezusa. A już mało kto w Jerozolimie, w tym mieście ostatecznych rozstrzygnięć, mieście, z którego losem się Jezus utożsamiał: Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swe pisklęta zbiera pod skrzydła, a nie chcieliście. Oto wasz dom zostanie pusty (Mt 23,37-38). To nie kto inny, lecz jerozolimczycy zgotowali Mu śmierć decyzją religijnej elity Izraela oraz przyzwoleńczą postawą tłumów. Przeto nic tak nie bolało Nauczyciela z Nazaretu, jak ta powszechna negacja ludzi ze Świętego Miasta i opór wobec Jego misji.

Pewnego dnia wychodząc ze Świątyni, uczniowie zwrócili Jezusowi uwagę na wspaniałości jej architektury. Widzicie to wszystko? Zaprawdę, powiadam wam, nie zostanie tu kamień na kamieniu, który by nie był zwalony (Mt 24,2). Na pytanie o czas i okoliczności tych nieszczęść, siedzącym na Górze Oliwnej uczniom ujawnił kilka szczegółów. Oto pojawią się fałszywi prorocy podający się za Mesjasza. Rozpęta się straszliwa wojna, a miasto, przepełnione ludźmi, zostanie otoczone wojskiem nieprzyjacielskim i oblężone. Nastanie wyczerpujący głód. Miejsce Święte zalegnie ohyda spustoszenia, uczniów zaś dosięgną prześladowania. A zatem kiedy to wszystko nastąpi, niech każdy chroni się w górach. Uciekać należy w największym pośpiechu: Kto będzie na dachu, niech nie schodzi, by zabrać rzeczy z domu (Mt 24,17), a kto będzie poza murami miasta, niech nie wraca już do Jerozolimy.

Już w latach pięćdziesiątych, za namiestnictwa Florusa, czyli na kilkanaście lat przed wojną żydowską, ludzi ogarnęło gorączkowe oczekiwanie Mesjasza, który jakoś spóźniał się z nadejściem. Wielu niemal uległo psychozie daremnego oczekiwania, wykorzystywanej przez szarlatanów. Byli to włóczędzy i oszuści, którzy, działając rzekomo z natchnienia bożego, wzniecali bunty i niepokoje, wprawiali lud w nastroje opętańcze i wyprowadzali na pustynię, gdzie rzekomo Bóg miał im okazać znaki zapowiadające wolność (BJ 2,259). Jeszcze większe zamieszanie, bo połączone z masakrą naiwnych ludzi, spowodował pewien fałszywy prorok z Egiptu, który zebrał wokół siebie tysiące otumanionych ludzi i na ich czele ruszył na Jerozolimę od strony Góry Oliwnej. Zajęciu miasta przeszkodził prefekt Feliks ze swoim wojskiem, mordując bez litości wprowadzonych w błąd ludzi (por. BJ 2,261).

Kres świątyni w Jerozolimie

W miarę wzrastania w kraju wrzenia, które w końcu doprowadziło do wojny, pojawiać się zaczęli i inni fałszywi prorocy. Najwięcej było ich w oblężonym już mieście, które bardziej ginęło na skutek anarchii i bratobójczych walk różnych stronnictw, aniżeli w wyniku bezpośredniego ataku Rzymian. W ostatnich zmaganiach wokół płonącego Przybytku śmierć poniosło wielu łatwowiernych ludzi uwiedzionych przez jednego z fałszywych proroków, który wystąpił owego dnia i obwieścił ludziom w mieście, że Bóg każe wstąpić im do Świątyni, gdzie otrzymają znaki ocalenia (BJ 6,285). Wyzwoleniem okazała się śmierć w płomieniach. Grozy dodawał także, i to od czterech lat, obłąkany wieśniak, biegający całymi dniami po ulicach ze złowieszczym okrzykiem: Biada Jerozolimie! (por. BJ 6,300-309).

