Słowo w naczyniach glinianych

Słowo w naczyniach glinianych Wydawnictwo WAM
Dariusz Piórkowski SJ / Wydawnictwo WAM

Książka przeznaczona jest przede wszystkim dla osób, które zamierzają przeżyć owocnie okres Wielkiego Postu, otwierając się na mądrość płynącą z codziennych czytań. Stanowi również cenną inspirację dla tych, którzy chcieliby lepiej poznać siebie, obserwując własne uczucia i postawy przez pryzmat Słowa Bożego. "Słowo w naczyniach glinianych" z pewnością zachęci czytelnika do regularnej lektury Pisma Świętego oraz do odnowienia w sobie zdolności do uważnego słuchania.

Dariusz Napiórkowski SJ

DEON.PL POLECA

ŚRODA POPIELCOWA

„Strzeżcie się, żebyście uczynków pobożnych nie wykonywali przed ludźmi po to, aby was widzieli; inaczej nie będziecie mieli nagrody u Ojca waszego, który jest w niebie". (Mt 6, 1)

Hannah Arendt, żydowska myślicielka, zinterpretowała powyższe ostrzeżenie Chrystusa w dość literalny sposób. Jej zdaniem, Jezus twierdzi, że nasze uczynki zachowują wartość, jeśli nie są widziane przez innych. Kiedy dobry uczynek staje się jawny wobec szerszej publiczności, traci swoją „dobroć". W tym napomnieniu Arendt upatrywała jeden z powodów rzekomego wycofania się chrześcijan ze sfery publicznej. Czy jednak Jezus rzeczywiście chce, abyśmy ukrywali przed innymi naszą dobroć? Czy nie byłby to przejaw fałszywej pokory? Przecież sam działał publicznie. Arendt przeoczyła wcześniejsze zdanie z tej samej Ewangelii: „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie" (Mt 5, 16). Ale czy te dwie wypowiedzi nie wykluczają się wzajemnie?

Mylne wrażenie rodzi się po części za sprawą nieprecyzyjnego tłumaczenia. Kluczem do zagadki jest pojawiające się w obu zdaniach wyrażenie: „aby was ludzie widzieli". W orygi­nalnym tekście greckim znajdujemy dwa różne słowa, które zapewne z braku innych polskich odpowiedników oddano przez„widzieć". Ale w ten sposób zamazano znamienną różnicę. Kiedy Jezus mówi w Mt 6, 1 o pobożnych uczynkach, występuje tam słowo thehatridzo, które oznacza 'robić widowisko', 'odgrywać rolę na scenie', 'wystawiać kogoś na pośmiewisko'. Przestrogę Jezusa należałoby więc tak oddać: „Nie wykonujcie uczynków pobożnych tak, aby ludzie patrzyli na was jak na ulicznych aktorów, którzy zabawiają tłum. Nie róbcie z siebie pośmiewiska". Warto wspomnieć, że aktorzy w starożytności nosili maski - drugie „ja" - zakrywając swoje autentyczne oblicze.

Z kolei w Mt 5, 16 natrafiamy na słowo eido, które może oznaczać zarówno 'widzieć', jak i 'poznać'. Arystoteles pisał na początku Metafizyki, że „wszyscy ludzie z natury pragną poznawać" albo „wszyscy ludzie chcą widzieć". Grecy używali tych dwóch słów zamiennie. Można by więc przełożyć zdanie Jezusa w następujący sposób: „Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli i poznali wasze dobre uczynki".

Wymowa tego zdania staje się ciekawsza, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w Biblii poznanie polega na zawiązaniu osobowej relacji. Poznaję kogoś, gdy z nim mieszkam, pracuję, dzielę swoje troski i radości. Z pewnością ten rodzaj poznania był bliższy mentalności słuchaczy Chrystusa. Można by więc odważyć się na jeszcze inną wersję tego zdania: „Tak postępujcie, aby ludzie chcieli was poznać, wejść z wami w relację i w ten sposób chwalić Ojca, który jest w niebie".

