Dlaczego dzieci biegają w kościele

Paweł Zybura OP / "List" / slo

Od wielu lat niedzielna Msza św. o godz. 12 w krakowskim kościele oo. Dominikanów, z homilią o. Jana Andrzeja Kłoczowskiego OP, gromadzi tłumy. Jest tu miejsce dla każdego, poczynając od przedszkolaka, a na profesorze uniwersytetu kończąc. „Czujemy się tu u siebie", „przychodzimy, bo jesteśmy tu prowadzeni do Pana Boga", „nasze dzieci uwielbiają »dwunastkę«!" - to tylko niektóre z zasłyszanych przeze mnie opinii wygłaszanych przez stałych bywalców. Fenomen „dwunastki" to rezultat ponad trzydziestu lat duszpasterskiej pracy o. Jana Andrzeja i wierności wychowanych przez niego pokoleń. „Dwunastka" wreszcie to stworzona specjalnie na potrzeby dzieci i na ich poziomie liturgia Słowa w klasztornym kapitularzu

Uczestniczą w niej dzieci, których rodzice w tym samym czasie modlą się w bazylice. Korzyści są obopólne. Dorośli mają komfort słuchania niedzielnej homilii, a dzieci, tuż obok, same mogą współtworzyć swoją. Niewątpliwą zaletą takiego rozwiązania jest to, że choć liturgie te odbywają w oddzielnych pomieszczeniach i są rozdzielone aż do momentu ofiarowania, w poziomie duchowym są jednością. Widać to szczególnie w momencie, gdy po wyznaniu wiary otwierają się wielkie drewniane drzwi bazyliki od strony zakrystii i do kościoła wkracza uroczysta procesja dzieci z darami, prowadzona przez jednego z diakonów.

Przez ponad rok głosiłem dla „małej dwunastki" kazania. Były to moje pierwsze kroki kaznodziei. Dziś muszę przyznać, że dzieci dały mi niezłą szkołę: uwrażliwiły mnie na swój sposób doświadczania Pana Boga i świata, nauczyły, jak mówić o Jego dobroci „ludzkim językiem". Za tę kaznodziejską szkołę i za ich przyjaźń jestem im bardzo wdzięczny.

Gorączka niedzielnego poranka

DEON.PL POLECA


Kraków, niedziela, godzina 10:30. W naszej bazylice rozpoczęła się właśnie Msza konwentualna. Biorę głęboki oddech, podnoszę się z krzesła i szybko zbiegam po schodach do kaplicy. Idę poprosić Jezusa, by dodał mi odwagi, w serce wlał miłość, rozwiązał język i otworzył oczy. Proszę za „dwunastkowe" dzieci - za tę wesołą gromadkę kłębiącą się każdej niedzieli na starym dywanie w kapitularzu.

Potem pędzę do brata Mateusza, to z nim przygotowuję liturgię Słowa dla dzieci. Przed drzwiami jego celi pytam o treść kazania: „No i co, może być?". „Nie znalazłem żadnej herezji" - odpowiada z uśmiechem. Schodzimy do zakrystii. W naszej „drużynie" są jeszcze kobiety: Justyna - dyplomowana malarka, oraz Marysia z siostrą - nasze muzykantki. Justyna ma już doświadczenie w pracy z dziećmi, doskonale je wyczuwa, dlatego słucham jej uważnie, niczym uczeń.

Godzina 11:30. W zakrystii, jak zwykle o tej porze, panuje rozgardiasz. Jeszcze z Mszy konwentualnej nie powróciła asysta braci, a już przed okutymi żelazem drzwiami niecierpliwie czekają „dwunastkowi" ministranci i ministrantki. Za chwilę nastąpi przekazanie sprzętów liturgicznych: kielicha, pateny, ampułek i świec. Rozglądam się po zakrystii, jednym rzutem oka sprawdzam, czy wszystko jest gotowe, po czym podchodzę do celebransa i proszę go o błogosławieństwo. Ojciec Jan Andrzej rozkłada nade mną ręce i głośno wypowiada modlitwę.
Procedamus! - wychodzimy z zakrystii. Niech Pan ma mnie w swojej opiece!

O czym im dzisiaj opowiesz?

Jednym z najistotniejszych problemów „kaznodziei dziecięcego" jest wypracowanie oryginalnych i prostych pomysłów na przekazanie małym odbiorcom treści Bożego Objawienia. Mając do czynienia z taką a nie inną „publicznością", nie da się zwyczajnie przeczytać lekcji i wygłosić standardowego kazania. „Dorosły" sposób przekazywania wiary okazuje się na ogół nieskuteczny. Forma kaznodziejska powinna zatem być czymś bardzo osobistym, uzewnętrznieniem wiary, pobożności i wyobraźni kaznodziei. świat dziecka jest bowiem światem obrazu poruszającego zmysły, dotykającego uczuć.

Muszę przyznać, że po półtorarocznej praktyce głoszenia kazań do najmłodszych nadal nie mam na nie jednej uniwersalnej recepty. za każdym razem trzeba uwzględnić wiele dynamicznych zmiennych: charakter konkretnej wspólnoty, wiek dzieci, pochodzenie i inne. Do jednych dzieci bardziej przemawiają przesycone Ewangelią bajki, inne reagują żywo na scenkę, jeszcze inne cieszą się, gdy mogą zabłysnąć w dialogu z księdzem.

Moje pierwsze kazania były kompletną klapą. Mówiłem zbyt poważnie. Abstrakcja zamiast konkretu, metafora zamiast obrazu, akademicka teologia zamiast doświadczenia Boga - to wykaz podstawowych błędów, które musiałem szybko poprawić. Szukałem więc odpowiednich środków przekazu, a że Pan Jezus powiedział: proście, a będzie wam dane (Łk 11,9), w końcu znalazłem. Moim sposobem na przekazywanie treści ewangelicznych stała się sztuka, a konkretniej teatr, malarstwo i muzyka. Z pomocą przyszli mi znajomi i rodzice. W kazaniach nie zabrakło miejsca na twórczość samych dzieci. Z chęcią podejmowały wspólną pracę polegającą np. na kolorowaniu postaci do szopki bożonarodzeniowej lub robieniu ilustracji do wygłoszonego wcześniej kazania. Scenki aranżowane w kapitularzu wielokrotnie pomagały przybliżyć dzieciom i - co ważne - również ich rodzicom teologiczne problemy.

