W tamtym czasie nie cierpiałam dzielenia się Słowem Bożym
Kojarzyło mi się z przymusowym uzewnętrznianiem, z duchowym ekshibicjonizmem. Musiało upłynąć sporo czasu, bym na własnej skórze przekonała się, że grupka dzielenia to dla mnie szczególny dar. Trampolina do Nieba.
Zazwyczaj, kiedy mowa o dzieleniu w Kościele, przeciętny wierzący człowiek od razu staje na baczność i wyostrza duchowe zmysły. W Kościele powinniśmy zabiegać przecież o jedność. Jest jednak takie dzielenie, które przynosi dobre owoce – dzielenie Słowem Bożym.
Dla każdego
Ono nie jest zarezerwowane dla Wybranych. Nie musisz nałogowo Nim się karmić (choć – dla jasności – to jest jedyny nałóg, któremu warto się oddać i którego za wszelką cenę NIE należy leczyć :)), nie musisz być mistrzem egzegezy, doktorem teologii fundamentalnej ani znawcą hebraistyki, by o Nim mówić. Właściwie to nawet nie musisz być wierzący. Słowo jest Słowem Boga (patrz: 1 Tes 2, 13) i od Niego, a nie od nas – bierze swą moc. I chwała Bogu. Dlatego schowaj do kieszeni swą rozbuchaną pokorę, rozdęte ego, rozsuń parawany kompleksów i zasłonę nieśmiałości i przekonaj się, że jeśli Pan Bóg coś chce powiedzieć, to to powie, czasem nawet Twoimi ustami i czasem nawet wbrew Twoim intencjom.
Jak ja nie cierpię dzielenia!
Lata temu, kiedy Wspólnota, w której wzrastam od czasów postakademickich, podjęła decyzję, że będziemy się formować w ramach grupek dzielenia, miałam do szpiku kości chrześcijańskie pragnienie, by komuś odgryźć głowę. Jedyne, co mnie wówczas powstrzymywało przed odejściem, to wrodzona niechęć do robienia "scen", ludzie, którzy byli (i są) mi bliscy i pełna świadomość, że moje myśli mało mają wspólnego z pokorą. A jak wiadomo – szatan wiele może, ale tej jednej rzeczy nie potrafi: być pokornym (swoją drogą, do dziś jest to dla mnie świetny papierek lakmusowy dla różnych wątpliwości i zniechęceń, które się w moim sercu pojawiają).
W każdym razie w tamtym czasie szczerze nie cierpiałam dzielenia Słowem Bożym!
Kojarzyło mi się z przymusowym uzewnętrznianiem, z przegadaniem, z marnowaniem czasu, z duchowym ekshibicjonizmem. Przecież ani my księżmi nie jesteśmy, żebyśmy to Słowo znali, ani większość z nas talentu oratorskiego nie ma, ani w tym moim życiu jakichś szczególnych objawień nie ma, a w ogóle to nie lubię się publicznie odzywać i właściwie nie wiem, co powiedzieć – sarkałam w duchu nie raz, nie dwa. Cóż – z perspektywy czasu łatwo skonstatować, że grzech pychy bywa podszyciem wielu naszych poglądów. Wtedy jednak nie potrafiłam wyjść poza horyzont własnego ja (zresztą do dziś jest to dla mnie trudne!) i dostrzec, jak wiele mam w swoim sercu do uporządkowania. Musiało więc upłynąć sporo czasu, bym na własnej skórze przekonała się, że grupka dzielenia to dla mnie szczególny dar. Trampolina do Nieba.
O święta przeciętności
Jest w nas, katolikach, taka pokusa, by Pana Boga non stop ograniczać. No nieodparta po prostu. A to Go zamkniemy w kościele i robimy wszystko, by sobie w jego murach przebywał, czekając na nasze cotygodniowe odwiedziny, które – bywa – że wyglądają, jak stereotypowa wizyta wnuczka u dziadka. Trzeba się pokazać, grzecznie zachować, godzinkę nie odzywać i uprzejmie potakiwać, a w głowie myśleć swoje.
Albo z uporem maniaka szukamy Go tylko tam, gdzie króluje piękno, dobro i prawda. Nigdy w błocie, łajnie, wśród kłamców, złodziei i inaczej myślących. A On jest w każdej historii, w każdej rzeczywistości, w każdym ludzkim istnieniu. Więcej! Nie po to przyszedł na świat w żłobie, byśmy Go teraz nieustająco królewskimi szatami "przyodziewali". Jednym z kluczowych momentów w moim rozwoju duchowym było zrozumienie, że sednem naszej wiary nie są fajerwerki w rodzaju tych czy innych objawień, tylko zaakceptowanie bezwarunkowej Miłości.
Przyjęcie sercem, że Pan Bóg jest i chce być ze mną w mojej historii życia – nieważne czy jest ono utytłane w błocie, poharatane krzyżami cierpienia czy po prostu spokojne i ciche. Ostatnio często nachodzi mnie myśl, że mało w Kościele mówimy o tym, że przeciętność (też) jest święta. I że w naszym zwykłym, nijakim, mniej lub bardziej spokojnym życiu – też działa i objawia się Pan Bóg. Ot, choćby w swoim Słowie.
