Oldskulowo-lajfstajlowa młodzież

Ludzie młodzi chcą się odróżniać, chcą mieć swobodę w kreowaniu własnej tożsamości (Fot. shutterstock.com)
Krzysztof Biel SJ / slo

Gdyby jakiś etnolog spróbował zrekonstruować życie ludzi końca XX wieku na podstawie pism młodzieżowych, musiałby stwierdzić, że było ono "nieustającą balangą". Czy dać się wciągnąć w wir "teatru życia codziennego", który kusi medialnymi hasłami typu: idź na całość, rób co chcesz, daj sobie szansę, które zachęcają do pogoni za tym co nowe, modne, wygodne, przyjemne itp. czy też słuchać "starych" autorytetów.

Nietrudno zauważyć, że polska młodzież jest bardzo mocno skierowana ku trendom pochodzącym z Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych. Przejawia się to na różne sposoby:

DEON.PL POLECA

  1. przejmowanie języka angielskiego i jego swoiste "spolszczanie". Takie zwroty, jak "dżezi", "trendy", "cool" czy "oldskul" weszły już na dobre do potocznego języka;
  2. przejmowanie sposobu ubierania się i zachowania. Nasi nastolatkowie ubierają się jak ich idole z zachodu i naśladują różne subkultury związane głównie z trendami muzycznymi. Wystarczy wymienić choćby hip-hopowców, młodzież emo czy skate’ów. Liczą się głównie markowe ciuchy z zachodu, a jeśli ktoś nie nadąża za najnowszymi trendami może szybko otrzymać etykietkę "wsióra" i "buraka";
  3. konsumpcyjne nastawienie do świata. Młodzież dąży do czerpania jak najwięcej z dobrodziejstw współczesnego świata, gdyż to pozwala im uwolnić się od szarzyzny i obowiązków codzienności. Chodzi tu głównie o takie dobra, którymi można się pochwalić przed innymi, nabyć wartości w oczach innych, zdobyć uznanie grupy itp.;
  4. traktowanie życia jako zabawy, w której liczy się natychmiastowość, maksymalizacja doznanych przeżyć a zanika odpowiedzialność.

Znany socjolog Jacek Kurzępa bardzo dosadnie pokazuje ten zwrot młodzieży ku lansowanym trendom zachodnim. Pisze on tak: "Młodzi zakleszczeni w świecie szarzyzny i siermiężności prowincji, naszej "swojskiej polskości", wybiegają na spotkanie kuszącego świata z gorliwością odkrywców, co rusz zachwycając się nowymi doznaniami. Najpierw konfrontują to, co nasze, z tym, co obce, będąc w zasięgu wzroku. Niekiedy dzięki telewizji satelitarnej do ich pokoju wkracza rzeczywistość pulsujących lamp stroboskopowych, życia gwiazd popkultury, nowej mody i tego, co jest stylowe, a co już nie. Z czasem wystarczy podpatrzone wzorce przenieść na szkolną dyskotekę, do repertuaru własnych gestów, zachowań lub słów".

Młody człowiek staje więc dzisiaj przed dylematem: czy dać się wciągnąć w wir "teatru życia codziennego", który kusi medialnymi hasłami typu: idź na całość, rób co chcesz, daj sobie szansę, które zachęcają do pogoni za tym co nowe, modne, wygodne, przyjemne itp. czy też słuchać "starych" autorytetów, którzy popierają raczej "być" niż "mieć", uczą przywiązania do rodziny, tradycji, Boga, przekonują, że aby coś w życiu osiągnąć trzeba się wiele natrudzić, że nie można mieć wszystkiego. Najwyraźniej widać to na przykładzie szkoły, która jest miejscem ścierania się starego z nowym, młodzieży z dorosłymi i weryfikacji wartości - by posłużyć się określeniem Sykesa i Matzy - oficjalnych i podskórnych. Wartości oficjalne, konformistyczne, są związane z czasem pracy, nauki, z działalnością polityczną bądź społeczną. Wartości natomiast podskórne, to wartości związane z czasem wolnym od pracy (weekendy, wakacje, święta). Charakteryzują je zwroty językowe w rodzaju: "używać życia, ile wlezie", "iść na całość", "zaszaleć" itp. Z obserwacji życia szkolnego i pozaszkolnego wynika, że młodzież nazbyt akcentuje, a czasami nawet nieświadomie karykaturuje wartości podskórne społeczeństwa dorosłych, rozciągając nadmiernie czas zabawy.

