Siła Ewangelii może pokonać nienawiść i lęk

(fot. taize.fr)
Brat Marek z Taizé / Piotr Żyłka

Nam, w Taizé, trudne paryskie wydarzenia pomogli przeżyć młodzi muzułmanie, uchodźcy, których kilka dni wcześniej przyjęliśmy we wspólnocie - mówi brat Marek.

Wspólnota Taizé liczy ponad stu braci. Są wśród nich katolicy i ewangelicy różnych Kościołów. Bracia pochodzą z około 30 krajów. Samo istnienie wspólnoty jest już znakiem pojednania pomiędzy podzielonymi chrześcijanami i zwaśnionymi narodami.

Bracia żyją z własnej pracy. Nie przyjmują żadnych darowizn. Nawet ich rodzinne spadki wspólnota przeznacza na pomoc najbardziej potrzebującym.

Niektórzy bracia mieszkają w najbiedniejszych zakątkach świata, by być tam świadkami pokoju wśród ludzi, którzy cierpią. Dzisiaj takie małe wspólnoty braci, nazywane fraterniami, znajdują się w ubogich regionach Azji, Afryki i Ameryki Łacińskiej. Bracia dzielą warunki życia z ludźmi, z którymi mieszkają na co dzień, i starają się dawać świadectwo miłości najbiedniejszym, dzieciom ulicy, więźniom, umierającym, ludziom doświadczającym tragedii osobistych, porzuconym.

DEON.PL POLECA

Z roku na rok liczba odwiedzających Taizé zwiększa się. Przybywają ze wszystkich kontynentów, aby wziąć udział w tygodniowych spotkaniach. Siostry świętego Andrzeja (międzynarodowe katolickie zgromadzenie zakonne, założone ponad siedem wieków temu), polskie siostry urszulanki oraz siostry szarytki podejmują część zadań związanych z przyjmowaniem młodych ludzi.

Taizé odwiedzają również zwierzchnicy Kościołów. Wspólnota gościła Jana Pawła II, czterech kolejnych arcybiskupów z Canterbury, metropolitów prawosławnych, 14 biskupów luterańskich ze Szwecji i niezliczoną ilość pasterzy Kościołów z całego świata.

Brat Marek jest księdzem, pierwszym Polakiem, który wstąpił do wspólnoty z Taize.

Piotr Żyłka: Wasza wspólnota żyje na południu Francji. Na pewno wstrząsnęły Wami tragiczne wydarzenia w Paryżu.

Brat Marek: Takie wydarzenia poruszają nas do głębi. Wobec takiej tragedii człowiek nie bardzo wie, co powiedzieć, bo jesteśmy trochę bezradni. Ale nam, w Taizé, te trudne wydarzenia pomogli przeżyć młodzi muzułmanie, uchodźcy, których kilka dni wcześniej przyjęliśmy we wspólnocie.

Jak do tego doszło?

Władze państwowe próbują coś zrobić z wielkim obozowiskiem uchodźców w Pas-de-Calais na północy Francji. Zaproponowano rozmieszczenie osób tam przebywających w różnych miejscach. Pytano wspólnoty i stowarzyszenia w całym kraju o możliwość przysłania uchodźców. A my już dużo wcześniej zgłosiliśmy chęć przyjęcia jakiejś grupy. I w ramach tej próby sensownego rozlokowania uchodźców przyjechało do nas siedmiu młodych ludzi z Północnego Sudanu. Afrykańczycy.

Nie było żadnych komplikacji?

Sam przyjazd był niełatwy. Trzeba sobie wyobrazić sytuację tych ludzi. Zabierają ich autobusami, zawożą do wioski zabitej dechami. Przyjechali wieczorem. Ciemno. Mgła. Więc pierwsze chwile były trudne. Trudno im było nawet wysiąść z autokaru. No ale w takich sytuacjach pomagają zwykłe, ludzkie rzeczy. Jeden z uchodźców musiał wyjść do toalety. Za nim wyszli inni. Bracia skorzystali z okazji i zaprosili ich wszystkich na herbatę. I ta prosta herbata odprężyła wszystkich, trochę otworzyła. Także w końcu tych siedmiu młodych ludzi u nas zostało. Przyjęliśmy ich w jednym domu, który służy do podejmowania naszych gości. To dom w samym środku wioski, więc można powiedzieć, że są na oku wszystkich.

Co to za ludzie?

Okazało się, że są to młodzi chłopcy z różnych miejscowości, z różnych stron Sudanu. Między sobą się nie znali. Najmłodszy ma 18 lat, najstarszy 26. Młodzi muzułmanie, praktykujący. Modlą się więcej od nas. Pięć razy dziennie. Bracia ze wspólnoty tylko trzy razy (śmiech).