Wnioski okazują się zaskakujące. Przede wszystkim Jezus oczekuje od nas autentyczności, a nie udawania. Aktora się podziwia lub śmieje się z niego. Tak naprawdę nie można go naśladować. Patrząc na artystę teatralnego, widzimy odgrywaną przez niego rolę, z którą utożsamia się tylko tymczasowo. Podobnie ewangeliczny obłudnik, którego krytykuje Jezus, wychodzi na ulicę, by wzbudzić w obserwatorach wrażenie, żeucieleśnia samą pobożność. Próbuje przekonać innych, że jest nosicielem światła, gdy tymczasem tego światła w nim nie ma. Na takiego człowieka spogląda się z rezerwą. Zazwyczaj budzi on krótkotrwałe zachwyty albo zostaje uznany za komedianta.

Jednakże nasze czyny mają być widoczne dla innych, gdyż wymaga tego świadectwo życia zjednoczonego z Bogiem. Misja chrześcijan nie opiera się na podziwie i oklaskach. Nasze zadanie polega na tym, abyśmy swoimi postawami i czynami ożywiali w ludziach inny rodzaj widzenia, poznania płynącego z wiary. Ten rodzaj mądrości można otrzymać, odrywając uwagę od tego, co zewnętrzne, przedzierając się przez zasłony i maski. Chrześcijanie, czerpiąc Światło z Boga, żyją tak, aby inni chcieli się do nich przyłączyć, aby byli zainteresowani bliższym poznaniem, aby poczuli się zachęceni do podjęcia decyzji. Nawiasem mówiąc, ciekawe, że spośród tłumów, które zachwycały się dziełami Jezusa, tylko niewielka garstka ostatecznie obrała Jego drogę. Chrystus potrzebuje ludzi wierzących jako „niosących" światło w świecie, otwartych na Niego, by przyjąć prawdziwą Światłość. Stąd przepiękne porównanie uczniów do lampy.

Prawdziwe światło emanuje z tych, którzy nawet o tym nie wiedzą. Nie muszą się z tym obnosić. To oni powiedzą ze zdziwieniem na sądzie: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym i nakarmiliśmy Ciebie?" (Mt 25, 37). Tym Światłem jest Bóg, który działał w Chrystusie. Dlatego kiedy Jezus czynił znaki, zdarzało się, iż „tłumy wielbiły Boga, który takiej mocy (światła) udzielił ludziom" (Mt 9, 8). Świadkowie naszych czynów, dostrzegając prawdziwe Światło, powinni spontanicznie przejść od skoncentrowania się na tym, co widać gołym okiem, do tego, co niewidzialne. Bóg daje się poznać w świecie międzyosobowych relacji. Budując wspólnotę, oddajemy Mu chwałę. To niesamowity paradoks chrześcijaństwa. Nie dowody, przekonywanie i intelektualne spekulacje rozszerzają wiarę, lecz prosty przykład życia. Nic nie jest w stanie bardziej poruszyć człowieka i przyciągnąć go do Boga niż osobiste świadectwo, które wypływa z autentycznego zaangażowania się po stronie Ewangelii.

Jednym z celów nauczania Jezusa jest zachwianie naszego przesadnego zaabsorbowania zewnętrzną stroną życia, czyli troskami o to, co mamy jeść, pić i włożyć na siebie. Istnieje jeszcze wewnętrzny wymiar życia, barwna i bogata rzeczywistość, która wcale nie narzuca nam się z siłą wodospadu. To sfera relacji, spotkania i dialogu. Jeśli ją lekceważymy lub poświęcamy jej minimum czasu, z wolna stajemy się jałowi i powierzchowni. Niestety, często po uszy tkwimy w tym, co można dotknąć, poczuć, zbadać, posmakować, zdobyć, posiąść. Tylko wytrwałe pielęgnowanie relacji z ludźmi i z Bogiem chroni nas przed przytłaczającą siłą zewnętrzności. Dlaczego? Ponieważ królestwo zewnętrzności opiera się na prawie przewidywalności, kalkulacji i używania. W królestwie wewnętrzności panuje zaufanie, szacunek względem Boga i człowieka, wsłuchiwanie sie w siebie nawzajem, cechy niezbędne w osobowym dojrzewaniu.