Niebagatelną rolę odgrywają tu czasopisma młodzieżowe gloryfikujące zabawę i ukazujące życie jako niekończącą się prywatkę. Czasopisma te marginalizują zupełnie zagadnienie edukacji, pracy, trudu i wysiłku. W kontekście tej wszechogarniającej dążności do dostarczenia rozrywki Alina Petrowa-Wasilewicz zauważa, że gdyby jakiś etnolog spróbował zrekonstruować życie ludzi końca XX wieku na podstawie pism młodzieżowych, musiałby stwierdzić, że było ono "nieustającą balangą".

Współczesny świat, bardziej niż kiedykolwiek, daje ogromną możliwość dokonywania wyborów. Młodzi ludzie mają szansę decydować o własnym losie z przekonaniem, że robią to samodzielnie, w poczuciu pełnej wolności, będąc wyposażonymi we wszelkiego rodzaju technologiczne gadżety, które stawiają ich w uprzywilejowanej sytuacji, ponad tradycją i autorytetami. To przekonanie sprawia, że próbują wszystkiego, bezkrytycznie i mało odpowiedzialnie, żeby niczego nie stracić, stając się jednocześnie niewolnikami własnych doznań. Jak zauważa Anna Frindt: "Młodzi ludzie na początku XXI wieku stają się już właściwie dziedzicami ‘tradycyjnej antytradycyjności’, która jednak wcale nie oznacza dla nich bezgranicznej wolności wyboru własnych wzorów, a wręcz przeciwnie - przynosi niepewność, zagrożenie i brak poczucia własnej tożsamości. Ten kalejdoskop nowych wzorów i stylów życia może bowiem powodować ograniczenie wolności przez to, że z żadnym z nich nie są oni w stanie tak naprawdę i do końca się zidentyfikować. Każdy z nich podejmuje fragmentarycznie wiele ról, które nie nakładają się jednak na spójny obraz osobowości. W efekcie młody człowiek staje się obcy sam dla siebie. Często z wielości obserwowanych wzorców wybiera tylko to, co aktualnie pasuje do jego sposobu życia, do środowiska, w jakim się znajduje, poza wszelkimi więziami i dotychczasowymi standardami życia, zgodnie z zasadą: wszystko jest dozwolone".

Ponowoczesność charakteryzuje się żywiołowością, chaotycznością, asystemowością i nieracjonalnością. Swoboda, różnorodność i tolerancja powoduje, że każdy może być kim chce i jakim chce, a w globalnej wiosce może znaleźć sobie miejsce, gdzie będzie mógł "korzystać z szaleństwa bez lub w pasach bezpieczeństwa". Ludzie młodzi chcą się odróżniać, chcą mieć swobodę w kreowaniu własnej tożsamości, podkreślaniu swojej indywidualności. Tymczasem ponowoczesny świat, który przez socjologów został nazwany McŚwiatem, dąży do homogenizacji wszystkich sfer życia ludzkiego. Wszelkie gusta, moda, usługi, standardy są dostosowane do wymogów przeciętności tak kreowane, by łatwo można je było poddać kontroli. W zasadzie nie trzeba dbać o własny rozwój, bo wszystko jest podawane na tacy, wystarczy tylko sięgnąć po to ręką. Można by rzec, że w zasadzie nie trzeba myśleć, bo wyborów dokonuje za nas reklama, która jest "protezą masowej wyobraźni, określającą zbiorowe marzenia, potrzeby, lęki" . Reklama weszła w obszar edukowania ludzi o istocie społecznych i indywidualnych wartości stając się najbardziej wyrazistą formą sztuki współczesnej. W efekcie trzeba stwierdzić, że to nie ludzie młodzi dokonują świadomych wyborów, ale raczej, że to oni są wybierani, jako grupa ludzi najbardziej podatna na eksperymenty i wszelkiego rodzaju doznania. Zachłystują się wytworami kultury młodzieżowej nie zauważając, że to nie oni sami są jej twórcą, a jedynie odbiorcą, konsumentem. To społeczeństwa konsumpcyjne wytworzyły rozbudowany system potrzeb otoczkowych i pozornych, nazywając ten wytwór kulturą młodzieżową, która naprawdę jest po prostu zyskownym interesem dla firm produkujących zaspokojenia, czyli ubiory, gadżety, instrumenty, sprzęt muzyczny, a ostatnio też samochody specjalnie z myślą o młodzieży.

