Na końcu ziemskiej drogi Jezusa był Krzyż, ale także Zmartwychwstanie. Dobry Pasterz przeszedł tę drogę, by wszyscy ludzie, Jego owce, mieli życie. W szczególny sposób rozmyślamy o tym w okresie trwającym od Środy Popielcowej do Zesłania Ducha Świętego. Przed kapłanami przygotowującymi homilie stoi duże wyzwanie. Muszą mu podołać, aby Dobra Nowina o śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa mogła także dziś dotrzeć do ludzi. Inspiracją mogą się dla nich stać przedstawione w tej książce propozycje. Każda z nich zawiera wprowadzenie, kazanie odnoszące się do przypadającego na daną niedzielę fragmentu Ewangelii, modlitwę wiernych i słowo do medytacji na nadchodzący tydzień jako zakończenie.
Wprowadzenie
Mszą św. rozpoczynamy trzy centralne dni Wielkiego Tygodnia - dni cierpienia i śmierci, przebywania w grobie i zmartwychwstania Pana. Wspominamy Ostatnią Wieczerzę Jezusa i świętujemy Łamanie Chleba. Nie czynimy tego sami z siebie. Zostaliśmy zaproszeni do tego przez Boga, obdarowani przez Niego.
Kazanie (J 13,1-15)
Czy byliście kiedyś głodni? Myślę o prawdziwym głodzie, nie o tym, co każdy odczuwa przelotnie na co dzień i co zawsze jakoś da się zaspokoić. Być głodnym - i nie mieć po prostu nic do jedzenia. Czy ktoś zna to uczucie?
Ja sam doświadczyłem takiego głodu w 1946 roku w obozie dla jeńców w Naumburg. Nie było nic do jedzenia, zupełnie nic. Myślę o tym teraz czasem, kiedy otwieram pełną lodówkę czy zamrażarkę. Pamięć o tym sprawia, że człowiek staje się wdzięczny i skromny.
W dzisiejszych czasach, kiedy mamy pełne lodówki -kto zna poczucie głodu? Apetyt - tak, ale głód? A mimo to wielu ludzi żyjących w krajach dobrobytu odczuwa głód, bo głód może dotyczyć wielu spraw.
Głód miłości: wielka tęsknota za byciem akceptowanym i kochanym przez drugiego człowieka. Głód wiedzy: współczesne dzieci nasiąkają mnóstwem wiadomości (miejmy nadzieję, że wartościowych!) niczym gąbka wodą. Głód książek: tak, niektórzy jeszcze wprost połykają książki. Głód telewizji? Tutaj pasuje raczej określenie „konsumpcja" czy „uzależnienie".
Głód życia: gdy ciągle nam mało wrażeń, które daje życie. Czasem jest to potrzeba nadrobienia zaległości po długiej chorobie, czasem ktoś zdaje sobie sprawę, że jego czas jest policzony i chce jeszcze nacieszyć się życiem.
Głód życia tkwi w każdym człowieku. I każdy kiedyś zdaje sobie sprawę, że jego życie zbliża się do końca. Taki jest sens słów rozpoczynających dzisiejszą Ewangelię: „Jezus, wiedząc, że nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca..." (J 13,1).
Głód życia. Nawet, jeśli mam jeszcze ochotę na tak wiele wrażeń w życiu, któregoś dnia ten głód nie zostanie już zaspokojony. Chyba, że znajdę pożywienie życia wiecznego. Czy jest takie?
W Ewangelii Jana (6,35) czytamy słowa Jezusa: „Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął, a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie". Brzmi to tak, jakby problem głodu życia został rozwiązany. Jezus łączy zaspokojenie głodu z koniecznością przyjścia do Niego i wiary w Niego.
Przyjść do Jezusa i wierzyć w Jezusa. W żadnym dniu roku nie jest to tak proste jak dzisiaj. Może czyni to atmosfera dzisiejszego wieczoru: świadomość nieuchronnej konieczności odejścia Jezusa z tego świata, wspomnienie początków zbawczego wydarzenia, które zebrani w kościele czczą i świętują. Nawet w Wigilię nie nasuwa mi się tyle wspomnień związanych z wiarą, co dziś.