Jeśli tylko to, co widzialne i materialne, wypełnia naszą codzienność, nic dziwnego, że wielu ludzi czuje się tak, jakby żyli w ogromnym, samotnym tłumie. Z tego powodu nasze relacje nie są satysfakcjonujące. Nadmierne troski sprawiają, że nie mamy czasu dla siebie, bo rzekomo tyle spraw nas zajmuje. A czasem chodzi tylko o przeformułowanie hierarchii wartości i priorytetów. Często żyjemy niezainteresowani sobą, gdyż nasze postrzeganie świata jest jednowymiarowe. Dlatego rodzice „nie widzą" swoich dzieci. Mąż „nie widzi" swojej żony, lub na odwrót, chociaż wszyscy mieszkają w tym samym domu. Przyjaźnie należą do rzadkości, gdyż boimy się odsłonić przed innymi i pozbyć swoich masek. Nieraz wydaje się, jakbyśmy nie oczekiwali od siebie niczego szczególnego. A jednak wewnątrz nas ciągle płonie tęsknota za relacją i miłością. Czy zewnętrzność jest zła? Czy powinniśmy się jej pozbyć? Bynajmniej. Ale jako istoty cielesno-duchowe możemy nasze życie łatwo zredukować do tego, co drugorzędne.

W tym sensie „Strzeżcie się, żebyście..." może być mottem Wielkiego Postu i całego życia. Jest to wezwanie do tego, aby nasze wewnętrzne motywacje poddać transformacji, aby osiągnąć równowagę między tym, co zewnętrzne, a tym, co wewnętrzne, aby odkryć wartość relacji, wspólnoty i osobistego chrześcijańskiego świadectwa. To długi proces. Nie na jeden Wielki Post. Nasz zwrot ku zewnętrzności spowodowany jest tym, że obecność Boga w codziennym życiu stawiamy pod znakiem zapytania lub nie potrafimy jej zauważyć. Dzieje się tak, ponieważ my sami nie jesteśmy w Niego wpatrzeni. Trudno wówczas napełnić się Światłem i nieść je innym ludziom. Dlatego Bóg wyprowadza nas na pustynię, która przebudza nas ku wewnętrznemu wymiarowi życia. Skorzystajmy z tej szansy.

CZWARTEK PO POPIELCU

„Kładę przed wami życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo, miłując Boga swego, Pana, słuchając Jego głosu, lgnąc do Niego; bo tu jest twoje życie i długie trwanie twego pobytu na ziemi, którą Pan poprzysiągł dać ojcom twoim: Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi". (Pwt 30, 15-16)

Wszyscy w mniejszym lub większym stopniu pragniemy wiedzieć, dokąd zmierzamy. W głębi serca chcemy mieć pewność, że nasze wysiłki nie idą na marne, że w sumie w życiu nie chodzi jedynie o jedzenie, picie i pracę. Dzisiejsze czytanie zwięźle ukazuje, że poczucie sensu (błogosławieństwo) nie przychodzi do nas automatycznie. Musimy się zdeklarować i obrać właściwy kierunek, gdyż, wbrew pozorom, nasze przeznaczenie nie jest z góry określone. Chodzi o wybór, który naznaczy całe nasze życie. Parafrazując słowa Mojżesza, można by to ująć tak: „Chcesz odnaleźć sens? Musisz wziąć odpowiedzialność za siebie, opowiedzieć się po stronie Boga, ukochać życie, wszak nie ma innej drogi do szczęścia".