Tischnerowskie doświadczenie

Usłyszałem kiedyś anegdotę o ks. Tischnerze, który w kościele św. Marka w Krakowie głosił niedzielne homilie dzieciom. Pewnego razu opowiadał maluchom o Panu Bogu, który był tak dobry, że postanowił stworzyć świat. Widząc, że jest on zupełnie pusty - tylko lądy i morza - zasadził na nim najróżniejsze rośliny: paprocie, wysokie topole, rozłożyste dęby i mnóstwo kwiatów. Potem pomyślał, że warto, by pośród tej kolorowej mieszanki różnych drzew i krzewów zamieszkały jakieś zwierzęta. Stworzył więc żaby, zające, sarny, jelenie, a nawet dinozaury… Chcąc przejść od stworzenia zwierząt do stworzenia człowieka, ks. Tischner zapytał dzieci: „Jak myślicie, które ze zwierząt najbardziej Panu Bogu się podobało?". Wówczas do mikrofonu podeszła mała dziewczynka i cichym głosem powiedziała: „Chyba ja". Wszyscy w kościele wybuchli śmiechem. Wtedy ks. Tischner przygarnął do siebie speszone dziecko i łagodnym głosem wytłumaczył, że właściwie ma całkowitą rację, bo dla Pana Boga człowiek jest najważniejszym i najbardziej ukochanym stworzeniem. W tym właśnie momencie mała dziewczynka mogła doświadczyć tego, że w oczach Pana Boga rzeczywiście jest koroną stworzenia.

Z psychologicznego punktu widzenia był to bardzo ważny moment w życiu tego dziecka. Dziewczynka, idąc za przykładem innych, ośmielonych już wcześniej dzieci, zdecydowała się podnieść rękę i wypowiedzieć własne zdanie w „publicznej dyskusji". Był to dla niej wielki krok, który można porównać z doświadczeniem dorosłych chrześcijan narażonych nieraz na szyderstwo tylko dlatego, że bronią swoich przekonań religijnych. Ona dała po prostu publiczne świadectwo swojej wiary. Przyznała się do Boga. Kto się przyzna do Mnie przed ludźmi, do tego i Ja się przyznam przed moim Ojcem, który jest w niebie. Ale jeśli ktoś się Mnie wyprze ludźmi, tego i Ja się wyprę przed moim Ojcem, który jest w niebie (Mt 10, 32-33).

Pomysł na kazanie to jeszcze nie wszystko. Żadna zaimprowizowana scenka oparta na Ewangelii czy kolorowy rysunek Pana Jezusa Dobrego Pasterza nie skutkują doświadczeniem bezpieczeństwa i poczucia „bycia u siebie". Dziecko musi wiedzieć i czuć, że w Kościele rozumianym jako wspólnota zbierająca się na Eucharystię, jak i w kościele-świątyni nie musi się niczego obawiać. Doda mu to odwagi, by podnieść rękę, gdy będzie chciało coś powiedzieć, zachęci do wykorzystania własnych talentów. W znanym miejscu dziecku łatwiej się skupić. Jeśli otaczają je znajome twarze, pozwala sobie na spontaniczność. Znajomy stary dywan, naczynie z wodą święconą zawieszone zaraz za drzwiami do kapitularza, w którym zanurza dłoń, aby zrobić znak krzyża, czy pluszowy miś ubrany w dominikański habit tworzą przyjazną atmosferę. W takiej atmosferze łatwiej jest mówić o miłości Boga Ojca, posłuszeństwie Syna i rozrzutności Ducha świętego.

Mądrość dziecka

Ojciec Joachim Badeni OP, nasz klasztorny starzec i mistyk, zapytany kiedyś: „Dlaczego u dominikanów podczas Mszy św. dzieci biegają po kościele?", odpowiedział bardzo błyskotliwie: „Bo one wiedzą, że Pan Bóg jest wszędzie". Myślę, że nie jest to tylko sprytna odpowiedź doświadczonego zakonnika. To święta prawda. Dzieci są mądre. Nie myślę o inteligencji czy praktycznym wykorzystaniu swojej wiedzy, ale o mądrości w rozumieniu biblijnym - o darze, który Żydzi nazywali chochma. Jej istotą jest zdolność do dostrzegania Bożej obecności wokół siebie. W Psalmach czytamy: Mówi głupi w sercu swoim: „Nie ma Boga!" (Ps 14,1). Jeśli głupotą jest niedostrzeganie Bożej obecności w świecie, to mądrością jest głęboka świadomość, że jest obecny, wyczuwanie i rozpoznawanie o działania. Zdolność taką mają właśnie dzieci. Nie trzeba ich długo przekonywać, że Bóg może działać przez cuda. Z ufną wiarą przyjmują dogmaty czy teologiczne prawdy, z którymi my, dorośli, mamy nierzadko duże problemy. I nie jest to dziecięca naiwność, ale teologiczna intuicja czystych serc. Jezus w Kana Górze nazwał tych, którzy mają takie serca, szczęśliwymi (błogosławionymi), bo to oni będą oglądać Boga (por. Mt 5, 8).

Jedna z sióstr podczas katechezy w szkole podstawowej zapytała: „Kochani, powiedzcie mi, czym jest dusza?". Natychmiast usłyszała odpowiedź: „Dusza ludzka ma w życiu dobrze, bo może przekraczać granice bez paszportu". Proste i ufne dziecięce odpowiedzi są wyrazem wiary i mądrości, której wielu dorosłym ludziom zanurzonym w codzienności bardzo brakuje. O mądrości naszych „dwunastkowych" dzieci mogliśmy się wraz z braćmi przekonać wielokrotnie. Pamiętam wiele wydarzeń, które dowiodły, że ciekawości, spostrzegawczości i intuicji dzieci nie można zbyć prostym: „no bo tak". Podczas pewnego kazania, które wygłaszał jeden z moich braci - wtedy student, a dziś prawie doktor prawa kanonicznego - dzieci usłyszały historyjkę o aniołkach. Brat roztaczał przed nimi wizję rajskiego szczęścia, którego miała doświadczać cała rodzina aniołków. Opowiadał, rysując w wyobraźni dzieci obraz idealnej rodziny. Jednemu z chłopców ta propozycja wyraźnie nie przypadła do gustu. Zaczął się wiercić, przeszkadzać, aż w końcu wyciągnął rękę, aby schwycić mikrofon i powiedział: „Aniołek nie może mieć mamusi, bo jest bytem duchowym". Zdębieliśmy.

Prosto o rzeczach trudnych

Mądrości dziecka nie można zmylić uczonymi frazesami. Jeśli kaznodzieja zaczyna posługiwać się hermetycznym religijnym językiem, dzieci przestają słuchać. Prosty, obrazowy, ale i bardzo konkretny język jest kluczem do umysłu . Każde abstrakcyjne słowo, do którego my, dorośli, już się przyzwyczailiśmy, brzmi w uszach kilkulatka jak obcy język, nawet jeśli już wielokrotnie je słyszał. Dopóki nie zostanie ono skonkretyzowane, wypełnione znanymi mu treściami, nie będzie zrozumiałe. Dlatego też stopniowo eliminowałem z moich kazań takie wrażenia jak: „transcendencja Boga" czy „niepokalane poczęcie".