Bardzo szybko nawiązaliśmy przyjazny kontakt. Wyznaczeni bracia się nimi opiekują. Jedno małżeństwo z wioski również poświęca im czas. Nasza wioska jest przyzwyczajona do przyjmowania obcych. Także uchodźców. Brat Roger od początku istnienia wspólnoty przyjmował potrzebujących. Jeszcze w czasie wojny ukrywał Żydów. Po wojnie bracia opiekowali się niemieckimi jeńcami, przyjęli dwudziestkę chłopców osieroconych z różnych stron świata. W latach 70. przyjęliśmy rodziny z Indochin - matki z dziećmi. Jedna z nich miała dziesięcioro dzieci. W czasie wojny bałkańskiej przyjęliśmy rodziny z tamtych stron. Po ludobójstwie w Ruandzie rodzinę afrykańską - ojca z trójką dzieci. A teraz ostatnio dwie chrześcijańskie rodziny - z Iraku i z Syrii. Właściwie w naszej wiosce większość mieszkańców to są potomkowie uchodźców. Zawsze próbowaliśmy im pomóc tak, żeby się jak najszybciej usamodzielnili i zintegrowali z miejscową społecznością. Rdzenni mieszkańcy naszej wioski też byli zawsze proszeni o pomoc, powiadamiani, odwiedzani. Także ludzie u nas wiedzą, że przyjęcie uchodźcy to nie jest niebezpieczeństwo, to nie jest zagrożenie, tylko szansa na udzielenie pomocy komuś potrzebującemu.

Jak mieszkańcy wioski starają się pomagać nowym przybyszom?

Przy okazji przyjęcia siedmiu chłopaków z Sudanu był obecny nasz mer. Również przedstawiciele innych władz włączyli się w pomoc. No i mieszkańcy naszej wioski też robią, co mogą. Jeden z rdzennych mieszkańców Taizé, starszy Francuz, wyjeżdża z nimi na rowery. Na przejażdżce zobaczył, że jest im zimno, więc pojechał do pobliskiego Decathlonu i nakupił im czapek, rękawiczek i szalików (śmiech).

Oni jeszcze nie mają statutu azylanta, więc nie mogą być jeszcze zatrudniani, ale jakieś zajęcie trzeba im znaleźć. Uczą się francuskiego. Kiedy poprosiliśmy o pomoc, to zgłosiło się dwadzieścia osób, żeby uczyć tych siedmiu chłopców języka (śmiech). Oni też są bardzo pozytywnie nastawieni. Sami zaproponowali, że będą nas uczyć arabskiego. Pomagają też w różnych pracach. U nas we wspólnocie pracy nigdy nie brakuje. No i oczywiście się modlą.

Nie jest problemem fakt, że nie są chrześcijanami?

Mamy kontakt z naszą wspólnotą muzułmańską w Chalon. To jest 30 kilometrów od Taizé. Tutejszy imam jest bardzo otwartym człowiekiem. On też się nimi opiekuje, zaprasza na modlitwę. Bracia też byli ostatnio z nimi. Imam nas zaprosił, żebyśmy zostali na modlitwie i w jej trakcie wypowiedział bardzo ważne słowa. Powiedział, że dla niego i dla wielu muzułmanów to, co się stało w Paryżu, to nie jest prawdziwy islam. Był bardzo dosadny.

Sudańczycy nie mają problemów z odnalezieniem się w nowym miejscu?

Nasi chłopcy bardzo szybko poczuli, że są życzliwie przyjęci, dobrze traktowani. Jednego dnia zaprosiliśmy ich na obiad do wspólnoty. Taki mamy zwyczaj w Taizé, że na obiad w niedzielę zapraszamy przyjaciół, rodziny, gości. Pod koniec spotkania najmłodszy Sudańczyk - osiemnastolatek - poprosił o mikrofon i powiedział piękne słowa. Bardzo proste, ale poruszające. Powiedział: "We are touched to see your faces" ("Jesteśmy poruszeni, widząc wasze twarze") i "We are lucky to be here" ("Mamy szczęście, że tu jesteśmy").

Te słowa trzeba dobrze rozumieć, bo podobno w innych miejscach, gdzie są przyjmowani uchodźcy, po jakimś czasie uciekają, szukają innego miejsca. Więc nasza prefektura, a nawet ludzie z Paryża odpowiedzialni za uchodźców dopytują nas: "Co robicie, że od was nie uciekają?" (śmiech).

Nic nie robimy. Przyjmujemy ich po ludzku. Najzwyczajniej. Szanujemy ich potrzeby. Cieszymy się, że się modlą. Po prostu próbujemy im pomóc. Mają zupełną wolność. Poruszają się swobodnie. Zawierają znajomości z młodymi ludźmi, którzy są na miejscu. Na obiad do nich zawsze idzie jeden z braci albo ktoś z wolontariuszy. Oni również goszczą nas u siebie. Normalne, zwyczajne życie. Oni to doskonale rozumieją.