Wiemy, jak potoczyły się dalej wydarzenia, które złożyły się na mękę Jezusa - Wielki Piątek, grób i Zmartwychwstanie. Wydarzenia te dotyczą ściśle istoty naszej wiary: Jezusa Chrystusa, który umarł i dla nas zmartwychwstał. Dla nas, którzy tu jesteśmy.
O tym przypomina Uczta Ofiarna - dzisiaj w sposób szczególny, ale także w każdej Mszy: Jezus umarł za nas, za nas dziś żyjących, za nas tu obecnych.
Wieczerza Pańska, łamany chleb i wino, to znaki, które dają nam pewność, że Pan jest obecny między nami i że zaspokaja nasz głód i nasze pragnienie. „Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie" (J 6,35). On zaspokaja nasz głód i wzmacnia nas na drogę życia, dając nam takie pożywienie, taką strawę, jakiej potrzebujemy na naszych ścieżkach życia, często trudnych, stromych i kamienistych. Nie chodzi tylko odrogę wiary. Chodzi o wszystkie sprawy w naszym życiu, które wymagają od nas siły, by można je było rozwiązać i dojść do dobrego celu. Tym pokarmem jest to, co Jezus dał uczniom wieczorem w dniu poprzedzającym Mękę, ponieważ wiedział, że „nadeszła Jego godzina przejścia z tego świata do Ojca".
Chleb życia, pożywienie na drogę - ostatnie, co Jezus dał przed swoją śmiercią. Umywszy uczniom nogi, połączył ten gest z zadaniem służenia innym: „Dałem wam przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem". (J 13,15). Apostoł Paweł wyraził to samo jeszcze ostrzej w Liście do Koryntian: jeśli nie potraficie spożywać Wieczerzy Pańskiej wspólnie, pozostańcie raczej w domu (por. 1 Kor 11,17-34).
Dzielenie chleba w trakcie Mszy i łamanie go w zwyczajnym, codziennym życiu są ściśle z sobą związane. Dzielić z sobą życie - wielkie słowo. Jezus dzielił swe życie z ludźmi. Nie rzucał słów na wiatr, gdy mówił: „Dałem wam przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem" (J 13,5). Jego przykład wzywa do tego, byśmy dzielili nasze życie z innymi. Wtedy zaspokoimy głód życia.
Modlitwa wiernych
• Wieczorem przed Męką nasz Pan, Jezus Chrystus łamał chleb z uczniami - symbol swego ciała, które miało zostać złamane.
Módlmy się za wierzących, którzy uczestniczą w Eucharystii, umacniając się w swojej wierze i potwierdzając ją własnym życiem.
• Wieczorem przed Męką nasz Pan, Jezus Chrystus dał uczniom chleb, który połamał na znak, że dzieli swoje życie z nimi i z wszystkimi ludźmi.
Módlmy się za wszystkich ludzi na ziemi, którzy dzielą się wzajemnie pożywieniem i życiem i nie są na siebie obojętni.
• Wieczorem przed Męką nasz Pan, Jezus Chrystus umył uczniom nogi i w ten sposób dał przykład swojej wielkiej miłości.
Módlmy się za wszystkich, z którymi łączy nas miłość, którzy nam ufają, którzy potrzebują nas i naszej wiary.
• Wieczorem przed Męką nasz Pan, Jezus Chrystus mówił do uczniów o tym, że nadeszła godzina, w której pójdzie do Ojca.
Módlmy się za naszych bliskich, którzy poprzedzili nas na drodze wiary i doszli w Bogu do celu swojej wędrówki.
Boże, nasz Ojcze, Jezus polecił nam łamać na swą pamiątkę chleb, który wzmacnia naszą wiarę i nasze życie. Dziękujemy Ci za to, Ojcze, przez Chrystusa, naszego Pana. Amen.
Kazanie (tematyczne)
Symbolika krzyża coraz słabiej przemawia do współczesnych. Tak w każdym razie wskazują badania. Przede wszystkim młodzi ludzie nie rozumieją znaczenia krzyża jako symbolu chrześcijaństwa. Krzyż nie jest już znakiem, w którym ludzie rozpoznają się jako chrześcijanie. Także dla wielu chrześcijan krzyż przestał być wsparciem ich identyfikacji.
