Dzieci nie ukrywały, że jej nie znoszą...

PRELUDIUM BRZASKU. Tracie Peterson. Wydawnictwo WAM.
Wydawnictwo WAM / im

Nie zamierzam pozwolić Lydii odziedziczyć choćby grosza z pieniędzy ojca - oznajmił Mitchell Gray. - Ona nie ma z nami nic wspólnego. Jest obcą osobą, siłą wprowadzoną do tej rodziny po śmierci naszej matki. Nic jej się nie należy.

- Ciszej - poprosiła jego młodsza siostra Evie. - Przecież ona siedzi w pokoju obok.

Lydia Gray cicho kołysała się w fotelu bujanym w salonie, w którym jeszcze kilka godzin wcześniej wystawiona była trumna z ciałem jej męża. Starała się zrobić wszystko, żeby nienawiść jego dorosłych dzieci nie zdołała jej dotknąć, ale jednocześnie miała nadzieję, że dzięki temu odsunie od siebie lęki i obawy, ku którym nieuchronnie zmierzałyby w przeciwnym razie jej myśli. Dzieci nie ukrywały, że jej nie znoszą, od chwili gdy wkroczyła do ich domu. Wyjątkiem była jedynie Evie. Ale czy mogła mieć do nich żal? Sama przekreśliłaby niemal wszystko, co wydarzyło się podczas dwunastu lat jej małżeństwa z Floydem Grayem. I nic nie mogło już zmienić nastawienia jego potomków.

DEON.PL POLECA

Kołysała się dalej.

"Mam tylko dwadzieścia osiem lat" - myślała. Dwadzieścia osiem lat, a prawie połowę dotychczasowego życia spędziła w pełnym przemocy małżeństwie z człowiekiem, który swoje konie traktował lepiej niż żonę. Drugą żonę.

Lydia zerknęła na portret matki jego dzieci. Obraz olejny został przez Charlotte Gray zamówiony jako prezent bożonarodzeniowy dla męża w 1858 roku. Wręczywszy mu go rano, Charlotte szybko przeprosiła rodzinę, oddaliła się od stołu i popełniła samobójstwo, skacząc z tarasu, który znajdował się na dachu ich rezydencji. Miała trzydzieści siedem lat i zostawiła dwóch dorosłych synów, dwunastoletnią córkę Jeannette i czteroletnią Evie.

Pełne smutku spojrzenie jasnowłosej Charlotte patrzyło na nią ze ściany. Wyraz twarzy tej samotnej kobiety prześladował Lydię, odkąd po raz pierwszy weszła do tego domu - wyrażał ból, który sama doskonale znała i rozumiała. Wydawało jej się wręcz, że łączyła je jakaś dziwna więź spajająca świat żywych i umarłych. Wiele razy przychodziła do tego pomieszczenia tylko po to, żeby kołysać się w fotelu i wpatrywać w obraz.

- Testament może od razu zostać odczytany, a kiedy już poznamy jego treść - powiedział Marston, bliźniak Mitchella - pozbędziemy się Lydii. Nie wyobrażam sobie, żeby ojciec mógł jej cokolwiek zostawić. Uważam, że powinna dostać czas do końca miesiąca, żeby załatwić swoje sprawy i odejść. Zresztą nie będzie miała wielu rzeczy na głowie. Ojciec nigdy nie zapisałby jej niczego. Wszystko należało do matki. Biżuteria, meble… służba też przecież tu zostanie.

- Więc po co czekać do końca miesiąca? - zapytała Jeannette Gray-Stone. Siostra Marstona i Mitchella bardzo źle zniosła drugie małżeństwo ojca. Nie dlatego, że aż tak tęskniła za matką, ale nie mogła się pogodzić z tym, że macocha odebrała przynależną jej pozycję pani domu - tym bardziej, że była tylko kilka lat starsza od samej Jeannette.

Lydia słuchała, jak kłócili się o to, ile czasu powinni jej dać na zniknięcie z ich życia. Ustalili już, że nie może dostać niczego, co należało do ich ojca. Żadnej nagrody za przetrwanie dwunastu trudnych lat małżeństwa z człowiekiem tak okrutnym i bezwzględnym. Żadnego współczucia za wszystko, co przeszła.

Znowu podniosła wzrok. Wyraz twarzy Charlotte był pełen zrozumienia - niemal kojący. Kobieta z obrazu wydawała się milcząco sugerować, że tylko śmierć mogłaby przynieść Lydii ulgę. Lydia kołysała się więc dalej.

Na pokrytej kwiatami tapecie tańczyły cienie. Rozproszone światło wczesnego wieczoru sprawiało, że przypominały zjawy. Być może Floyd Gray powrócił, żeby dalej ją dręczyć. To by było do niego podobne.

- Niecały miesiąc to okres zdecydowanie za krótki, poza tym nie możemy zapominać, że jej ojciec zginął w tym samym wypadku powozu co nasz - Evie zwróciła się do rodzeństwa. - Nie chcecie chyba, żeby w towarzystwie zaczęto mówić, że zachowaliśmy się bezdusznie.

- Nigdy nie kochała ojca i na pewno go teraz nie opłakuje - oznajmił Mitchell.

- Ale co z jej własnym ojcem? - zapytała Evie. - Przecież jego też straciła.

Marston szybko zaoponował.

- Nigdy nie byli sobie bliscy.

- To prawda - zgodziła się Jeannette. - A poza tym unieszczęśliwiała ojca. Powtarzał mi to wielokrotnie. Pozostawała chłodna i obojętna na jego potrzeby.