Tylko judeochrześcijanie, którzy dali wiarę Jezusowym ostrzeżeniom, zdołali w porę ewakuować się z miasta. Pozostałym nadchodzące wydarzenia zgotowały straszliwy los. Legiony Wespazjana, później dowodzone przez Tytusa, otoczyły miasto tak szczelnym pierścieniem, że tylko nielicznym udało się wydostać na zewnątrz. Tych zbiegów, którzy wpadli w ręce Rzymian, krzyżowano dla postrachu i złamania woli oporu oblężonych. Niektórym nieszczęśnikom rozpruwano brzuchy w poszukiwaniu połkniętych monet, przemycanych w ten sposób poza mury. Jeszcze większym niebezpieczeństwem dla zbiegów okazali się sami zeloci, traktujący próbę ucieczki z miasta jako zdradę. Niedoszłych uciekinierów bezlitośnie mordowali. Sprzymierzeńcem Rzymian okazali się sami oblężeni, podzieleni na zwalczające się frakcje, opętani bratobójczą walką, siejący terror i masakrujący ludność. Takie zachowania wykorzystał Tytus, przyjmując taktykę wyczekiwania i oszczędzania własnych żołnierzy, gdyż jeśli poczekają, będzie miał przeciwko sobie przeciwnika osłabionego, ponieważ wyniszczy się w bratobójczej wojnie. Bóg jest lepszym od niego wodzem i oddaje Żydów w ręce Rzymian. (...) Gdy wrogowie giną z własnej ręki i zżera ich największe zło, jakim jest wojna domowa, należy raczej przyglądać się, pozostając z dala od niebezpieczeństw, i nie wdawać się w walkę z ludźmi, którzy szukają śmierci i sami na sobie wyładowują szał wściekłości. (...) Trzeba pozwolić Żydom samym wyniszczyć się wzajemnie (BJ 4,370-376).

Straszliwe żniwo zbierał również głód, jakby na potwierdzenie Jezusowych słów: Biada brzemiennym i karmiącym w owe dni (Mt 24,19). Z ust sobie wyrywano wyżywienie – żony mężom, dzieci ojcom – i co najokropniejsze – matki niemowlętom (BJ 5,430). Zjadano wszystko, co miało wartość organiczną, żuto nawet pasy i sandały z nóg, zdzierano skórę z tarcz i gotowano ją (por. BJ 6,198). Rzymianami wstrząsnęła wieść o kanibalizmie. Żadne inne miasto nie przeszło przez piekło takiego cierpienia ani jak świat światem nie było bardziej zbrodniczego pokolenia – surowo ocenił swych ziomków Flawiusz, świadek tych okropności (por. BJ 5,422). A miasto było przepełnione do granic możliwości, gdyż oprócz stałych mieszkańców, w jego murach szukali ocalenia ludzie z prowincji uciekający przed Rzymianami. Ta k spadnie na was wszystka krew niewinna, przelana na ziemi (...) – przestrzegał Jezus. – Przyjdzie to wszystko na to pokolenie (Mt 23,35-36).

Znakiem zbliżającego się końca Jerozolimy miała być owa ohyda spustoszenia, zalegająca miejsce święte (por. Mt 24,15), oznaczająca prawdopodobnie profanację Przybytku. Józef Flawiusz relacjonuje w szczegółach, jak to zeloci obrócili swoją zuchwałość przeciw Bóstwu i splamionymi stopami przekroczyli próg miejsca świętego. (...) Ci bowiem obrócili przybytek Boży na swoją warownię oraz azyl przed wzburzonym ludem, a miejsce święte uczynili twierdzą tyranii (BJ 4,150-152).

Bóg już dawno skazał [Przybytek] na zniszczenie ogniem i skoro wypełniły się czasy, nadszedł ów przez los naznaczony dziesiąty dzień miesiąca Loos (BJ 6,250). Był to dzień 30 sierpnia 70 roku, dzień, kiedy potężny ogień doszczętnie strawił Świątynię. Tysiąc-letnia Świątynia przestała istnieć na zawsze, a wraz z jej unicestwieniem nastąpił kres składania ofiar Jahwe. Wierz mi niewiasto – wypowiedział Jezus prorocze słowa do Samarytanki – że nadchodzi godzina, kiedy ani na tej górze, ani w Jerozolimie nie będzie-cie czcili Ojca (J 4,21).

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Świątynia Jerozolimska
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.