Ranieni odłamkami, czyli słów kilka o bólu Kościoła
Używając pewnego obrazu, mogę powiedzieć, że o ofiarach księży ze skłonnościami pedofilskimi myślę jak o osobach rannych w wyniku wybuchu bomby. Rany są rozległe, długo się goją i sprawiają wiele bólu.
Początek
Długo myślałyśmy o założeniu punktu pomocy psychologicznej. Chciałyśmy stworzyć miejsce, do którego będą mogły zgłosić się osoby w kryzysie, a których nie stać na płatną konsultację z psychologiem. Prawdziwym katalizatorem procesu tworzenia takiego miejsca stała się premiera filmu „Tylko nie mów nikomu” braci Siekielskich. Mówiłyśmy: Możecie przyjść z każdym problemem, nie ma dla nas tematów tabu, nasza Betania (bo tak nazwałyśmy powstający punkt) postara się pomóc każdemu. Drzwi stały otworem dla szukających pomocy z różnych powodów, ale biorąc pod uwagę okoliczności tamtego czasu nasz zespół przygotowany był na to, że zgłaszać się będą osoby, które zostały skrzywdzone na tle seksualnym. Używając pewnego obrazu, mogę powiedzieć, że o ofiarach księży (lub innych osób związanych z Kościołem) ze skłonnościami pedofilskimi myślę jak o osobach rannych w wyniku wybuchu bomby. Rany są rozległe, długo się goją i sprawiają wiele bólu. W krótkim czasie powstały kolejne inicjatywy. Niektóre formy pomocy tworzono wyłącznie z myślą o tych, którzy zostali poranieni ,,wybuchem bomby”. Te przedsięwzięcia napawały mnie nadzieją, bo dały dowód temu, że nie jesteśmy ani bezradni, ani bezczynni wobec wychodzącego na jaw zła. Przyszłość pokazała jednak, że grono ofiar jest zdecydowanie szersze, że osoby, którym należy pomóc w pierwszej kolejności (skrzywdzone w sposób bezpośredni) nie są jedynymi, bo mamy całą rzeszę ludzi, którzy choć nie byli molestowani ani gwałceni, to również zostali poturbowani (w sposób pośredni). To my, wracając do użytego wcześniej obrazu, ranieni odłamkami.
Luty
Jeden z większych odłamków uderzył we mnie w lutym tego roku. Wtedy to opublikowano raport (link: larche.org.pl) trwającego niemal rok śledztwa dotyczącego Jeana Vaniera. Życie człowieka, którego wielu uważało za wielki autorytet moralny, intelektualny oraz duchowy okazało się być przepełnione kłamstwem, zepsuciem oraz wyrządzaniem krzywd osobom już i tak poranionym przez los. Jean był postrzegany jako mistrz, bo wydawało się, że jest spójny, że żyje tym, co głosi i w co wierzy. Wyniki dokładnego i rzetelnie przeprowadzonego badania wykazały jednak coś zgoła odmiennego. Odłamek uderzył z wielką siłą.
Pozbierałam się dość szybko. Pomyślałam - zawiódł człowiek, straciłam nauczyciela, ale idee, które głosił były szlachetne, inicjatywy, które założył wciąż działają i rozprzestrzeniają dobro. Nie będę tego już utożsamiać z Jeanem, ale słuszne dzieło może nadal trwać. To wszystko prawda, ale z dzisiejszej perspektywy widzę, że zbyt szybko uznałam tę sprawę za ,,załatwioną we mnie samej”. Rana nadal była otwarta i należało się nią zaopiekować, a nie udawać, że naklejony na nią plasterek wystarczy.
Czas mijał. Do głosu dochodziły ofiary kolejnych skandali, na jaw wypływały następne przypadki ,,zamiatania spraw pod dywan”, a bracia Siekielscy nakręcili kolejny film. Odłamki nadal uderzały. Przyglądałam się sobie. Zastanawiałam się jak to na mnie wpływa. Były momenty, gdy po prostu miotałam się między rozpaczą i beznadzieją, a przekonaniem, że przecież nie jest tak źle, że mamy świetnego papieża, że są księżą, z którymi można sensownie współpracować i budować Kościół- czysty i piękny. Owocem takich rozterek była konstatacja, którą najlepiej streszcza znany internetowy cytat: jest ch***wo, ale stabilnie.