Są jednak pojęcia, których pominąć nie sposób, np. „transsubstancjacja". Słowo to pochodzi z języka łacińskiego i oznacza przeistoczenie substancji chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa podczas Mszy. W czasie mojej nieobecności w Krakowie brat Mateusz postawił sobie za punkt honoru przybliżenie dzieciom tej trudnej materii. Zapytałem, jak sobie z tym poradził. Odpowiedział: „W trudnych przypadkach wierze wychodzi naprzeciw tajemnica". Mówił w swoim kazaniu wiele na temat tajemnicy spotkania Boga z człowiekiem, o tym, że jest ono zawsze bardzo indywidualne; Jezus przychodzi w białym opłatku do serca i tam zamieszkuje jak w domu. Szuka takiego sposobu, aby przyjść do każdego człowieka i szuka takiej postaci, która zapewni mu niewidzialność i „łatwość w transporcie". Powiedział mi, że szczególnie ten drugi argument wydał się dzieciom bardzo przekonujący. Skuteczność i tajemnica! O cóż więcej chodzi?!

Skąd wziął się Bóg

Aby człowiek, także ten zupełnie mały, mógł odpowiedzieć Bogu na Jego miłość, musi najpierw dowiedzieć się, kim w ogóle Bóg jest i co Mu zawdzięczamy. Święty Paweł w Liście do Rzymian pisze: Wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest Słowo Chrystusa (10, 17). W innym tłumaczeniu tego fragmentu Pisma Świętego czytamy: słuchanie natomiast ma miejsce dzięki Słowu Chrystusa. Przypominają mi się słowa dziewięcioletniej Marty, która bardzo trafnie wyjaśniła fragment prologu do Ewangelii św. Jana: „Tatuś też kiedyś powiedział mamusi, żeby trochę poczekała i będą mieli dzidziusia - mojego brata Jasia. Dał jej obietnicę, mama się trochę pomęczyła i Jasiu się urodził". Muszę przyznać, że to jedna z najlepszych egzegez perykopy o Słowie, jaką kiedykolwiek słyszałem. Pokazuje bowiem Jezusa, Jego wcielenie, jako skutek obietnicy Ojca i wydarzenie, na które z niecierpliwością i wielką miłością się czeka.

W mówieniu o Panu Bogu nie można iść na łatwiznę, nie można mówić: „To bardzo trudne zagadnienie, i tak go nie zrozumiesz, musisz uwierzyć na słowo". Trzeba wyobraźni, ale to jeszcze nie wszystko. Można mieć bowiem bujną wyobraźnię i z wielką pasją opowiadać dzieciom bajki. Głosząc Dobrą Nowinę, trzeba trzymać się prawdy. Dbałość o doktrynę wiary jest gwarancją prawidłowo ukształtowanych przekonań religijnych czy sumienia. Niech wasza mowa będzie: „Tak, tak; nie, nie". A co nadto jest, od złego pochodzi (Mt 5, 33-37).

Powinniśmy się czuć bardzo odpowiedzialni za wiarę małych chrześcijan. Dzieci nie wstaną i nie powiedzą: „ksiądz nam bzdury opowiada", „katechizm mówi inaczej". Błąd „przy pracy" kaznodziei może skutkować fałszywym obrazem Boga.

Raz zdarzyła mi się dogmatyczna wpadka. W uroczystość Trójcy Świętej postanowiłem przedstawić dzieciom w jakiś naoczny sposób naszą największą tajemnicę wiary. Jeden z mnichów egipskich dla zilustrowania relacji w Trójcy Świętej posłużył się obrazem wody. Przykład ten bardzo mi się spodobał. Zdecydowałem się „wytłumaczyć" dzieciom dogmat, posługując się eksperymentem. Dziś myślę o tym z zażenowaniem. Mea culpa! Zamroziłem w lodówce trochę wody, tak by otrzymać kostki lodu, przyniosłem naczynie z wodą i czajnik elektryczny. Trzy stany skupienia tej samej wody miały odpowiadać trzem Bożym Osobom. Byłem z siebie dumny. Zaaferowany oryginalnym pomysłem nie spostrzegłem, że wciskam dzieciom herezję.

Dobrze, że czujność moich braci pozwoliła mi jakoś ten przykład odkręcić.

Jak narysować Pana Boga?

Dbanie o wiarygodność przekazu nie może skończyć się nudą. Pana Boga można przecież narysować kolorowymi kredkami! Na tym polu dzieci czują się wyśmienicie. Szybko zauważyłem, że same sobie głoszą nawzajem kazania, korzystając z umiejętności plastycznych. Jeśli tylko się im to umożliwi, bardzo chętnie przedstawiają na rysunkach Boga Ojca z długą siwą brodą i żółtym kółkiem nimbu nad głową. Rysują też Jezusa przybitego do krzyża, o bardzo długich rękach i nogach, tłumacząc, że, to ze względu na tortury, którym go poddano. Malują Ducha Świętego jako gołębicę, czasem dodają jej kilka kolorowych piór. Czasem na ich pracach obok świętych osób pojawiają się rodzice, dziadkowie, przyjaciele, czasem czołg, samochód albo latawiec… Rysunki są bardzo różne. jednak chętnie komentują efekt swojej twórczości. W ten sposób głoszą Ewangelię, tak jak najlepiej potrafią.

Dziecięcy obraz Boga to temat na doktorat lub habilitację. Dzieci myślą obrazami: najpierw Bóg Ojciec będzie starcem z długą siwą brodą, istotą z krwi i kości, potem zostanie porównany do konkretnych osób w rodzinie - do dziadka lub taty, by w końcu nabrać cech uniwersalnych. Nikogo nie powinny więc dziwić pytania dzieci: „Czy Pan Bóg mieszka w pałacu?", „Czy lubi szarlotkę?" albo „Czy korzysta z Internetu?".

Mądry kaznodzieja musi wiedzieć, jak postępować z maluchami. Wykorzysta prostą opowieść, przykład zaczerpnięty z życia codziennego, nie dopuści, by dzieci stały w tłumie i oglądały plecy dorosłych. Sam pamiętam, że w dzieciństwie z nudów siadałem na butach mojego taty i podziwiałem wzór posadzki w kościele. Zaangażowanie w akcję liturgiczną lub wręczenie do ręki kredki i kartki papieru bywa najlepszym sposobem ewangelizacji najmłodszych. Czyny bardziej przemawiają niż słowa.

A co z rodzicami?

Pozostała kwestia, której pominąć nie można: zarzut infantylizacji liturgii. Spotkałem się z różnymi opiniami. Wielu osobom dorosłym, uczestniczącym w liturgii Słowa w kapitularzu, sposób mówienia o Panu Bogu językiem ich pociech zupełnie nie przeszkadza. Pamiętam słowa jednej z mam, które przyjąłem jako komplement: „Brat mówi prosto, nie musimy tego drugi raz tłumaczyć". Inni kategorycznie twierdzą, że używanie w liturgii środków teatralnych, plastycznych czy multimedialnych jest poważnym naruszeniem zasad, a obecność rodziców na liturgii dla dzieci powoduje ich duchowy regres. Myślę, że największe prawo do oceny tego zjawiska powinni mieć sami zainteresowani.