„Jak można wieszać sobie nad łóżkiem takie narzędzie tortur?" - zapytała młoda kobieta. Nad łóżkiem nie, a na szyi tak. W oczach projektantów mody i gwiazd pop krzyż zdaje się być biżuterią mającą wielkie wzięcie: krzyże nosi się jako element kolczyków czy wiesza się na szyi jak ozdobę - ze złota, z tworzywa, duże, małe, błyszczące, matowe. Czy dla niektórych, chociaż jest noszony jako element biżuterii, nie ma jednak mimo wszystko głębszego znaczenia? W jednej z gazet przeczytałem: „Kiedy ludzie czują lęk przed tym, że świat może przestać istnieć i unicestwić ich razem z sobą, szukają symbolu czegoś wiecznego". Jeśli to prawda, to obyczaj noszenia krzyży, jaki wytworzyła moda, wskazywałby na religijną tęsknotę człowieka za Bogiem. Prawda może też być zgoła inna: krzyż zostaje zbanalizowany, ponieważ tak jak cierpienie i śmierć nie pasuje do naszych czasów.
Krzyż prowokuje, wywołuje opór. Cóż to za Bóg, który kazał cierpieć swojemu Synowi? Czy Bóg jest tylko, jak uważał Albert Camus, filozof francuski, obojętnym widzem, który odwraca się plecami do świata? Takiemu widzowi, który odwraca się od świata, to, co się dzieje na scenie, na scenie świata, jest zupełnie obojętne.
My, chrześcijanie, mówimy coś wręcz przeciwnego. Przez Jezusa Chrystusa Bóg zwraca swą twarz ku ludziom i uczestniczy w ich życiu i w śmierci. Nie tylko przeżywa to, co zdarza się człowiekowi, lecz odczuwając ból, osobiście w tym uczestniczy. Świadczy o tym krzyż Jezusa.
Wszyscy znamy pietę, czyli przedstawienie matki Jezusa, Maryi, trzymającej w ramionach swego martwego Syna. Rzadko można zobaczyć pietę z postacią Ojca. Taką rzeźbę stworzył w końcu XV wieku Bernt Notkę, niemiecki rzeźbiarz i malarz, na zamówienie szpitala pod wezwaniem Ducha Świętego w Lubece: Bóg-Ojciec z twarzą pełną cierpienia trzyma w ramionach martwego Syna. Gdyby Ojciec nie podtrzymywał bezwładnego ciała, z którego uszło życie, zsunęłoby się ono na ziemię. W twarzy Ojca nie uwidacznia się żadna wszechmoc, żadna Boska wyniosłość. Nawet Jego przemogło cierpienie. Z najwyższą trudnością podtrzymuje On ciało Syna. Z rzeźby tej emanuje przekonanie, że także ciało, w którym nie ma już życia, jest niesione przez Boga i tulone przez Niego w ramionach.
Prorok Izajasz (53,2-3) mówi o cierpiącym słudze Bożym: „Nie miał On wdzięku ani też blasku, aby na Niego popatrzeć... Mąż boleści, oswojony z cierpieniem". Czy taki obraz pasuje do czasów, w których liczy się tylko sukces przynoszący wymierne efekty?
Bóg przemierza drogę cierpienia razem z człowiekiem. On nie jest tym, który odwraca się tyłem do świata i biernie się przygląda, jak chce Camus. Jest Bogiem współcierpiącym. W swoich ramionach trzyma również naszych zmarłych. U Niego są bezpieczni. Bóg cierpi z ludźmi, którzy cierpią, i płacze nad nimi.
Dla ludzi Starego Testamentu Bóg był tym, który towarzyszy, który idzie z człowiekiem po drogach jego życia, który jest przy nim. Nowy Testament uzupełnia ten obraz: Bóg towarzyszy też człowiekowi na drogach cierpienia. Jest Bogiem współcierpiącym.
Bóg nie odwraca swej twarzy; przeciwnie - przygląda się, współcierpiąc, litując się, sam pełen cierpienia. Cierpienie człowieka jest też Jego cierpieniem.