Tak myślał człowiek biblijny i, powiedzmy, jeszcze człowiek średniowiecza. Wówczas, przynajmniej teoretycznie, ludzie nie wyobrażali sobie egzystencji bez Boga, który przenikał wszystkie dziedziny życia. Założenie było proste: albo wierzysz, albo odwracasz się plecami, ale musisz liczyć się z konsekwencjami.

Mojżesz twierdzi, że tylko miłość do Boga i słuchanie Jego głosu gwarantuje życie. Ale o jakie życie tutaj chodzi? W tym przypadku, i to może nas zdziwić, nie chodzi o życie po śmierci. Mojżesz mówi do całego narodu, iż bycie wiernym Bogu zapewni mu „długie trwanie na ziemi". Bóg istnieje i jest z nami, ale Jego łaskawości możemy doświadczyć tylko w czasie. Pierwotna wiara Izraelitów w Boga opierała się na przekonaniu, że nie istnieje życie po tym, jak na zawsze zamkniemy oczy. Człowiek był pyłem wziętym z ziemi i do niego miał powrócić. Starożytni Izraelici sądzili, że w człowieku nie istnieje nic, co mogłoby przetrwać poza stworzoną rzeczywistością. Widać to w modlitwie Psalmisty, zagrożonego przez wrogów, który prosi o wybawienie od niebezpieczeństwa śmierci: „Jaki będzie pożytek z krwi mojej, z mojego zejścia do grobu? Czyż proch Cię będzie wysławiał albo rozgłaszał Twą wierność?" (Ps 30, 10). Tylko żyjący człowiek może służyć Jahwe i być Jego świadkiem.

Izraelici wierzyli w Boga, by zabezpieczyć sobie nieśmiertelność na ziemi. Wczesny Izrael był więc bardziej zainteresowany przetrwaniem wspólnoty niż pośmiertnym losem poszczególnych jednostek. Nieśmiertelność oznaczała zrodzenie potomstwa, które przez zachowywanie pamięci o przodkach chroniło przed wiecznym zapomnieniem. Oczywiście, ta świadomość zmieniała się przez wieki. Wiara w przyszłe życie wyłaniała się stopniowo. Zrazu jako tajemnicza egzystencja cienia w Szeolu, a następnie pojawiły się niewyraźne przebłyski zmartwychwstania. Jednak u początków historii Izraela liczyło się doczesne powodzenie, obfite plony, bezpieczeństwo, posiadanie ziemi, bogactwo, gromadka dzieci. Te dobra dawały poczucie sensu, którego wierzący doświadczali w „nagrodę" zabycie posłusznym Bogu. Wiara wiązała się ściśle z troską o los przyszłych pokoleń, a nie z osiągnięciem osobistego zbawienia. Życie ziemskie, a nie niebieskie, bez Boga po prostu nie mogło się udać.

Wydaje się, że dzisiaj sytuacja jest odwrotna. Wielu współczesnych powiedziałoby, że skoro po śmierci nic nie ma, to po co angażować się w życie religijne. Dlaczego? Ponieważ powodzenie w nowoczesnym świecie w gruncie rzeczy zależy od nas. Jesteś w kiepskim nastroju? Pewnie brakuje ci magnezu, łyknij parę kapsułek. I po sprawie. Czujesz się psychicznie zmęczony? Poproś lekarza o prozac. Pragniesz wyleczyć się z ciężkiej choroby? Przecież to tylko kwestia odpowiedniej sumy wręczonej ordynatorowi. Obawiasz się, że wichura zerwie ci dach z domu? Ubezpiecz się i śpij spokojnie. Chcesz zwiększyć urodzaj? Użyj sztucznych nawozów. Kurczaki rosną za wolno? Dosyp hormonów do paszy. Nie możesz osiągnąć sukcesu? Zmień otoczenie, które negatywnie wpływa na ciebie. I tak wydaje się nam, że niemal na wszystko można znaleźć jakąś receptę, dopóki nie natrafimy na granice, których nauka i medycyna nie potrafią przekroczyć.

