Afryka woła o pomoc

(fot. John Havery Samuel / flickr.com)
Władysław Gągolski SJ / slo

Z Władysławem Gągolskim SJ, misjonarzem pracującym w Zambii, rozmawia Józef Augustyn SJ.

Jak długo pracuje Ojciec w Afryce?

Od 1968 roku. Około czterdziestu pięciu lat na misjach w Zambii, między innymi w Kasisi, w Lusace, w wioskach afrykańskiego buszu. Moja praca misyjna to praca duszpasterska na parafiach i w szkołach.

DEON.PL POLECA

Czy w ciągu tych czterech dekad zmieniła się sytuacja bytowa mieszkańców Zambii?

Na pewno się nie polepszyła. Świadczy o tym już sama liczba mieszkańców kraju. Jest tam ponaddwuprocentowy przyrost naturalny. Przy takim przyroście naturalnym po czterdziestu latach można się spodziewać ponad trzydziestu milionów mieszkańców, tymczasem Zambijczyków jest jakieś dwanaście milionów.

Z czego to wynika?

Przede wszystkim z wysokiej umieralności, zwłaszcza dzieci i ludzi młodych. Na troje niemowląt tylko jedno dożyje do piątego roku życia. Ogromnym problemem jest AIDS, choroba, na którą umierają tu nie tylko dorośli, lecz także dzieci zarażone wirusem przez matkę.

Na dużą umieralność wpływ ma także bieda o niewyobrażalnych dla nas rozmiarach i klęski głodu. Tak naprawdę ludzie nie cierpią głodu tylko w porze zbiorów i kilka miesięcy po żniwach, dotyczy to również mieszkańców miast. Przez resztę roku żywności brakuje, nawet tej podstawowej, jak mąka kukurydziana, proso czy bataty. Chleb to dla mieszkańców Zambii towar luksusowy, nie mówiąc o słodyczach czy chociażby owocach.

Często sytuację pogarsza plaga wołków, które niszczą zboże, i susza, trwająca od marca do listopada. Przez osiem miesięcy nie spada tu nawet kropla deszczu, wszystko wokoło wysycha, znikają strumyki, a wielkie rzeki, o kilkunastokilometrowych rozlewiskach w porze deszczowej, w porze suchej zmieniają się w niewielkie, płytkie rzeczki. Niemożliwy staje się wówczas nie tylko wypas bydła, lecz także połów ryb. Stąd głód. Przychodzące do szkoły dzieci nieraz nie mają ze sobą nawet orzeszków ziemnych, którymi w czasie urodzaju karmiłem w Zambii kury. Głodne dzieci zrywają z drzew niedojrzałe owoce, chcąc zaspokoić głód.

Przez te ponad czterdzieści lat, które spędziłem w Zambii, sytuacja żyjących tu ludzi nie polepszyła się, ale wręcz się pogorszyła.

Jak było wcześniej?

Kiedyś mieszkańcy Zambii prowadzili zupełnie inny tryb życia. Żyli w buszu i żywili się tym, co udało się im tam zebrać lub upolować. Teraz afrykański busz czy sawanna praktycznie nie istnieją zniszczone przez eksploatacyjną gospodarkę człowieka. Powstaje coraz więcej ludzkich osiedli i pól uprawnych. Mieszkańcy tych terenów ze zbieraczy stali się rolnikami. Niestety, jeszcze nie do końca posiedli tę sztukę. Młodsze pokolenie jest w tym kierunku kształcone, ale rolnictwo w Zambii stoi na bardzo niskim poziomie, choć utrzymuje się z niego ponad osiemdziesiąt procent pracujących zawodowo Zambijczyków.

Brakuje nowoczesnego sprzętu. Nie wszędzie wprowadza się płodozmian, a na polach jeszcze długo zaprzęgu bydła nie zastąpią traktory. Niektórzy hodują pszczoły, często jednak wyprodukowany przez nich miód jest zanieczyszczony woskiem. Brakuje im bowiem nie tylko środków materialnych, lecz także wiedzy i umiejętności.

Na świecie jest jednak wiele instytucji charytatywnych, także w Polsce, które organizują pomoc dla Afryki.

Niestety, rzadko dociera ona do konkretnego człowieka, mieszkańca afrykańskiej wioski czy buszu.

Dlaczego?!