Lydia zmarszczyła brwi, po czym skrzyżowała dłonie i westchnęła. Robiła co tylko było w jej mocy, żeby stać się dla Floyda idealną żoną, mimo że poślubiła go wbrew woli w wieku zaledwie szesnastu lat. Wszystko to wymyślił jej ojciec, dla którego zaręczyny córki były zwykłym biznesowym kontraktem. Matkę Lydii przerażało to, że jej jedyne dziecko zostało wydane za mężczyznę, który pozostawał wdowcem jedynie przez dwa krótkie miesiące. Zmarła następnej zimy w wyniku zapalenia płuc, które osłabiło jej serce.

- Może powinniśmy wstrzymać się z decyzjami do czasu odczytania testamentu ojca, które ma nastąpić w poniedziałek - zasugerowała Evie.

Lydia nie wiedziała, dlaczego ta młoda kobieta w ogóle zawraca sobie tym wszystkim głowę. Siedemnastoletnia Genevieve Gray-Gadston została wydana za mąż zaledwie sześć tygodni wcześniej. Jej starsze rodzeństwo nie zwracało na to jednak uwagi - w ich oczach była nadal dzieckiem i miała nim pozostać na zawsze. Sugestiom Evie nie poświęcano zbyt wiele uwagi.

- Myślę, że dodatkowy dzień czy dwa nie mają wielkiego znaczenia - odpowiedziała Jeannette.

- Niech tak będzie - oznajmił Mitchell. Słysząc to, Lydia nie mogła się nadziwić. - Odłożymy tę decyzję, ale kiedy tylko zostanie odczytany testament, przedstawimy nasze żądania w obecności adwokata.

Ustalili to wszystko przyciszonym głosem, a kiedy zapadły ostateczne decyzje, razem wkroczyli do salonu, żeby przedstawić swoje ustalenia Lydii. Nie podniosła nawet głowy, by na nich spojrzeć. Ta rodzina jej nie chciała i nie kochała, ale ona wiedziała, że już niedługo się od niej uwolni.

- Zdecydowaliśmy - oznajmił Mitchell, przedstawiając ich wspólne stanowisko - że zostaniesz tutaj aż do odczytania testamentu. W poniedziałek mamy się spotkać z adwokatem.

Lydia strzepnęła swoją czarną suknię.

- Doskonale.

- Wydaje nam się jednak - dodała Jeannette - że służące powinny już teraz zacząć pakować twoje ubrania. Tak byłoby rozsądniej.

- Wszystkie z wyjątkiem futer - przerwał Mitchell. - Te zostaną tutaj i dostaną je nasze siostry i żony. Były zdecydowanie zbyt kosztowne i jestem pewien, że ojciec nigdy by nie chciał, żeby opuściły ten dom.

Lydia nadal kołysała się w fotelu i nie patrzyła im w oczy.

- Doskonale.

- Chcielibyśmy też jak najszybciej się dowiedzieć - zaznaczył Marston - jakie masz plany i dokąd zamierzasz się przenieść. Nie warto z tym czekać do ostatniej chwili.

W ten sposób dawał jej do zrozumienia, że nie pozwolą jej zostać w rezydencji ani chwili dłużej. Nikt z rodzeństwa nigdy nie miał trudności z wydawaniem poleceń czy przekazywaniem niepomyślnych wieści. Z jakiegoś jednak powodu Mitchell i Marston wydawali się skrępowani myślą, że mogliby po prostu nakazać Lydii, aby opuściła ich dom. Któż by ich zrozumiał? Być może martwili się, co zacznie się mówić na ten temat w Kansas City? Mogli się też obawiać, że cała sprawa trafi do gazet i dziennikarze zaczną opisywać ten skandaliczny przypadek.

- Powinnam już wracać do domu - oznajmiła w końcu Jeannette. - Muszę się zobaczyć z dziećmi, zanim niania położy je do łóżka. - Opuściła pokój w milczeniu.

- Chodź, Marston, podrzucę cię - powiedział Mitchell. - Zastanowimy się, w jaki sposób najlepiej podzielić interes.

Tylko Evie została w salonie. Męskie głosy rozbrzmiewały echem, dopóki bracia nie wyszli z domu. Kiedy Lydia podniosła wreszcie głowę, zobaczyła, że młodsza siostra Grayów się jej przygląda.

- Ja też powinnam już iść. Thomas wysłał po mnie powóz już jakiś czas temu. Będzie się zastanawiał, dlaczego jeszcze nie wróciłam.

- Rozumiem - powiedziała Lydia. Dopiero teraz przestała się kołysać.

Wydawało się, że Evie nie ma jeszcze ochoty iść. Dziewczyna ruszyła w stronę drzwi, ale po chwili się odwróciła.

- Co zrobisz? - zapytała.

Lydia wzruszyła ramionami.

- Nie mam pojęcia. Nie zdążyłam jeszcze się nad tym zastanowić. Dalej do mnie nie dociera, że doszło do tego wypadku.

- Trudno uwierzyć, że już go nie ma - przyznała Evie.

Wszystkie dzieci Floyda doświadczyły jego surowości i twardej ręki. Niewątpliwie Evie nie stanowiła tu wyjątku. Lydia wiele razy bezradnie przyglądała się temu, jak Floyd karał najmłodszą córkę za najdrobniejsze choćby naruszenie wyznaczonych przez niego zasad.

Wstając z fotela, Lydia głęboko odetchnęła.

- Ale to prawda. Już go nie ma i nie może nas więcej skrzywdzić.

Evie mocniej zmarszczyła brwi, jakby nie mogła w to uwierzyć. Mimo to nie próbowała korygować jej słów.

- Żegnaj, Lydio. Rozumiem, że zobaczymy się w poniedziałek.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dzieci nie ukrywały, że jej nie znoszą...
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.