Szczególnie w ostatnich dwóch wiekach stworzyliśmy i odkryliśmy bardzo wiele. Przynajmniej częściowo poskromiliśmy naturę i wyjaśniliśmy jej prawa. Wysyłamy sondy na Marsa i zgłębiamy tajniki czarnych dziur. Równocześnie stale kreujemy sztuczne potrzeby i wmawiamy sobie, że bez ich zaspokojenia nie przetrwamy, co wrzuca nas w błędne koło produkcji i konsumpcji. Nietrudno więc dojść do przekonania, że wiara w Boga jest zupełnie niepraktyczna, skoro w sumie nieźle nam idzie. W jaki sposób Bóg mógłby nam jeszcze dogodzić? Jeśli już wierzyć w Boga, to tylko w takiego, który zabezpieczy nam płynne i w miarę spokojne spędzenie życia na ziemi. Jeśli, przeciwnie, Bóg kładzie nam kłody pod nogi i nie spełnia naszychżyczeń, nie warto sobie zaprzątać Nim głowy. Ale taki „Bóg" to biblijny bożek, który de facto nie istnieje lub co najwyżej przychodzi do nas jak wilk w owczej skórze, by pozbawić nas resztek duchowej energii.

Nieco inaczej wygląda sprawa z naszym pozagrobowym losem. Tam ludzka władza i przenikliwość nie sięga. Nie mamy kontroli nad przyszłością. Na tym świecie jakoś sobie radzimy, ale co będzie potem? Oto wielka niewiadoma, która budzi nasze drżenie. Dlatego na wszelki wypadek lepiej mieć się na baczności i liczyć się z Bogiem. Zdarza się wówczas, że strach przed potępieniem, karą i sądem lub, z drugiej strony, oczekiwanie na wieczną nagrodę może być jedyną motywacją wiary. Ciekawe, co stałoby się z nami, gdyby Bóg nagle orzekł, że życia po śmierci nie będzie. Jak byśmy wówczas zareagowali? Czy natychmiast przestalibyśmy chodzić do kościoła? Jak ta rewelacja wpłynęłaby na nasze wybory? Czy zreformowalibyśmy naszą codzienność? Czy zrezygnowalibyśmy z dotychczasowych standardów moralnych? Czasem warto zrobić sobie takie hipotetyczne, lecz odświeżające ćwiczenie duchowe. Ba, są i tacy chrześcijanie, którzy nie wierzą w zmartwychwstanie, a jednak pojawiają się co niedzielę na Mszy św. To dopiero jest kuriozum.

Załóżmy, że słowa Mojżesza nie straciły nic ze swej aktualności i bez Boga nie sposób dobrze żyć. Co w takim razie mogłyby one oznaczać dla nas dzisiaj? Jak rozumieć Bożą opiekę nad nami, skoro rzeczywiście wiele spoczywa w naszych rękach? Przede wszystkim, i to jest nasza pociecha, istnieją różne stopnie wiary. Nie tylko wiara doskonała.

Bóg przez wieki objawiał prawdę o sobie, o życiu po śmierci, a to oznacza, że wychowuje nas powoli. Nie chce niczego narzucać, zwłaszcza że często nie jesteśmy gotowi do przyjęcia Jego orędzia i niezdolni do wcielenia go w życie. Przez całe lata Bóg toleruje nasze wypaczone wyobrażenia, nie niszczącich w drastyczny sposób. A równocześnie odsłania przed nami szerszy horyzont, zapraszając do porzucenia ciasnych i egoistycznych oczekiwań.

Nie można również kochać Boga, dla niego samego, ani bliźniego na zawołanie, błyskawicznie. Do takiej miłości dojrzewamy powoli. Nie od razu nasze związki i przyjaźnie tchną bezinteresownością najwyższych lotów. Bóg akceptuje, że na początku lgniemy do Niego, aby „coś" otrzymać: błogosławieństwo, powodzenie, urodzaj, zdrowie, życie wieczne w obliczu lęku przed unicestwieniem. Najwyraźniej taka jest dynamika rozwoju wiary. Podobny proces można zauważyć w naszych relacjach z bliźnimi.