Na pewno nie wolno rezygnować z integralnych elementów Mszy św., po to żeby się bawić. Nawet najbardziej atrakcyjne kazanie same w sobie nie stanowi całej liturgii. Nie może rugować któregoś z czytań lub modlitwy wiernych. Takie elementy liturgii, jak procesje, aspersja czy wspólna modlitwa w intencjach Kościoła cieszą się wśród dzieci dużym zainteresowaniem.

„Dwunastkowa" Liturgia Słowa w kapitularzu stanowi jedno z liturgią, która dokonuje się w tym samym czasie w bazylice. To ta sama Eucharystia, powiązana procesją dzieci do ołtarza w czasie ofiarowania. Dlatego też najlepszym określeniem na nią jest „Msza rodzinna". Nie tylko łączy ona kolejne pokolenia wiernych, ale również sprawia, że wspólnota gromadząca się czasie jej sprawowania w kościele wypełnia słowa Jezusa, wypowiedziane wobec dorosłych uczniów: Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie(Mk10,6).

Jak mówić dzieciom o Bogu? Mądrze i ciekawie, tak aby teologiczny język dorosłych nie przesłonił im świętości, która do nich przychodzi. Dzieci mają doświadczyć Boga zarówno jako Misterium, jako troskliwego Ojca, jak również jako wiernego Przyjaciela. A czy my, dorośli, nie oczekujemy od naszych kaznodziejów, rekolek-cjonistów i wykładowców mówienia o Bogu w taki sposób, aby nasza wiara rosła jak ewangeliczne ziarnko gorczycy? Przecież nie lubimy nudzić się w kościele.