Stabilnie przestało być wówczas, gdy zarzuty o molestowanie seksualne postawiono kapłanowi z ,,mojego podwórka” (dziennikbaltycki.pl). Sprawa jest przedawniona, niezwykle trudna, w sposób oficjalny nigdy nie zostanie rozstrzygnięta. Zarzuty zostały jednak postawione, ziarno bólu i goryczy zasiane, nie mogę udawać, że nic się nie stało. Dla mnie stało się wiele. To kolejny odłamek, który uderzył we mnie z większym impetem niż którykolwiek z poprzednich. Chodzi o to, że z podziwem patrzysz na człowieka, który swoją posługę pełni od ponad pół wieku, słyszysz o inicjatywach, które rozwijał, wiesz, że pomimo podeszłego wieku nadal stara się być pomocny dla parafii, a potem czytasz artykuł, dowiadujesz się o oskarżeniu… i pytasz siebie czy to wszystko można jakoś pogodzić? Co jest kłamstwem, a co prawdą? Komu zaufać? Okazuje się, że rana zadana przez odłamek o imieniu Jean Vanier wcale się nie zagoiła, że kolejne skandale tylko ją powiększały, a ty, wobec sprawy z twojego podwórka, jesteś uosobieniem zagubienia, osłupienia i wiesz, że nic nie wiesz.
Lekcja
Nadal szukam odpowiedzi na pytanie co jest prawdą i gdzie jej szukać. Jak odnaleźć się w rzeczywistości, w której okazało się, że zaufanie, którym kogoś obdarzasz może zostać zaprzepaszczone, bo dany człowiek wyrządził konkretne zło. Z pomocą przyszła mi poezja. Wiersz Ocalony uczy mnie, że w moich wewnętrznych walkach nie jestem osamotniona, że to, co dziś przeżywam miało miejsce już wcześniej, bo jest elementem życia. W jakiś trudny do wyjaśnienia sposób dodało mi to otuchy. Ze zadziwieniem zmieszanym z przerażeniem, powtarzam za poetą:
Jednako waży cnota i występek
widziałem:
człowieka który był jeden
występny i cnotliwy.
Dziś nie rozumiem jak człowiek może w sobie mieścić tak skrajnie odmienne cechy i wartości. Zagadką pozostanie dla mnie jak Jean Vanier mógł mówić innym o Bogu, a jednocześnie dopuszczać się nadużyć na tle seksualnym. Biorąc jednak pod uwagę jego historię oraz historie innych członków Kościoła, którzy w swoim życiu potrafili jednocześnie robić rzeczy dobre oraz obrzydliwe wiem, że trzeba mi posłuchać słów Jezusa, który powiedział: „Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie” (Mt 23,3). To zadziwiające, ale nawet człowiek dopuszczający się czynów haniebnych potrafi zasiać dobry owoc, zainspirować ku krzewieniu miłości lub nauczyć czegoś pożytecznego. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie…
Dalej, w swoim wierszu, Różewicz pisał:
Szukam nauczyciela i mistrza
niech przywróci mi wzrok słuch i mowę
niech jeszcze raz nazwie rzeczy i pojęcia
niech oddzieli światło od ciemności.
Uważam, że jeśli na skutek sponiewierania naszego zaufania, rozczarowań i zawodów, które przeżywamy przestaniemy szukać ,,nauczycieli i mistrzów”, to pozwolimy na to, aby mrok zwyciężył, a rozpacz wzięła górę nad nadzieją. Potrzebujemy mentorów, towarzyszy, który zechcą być naszymi kompanami na drodze życia, podczas poszukiwania Prawdy oraz procesów odkrywania i poznawania żywego Boga, a także nas samych.
Afery i skandale, których ostatnio jesteśmy świadkami, a w których główną rolę odgrywa duchowieństwo na pewno nie pomagają w tym, aby chcieć szukać w tym gronie ludzi, od których można czerpać inspiracje. Daleka jednak jestem od tego, by iść teraz za nurtem pt.: wszyscy księża to pedofile. Takie uogólnienia i bezpodstawne oskarżenia są krzywdzące i głęboko ranią niewinnych ludzi. Daleka jestem też od tego, byśmy zrywali relacje i przestali obdarzać zaufaniem naszych spowiedników, towarzyszy duchowych oraz kapłanów, z którymi współpracujemy, bo ,,ich koledzy po fachu” dopuszczają się zła. Bardzo potrzebujemy siebie nawzajem, a choć nie jesteśmy idealni i bezgrzeszni, to póki potrafimy się przyznać do błędu, przeprosić oraz mimo potknięć wspólnie wzrastać w Świętości, to to wszystko naprawdę ma sens.