Jako chrześcijanie, paradoksalnie, nie powinniśmy wierzyć w Boga tylko ze względu na obiecaną nagrodę albo niepewność co do jej otrzymania. Takim rozumieniem kierował się Blaise Pascal w swoim słynnym zakładzie: Jeśli ktoś wierzy w istnienie Boga, to traci życie doczesne, pojmowane jako korzystanie z przyjemności, ale w zamian otrzymuje życie wieczne. Jeśli nie wierzy, to cieszy się powabami życia doczesnego, ale traci wieczną nagrodę. Pascal wykalkulował, że wiara bardziej się opłaca, ponieważ ryzykujemy tylko krótki czas naszego ziemskiego życia. Lepiej więc wierzyć nawet na chybił trafił.

Można i tak. Jednakże nie nagroda jest ważna, ale sam Bóg, który w istocie jest naszą zapłatą, bynajmniej nie po śmierci, ale już teraz. W Ewangelii św. Jana Jezus wyraźnie mówi, że życiem wiecznym cieszą się ci, którzy wierzą w Niego i spożywają Jego Ciało i Krew. Odtąd granica między doczesnością a wiecznością nie jest już taka wyraźna. Bóg nie mieszka „tam", a my, biedni, „tutaj".

Ponadto Stary Testament zna osoby, na przykład Hioba lub Jeremiasza, które wierzą w Boga pomimo nieszczęścia, choroby, braku czy zauważanego powodzenia u tych, którzy żyjątak, jak im się podoba. W tym punkcie Bóg chrześcijan i Izraela wymyka się wszelkim pogańskim wyobrażeniom. Nie jest kapryśny ani zobowiązany do tego, aby spełniać każde nasze życzenie. Poniekąd to normalne, że od Boga jako kogoś, kto wszystko przekracza, oczekujemy wsparcia i cudownych interwencji. I bardzo często je otrzymujemy, nawet o tym nie wiedząc. Niemniej, w zależności od tego, czy coś służy naszemu dobru, Bóg jednym razem nam pomaga, a innym wydaje się być głuchy na nasze wołanie. Jemu chodzi o nasze dojrzewanie, a my nie zawsze mamy to na względzie.

W wierze chodzi również o ziemską pomyślność. Bóg działa w tym świecie, a nie dopiero po śmierci. Dlatego świat jest czymś więcej niż tymczasową sceną, na której odgrywamy nasze role, by później zostać zaklasyfikowanymi do odpowiedniego departamentu w niebie. Pierwotna wiara Izraela podkreślała bardzo stanowczo, iż nie powinien nam być obojętny los tych, którzy po nas odziedziczą ziemię. Ta pamięć o przyszłych pokoleniach wyraża się chociażby w roztropnym używaniu zasobów naturalnych. Beztroska i obojętność współczesnego człowieka, zwłaszcza w krajach bogatych, objawia się często w naiwnym przekonaniu, że źródła energii są praktycznie niewyczerpane i można z nich korzystać bez ograniczeń. Tylko w Stanach Zjednoczonych zużywa się dziennie kilkadziesiąt milionów papierowych kubków na kawę. By je wyprodukować, trzeba rocznie ściąć spore połacie lasów. Nie wspomnę już o pospolitym, zwłaszcza w naszym kraju, zaśmiecaniu środowiska, czyli w sumie o braku poszanowania dla przyrody jako daru, o który trzeba dbać. Takie zachowanie to przejaw egoizmu: ważne, żeby nam wystarczyło, po co trapić się tym, z czym będą się musiały zmierzyć nasze dzieci.