o. Paweł Zybura, dominikanin, obecnie katecheta i duszpasterz szkół średnich w Jarosławiu. Przez ponad rok głosił kazania w czasie tzw. małej dwunastki.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Dlaczego dzieci biegają w kościele
Komentarze (38)
L
leszek
25 maja 2010, 08:21
Tak Błękitne Niebo, masz rację, ale rodzice powinni się starać je opanować, co oczywiście nie zawsze wychodzi- sama mam dzieci. Ale nie można mieć takiego podejścia, że dzieci mają biegać, a jak tobie się nie podoba, to idź to innego kościoła.  Masz rację ~ann, o to właśnie chodzi! Wiadomo że nad małymi dziećmi czasem trudno jest zapanować, ale to nie zmienia faktu że powinno się te dzieci nadzorować i starać się je opanować! To daje się nawet czasem zaobserwować, że jak jakieś dziecko zaczyna się nadmiernie wiercić, to rodzic zaczyna z nim chodzić po kościele i coś mu szeptać do ucha. Ale niestety znacznie częściej jest tak, że dziecko dosłownie biega od ołtarza do wejścia i spowrotem czerpiąc radość ze swpjego tupania i pogłosu przy wrzaskach, a rodzice siedząc z tępym wyrazem twarzy udają że ich nie ma, że to nie ich dziecko... no bo przecież tomałe dziecko więc ma prawo, a poza tym eucharystia to przecież radość...
L
leszek
25 maja 2010, 08:13
Oj... pomyłka w podpisie... nie Adam ale leszek napisał poprzedni post
A
Adam
25 maja 2010, 08:12
Dzieci mają prawo biegać po kościele. Czym niby innym jest Eucharystia jak RADOŚCIĄ. Pamiętać też należy, że jak komuś to przeszkadza, to może wybrać msze o innej godzinie. W parafiach, w zależności od zwyczaju, są msze dla dzieci albo ich nie ma. Ale zazwyczaj więcej dzieci jest rano. W wielu parafiach są też osobne msze dla przedszkolaków. Przeciwnikom biegających dzieci radzę wybrać sie na taka mszę. Tam kapłan jest w stanie wprowadzić dzieci w 5 min. ciszy podczas przeistoczenia. I to jest maksimum ich mozliwości. Reszta to dość głośna RADOŚĆ, RADOŚĆ... Adamie, chyba nie bardzo wiesz co piszesz. Jak ktoś idzie na mszę św. przeznaczoną dla dzieci to jasne jest że nie może oczekiwać na niej ciszy i spokoju. Ale tu chodzi o zwyczajne msze św., moznaby powiedzieć że wszystkie oprócz tej dla dzieci, więc to raczej do rodziców tych dzieci należałoby powiedzieć że jak mają małe dzieci to powinni chodzić z nimi wyłącznie na msze św. dla dzieci! I jeszcze jedno... Eucharystia nie jest żadną radością a spotkaniem z Jezusem... Inna sprawa, że to spotkanie z Jezusem jest z natury rzeczy radosne. Ale zupełnie nie rozumiem dlaczego utożsamiasz radość z wrzaskami i bieganiem. Czy wg Ciebie jak ktoś nie gania w te i wewte wydzierając się, to znaczy że nie jest radosny? Tobie chyba się coś pomyliło...
A
ann
24 maja 2010, 23:10
Tak Błękitne Niebo, masz rację, ale rodzice powinni się starać je opanować, co oczywiście nie zawsze wychodzi- sama mam dzieci. Ale nie można mieć takiego podejścia, że dzieci mają biegać, a jak tobie się nie podoba, to idź to innego kościoła. Nie! Parafia jest wspólnotą, trzeba wypracować metody, aby każdy mógł uczestniczyć we Mszy. Jeżeli jest msza dla dzieci to na pewno łatwiej, chociaż też musiałaby być oddzielna dla rodziców z maluszkami i jeszcze dla dzieciaków szkolnych- nie wszędzie jest taka możliwość. Nie można przeganiać z parafii ludzi, którzy chcieliby podczas Mszy usłyszeć księdza, a nie tylko radośnie biegajace maluchy.
A
ann
24 maja 2010, 21:40
Nie, nie powinny biegać. Rodzice powinni je pilnować. W niektórych parafiach jest jedna Msza. A jeżeli jest oddzielna dla dzieci to po to aby wygłosić specjalną homilię, pospiewać itd a nie żeby biegać. To nie plac zabaw. 
Adam Kolibski
24 maja 2010, 15:51
Dzieci mają prawo biegać po kościele. Czym niby innym jest Eucharystia jak RADOŚCIĄ. Pamiętać też należy, że jak komuś to przeszkadza, to może wybrać msze o innej godzinie. W parafiach, w zależności od zwyczaju, są msze dla dzieci albo ich nie ma. Ale zazwyczaj więcej dzieci jest rano. W wielu parafiach są też osobne msze dla przedszkolaków. Przeciwnikom biegających dzieci radzę wybrać sie na taka mszę. Tam kapłan jest w stanie wprowadzić dzieci w 5 min. ciszy podczas przeistoczenia. I to jest maksimum ich mozliwości. Reszta to dość głośna RADOŚĆ, RADOŚĆ...
L
leszek
12 stycznia 2010, 10:39
Ludzie. Każdy przeżywa Mszę Świętą w taki sposób w jaki jest do tego przygotowany i na jakim poziomie intelektualno-emocjonalnym się znajduje. Tu kropek maszniewątpliwie rację. Tyle że jak ktoś ma pod tym wzgledem braki to powinien podlegać formacji, a nie terroryzować swoim zachowaniem innych. Dzieci biegają po kościele, bo się tam czują jak u siebie w domu. Kosciół to nie dom. Dzieci nie mogą zachowywać się jak np w szkole na przerwie czy na pastwisku bo czują się jak w szkole na przerwie czy na pastwisku.Zapewne jakbyśmy zobaczyli króla Dawida tańczącego nago przed Panem to też byśmy byli zdegustowani i nazwali to zatracaniem sacrum. Skoro tak twierdzisz, to pewnie bylibyście zdegustowani i mówili o zatraceniu sacrum. Ale nie wszyscy, ja nie byłbym, i znam akich co też nie byliby. Ale skąd wytrzasnąłeś tego króla Dawida tańczącego nago przed Panem?!? Jakżeś to wymyślił, albokto Ci takich głupst nagadał?!? Biblia nic takiego nie mówi! W drugiej Księdze Samuela w rozdziale 6 napisane jest że w trakcie sprowadzania Arki król Dawid tańczył przed Panem ubrany, i to w efod - element stroju liturgicznego arcykapłana. Owszem, tańczył tak zapamiętale że nieżyczliwa mu Mikal, córka króla Saula zarzuciła mu potem że się zachowywał niepoważnie, i że się obnażył. I mozliwe że w zapamiętałym tańcu odkrywał swoje ciało. Ale jednak czym innym jest jak kobieta w sukience wirująca w tańcu pokaże nogi czy nawet tyłek a zupełnie czym innym jest twierdzić że tańczyła nago. My za to stojąc sztywno w kościele z idealnie złożonymi rączkami pod kątem x bo tak trzeba jesteśmy zapewne od nich lepsi. Skoro WY stoicie sztywno w kosciele z idealnie złozonymi rączkami mając poczucie że jesteście lepsi od innych to wasz problem. Ja nie stoję sztywno, nie mam też napewno idealnie złozonych rąk, i nie czuję się lepszy.
Jurek
12 stycznia 2010, 10:34
No Panowie, nie przesadzajcie. Msza św to nie impreza w domu kultury, ani prywatka ze znajomymi. Często takie dzieci biegające po kościele w późniejszych latach stoją przy furtce, gadają z rówieśnikami i twierdzą, że były na Mszy św. Nie przeszkadz mi mały szkrab chodzący po kosciele i z uroczym uśmiechem zaglądający w twarze ludzi. Ale potrafię delikatnie zwrócić uwagę (wystarczy skierowanie wzroku) kiedy dziecko wali butami w ławkę. A Dawid wiedział dlaczego tańczy przed Arką Pana. Jadwigo, to Twoje odważne, osobiste wyznanie tłumaczy wiele.