Podam przykład. Wysyła się do Afryki tony ryżu. Dostarcza się go statkami do portu w Dar es Salaam w Tanzanii i z tego portu nad Oceanem Indyjskim ryż transportowany jest w głąb kontynentu, także do Zambii, która nie ma dostępu do morza. Taki transport kosztuje i często nie ma kto tego opłacić. Zanim ryż dotrze do potrzebujących, albo ulegnie zniszczeniu w magazynach, albo zostanie rozkradziony przez ludzi, którzy mają czuwać nad przekazywaniem ryżu dalej. Naprawdę ubogi rzadko kiedy otrzyma z takiego transportu chociażby worek ryżu.

Jak zatem efektywnie pomagać mieszkańcom Afryki?

Zawsze podkreślam, że w pomocy misjom istotny jest osobisty kontakt z misjonarzem, na przykład ze swojej parafii czy najbliższego otoczenia. Naprawdę duże wsparcie otrzymywałem od rodziny, przyjaciół, znajomych i ludzi, z którymi spotykałem się w różnych parafiach w Polsce, w czasie moich wizyt w ojczyźnie. Wielkie wsparcie miałem i nadal mam ze strony Stowarzyszenia Dzieło Ks. Czesława Białka z Poznania. W organizowaniu takiej pomocy trzeba zwrócić uwagę na wydawałoby się prozaiczną sprawę, jaką jest zapakowanie paczki i jej waga. Nie może ona przekroczyć dwudziestu kilogramów i winna być obszyta w płótno. Takie przesyłki dochodziły do mnie nienaruszone nawet po szesnastu miesiącach.

Jaka pomoc najbardziej przydaje się misjonarzowi pracującemu w buszu?

Chodzi naprawdę o podstawowe rzeczy: ubrania, lekkie buty, artykuły szkolne, środki czystości, leki, na przykład przeciwbólowe, odżywki dla dzieci, cukierki, które cieszą się dużym powodzeniem nie tylko wśród młodszych… Były lata, że otrzymywałem około dwudziestu takich przesyłek rocznie. Dzięki temu mam czym obdzielić moich parafian.

Tu w Zambii, ale i w innych krajach misyjnych, ważne jest wspieranie edukacji i docieranie poprzez konkretnego misjonarza do jednej szkoły czy indywidualnego ucznia, pomaganie konkretnemu dziecku. Chodzi o pomoc najbiedniejszym czy sierotom, którym trudno bez takiego wsparcia ukończyć szkołę. Co roku potrzebna jest im nie tylko tak zwana wyprawka szkolna. By móc uczęszczać do szkoły, każdego roku muszą mieć nowy mundurek i buty, nawet w małej szkole w niewielkiej wiosce, gdzie buty i jednakowy strój uczniów naprawdę nie są niezbędne i można by się bez nich obejść. Wysokie są także opłaty administracyjne na różnego rodzaju fundusze, na przykład fundusz egzaminacyjny za przeprowadzane w szkole egzaminy czy fundusz odnowy szkoły.

Gromadzenia środków na fundusz odnowy nie można lekceważyć, gdyż zaniedbanym budynkom grożą w Zambii termity, przynajmniej na tym terenie, gdzie ja pracowałem. Niebezpieczne są także wiatry przed porą deszczową, wiejące z prędkością do stu kilometrów na godzinę, które bez trudu mogą zerwać dachy budynków. Stąd konieczność zapewnienia środków na odbudowę czy odnowę szkoły. To wszystko jednak podwyższa koszty edukacji i nie wszystkich po prostu na szkołę stać.

Czy w Zambii nie ma obowiązku szkolnego?

Teoretycznie jest, w praktyce jednak, jeśli nie masz pieniędzy, do szkoły nie chodzisz. Potrzebna jest więc pomoc. I to, co dla nas, w Europie, wydaje się niewielkim wydatkiem, w Afryce może stanowić o przyszłym losie niejednego dziecka.

Jak wygląda życie młodego człowieka, któremu nie udało się ukończyć szkoły?