Zasady dzielenia
Pierwsze lata mojego uczestnictwa w grupkach dzielenia były czasem mojego milczenia. Nikt mnie nigdy nie zmuszał do wypowiedzi, od czasu do czasu tylko pytano, czy nie chcę przypadkiem w jakiś sposób się wypowiedzieć. Ta pierwsza zasada – wolności – pozwoliła mi doświadczyć bezpieczeństwa i akceptacji, jaką może człowieka otoczyć wspólnota Kościoła. Szalenie cenię sobie to doświadczenie. Z drugiej strony ani przez moment nie byłam ignorowana. Wręcz przeciwnie.
Zdarzało się, że ktoś powiedział coś, co poruszało mnie do głębi i wzruszało tak, że nie byłam w stanie zapanować nad szlochem. Nikt na mnie nie naciskał, bym się podzieliła tym, co we mnie, ale zawsze jakaś troskliwa ręka dotykała ramienia, dając do zrozumienia: "nie jesteś sama". Po jakimś czasie wreszcie dotarło do mnie, że jako wspólnota, jako Kościół, stanowimy zespół naczyń połączonych. I że ja, z moim zwykłym, prostym, nijakim życiem – też mogę się stać dla kogoś darem. Trzeba tylko zejść z tronu i oddać to miejsce Panu Bogu. A samemu zaakceptować, że nigdy nie wiemy, jaka historia poruszy czułą strunę w duszy drugiego.
Rzadko ktoś dzieli się objawieniami. Właściwie, jak długo uczestniczę w grupkach dzielenia, to jeszcze nigdy nie słyszałam, żeby ktoś mówił o jakichś przeżyciach na miarę ekstazy świętej Teresy. Najczęściej mówi się o… biedach. O swoich niedostatkach i małych radościach. O dzieciach lub ich braku, o kłopotach w rodzinie, w pracy, w modlitwie, przytacza anegdotki, rozważa wątpliwości. Zasada jest jedna: każdy mówi o tym, w jaki sposób on (a nie sąsiad czy kuzynka) przeżywa obecność danego Słowa Bożego w swoim życiu, gdzie Je widzi, jak się z Nim ma, jak Je rozumie.
Nie ma dobrych i złych wypowiedzi. Nie ma też oceniania i moralizowania, bo osoba animująca grupkę zazwyczaj dość rygorystycznie stara się, by nikt nikomu nie przerywał i by dzielenie nie przerodziło się w dyskusję. Pewnie, że czasem człowieka aż świerzbi język, żeby coś skomentować, ale to też jest dodatkowy atut grupek dzielenia – doskonale ćwiczą w pokorze nasze sądy i imperatyw ich wypowiedzenia.
Oczywiście warto, by w danej grupce dzielenia brał udział opiekun duchowy. Nie po to, by prostować czyjeś wypowiedzi i nauczać, ale po to, by zobaczyć, gdzie, komu i na jakim etapie może towarzyszyć. A kapłan, który sam zechce dzielić się swoim życiem, a nie tylko być biernym słuchaczem, ma szansę doświadczyć niesamowitej mocy, jaką daje bycie we wspólnocie. Tej, która bierze się z zejścia z ołtarza i stanięcia po tej samej jego stronie. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy usłyszałam dzielenie księdza w mojej grupce.
Jakież to było uwalniające doświadczenie! Zobaczyć w nim człowieka, a nie instytucję, którą reprezentował.
Owoce
Dzielenie się Słowem Bożym jest trochę jak budowanie dróg i autostrad w kraju, gdzie (bywa, że) nie ma żadnej infrastruktury. Pokazywanie innym, gdzie dostrzegamy odbicie konkretnej Ewangelii, konkretnego Słowa w naszej codzienności staje się czasami dość nieoczekiwanym pasem transmisyjnym, po którym Niezbadane Boże Zamierzenia mają szansę hulać i docierać w różne zakamarki naszej duszy. Sama niejednokrotnie doświadczyłam na własnej skórze, jak bardzo czyjaś historia motywowała mnie do zmiany mojego postępowania.
Mamy też (fantastyczny – w moim mniemaniu) zwyczaj, by każde grupkowe dzielenie kończyć osobistym postanowieniem. Ono zazwyczaj w ten czy i inny sposób jest związane z tym, czym się dzielimy, przy czym wiadomo, że warto dokładać starań, by było jak najbardziej konkretne i … wypowiedziane na głos. Przy świadkach. Bo mimo wszystko, żeby wzrastać, człowiek potrzebuje wymagań. A każde nasze działanie z dobrą intencją w sercu – jest jak powiedzenie Bogu „TAK”. A przecież oto, koniec końców, w dzieleniu idzie najbardziej.
Agata Rusek - zawodowo związana z osobami starszymi, od 5 lat koncentruje się raczej na młodszych pokoleniach (czyt. jest mamą trójki szkrabów).
Tekst pochodzi z bloga dobrawnuczka.blog.deon.pl. Chcesz zostać naszym blogerem? Dołącz do blogosfery DEON.pl!
Skomentuj artykuł