Dylemat między Wschodem a Zachodem wiąże się także z szansami na przyszłość, które stoją przed ludźmi młodymi. Obietnica szybkiego zarobku i dostatniego życia na zachodzie Europy konkuruje z naszym polskim standardem życia, w którym lepsze jest "ciasne, ale własne", uczciwa praca nie przynosi spodziewanych zysków, nie widać szans na dobre stanowisko, a hasło: "by żyło się lepiej - wszystkim" pozostaje jedynie na bilbordach i ustach polityków i nie ma przełożenia na rzeczywistość. Bodźcem do obierania kierunku zachodniego są możliwości edukacyjne. Stypendia, staże, wymiany między szkołami i uczelniami, międzynarodowe matury itp. otwierają przed młodymi możliwości nawiązywania kontaktów bezpośrednio z pracodawcami i tym samym dają szansę ucieczki przed bezrobociem lub uciążliwym poszukiwaniem pracy, często nie w swoim zawodzie. Wschód Europy jawi się więc młodym jako "niezła wiocha", gdzie nie ma szans na rozwój i dostatnie życie, natomiast Zachód jako kraina mlekiem i miodem płynąca, gdzie wszystko jest łatwe i proste i nie trzeba wysiłku, by żyć sobie po królewsku.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Oldskulowo-lajfstajlowa młodzież
Komentarze (15)
MP
Marek Pawłowski
17 listopada 2015, 14:02
Coś w tym jest, że życie czasem przybiera formę "naskórkową". Jednak, każdy kto zaczął zarabiać na siebie, dość szybko pozbywa się iluzji "full imprezy". Trzeba zapłacić podatki, kupić jedzenie, pojawiaja się dzieci. Łatwo się przekonać, że życie w Kopaczlandzie (tak wiem wygrał Jarkacz, ale to ciagle Kopaczland) nie jest takie jak w serialu "Klan" czy podobnym. Troski dnia codziennego pozostają troskami. Z czegoś trzeba żyć i mieć za co. Jako plus ponowoczesności mógłbym dać przykład rozwój sieci społecznościowych. Pomijając akcent inwigilacji, słitfoci na Instagramie to przydatne narzędzie by wymienić się pogladami i wiele się nauczyć od innych osób, np.: programistów czy artystów. Dostęp do wiedzy jeszcze nigdy nie był tak łatwy. Minusem niestety jest to, że w Kopaczlandzie nawet z tytułem doktora praca jest, ale fizyczna lub na kasie. Chyba, że się ma koneksje.
K
Krzysiek
17 listopada 2015, 13:59
Z młodzieżą zawsze były problemy i to nie tylko tą współczesną, ale również z nami. Świat się zmienia szybciej niż nasze głowy i różnica 20-30 lat między ludźmi to duża bariera. Można oczywiście ją pokonać, ale nie da się tego zrobić kiedy chcemy mieć wszystko co świat ma dla nas do zaoferowania. Po pierwsze trzeba znaleźć czas dla dziecka (a raczej nastolatka) i to nie 20 minut dziennie a naprawdę sporo czasu. Jak tu świecić przykładem i wprowadzać swojego następcę w świat jeżeli nie spędza się z nim czasu. 26 dniowy urlop to za mało. Rodzice gonią za pieniądzem, a dzieci w domu tylko bywają pomiędzy szkołą a zajęciami dodatkowymi. Tradycyjne więzi usychają. Szatan niszczy nas własnie w ten sposób: obiecuje nam dobrobyt a daje dużo pracy i nic nie warte papierki. Giniemy w stertach gadżetów i nie dojrzewamy. Skoro tacy sami jesteśmy to jak możemy wymagać czegoś innego od tych, którzy się na nas wzorują. Są jednak rodziny (i to całkiem sporo), które wychowują naprawdę wartościowych (trochę złe słowo, być może bardziej pasowałoby dojrzałych) ludzi. Jednak w tych rodzinach, rodzice zaczynają wychowanie od siebie. Tak na marginesie, to szkoła w obecnym pańswtowym wydaniu jest wielkim siedliskiem zła. W wychowaniu ona bardziej przeszkadza niż pomaga.
L
leszek
29 sierpnia 2010, 17:10