T
Tkise
12 stycznia 2010, 09:56
Ktoś, kto nie umie wytrzymać z biegający mi dziećmi niećh nie przychodzi do kościoła, obojętnie kim jest.
K
Kropek
12 stycznia 2010, 09:38
Ludzie. Każdy przeżywa Mszę Świętą w taki sposób w jaki jest do tego przygotowany i na jakim poziomie intelektualno-emocjonalnym się znajduje. Dzieci biegają po kościele, bo się tam czują jak u siebie w domu. Zapewne jakbyśmy zobaczyli króla Dawida tańczącego nago przed Panem to też byśmy byli zdegustowani i nazwali to zatracaniem sacrum. My za to stojąc sztywno w kościele z idealnie złożonymi rączkami pod kątem x bo tak trzeba jesteśmy zapewne od nich lepsi. Dzieci przyjmują prawdy wiary znacznie ufniej niż dorośli. Bo dorośli są nauczeni życiem nieufności i na wszystko potrzebują dowodów. Dzieci przyjmują wszystko bo ufają. A to jak tą ufność wykorzystują dorośli to już zupełnie inna sprawa.
Jadwiga
12 stycznia 2010, 08:33
leszku, całkowicie się z Toba zgadzam. Podpisuje obydwiema rekami. Dzieci sa miniaturka dorosłych, i wcale nie sa takie niewinne co im sie przypisuje (" badzcie jako te dzieci"). Dziecko juz od lat niemowlecych swietnie potrafi manipulowac otoczeniem aby dostac to czego chce, jest swietnym aktorem i umie to idealnie wykorzystywac w odpowiednich sytuacjach. Te talenty sa wrodzone w innym przypadku dziecko nie mogłoby przezyc. Natomiast bezwzgledna zgoda rodziców na to manipulowanie - doprowadza do tego - ze potem tacy sa dorosli.I manipuluja innymi. Dziecko doskonale wyczuwa i swietnie nasladuje swoich własnych rodziców czy opiekunów.  Jezeli wierzy w Sw Mikołaja czy zlot czarownic na Łysej Górze - to chce by takie bajeczki były mu opowiadane przez rodzica i tym zainteresowaniem czy wiara zapewnia sobie bliskosc rodzica i jego akceptacje. Podobnie jest z religią. Jezeli zaś  dziecko bedzie przez rodziców oszukiwane czesto - w takie bajki wierzyc nie bedzie. Nie bedzie tez wierzyc w Boga i przyjmowac bezkrytycznie religii. Pamietam z dziecinstwa ze moi rodzice "wypróbowywali" mnie kładac na stole na samym srodku czekoladkę - przed samiutkim nosem i wychodzili zabraniajac mi po nia siegnąc. Nienawidziłam tego ich zachowania i do dzis wkurza mnie biblijna sytuacja z raju kiedy Bog na srodku przed nosem Adama i Ewy stawia zakazane drzewo , zakazuje im z niego jesc owoców i znika. To mnie tak wkurza ze nie moge o tym czytac - a wszystko spowodowane jest zachowaniem moich bliskich.
L
leszek
11 stycznia 2010, 19:33
Przeczytałem jeszcze raz artykuł i w moim przekonaniu tytuł tego artykułu odbiega od jego treści. Treść dotyka problemu jak poprowadzić liturgię, aby ten przekaz był jak najbardziej czytelny dla dzieci, a tytuł zwraca uwagę na dzieci zachowujące się niewłaściwie podczas Mszy św. Tym co napisałeś aż i mnie zmobilizowałeś do uważniejszego przeczytania :-) Zgadza się, treść artykułu krąży wokół tego jak poprowadzić liturgię tak aby była ona strawna dla dzieci. Ale tytuł, choć może trochę mylący, to jednak nie odbiega od treści, tyle że sformułowany jest medialnie, tak aby zwrócić uwagę. Odpowiedź na pytanie zawarte w tytule jest krótka: biegają bo nie rozumieją i się nudzą, bo jest dla nich niestrawna. I stąd treść artykułu krąży wokół tego co jest w liturgii niestrawne i jak poprowadzić liturgię aby była strawna, bo wtedy nie będą biegać. A w akapice Mądrość dziecka to Ojciec Joachim Badeni OP chyba przesadził bo ja nie wiem czy dziecko szkuka Boga kopiąc w ławkę, czy tupiąc z upodobaniem bucikami w posadzkę. Też uważam że przesadził. I to nie tylko w tym akapicie. Tak się rozpływa nad naturalną mądrością dziecka że wręcz sam popada w infantylizm... Stwierdza że dzieci 'Z ufną wiarą przyjmują dogmaty czy teologiczne prawdy, z którymi my, dorośli, mamy nierzadko duże problemy' ale zapomina że dzieci z równie ufną wiarą przyjmują stwierdzenia że św.Mikołaj przylatuje na saniach i przez komin wnosi prezenty czy że krasnoludki chowają się po kątach i pod miotłą albo że czarownice latają na miotłach i co roku zlatują się na sabat na Łysej Górze. A z tym rzekomo potwierdzającym w/w cytatem z Mt 5,8 to wystrzelił zupełnie jak już nie powiem kto. W cytacie jest mowa o czystych sercach a nie o naiwnej łatwowierności czy infantyliźmie. I chyba niektórzy rodzice zasłuchali się w taką naukę i nawet nie próbują zwrócić uwagi swoim pociechom. I tutaj zadanie dla rodziców aby jednak zmobilizowali się i w pewnym wieku dziecka chodzili z nim na msze specjalne. Wiem, że małych parafiach, na wioskach często takich mszy nie ma, ale dziwnym trafem problem ten wystepuje w znikomym wymiarze, m0cna już o tym pisała. No nie wiem czy się rodzice zasłuchali w taką naukę, ale rzeczywiście z reakcjami rodziców jest kiepsko. Tyle że w moim odczuciu te wadliwe reakcje rodziców nie są przypisane do mszy w kościele. Jeśli komuś chciałoby pobawić się w obserwacje badawcze to zapewne zauważyłby, że tylko niewielka część rodziców zwyczajnie zajmuje się dziećmi, a ich dzieci zachowują się poprawnie, wręcz nie specjalnie wymagając interwencji. Natomiast znaczna część rodziców nie zajmuje się swoimi dziećmi i reaguje wyłącznie w drastycznych sytuacjach, przy czym reakcje te są wówczas niby stanowcze i zdecydowane, a w gruncie rzeczy nerwowe i wrzaskliwe... i na ogół nie specjalnie oddziaływujące na dzieci. Wg mnie są to ewidentne dwa przypadki, pierwszy w którym rodzice zajmują się wychowywaniem swoich dzieci na co dzień, i te dzieci zachowują się w kościele poprawnie, wręcz nie wymagając interwencji rodziców. A drugi przypadek, w któym rodzice zwyczajnie nie zajmują się wychowywaniem swoich dzieci, i dopiero w sytuacjach kompromitujących ich jako rodziców przed otoczeniem udają że są troskliwymi rodzicami. To oczywiście duże uproszczenie bo możnaby jeszcze podać różne warianty pośrednie, ale moim zdaniem te dwa przypadki są dominujące. A wracając do artykułu i pytania z jego tytułu odpowiedziałbym, że dzieci zachowują się podobnie jak i dorośli, i są na ogół miniaturką swoich rodziców. Rodzicom/dorosłym na ogół się wszystko należy, a dzieci są dla nich idolami/bożkami więc nie do pomyślenia jest aby dziecko nie dostało tego co chce, zwłaszcza jak może to je uciszyć choć na trochę :-( Nie widzę jednak powodów aby z mszy św. robić jakieś theatrum aby było strawne dla kogokolwiek. Należałoby jedynie przygotowywać tak dzieci jak i dorosłych do rozumienia tego co się dzieje. A jak małe dziecko poogląda książeczkę czy pospaceruje z rodzicem po kościele to nic się nikomu nie stanie. Nie może jednak być pozostawione samemu sobie.