Kazanie (J 18,1-19.42)
Ruth Schaumann jest autorką opowiadania „Czarny król". Mowa w nim o dziwnym obyczaju. W jednej z parafii istniała stara tradycja niesienia w tym dniu potężnego krzyża do kaplicy położonej poza wsią. Człowiek, który niósł ten krzyż, był zawsze pokutnikiem, okrytym ciemną chustą, żeby nikt nie mógł go rozpoznać. Któregoś roku parafianie znaleźli się w kłopocie: nie znalazł się nikt, kto by chciał dźwigać na swoich barkach ciężki krzyż. Wtedy znalazł się młody człowiek, który będąc tam przypadkowo, zgodził się przyjąć rolę Chrystusa niosącego krzyż. Zdecydował się na to, kierując się chęcią przygody i arogancją, nie był bowiem religijny. „Co mam robić?" - zapytał przeora tamtejszego klasztoru. Przeor odrzekł: „Nieść - nic innego, tylko nieść". Młody mężczyzna podjął zatem krzyż i, okryty czarną chustą, zaczął go za sobą ciągnąć. Z upływem czasu ciężar drzewa krzyża zaczął dawać mu się coraz bardziej we znaki, a zarozumiałość, jaką przejawiał z początku, jakoś stopniała. Spocił się cały i wydawało mu się, że za chwilę upadnie. Znikła gdzieś jego buta. Zrozumiał, co znaczy: dźwigać krzyż. I pojął miłość Tego, który ten krzyż dźwigał na Golgotę. W końcu osiągnął cel - dotarł do kaplicy za wsią. Był u kresu sił. Przeor przyniósł mu wodę, żeby się odświeżył i zapewnił go: „Nikt pana nie rozpoznał". Na to młody człowiek odpowiedział: „Ktoś jeden mnie rozpoznał. On mnie, a ja Jego."
Ten młody człowiek lepiej poznał siebie, niosąc krzyż. Zrozumiał, jak ciężkie jest brzemię win i jak wina może przytłaczać. Poznał pokusę wycofania się, pokusę myślenia: dosyć, więcej nie chcę. Poznał też swoją siłę. Zyskał nowe doświadczenie życiowe i stał się dojrzalszy. Bliższy stał mu się Jezus, którego ostatnią drogę naśladował.
Krzyż był dla Jezusa ciężarem tak ogromnym, że Jezus pod nim upadł. W opisie Męki Pańskiej czytamy u Jana, jakby mimochodem rzucone: „A On sam, dźwigając krzyż, wyszedł na miejsce zwane Miejscem Czaszki, które po hebrajsku nazywa się Golgota" (J 19,17). Jezus nie był aktorem w widowisku pasyjnym. Dla Niego dźwiganie krzyża było gorzką rzeczywistością.
My również nie odtwarzamy tylko Męki Jezusa, gdy każdy z nas niesie swój krzyż. Słuchając opisu Jego drogi krzyżowej, uczymy się poznawać krzyż od nowej strony. Mnie osobiście szczególnie porusza ludzki aspekt jednej ze „stacji" tej drogi: „Kiedy Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: «Niewiasto, oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja»" (J 19,26-27). Zawsze myślę w tym miejscu o ludziach, którzy zapominają o swoim cierpieniu i bólu, pocieszając innych i pomagając im.
W cytowanym na początku opowiadaniu przeor klasztoru powiedział do młodego człowieka, który niósł krzyż: „Nikt pana nie rozpoznał", na co ten odpowiedział: „Ktoś jeden mnie rozpoznał. On mnie, a ja Jego". Rozpoznał go Jezus. Ten, który zna ciężar niesionego krzyża. Tak samo może powiedzieć każdy: On mnie rozpoznał. Jezus zna moje ciężary, moje cierpienie, moje smutki, moje mocne strony i moje słabości. On mnie zna.
W ludziach, którzy cierpią, możemy dostrzec cierpiącego Pana. A cierpiący Pan widzi w cierpiących ludziach siostry i braci. Zna ich i wie o nich wszystko. Dla nich niósł krzyż i teraz dźwiga z nimi ich ciężary - winę, niepowodzenia i cierpienie.
O Słudze Pańskim Stary Testament mówi: „On się obarczył naszym cierpieniem, On dźwigał nasze boleści" (Iz 53,4). Jezus zdejmuje z naszych ramion ciężary, które nas przygniatają. Pomaga nam dźwigać nasze brzemiona.
Horst Krahl
Wydawnictwo Jedność
Kielce 2010
Skomentuj artykuł