Była też taka poruszająca rozmowa, w trakcie której jeden z naszych przyjaciół z Sudanu zacytował długi fragment Koranu, w którym jest mowa o Miłosierdziu Bożym, o tym, że nie można robić krzywdy drugiemu człowiekowi, i skomentował to tak: "To tu, w Taizé, ci bracia chrześcijańscy, oni są prawdziwymi muzułmanami" (śmiech). To są takie sympatyczne sytuacje, które naprawdę bardzo pomogły nam przeżyć wydarzenia w Paryżu i widzieć je we właściwym świetle, we właściwych proporcjach.

Bo zamachy w Paryżu budzą strach. Jak sobie z nim radzić?

Widzimy, ile jest strachu, ile lęku, ile słów, które nie mają pokrycia w rzeczywistości i które w sumie, jeśli je odnieść do tej siódemki młodych ludzi, są dla nich niezwykle krzywdzące. To, co się mówi, czym się na co dzień ludzie karmią, to nie jest rzeczywistość, z którą my mamy do czynienia. Przez całe ostatnie wakacje rozmawialiśmy o uchodźcach z młodymi Polakami, którzy przyjeżdżali do Taizé. Zawsze na początku zadawałem pytanie, czy mieli jakiś kontakt osobisty z uchodźcami. I wtedy okazywało się, że nie. Wszystkie opinie były powtarzane po kimś.

Myślę, że Brat Roger nas nauczył zaufania do ludzi. Takiego ewangelicznego zaufania, że Ewangelia daje nam szansę na to, żeby pokonać lęki. To nie jest tak, że my nie mamy lęków, że się nie baliśmy. Kiedy zaoferowaliśmy miejsce dla uchodźców, to się zastanawialiśmy, kto do nas przyjedzie. Jesteśmy odpowiedzialni za wszystko, co się w Taizé dzieje, za młodych, którzy przyjeżdżają przez cały rok. Istnieje jakieś ryzyko, niepewność.

Ale Ewangelia wzywa nas do tego, żeby nie kierować się lękiem i nie budować murów, zabezpieczeń na wyrost. Ewangelia wzywa, żeby zaryzykować dobroć, życzliwość, zaryzykować wyjście do drugiego człowieka z otwartym sercem i miłością. Nie teoretyczną miłością, ale z gotowością udzielenia pomocy. Również do zrezygnowania z czegoś na rzecz kogoś, kto jest bardziej potrzebujący niż my. Trzeba to dostrzec, że my żyjemy w sytym społeczeństwie, dostatnim. Nie brakuje nam ciepłej wody, ubrań, jedzenia. Wszystko to mamy w takiej ilości, że można z czegoś zrezygnować i się podzielić.

Myślę, że jest to też odczytywanie Ewangelii w taki sposób, żeby być wiernym Chrystusowi, który nikogo nie odrzucał, nikogo nie osądzał, nie skazywał, nie spisywał na straty z góry. Zapłacił za to bardzo wysoką cenę. Został zabity. Mamy tę świadomość, że to może nas kosztować. Zresztą mamy takie doświadczenie. To już nas kosztowało, bośmy stracili Brata Rogera w ten sposób (założyciel wspólnoty zginął 16 sierpnia 2005 z rąk kobiety, która zadała mu na początku wieczornego nabożeństwa kilka ciosów nożem w plecy i gardło - przyp. red.). Nie był otoczony murem ani ochroniarzami, był do dyspozycji każdego człowieka. Myślę, że nie kierujemy się jakąś naiwnością, ale po prostu Ewangelia nas do tego wzywa i chcemy być jej wierni.

Papież Franciszek spotkał się niedawno z niemiecką grupą, osobami ze stowarzyszenia związanego z teologiem Romano Guardinim i powiedział im bardzo znamienne słowa dotyczące dzisiejszej sytuacji. Powiedział, że Bóg bogatej Europie przysłał głodnego, żeby go nakarmić, przysłał spragnionego, żeby mu dać pić, przysłał obcego, żeby go przyjąć, i nagiego, żeby go przyodziać. I dalej powiedział, że jeżeli jesteśmy ludem, to przyjmiemy tych przychodzących, jak braci. A jeżeli jesteśmy grupą indywidualistów, to ulegniemy pokusie, żeby ratować swoją skórę. Ale w takim zachowaniu nie ma żadnej "kontynuacji", to nie przyniesie nic dobrego.