Łatwo pisać artykuły i krytykować życie innych ludzi, jeśli samemu ma się zapewniony dobrobyt i dostatnie życie.Dodatkowo jeszcze nie trzeba się martwić o dzieci, rodzinę, pracę itd.....Najlepiej krytykować, siedząc w zacisznym pokoju z pełnym brzuchem. Jak rozumiem, wg Ciebie, aby pisanie i krytykowanie mogło być przyjęte to nie może być ono łatwizną. A więc nie można mieć zapewnionego bytu i dostatniego utrzymania, a koniecznie trzeba martwić się o dzieci, rodzinę, pracę itd, no i oczywiście trzeba mieć pusty brzuch. Wówczas argumenty będą prawdziwe  przekonywujące. Ale powiem Ci tak. Chrześcijanin się nie martwi! Nie martwi się ani o dzieci, ani o rodzinę, ani o pracę itd bo o to wszystko tylko poganie zabiegają i się martwią. Chrześcijanin wie, że Ojciec Niebieski daje wszystko co człowiekomi potrzebne do zycia (Mt 6,25-34)
S
samo_życie
29 sierpnia 2010, 14:34
 Łatwo pisać artykuły i krytykować życie innych ludzi, jeśli samemu ma się zapewniony dobrobyt i dostatnie życie.Dodatkowo jeszcze nie trzeba się martwić o dzieci, rodzinę, pracę itd.....Najlepiej krytykować, siedząc w zacisznym pokoju z pełnym brzuchem.
B
basia
28 sierpnia 2010, 09:45
Czasami nie trzeba byc ekspertem w dziedzinie zachowań i psychologii żeby mieć trzeźwy ogląd sytaucji. Dobry obserwator może lepiej ocenić daną sytację niż ekspert, który jest osobiście zaangażowany. Polskie przysłowie mówi że szewc bez butów chodzi. Zauważam, że jak pojawia się jakaś trafna opinia to zaraz atakowana jest osoba - autor ją wypowiadający. Czy lekarz musi być chory na daną chorobę żeby móc postawić trafną diagnozę? to pytanie do qwert
mądra żona
28 sierpnia 2010, 09:36
 "to rodzina jest podstawowym czynnikiem indukującym prawidłowy rozwój i wychowanie człowieka aby to zrozumieć, trzeba być jej częścią, nauczyć sie funkcjonowania w jej środowisku". - qwert - twoim zdaniem pewnie osoby bezdzietne to z księżyca spadły albo są z probówki i nie mają żadnego doświadczenia rodziny. Rodzina jest podstawowym czynnikiem indukującym, ale niech ci się nie wydaje, że wymyślasz wszystko sam. Powielasz mechanizmy i schematy i to bardzo nieświadomie, bo jesteś manipulowany a wydaje ci się, że jesteś specjalistą od wychowania. Praktyka zawsze bazuje na wiedzy, dlatego warto trochę poczytać... Krytyczna ocena też jest potrzebna, ale nie po prostu krytykancka...
L
leszek
28 sierpnia 2010, 07:53
zastanawiające, że ekspertami w dziedzinie badania zachowań i psychologii młodzieży bywają osoby, które nie posiadają żadnego! osobistego doświadczenia na tym polu - krótko mówiąc bezdzietne to tak jakby pasjonat medycyny namiętnie opowiadał o operacjach na otwartym sercu, na codzień będąc hydraulikiem, Porównanie idiotyczne. Autor artykułu, o. dr Krzysztof Biel SJ, jest wykładowcą pedagogiki resocjalizacyjnej w WSFP Ignatianum w Krakowie, więc nie jest na co dzień hydraulikiem, a właśnie na co dzień zajmuje się problematyką dotyczącą młodzieży. Fakt spłodzenia dziecka i łożenia na jego utrzymanie nie czyni z żadnego hydraulika specjalisty od dzieci i młodzieży. Zastanawiające, że tak chętnie odbiera się księżom prawo do wypowiadania się na temat małżeństwa, rodziny, wychowywania dzieci itp. twierdząc że nie są kompetentni bo żyją w celibacie. Ale jednocześnie jakoś nikt z takich osób nie twierdzi że skoro np. bywa w kościele raz czy dwa razy w tygodniu to nie będąc księdzem nie ma prawa wypowiadać się na temat Kościoła. Albo że skoro na co dzień jest hydraulikiem to nie powinien namiętnie wypowiadać się na jakiekolwiek tematy nie-hydrauliczne. artykuł w durzej mierze nierzetelny narzekać potrafi każy, kostruktywnie myśleć - mało kto wychowanie dziecka i przystosowanie go do życia w społeczeńswie to coś więcej niż sztucznie skomplikowane naukowe definicje To że coś jest dla Ciebie zbyt trudne, to wcale jeszcze nie oznacza że jest to sztucznie skomplikowane. Gdybyś podszedł do tego artykułu konstruktywnie a nie krytykancko narzekając to mógłbyś z niego skorzystać pomimo że był dla Ciebie zbyt trudny.
