Jesteś wierny, ale Bóg nie zanurza cię w obfitości? To nie z tobą jest problem

Jesteś wierny, ale Bóg nie zanurza cię w obfitości? To nie z tobą jest problem
Fot. Depositphotos.com

Fałszywym kierunkiem, jaki można obrać w drodze za Bogiem, jest teologia sukcesu. Bazuje ona na wybiórczej lekturze Biblii, z  której wyciąga się jedynie fragmenty mówiące o obfitości, jakiej doświadcza człowiek oddany Bogu. Jeśli jesteś wierny, to On powinien ci pobłogosławić w  każdym twoim działaniu, a  jeżeli coś idzie nie tak, to najwyraźniej twoja wiara musi być niewystarczająca. Tak wygląda uwiedzenie teologią sukcesu - pisze s. Bogna Młynarz w swojej najnowszej książce "Bóg w nas". 

Przy takim postawieniu sprawy jesteśmy skazani na sukces. Słyszymy świadectwa pewnych siebie, pełnych energii ludzi, którzy przekonują nas, że od kiedy oddali swoje życie Jezusowi, ich firmy potroiły dochody, dzieci są zdrowe, a w ogródkach trawa rośnie zawsze zielona. Uzdrowienia i cuda muszą być! Jeśli ich nie ma, to znak, że coś nie działa i trzeba szukać przyczyny porażki. Tak wygląda uwiedzenie teologią sukcesu, w której celem – zamiast miłości – jest szukanie mocy, władzy i powodzenia. To herezja, bo wybiera wycinek doktryny i przedstawia go jako całość, zakłamując w ten sposób rzeczywistość. Prawdą jest, że Bóg pragnie dla nas życia w obfitości (por. J 10,10b), daje nam „sto razy więcej” (por. Mk 10,30) i czyni znaki miłości. Jednak największym darem dla nas jest On sam. I tylko On może zaspokoić tęsknotę ludzkiego serca.

Gdy celem modlitwy o uzdrowienie jest sukces, coś jest nie tak 

Jak mogą się czuć w obliczu teologii sukcesu  osoby borykające się z trudnościami, którym po prostu, tak po ludzku, nie wyszło w życiu? Zamiast doświadczenia wsparcia i bliskości współczującego Jezusa serwowane jest im poczucie winy, że są nieudacznikami także w życiu duchowym, skoro ich wysiłki nie kończą się happy endem. Zresztą, uczciwie stawiając sprawę, do tej grupy „nieudaczników” należałoby dołączyć ogromną rzeszę świętych, którzy cierpieli, byli odrzuceni, niezrozumiani i za życia nie osiągnęli żadnych znaczących sukcesów. Teologia sukcesu domaga się od Boga znaków i ostatecznie czyni z  Niego „chłopca na posyłki”, który ma spełniać nasze zachcianki.

DEON.PL POLECA

Mamy swój scenariusz rozwoju królestwa Bożego na ziemi i realizujemy go po trupach: ludzi, a nawet Boga. Czasem widać to w stosunku do osób we wspólnocie, gdy są one jedynie drogą do realizacji wizji lidera i, jeśli spełniają jego plan, zostają nagrodzeni, jeżeli jednak nie dają rady lub nie podzielają jego pomysłów, traktowani są jako wrogowie lub przeszkoda do celu. W  centrum stoi sukces, a nie osoby. Gdy ktoś z taką postawą modli się na przykład o czyjeś uzdrowienie, to tak naprawdę nie kieruje się dobrem chorego, ale chce wypełnić swój plan i oczekuje, że Bóg podporządkuje się jego wizji. A jeśli On ma inną? Być może ciśnienie na sukces w życiu duchowym pojawiło się jako reakcja na gloryfikację cierpienia w Kościele. Jedna skrajność przerodziła się w drugą – a niestety każda z nich prowadzi na manowce.

Pozwól Bogu być Panem. Nie mów Mu, co i kiedy ma zrobić

Ewangelia mówi o krzyżu i o zmartwychwstaniu, które dokonało się dzięki męce i śmierci Mesjasza, i domaga się, byśmy przyjęli całą tajemnicę paschalną. My, idący za Jezusem, doświadczamy mocy i chwały Bożej oraz chwil cierpienia, upokorzenia i ciemnych dolin, jednak wiemy, że obiecane nam szczęście nie sprowadza się do doczesnego powodzenia czy sukcesu – jest nim doświadczenie bezwarunkowej miłości Boga, towarzyszące nam w momentach triumfu i porażek, bogactwa i niedostatku. Ono sprawia, że jesteśmy szczęśliwi niezależnie od okoliczności.