Podsumowując ten wątek podkreślę- drugi człowiek jako źródło inspiracji, towarzysz, świadek jest niezwykle ważny. Uważam, że droga rozwoju (nie tylko duchowego) w pojedynkę jest po prostu niemożliwa. Co jednak, gdy nasi nauczyciele zawodzą, mistrzowie rozczarowują, a mentorzy okazują się anty-autorytetami? Cóż, to pytanie jest zasadne, bo, jak pokazuje rzeczywistość, takie sytuacje zdarzają się nawet w przypadku ludzi, których powszechnie uważa się za świętych. Trzeba nam wówczas przypomnieć sobie, że ten drugi człowiek ma być dla nas (przy całym szacunku dla naszej z nim relacji i tego, czego nas uczy) TYLKO źródłem inspiracji, TYLKO towarzyszem, TYLKO świadkiem. Nigdy nie może stać się fundamentem, na którym będziemy budować. Co powinno, co może być takim fundamentem? Nie śmiem za nikogo na to pytanie odpowiadać, wiem jednak, że nie może nim być drugi człowiek.
Słowo do ranionych odłamkami.
Uważam, że mamy prawo mówić o naszym bólu, że mamy prawo pochylić się nad naszymi ranami, opłakać je. Kto wie, być może to jedyna droga prowadząca do uleczenia. Do miejsca, w którym znów staniemy na nogi i mądrzejsi, bo bogatsi o nowe doświadczenia, nadal będziemy budować Kościół, doświadczać szczęścia płynącego ze spotykania Boga, radości ze służby bliźniemu. Tymczasem zadbajmy o siebie. Pochylmy się nad tym, co boli.
Najważniejsze na koniec. Nie ustawajmy w modlitwie. Jako chrześcijanie wierzymy przecież, że modlitwa ma realny wpływ na rzeczywistość. Modlitwa, spotkanie z Bogiem, doświadczanie Jego obecności są czymś rzeczywistym i wydają owoc. Nie wolno nam tylko dać zwieść się pokusie i pomylić modlitwy z magicznym rytuałem. Ona nie służy ,,załatwianiu spraw”, Bóg nie jest automatem do spełniania naszych życzeń, do którego wrzucamy żeton (modlitwę) i wtedy dostajemy to, czego chcemy. Będąc w kontakcie z Nim, badając poruszenia naszego serca, oddając się procesowi rozeznawania możemy odkrywać drogę, do której zaprasza nas Bóg, możemy dostrzec, że jesteśmy wezwani do konkretnego działania, że Bóg jest z nami i nie ma się czego bać. Ktoś może mi powiedzieć: ,,Nasza obecna sytuacja wydaje się beznadziejna. Zło, rozczarowanie, załamanie zaufania do duchowieństwa, autorytetów… Do jakiego działania może nas wzywać Bóg? Tu trzeba cudu!” Być może cud jest potrzebny. Patrząc jednak na historię ludzkości widzę, że największe cuda w dziejach zdarzały się we współpracy z człowiekiem (przyjrzyj się choćby Marii w scenie zwiastowania), nieraz wymagały wysiłku z jego strony (przyjrzyj się sługom dźwigającym stągwie wypełnione wodą, która potem zamieniła się w wino, na weselu w Kanie) oraz wiary (Nie bój się, wierz tylko!). Historie takich Świętych jak Franciszek z Asyżu, Katarzyna ze Sieny, Teresa Wielka lub Ignacy Loyola uczą, że największy cud polega na tym, że człowiek w czasach mroku i kryzysu wartości z ufnością i hojnością odpowiada na Boże zaproszenie do współpracy. Może i nam trzeba się teraz zasłuchać w nasze serca, może i nas Bóg powołuje do bycia kontemplatywnym w działaniu? Czy ta perspektywa rozpala twoje serce?
Tekst ukazał się pierwotnie na blogu corkamarnotrawna.blog.deon.pl.
Skomentuj artykuł