Grażyna Urbaniak
11 stycznia 2010, 17:47
mOcna - i to jest właśnie istota problemu. Mszę ŚWIĘTĄ traktuje się  po prostu jak katechezę dla dzieci
11 stycznia 2010, 17:31
na tej mszy moga sie wydzierac To jest właśnie to, o czym pisałam na początku. Utrata poczucia sacrum. W tym wypadku u autorki powyższych słów. Msza zamieniona w szopkę. Pan Jezus umiera i zmartwychwstaje a ludzie wzruszają ramionami - niech się dzieci wyszaleją, to "Msza dla nich".
Jurek
11 stycznia 2010, 17:16
Przeczytałem jeszcze raz artykuł i w moim przekonaniu tytuł tego artykułu odbiega od jego treści. Treść dotyka problemu jak poprowadzić liturgię, aby ten przekaz był jak najbardziej czytelny dla dzieci, a tytuł zwraca uwagę na dzieci zachowujące się niewłaściwie podczas Mszy św. A w akapice Mądrość dziecka to Ojciec Joachim Badeni OP chyba przesadził bo ja nie wiem czy dziecko szkuka Boga kopiąc w ławkę, czy tupiąc z upodobaniem bucikami w posadzkę. I chyba niektórzy rodzice zasłuchali się w taką naukę i nawet nie próbują zwrócić uwagi swoim pociechom. I tutaj zadanie dla rodziców aby jednak zmobilizowali się i w pewnym wieku dziecka chodzili z nim na msze specjalne. Wiem, że małych parafiach, na wioskach często takich mszy nie ma, ale dziwnym trafem problem ten wystepuje w znikomym wymiarze, m0cna już o tym pisała.
E
elle
11 stycznia 2010, 16:40
hala, zauwaz ze nikt na razie nie krytykuje wydzierania sie na mszy dla dzieci
11 stycznia 2010, 16:21
na tej mszy moga sie wydzierac to msza dla nich ,z czasem sie zmienia a nawyk chodzenia do kosciola zostanie , u mnie nawet te msze starsze panie zabraly bo im tak wygodnie i te spojrzenia na wiercace sie dzieci ,naszym zadaniem jest zachecac a nie zrazac .kochajmy je to nasza przyszlosc i kosciola
D
drażliwy
11 stycznia 2010, 14:38
@drażliwa, Mówiąc o sali, miałem na myśli salę, gdzie mogą przejść rodzice z krzyczącymi dziećmi a nie oddzielną mszę. Jeszcze przychodzi mi na myśl jeden z "Katechizmów Poręcznych ks. Pawlukiewicza, ktory tłumaczył jak się zachować w podobnej sytuacji. Może jeszcze jest na stronach <a href="http://www.plusjozef.pl/?a_id=28&mid=34">www.plusjozef.pl/</a> Ksiądz Piotr mówi tam, że w takich sytuacjach delikatnie zwraca uwagę rodzicowi tekstem w rodzaju "Ooo, jaka ładna syrenka, jak ładnie spiewa" Rodzice powinni sami się domyślić że trzeba wyjść aby nie przeszkadzać.
D
drażliwa
11 stycznia 2010, 14:17
Chyba nie rozumiesz nadal. Jak można usłyszeć wypowiedź dzieciaka, który nie potrafi mówić? Starsze łatwiej zająć ale są jeszcze maluchy. Zresztą to i tak nie ważne bo kiedy są warunki do wydzielenia mszy dla dzieci to nie ma oczym mówić.
D
drażliwy
11 stycznia 2010, 14:11
Miło spotkać istotę tego samego gatunku płci przeciwnej ;) U nas jest sala dla takich dzieci zradiofonizowana, więc rodzice mogą wysłuchać mszy mimo wszystko. Pozdrawiam ;)
D
drażliwa
11 stycznia 2010, 13:54
Drażliwy urwałeś się z choinki czy co? Tak jest prawie w każdym kościele. Ale co zrobić kiedy jest jedna msza w niedzielę? A co z dziećmi, których rodzice nie mogą posłuchać wypowiedzi bo są zbyt małe (dzieci a nie rodzice) a drą się wniebogłosy.  Zabierz głos kiedy będzie mógł coś wnieść.
D
drażliwy
11 stycznia 2010, 13:39
Tam gdzie chodzę do kościoła, mamy swietnego proboszcza, który zorganizował niedzielne msze dla dzieci. Siadają one gromadką na schodach prezbiterium, a ksiądz tłumaczy im Ewangelię zadając pytania. W ten sposób dzieci są zaangażowane, uczą się, i mają okazję pobrykać a rodzice mają uciechę słuchając wypowiedzi swoich pociech.
A
Aura
11 stycznia 2010, 13:22
świetny pomysł Salome! :)
Grażyna Urbaniak
11 stycznia 2010, 13:11
I jeszcze wypróbowany sposób. Nikt nie ma złudzeń, że trzylatek będzie uczestniczył w mszy. A wszystkie uwielbiają książeczki z obrazkami. Miałam dla swoich takie ulubione,. których nie dostawały w tygodniu, ani nawet od razu po przyjśiu do kościoła, ale rzucałam im na żer dopiero kiedy sytuacja stawała się krytyczna. Dodam, że obrazki były śliczne i kolorowe, ale  w temacie "pobożne" - taka niby książeczka do nabożeństwa.
Grażyna Urbaniak
11 stycznia 2010, 12:46
Tu problemem są nie dzieci (bo wiadomo,że są różne), ale reakcja - w raczej jej brak- rodziców. Często jest tak, że dzieciak dokazuje, ludzie zaczynają się oglądać, a rodzice nawet nie próbują opanować sytuacji. Stoją sobie spokojnie, bo przecież Jezus powiedział "pozwólcie maluczkim przyjść do mnie".
Jadwiga
11 stycznia 2010, 12:37
mOcna Masz racje 3 latkom sie nie wytłumaczy. 6 latki owszem zrozumieja ale są mniej ruchliwe i bardziej ruchliwe. Znam dzieci z 1 klasy podstawówki, które na lekcji nie usiedza tylko spaceruja. A sa to 7-8 latki. Po prostu nire potrafią sie skupoc godzine w jednym miejscu. Moje dzieci z kolei były bardzo ruchliwe tak bardzo ze o staniu z nimi w kosciele nie było mowy.
A
anny
11 stycznia 2010, 11:46
Myślę, że wprawdzie na Mszach dziecięcych są też granice, jednak kiedy mówimy o problemie biegających i krzyczących dzieci to raczej nie chodzi o te Msze. Co do tłumaczenia to zapewne podstawa, ale nie w każdym wieku przyniesie efekt, najmłodsi po prostu nie dadzą rady wysiedzieć godzinę. Uważam, że uwagi w stylu (kogoś poniżej) jak się komuś nie podoba to może iść na inną Mszę to zwyczajny egoizm. Nie wszędzie jest inna Msza ani nawet inna parafia w pobliżu. Poza tym parafia to wspólnota, trzeba wypracować wspólne zasady a nie przeganiać tych, którzy mają inne zdanie. A księdza, który nie może się skoncetrować albo przebić z głosem tak aby być słyszalnym też przegonicie na inną Mszę i do innego kościoła? A Msze, które są zazwyczaj bez podziału na dzieci i dorosłych- np. w Wielki Piątek u nas też było radosne baraszkowanie.
Jurek
11 stycznia 2010, 11:32
(...) Dzieci rozumieją więcej niż dorosłym się wydaje, z postawy rodziców czerpią wzorce zachowania a pozwalają sobie na tyle, na ile widzą taką możliwość. Żeby nie mnozyć argumentów. Podpisuję się pod powyższym. A może jednak dopiszę. To przykład z mojej parafii. Są specjalne msze dla dzieci. Zaraz na początku ksiądz prosi wszystkie dzieci o podejście do ołtarza. I jest to super widok kiedy taka gromadka otacza ołtarz. Kazanie jest bardzo interaktywne. Ksiądz nawiązuje do Ewangelii, zadaje pytania i często jest las rączek dzieci gotowych do wypowiedzi, a są różne. To jest jakiś sposób skanlizowania w odpowiednim kierunku energii dzieci. I tutaj rola dla duszpasterzy, ale także dla rodziców, żeby na takie msze chcieli przychodzić.