Przykładem tak pojętej wolności była postawa św. Pawła, który mówił o sobie: „Umiem cierpieć biedę, umiem i obfitować” (Flp 4,12). Doświadczenie cudów i mocy Boga nie zmanierowało go i pozostał prostym sługą. Kilka razy też siedział w więzieniu, a z jednego został uwolniony w cudowny sposób: gdy śpiewali z Sylasem hymny Bogu, ziemia się zatrzęsła, drzwi się otwarły, a kajdany opadły z ich rąk i nóg (por. Dz 16,25–26). Wow! Wielki znak mocy! Jednak przy kolejnych uwięzieniach nie było już cudownej ingerencji Boga. Czy Paweł modlił się wtedy hymnami gorzej, mniej gorliwie? Nie. Nigdzie nie mamy też wzmianki o jego rozczarowaniu lub wewnętrznym niepokoju z tej racji, że nie został uwolniony, chociaż wiedział, iż Bóg może tego dokonać. Właśnie tak postępuje sługa Słowa – pozwala Bogu być Panem.

Bóg reaguje na nasze modlitwy na głębszym poziomie, niż nam się wydaje

To nie oznacza, że nie możemy prosić Go o potrzebne nam rzeczy. Mamy modlić się jak dziecko – szczerze i z ufnością, że Ojciec chce naszego szczęścia i wie lepiej, co jest nam najbardziej potrzebne. Bóg zawsze odpowiada na nasze potrzeby, ale niekoniecznie realizuje wszystkie oczekiwania. Czyta w ludzkich sercach i rozumie pragnienia głębiej niż my sami, dlatego reaguje na tym wewnętrznym poziomie, a nie według scenariusza, jaki Mu przygotowujemy. „Proszę o dobrego męża” – modli się kobieta, a Bóg rozumie jej wielkie pragnienie miłości i odpowiada na nie w taki sposób, jaki najgłębiej je zaspokoi – niekoniecznie przez małżeństwo.

Podobnie gdy modlimy się o uzdrowienie: kierujemy się pragnieniem dobra chorej osoby i chęcią uwolnienia jej od cierpień, i Bóg także pragnie dla niej życia w obfitości, ale nie zawsze oznacza to wyzdrowienie i powrót do zwykłej codzienności. Powstaje pytanie, czy prosząc Boga, potrafimy uszanować Jego odpowiedź? Czy uznajemy, że to On jest Bogiem, a my Jego dziećmi, i czy pozwalamy Mu działać tak, jak chce, nie uciekając się do szantażu i obrażania się? Nawet jeśli jest to trudne i bolesne? Kiedy myślimy o życiu duchowym w kategoriach sukcesu, oczekujemy także, by nasza wspólnota i cały Kościół funkcjonowały jak dobrze prosperująca firma. Wszystko ma się rozwijać, powiększać i przynosić „zyski”. Rozwój rozumiemy wyłącznie jako pomnożenie i gromadzenie.

Tymczasem mistrzowie życia duchowego podsuwają nam całkowicie inny obraz postępu w tej sferze, a mianowicie metaforę wchodzenia po schodach lub drabinie. Kiedy się po nich wspinamy, musimy pozostawiać kolejne szczeble, by osiągnąć szczyt. Nie ma tu efektu pomnażania dóbr duchowych, ale jest wolność i brak przywiązania do tego, co stanowi jedynie środek w dążeniu do celu: samego Boga. Święty Paweł mówi: „Wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa” (Flp 3,8). I jest to ważne zarówno pośród sukcesów, jak i porażek.

---

Tekst jest fragmentem książki "Bóg w nas" s. Bogny Młynarz ZDCh, wydanej przez Wydawnictwo WAM. Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji. 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Bogna Młynarz ZDCh

Co to znaczy, że Bóg jest we mnie, i jak pogłębić z Nim więź?
Dlaczego warto zatroszczyć się o życie wewnętrzne?
Jak radzić sobie z problemami psychicznymi, depresją, poczuciem braku sensu i nadziei?

Skomentuj artykuł

Jesteś wierny, ale Bóg nie zanurza cię w obfitości? To nie z tobą jest problem
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.