No cóż. Ma dużo czasu, ale małe szanse, by wyrwać się z biedy. Młodzi ludzie szybko zawierają związki małżeńskie i wychowują swoje dzieci. Z tym że najczęściej najpierw pojawiają się dzieci, a później zakłada się rodzinę. Wiąże się to z tutejszymi tradycjami plemiennymi ludu Bantu. Rodzinie dziewczyny rodzina chłopaka winna zapłacić za narzeczoną bydłem lub kozami, żąda się też pieniędzy. Na to jednak krewnych przyszłego pana młodego często nie stać. Zanim więc dojdzie do takiego wykupienia i zawarcia związku małżeńskiego, młodzi mają już po kilkoro dzieci. Często wychowują je razem, ale nierzadko dziewczyna sama musi się o nie zatroszczyć i jej sytuacja się pogarsza, a bieda, w której żyła do tej pory, jeszcze bardziej się pogłębia. Bywa, że młodzi rodzice zarażają się wirusem HIV i zanim się pobiorą, któreś z nich umiera na AIDS.

Młodzi mężczyźni za chlebem często uciekają z buszu do miasta. Trudno jednak tam o pracę, więc nierzadko zaczynają kraść, stają się członkami gangów i grup przestępczych, w końcu trafiają do więzienia, a tam nie ma mowy o jakichkolwiek prawach więźniów. Więźniowie są maltretowani i przetrzymywani w okrutnych wręcz warunkach. Brakuje nie tylko żywności, ale nawet zdatnej do picia wody. Niejednokrotnie tam właśnie kończy się historia chłopaka, który wyruszył z rodzinnej wioski do miasta w poszukiwaniu lepszego życia.

Udaje się przeważnie tym, którzy mają w mieście rodzinę i mogą u niej zamieszkać. Oczywiście w zamian za "kwaterę" pomagają w domu, a popołudniami chodzą do szkoły. Osobie z takimi "miejskimi znajomościami" łatwiej też znaleźć po ukończeniu szkoły pracę. Bez takich powiązań jest to bardzo trudne. Szkoła nie jest więc wcale gwarantem znalezienia pracy, ale szanse te zwiększa.

Mówił wcześniej Ojciec o zagrożeniu AIDS. Jak walczy się z tą chorobą w Zambii?

Od lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku Afryka na południe od równika jest dziesiątkowana przez AIDS. W dużej mierze choroba ta rozprzestrzenia się poprzez kontakty seksualne, czemu sprzyjają niezobowiązujące relacje i tak zwane wolne związki. Wiele dzieci, jak wspomniałem, rodzi się zarażonych przez chore na AIDS matki. Do zakażeń dochodzi także w szpitalach ze względu na niezachowywanie podstawowych zasad bezpieczeństwa i higieny. Nierzadko zdarza się, że choremu przetacza się krew zarażonego dawcy.

Jak walczy się z tą chorobą? Stany Zjednoczone wydają miliony, by wspomóc Afrykę w walce z AIDS. Dostarczają głównie zastrzyków retroviru, który hamuje rozwój wirusa w organizmie. Leczenie wymaga comiesięcznych wizyt w szpitalu do końca życia. Retrovir dociera jednak do jednej dziesiątej chorych. Najczęściej administracja państwowa zachowuje dostarczane przez Amerykanów leki dla chorych urzędników i ich rodzin. Na przykład dla nauczycieli, z których nawet jedna trzecia co roku może umrzeć na AIDS.

A czy Kościół robi coś w tym względzie?

Kościół w prowadzonych przez siebie szpitalach i ośrodkach zdrowia także rozprowadza wspomniany lek. Jednak jego ilość jest niewspółmierna do liczby chorych. To kropla w morzu potrzeb. Siostry zakonne z różnych zgromadzeń prowadzą w Zambii, i nie tylko, ośrodki paliatywne dla chorych na AIDS, gdzie mogą oni godnie umrzeć. Bo niestety choroba ta nadal i szybko kończy się śmiercią. Pomoc Kościoła to także edukacja i bezustanne przypominanie o zagrożeniach i sposobach zakażenia. Spotkania na ten temat organizowane są nie tylko przy naszych ośrodkach zdrowia, lecz także przy każdym kościele czy kaplicy, również tych położonych głęboko w buszu. To właśnie te kaplice stają się centrum dla mieszkańców wioski, w którym sprawuje się nie tylko kult, lecz także prowadzone są różnego rodzaju kursy, również te dotyczące zasad higieny i zdrowia. Cóż więcej możemy zrobić?