A
Aura
11 stycznia 2010, 10:53
Ja też nie biegałam po kościele, mama tłumaczyła mi na długo przed wyjściem jak należy się tam zachowywać i byłam dumna, gdy sprostałam postawionemu przede mną zadaniu - siedziałam na miejscu i nie wierciłam się zbytnio. Do głowy mi nie przyszło żeby biegać, czy cokolwiek jeść. Dzieci rozumieją więcej niż dorosłym się wydaje, z postawy rodziców czerpią wzorce zachowania a pozwalają sobie na tyle, na ile widzą taką możliwość.
11 stycznia 2010, 10:47
Dziwne. Ja jako dziecko nie mogłam usiedzieć w kosciele, ba...nawet majac 3 lata z niego uciekłam i babcia mnie szukała - na skutek nie wiem moze własnie tłamszenia. A chyba jestem starszym pokoleniem od Ciebie. Jadwiga, 3 letniemu dziecku to nie wytłumaczysz. Pozostaje staranie uspokojenia go, skoro jest z nami w kościele. Twoja babcia na pewno nie przechodziła spokojnie nad faktem, że uciekasz. Ja jestem co niedziela świadkiem, jak rozkoszny 3-latek usiłuje wejść na schodki do ołtarza (schodki to wszak atrakcja). A jego równie rozkoszna mamusia całą Mszę wchodzi za nim po tych schodkach i ściąga na dół. Zero próby zainteresowania dziecka czymś innym, zero refleksji, że nawet tego ksiedza, co głosi kazanie rozprasza (a widać, że rozprasza), sama też zapewne mało co skorzysta z liturgii i inni przez nia mają utrudnione. Dla mnie ta mamusia jest przykładem totalnej bezmyślności. Ok, ale to 3-latek. A co powiesz na 6-latki, które również tyraktują kosciół jako plac zabaw. 6-latek już powinien wiedzieć, że są casy i miejsca, gdzie należy zachować się stosownie. Albo co powiesz na mamusie karmiące swoje pociechy w czasie Mszy batonikami? One przynależą do tego samego zjawiska. Gdzie w tym wszystkim świadomość, że w czasie Mszy uobecnia się Męka, Śmierć i Zmartwychwstanie Pana Jezusa? Gdzie świadomość, że w czasie każdej Mszy właśnie tego wydarzenia świadkami jesteśmy? Widziałaś kiedyś Mszę odprawianą przez św. o. Pio? Można wyszukać na youtube.
Jadwiga
11 stycznia 2010, 10:26
mOcna "To, że dziecko nie jest w stanie wysiedzieć przez jakiś czas, w szczególnym miejscu jakim jest kościół, to jest jakaś piramidalna bzdura z gatunku nowoczesno pseudo-psycholgicznych. Jeszcze moje pokolenie to były dzieci, które nie biegały po kościele. I naprawdę nikt nas nie tłamsił." Dziwne. Ja jako dziecko nie mogłam usiedzieć w kosciele, ba...nawet majac 3 lata z niego uciekłam i babcia mnie szukała -  na skutek nie wiem moze własnie tłamszenia. A chyba jestem starszym pokoleniem od Ciebie.
11 stycznia 2010, 08:51
Do "~:)". A nie uważasz, że Msza powinna być dla każdego. Msze nie powinny dzielić wiernych na dzieci młodzież i dorosłych. I kto Ci powiedział, że nie rozumiem dzieci. To, że dziecko nie jest w stanie wysiedzieć przez jakiś czas, w szczególnym miejscu jakim jest kościół, to jest jakaś piramidalna bzdura z gatunku nowoczesno pseudo-psycholgicznych. Jeszcze moje pokolenie to były dzieci, które nie biegały po kościele. I naprawdę nikt nas nie tłamsił. Nas wychowywano a nie tylko chowano (chów ogranicza się do zapewnienia odpowiednich warunków, otoczenia opieką i miłością, wychowanie to coś więcej) - wiadomo było, że inaczej należy się zachować na placu zabaw, inaczej w przedszkolu, inaczej w kościele, inaczej, jak do mamy przyjdą z wizytą jej koleżanki z pracy a inaczej, jak odwiedzi ciocia ze swoimi dziećmi. Teraz dzieci nie rozróżniają w kościółku jest tak samo jak na placu zabaw albo w wielkim sklepie. I to jest wina rodziców i wielka krzywda dla dzieci.
Jadwiga
11 stycznia 2010, 07:59
Mozna by również zapytac czemu dzieci biegają po poczekalni u lekarza, nie chcą stać w kolewjce a nawet czemu biegają w szkole na lekcji po klasie. Obecnie zdiagnozowano by ADHD. Zdrowe małe dziecko po prostu nie jest w stanie usiedziec w miejscu 45 minut godzinę. Starsze - to juz rzeczywiscie ADHD. A te które siedza? Owszem sa i takie. Ale najczesciej jest to skutkiem kar za ich ruchliwosc i spontanicznosc.
MB
MARIA BADZIOCH
11 stycznia 2010, 06:53
KAŻDY CHWALI BOGA TAK, JAK POTRAFI. DZIECI TEŻ. PRZEŻYWANIE MSZY ŚW. MOŻE ODBYWAĆ SIĘ RÓWNIEŻ W RUCHU.
:
:)
11 stycznia 2010, 02:53
Dlaczego dzieci biegają w kościele? Bo ich rodzice nie mają poczucia sacrum. Ciekawostką jest, że na bliskiej mi wsi, dzieci nie biegają w kościele, tylko siedzą grzecznie w ławkach. Czyli, że można wychowywać dzieci a nie tylko chować... Najwiecej do powiedzenia maja Ci, ktorzy dzieci nie maja i ich nie rozumieja. Jesli komus przeszkadza dziecko w kosciele niech chodzi na Msze dla doroslych. Komus nie odpowiada Msza mlodziezowa (bo za dluga, duzo spiewow) niech chodzi na taka jaka mu odpowiada, a nie szukac wyjatkow w sasiednie parafi. Rozne temperamenty, rozne zachowania ;) Czesto dorosli sie gorzej zachowuja. Patrza co chwile na zegarek, odmawiaja rozaniec, przegladaja gazety parafialne, szepcza sobie cos do ucha... moge mnozyc... Swietny artykul... i tyle...
A
anny
10 stycznia 2010, 23:19
To, że dzieciaki biegają w kościele nie oznacza ani tego, że są wychowywane bezstresowo ani tego że nie są w ogóle wychowywane. (Nie)stety są różne dzieciaki- o różnym temperamencie. Mam dwójkę to widzę jakie mogą być różnice. Dziecko, które nie może usiedzieć w miejscu (zwłaszcza kiedy nie wszystko rozumie jak w kościele) a mały chuligan to dwie różne sprawy. Oczywiście zależy o jakim wieku mówimy i jakim bieganiu. Natomiast fakt, że utrudnia to innym skupienie to oczywiste. Najtrudniej jest tam gdzie nie ma mozliwości wydzielenia Mszy dla rodziców z maluchami albo oddzielonego szybą pomieszczenia w kościele. Rozumiem, że rodzice chcieliby uczestniczyć we Mszy razem z dziećmi i wdrażać je od początku jednak cóż to za uczestniczenie: bieganie, głośny płacz, spacery rodziców za pociechą, autka, soczki, chrupki itd. No cóż, okres kiedy dzieci są małe jest wspaniały ale i trudny- trzeba czasem podejmować trudne decyzje.
10 stycznia 2010, 22:26
Dlaczego dzieci biegają w kościele? Bo ich rodzice nie mają poczucia sacrum. Ciekawostką jest, że na bliskiej mi wsi, dzieci nie biegają w kościele, tylko siedzą grzecznie w ławkach. Czyli, że można wychowywać dzieci a nie tylko chować...
I
Iza
10 stycznia 2010, 22:08
Artykuł rzeczywiście bardzo fajny. Aczkolwiek bezstresowe wychowaywanie dzieci czasem "daje w kość" innym, modlącym się wiernym...