To właśnie papież wezwał do przygotowania wszystkich parafii na przyjęcie uchodźców. Jego apel budzi u wielu ludzi opór. Lęk przed uchodźcami stał się jeszcze większy po wydarzeniach w Paryżu. Co powiedzieć ludziom, którzy się najzwyczajniej w świecie boją?

To są uzasadnione lęki. Wiadomo, że one się rodzą w człowieku i trzeba je próbować zrozumieć. Ale jeżeli będziemy się kierować lękami i wykorzystywać je do manipulacji ludźmi, to takie coś jest okropne.

Papież Franciszek powiedział coś bardzo prostego. Wiadomo, że bardzo trudno jest przyjąć we własnym domu kogoś obcego, kogoś z innej kultury, innej religii. To jest oczywiste. Są odważni ludzie, którzy się tego nie boją. Słyszeliśmy o Tomaszu Wielgoszu z Oleśnicy, który ze swoją żoną usłyszał w kościele słowa św. Jakuba, że wiara bez uczynków jest martwa, i w reakcji na to postanowili przyjąć pod swój dach uchodźców. Ale nie wszyscy tak potrafią. To jest zrozumiałe. Tu chodziłoby o to, żeby poczuć się jakąś społecznością, wspólnotą, po prostu Kościołem, który wychodzi naprzeciw potrzebującym braciom.

W każdej wiosce, miasteczku czy parafii na pewno znajdzie się jakiś prawnik, który może pomóc załatwić sprawy formalne związane z azylem, zawsze znajdzie się lekarz, który może pomóc w sprawach zdrowotnych, zawsze znajdzie się nauczyciel miejscowego języka.

Wielu ludzi jest naprawdę chętnych do pomocy. Jeżeli posiejemy strach, to oczywiście ludzie będą sparaliżowani tym strachem i nie będą pomagać. Ale jeśli pomożemy im odkryć szansę na to, że spotkanie z drugim człowiekiem, okazanie mu dobroci i życzliwości tworzy więzi, które pomogą, by nie dochodziło do konfliktów, wojen i przemocy, to zbudujemy coś, co jest trwałe, co jest przyszłością.

Jaka jest alternatywa? Jeżeli ulegniemy lękom, strachom, zamkniemy się, zbudujemy zasieki, postawimy mury, to co to zmieni? Na jakiś czas może coś to zmieni, ale w dłuższej perspektywie to nie jest żadne rozwiązanie. Natomiast jeśli stworzymy więzi przyjaźni, zrozumienia, dobroci, życzliwości, to naprawdę mamy szansę zbudować lepszą przyszłość. My, w Taizé, i ja osobiście w taką przyszłość wierzę. Ona jest możliwa. Siła Ewangelii jest tak wielka, że może pokonać nienawiść i lęk. Pan Jezus dobrze znał ludzkie lęki. Dlatego tyle razy powtarzał: "Nie bójcie się. Ja Jestem".

Na zdjęciach - uchodźcy z Sudanu w Taizé. Zdjęcia publikujemy dzięki uprzejmości wspólnoty.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Siła Ewangelii może pokonać nienawiść i lęk
Komentarze (6)
BN
Bartek Nowak
28 listopada 2015, 19:42
Dzieki Piotrek za ten wywiad! I podziekowania tez dla brata Marka. 
AA
a a
27 listopada 2015, 21:54
ten "miły" i "otwarty" imam w Chalon właśnie procesuje się z miejscową szkołą o to, żeby zakazana w niej była jakakolwiek żywność nie-halal i to dla wszystkich uczniów - też nie-muzułmanów póki co szkoła proponuje, żeby w ramach otwartości wszystkich uczniów przerobić na wegetarian
AA
a a
27 listopada 2015, 21:58
dla ciekawych, artykuł na  temat: http://radioem.pl/doc/2733015.Walka-o-wieprzowine
jazmig jazmig
26 listopada 2015, 17:29
Siła Ewangelii powinna nawrócić tych muzułmanów na chrześcijaństwo. Zadaniem chrześcijan jest ewangelizacja i nawracanie, a nie umacnianie w fałszywej wierze.
27 listopada 2015, 23:39
Człowieku drogi, weź Ty się ogarnij i przestań pisać tak nieinteligentne rzeczy.
27 listopada 2015, 23:57
Jazmigu, pamiętasz jakim oporem reagowałeś na to, co Ci proponowałam? A proponowałam Ci jedynie byś Siebie poznał i rozpoznał Boga w sobie i w drugim człowieku. Naprawdę patrząc tylko po sobie, czy Ty sam wierzysz w to, co tu teraz piszesz? Popatrz z jaką trudnością przychodzi ludziom przyjrzeć się przekonaniom, które przyjęli w dobrej wierze od swoich rodziców, a Ty naprawdę myślisz, że da się jedne zastąpić drugimi, bo innowierca tak sobie tego życzy? No sam przyznaj...