Rysuje Ojciec niezbyt optymistyczny obraz Afryki. Czy warunki panujące w Zambii nie sprzyjają ogólnospołecznemu marazmowi i popadaniu w beznadzieję?

Ojcze, w Zambii przez cały czas świeci słońce - od rana do wieczora. To pomaga człowiekowi w przezwyciężaniu smutków. Mimo tych wszystkich trudnych spraw, o których mówiłem - biedy, głodu, chorób, braku pracy i perspektyw - ludziom w Zambii chce się żyć. Wbrew temu, co mogłoby się nam wydawać. Świat jest tam piękny. Na początku pory deszczowej wysuszona ziemia zaczyna się zielenić. Wokoło zieleń wtedy wręcz wybucha.

Zambijczycy nie cierpią na depresję?

Przygnębienie widać tylko w czasie pogrzebów, które niestety są tu bardzo częste. Choroba i śmierć w rodzinie sprawiają, że ludzie zaczynają wobec siebie być podejrzliwi. Wiąże się to z tradycyjnymi wierzeniami ludu Bantu i przekonaniem, że choroba i śmierć to czyjaś wina. Ktoś jest ich sprawcą, także jeśli chodzi o chorobę bydła czy innych zwierząt domowych. Wina zostaje więc komuś przypisana. To sprawia, że ludzie nie ufają sobie, a w rodzinie czy w wiosce pojawia się nienawiść i dochodzi do rozpadu więzi.

Ojciec w swojej pracy duszpasterskiej spotyka się z takimi sytuacjami zapewne na co dzień. Co można wtedy zrobić?

Potrzeba pojednania, które sprawi, że ludzie po trudnych doświadczeniach wrócą do normalnego życia, do swoich codziennych, prostych czynności: będą uprawiać rolę, paść bydło, podlewać swoje poletka. Duszpasterz w tych trudnych doświadczeniach musi przede wszystkim z nimi być. Nie może ograniczyć się jedynie do odprawienia pogrzebu czy Mszy pogrzebowej. Musi z bliskimi zmarłego porozmawiać, wspólnie z nimi się pomodlić, jeśli trzeba, pojechać do nich z wizytą. Potrzebny jest po prostu bezpośredni kontakt. Taka postawa pomaga też uspokoić napięcia w rodzinie czy wiosce. W ten sposób pokonuje się podejrzenia i złe emocje.

W trudnych chwilach ważne jest także podkreślanie, że choroba czy śmierć w rodzinie to nie kara Boża i wzajemne oskarżanie się o powodowanie cudzych nieszczęść jest niesprawiedliwe i bezpodstawne.

Czy bieda Afrykańczyków nie skłania ich do buntu przeciwko Bogu albo zaprzeczania Jego istnieniu?

Każdy, kto powiedziałby przy nich, że Boga nie ma, byłby uznany za niespełna rozumu. Oczywiście nie jest tak, że nie mają wątpliwości natury religijnej. Nieraz spotykam się z ich zarzutami, że Jezus nie interweniował w ich sprawie, że im nie pomógł. Natomiast panuje wśród nich powszechna wiara w Boga, który rządzi całym światem. Nie ma tu ataków na religię. To ludzie głęboko uduchowieni, także wyznawcy tradycyjnych wierzeń mówią o duchach swoich przodków, które opiekują się żyjącymi członkami swojej rodziny. A kiedy odnoszą wrażenie, że opieka ta zmalała, bo w rodzinie zbyt wiele jest chorób i śmierci, idą do miejscowego szamana, by ten złożył w ich imieniu ofiarę.

Dla chrześcijan wsparciem jest nie tylko obecność duszpasterza, lecz przede wszystkim słowo Boże. W chorobie i żałobie spotykają się i wspólnie czytają fragmenty Pisma Świętego, które mówią o cierpieniu, krzyżu i śmierci.

Życie Duchowe

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Afryka woła o pomoc
Komentarze (2)
J
Joss
5 maja 2013, 01:28
Typowy przykład pułapki maltuzjańskiej. Jest tylko jedna droga ucieczki z czegoś takiego. Niech afrykańczycy kopną się w swe leniwe dupsko i pomogą sobie sami...
P
PPP
4 maja 2013, 20:10
Kiedy czytam o Afryce to przypomina mi sie historia tego fotografa - Kevin Carter