W jakim miejscu znajduję się w mojej wędrówce wiary? Skąd czerpię motywację, aby wierzyć w Boga? Czy jest Ondla mnie matką chrzestną z Kopciuszka, firmą ubezpieczeniową, pogotowiem ratunkowym, Batmanem ratującym z każdej opresji? A może kimś, kto pomimo mojego miotania się i traktowania Go po macoszemu, ciągle zaprasza do zachwycenia się Jego pięknem? Bóg nie odwraca się od nas, nawet jeśli skrycie myślimy, że Go już na tym świecie nie potrzebujemy.

Spis treści

Wstęp

ŚRODA POPIELCOWA

Nie bądź aktorem, lecz sobą

CZWARTEK PO POPIELCU

Po co wierzyć?

PIĄTEK PO POPIELCU

Chcesz dobrze pościć? Naucz się świętować

SOBOTA PO POPIELCU

Wirus „doskonałości"

I NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU

Gdyby nie te dzikie zwierzęta

I TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PONIEDZIAŁEK

Na Sądzie nie będzie wymówki

I TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, WTOREK

Warto czekać, aby żyć

I TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, ŚRODA

Znak upartego proroka

I TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, CZWARTEK

Tajemnica niewysłuchanych modlitw

I TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PIĄTEK

Jak zdobyć bilet do nieba?

I TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, SOBOTA

Jesteśmy chodzącymi lustrami

II TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, NIEDZIELA

Ojciec wiary niełatwej

II TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PONIEDZIAŁEK

Usta szeroko zamknięte

II TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, WTOREK

Wahnięcia moralnej wagi

II TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, ŚRODA

Garncarz lepi bez znużenia

II TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, CZWARTEK

Transplantacja pewna jak w banku

II TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PIĄTEK

Te poplątane ludzkie relacje

II TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, SOBOTA

Dwie twarze w jednym człowieku

III TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, NIEDZIELA

Świątynia Ciała przetrwa

III TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PONIEDZIAŁEK

Uwierz w prostotę Boga

III TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, WTOREK

Co z tym długiem?

III TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, ŚRODA

Żonglerka mądrością

UROCZYSTOŚĆ ŚW. JÓZEFA, MĘŻA MARYI, 19 MARCA

Zaginął, a odnalazł się. Trzeciego dnia

III TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PIĄTEK

Na pustyni znajdziesz drogę

III TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, SOBOTA

W zwierciadle modlitwy

IV NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU

Umarli, a jednak żywi

IV TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PONIEDZIAŁEK

Wszystko zostanie ocalone

IV TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, WTOREK

Symfonie życia

ZWIASTOWANIE PAŃSKIE

Co nas łączy z Bogiem?

IV TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, CZWARTEK

Na „duchowym" targowisku

IV TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PIĄTEK

Czy wiem, czego pragnę?

IV TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, SOBOTA

Biblijny lider to nie Herkules

V NIEDZIELA WIELKIEGO POSTU

Umierając przed śmiercią

V TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PONIEDZIAŁEK

Wszyscy mają szansę

V TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, WTOREK

Węże na zamówienie

V TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, ŚRODA

W niekończącej się szkole Jezusa

V TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, CZWARTEK

Niewygodna cząstka Dobrej Nowiny

V TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, PIĄTEK

Niezwykłość zwyczajności

V TYDZIEŃ WIELKIEGO POSTU, SOBOTA

Zjednoczeni, by iść w świat

NIEDZIELA PALMOWA

Słuchając milczenia

WIELKI PONIEDZIAŁEK

Zapach miłości mierzi egoistę

WIELKI WTOREK

Wszyscy byliśmy w Wieczernik

WIELKA ŚRODA

Kamień, o który się potykamy

TRIDUUM PASCHALNE WIELKI CZWARTEK

Uczta dla smakoszy

WIELKI PIĄTEK

Kto przybił Chrystusa do krzyża?

WIGILIA PASCHALNA

Z Chrystusem u naszego boku

Dariusz Piórkowski SJ

Wydawnictwo WAM

Kraków 2010

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Słowo w naczyniach glinianych
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.