Q
qwert
27 sierpnia 2010, 23:17
zastanawiające, że ekspertami w dziedzinie badania zachowań i psychologii młodzieży bywają osoby, które nie posiadają żadnego! osobistego doświadczenia na tym polu - krótko mówiąc bezdzietne to tak jakby pasjonat medycyny namiętnie opowiadał o operacjach na otwartym sercu, na codzień będąc hydraulikiem, artykuł w durzej mierze nierzetelny narzekać potrafi każy, kostruktywnie myśleć - mało kto wychowanie dziecka i przystosowanie go do życia w społeczeńswie to coś więcej niż sztucznie skomplikowane naukowe definicje każdy przypadek jest indywidualny, a największy nań wpływ ma rodzina; to rodzina jest podstawowym czynnikiem indukującym prawidłowy rozwój i wychowanie człowieka aby to zrozumieć, trzeba być jej częścią, nauczyć sie funkcjonowania w jej środowisku.
L
luna
19 stycznia 2010, 10:45
Każde pokolenie ma swoją wizję świata i zawsze będzie dokonywać porównań typu "za moich/naszych czasów" było lepiej, młodzież była lepsza". Trzeba powiedzieć, że było inaczej, a w oczach starszych ludzi zawsze młodzież była i jest gorsza, trudniejsza. Prawda jest taka, że każde nowe pokolenie musi się borykać ze swoimi problemami, by w końcu odpowiedzieć sobie na pytanie "kim mam być? kim jestem?" I chociaż wydawołoby się, że teraz jest łatwiej bo młodzież ma dostęp do internetu, korzysta z wielu dóbr kulturowych, może uczyć się języków nie tylko na pamięć, ale swobodnie wyjeżdżać na kursy za granicą, to wcale nie jest tak cukierkowo. W artykule tym można wyczytać właśnie na jakie problemy napotyka młodzież. Nie dlatego, że jest zła, ale dlatego, że świat wykorzystuje to, że jest podatna na różnego rodzaju wpływy, trendy.  Jedni mają silniejszy charakter i potrafią się wielu rzeczom przeciwstawić, inni nie. Zawsze tak było i będzie. Rolą rodziców jest wspieranie dzieci w ich dobrych wyborach i przekazywanie im wartości, by stawali się mądrymi ludźmi, bez okaleczeń okresu młodości.
Józef Więcek
19 stycznia 2010, 07:26
Hmm... A mnie to tak wychodzi, że największym autorytetem jest....telewizor a władzę (w domu..) ma ten kto ma w ręce pilota.. Ważne, aby z młodych gniewnych nie wyrośli starzy wk.....ni (Hłasko)
V
veranda
18 stycznia 2010, 20:43
komentarze świadczą o tym, że łatwo wyczytać z artykułu, iż młodzież jest tragiczna i beznadziejna, natomiast znacznie trudniej przesłanie o tym, że jest z każdej strony wciągana w manipulacje i wykorzystywana (np. konsumpcjonizm). Dla mnie ta druga część jest znacznie bardziej istotna. Młodzi nie są źli, są źle prowadzeni ku dorosłości
X
Xavier
18 stycznia 2010, 19:35
(cz.2).  Każdy, kto choć raz był i pracował na zachodzie, ten wie, że to raczej na wschodzie (czyli u nas) panuje kult cwaniactwa i odwalania roboty na pół gwizdka. Na zachodzie trzeba ciężko pracować, nie ma lekko. Niestety, rodzime "autorytety", w tym także duża część polskiego Kościoła nie rozumie, że izolacjonizm na dłuższą metę nic nie daje. I że trzeba zaproponować jakiś POZYTYWNY PROGRAM. Myślicie, że niebywały sukces ruchu lednickiego wziął się z powietrza? Że o JP2 już nie wspomnę. Wystarczy przestać traktować młoych ludzi jak parchów i zainteresowac się nimi. wiem coś jak wygląda praktyka, bo sam chodziłem do katolickiego liceum. Moja nauczycielka od polskiego, zresztą zakonnica, nie ukrywała swojej pogardy dla nas. Za to wszyscy kochali nauczycielkę od angielskiego, tez zakonnicę, która poświęcała nam swój czas, nawiązywała z nami nić porozumienia, a przede wszystkim miała do każdego INDYWIDUALNE PODEJŚCIE. Oczywiście, że przyjemniej jest zarzadzać masami, zwaszcza, jak się jest np. hierarchą i widzi się potężną frekwencję na mszach. Tyle, że jeszcze masy nikt jeszcze nigdy nie wychował. Mase można wyćwiczyć i wytrenować, ale zawsze będzie to tylko pusta forma. Za to wycowanie, czy tez formacja religijna zawsze przebiega indywidualnie. Bóg zbawia pojedynczych ludzi, a nie narody, parafie, czy nawet rodziny. Niestety, wiele insytucji wychowawczych, w tym także i Kościół, po uszy tkwi w poprzednim systemie i jako receptę na problem proponuje uniformizację i wojskowe skoszarowanie. A, i jeszcze dodam, że jestem całkowitym przeciwnikiem takich świństw jak in vitro, aborcja, związki homoseksualne itp. Moje obserwacje dotyczą jedynie formy, a nie treści. To na wszelki wypadek, jakby ktoś chciał przypiąć mi łatkę bezbożnika i gorszyciela.
X
Xavier
18 stycznia 2010, 19:32
Jak to łatwo zwalić winę na młodych - "oni" tacy źli, zepsuci, nieodpowiedzialni, leniwi... Tylko kto wychowywał (a raczej nie wychowywał) to pokolenie? Że co? Że obecni dorośli? Jakie ja perfidne kłamstwa piszę!!! A tak na poważnie, to żeby wychowywać, trzeba dac ALTERNATYWĘ. Ten atykuł jest bardzo stronniczy, bo z jednej strony mamy złą, rozpuszczoną młodzież, a z drugiej "Bóg Honor Ojczyzna" tradycja i odpowiedzialność...tylko czemu nikt nie dodaje, że do tego dochodzi jeszcze "tradycyjne" polskie chamstwo, konformizm, dziadostwo, bylejakość i brak perspektyw? Jeśli w naszym kraju młodziez jest jaka jest, to wcale nie jest to jej wina! Tylko "autorytetów" - tych, którzy mogą coś dla nich zrobić, a nie robią, a jeszcze częciej tylko narzekają i ostentacyjnie okazują młodym swoją niechęć. Często ważniejsza jest ilość publikacji naukowych czy błyskotliwych wypowiedzi w mediach. Ojej, autor zapomniał dodać, że tak dużo rodziców nie ma praktycznie żadnego kontaktu ze swoimi dziećmi albo zwyczajnie nie chce im się wsłuchiwać w ich problemy.
E
Ewa
18 stycznia 2010, 18:06
Ten artykuł przeraźliwie generalizuje:( Na młodzież zawsze się narzeka. Jak młodzież dorośnie, narzeka na następną młodzież. I tak w koło Macieju...
P
Patryk
18 stycznia 2010, 17:21
Jestem człowiekiem ze wspaniałym spectrum na świat- rzeczy materialne nie mają dla mnie niemal wartości (0,001%)- nie przywiązuje do nich większej (99,999%) wagi. Myślę, że w mojej szkole wcale nie przywiązuje się aż takiej wagi do ubrania i mało kto (bo są oczywiście 0,001% wyjątków) śmieje się z tych biedniejszych uczniów, lub tych mających inne st<x>yle niż te, które oferuje moda. Ostatnio pewne dziewczyna (z wielodzietnej rodziny, niezbyt bogata) przyszła do szkoły w starym ciemnoróżowym foterku. Jaka była reakcja? Śmiech i komenatrze innych: "Wiemy, że o gustach się nie dyskutuje, ale dlaczego różowe foterko?". Ludzie, którzy ubierają się bardzo skromnie, biednie to ludzie w 97% (nie wliczając ludzi pazernych), od których można się wiele nauczyć. Dlaczego? Ważne jest wnętrze, a nie ubiór. Osoby, które uważają inaczej nie dojrzały jeszcze do takich wniosków. I niestety- młodzież jest w większości zagłuszana przez świat. Młodzi ludzie szukają w sobie odpowiedzi na pytania, ale nie mogą ich znaleźć, bo świat mówi im o rzeczach, które są sprzeczne z ich wnętrzem. A wystarczy się wyciszyć, odejść na miejsce odludne pobyć samemu z przyrodą i przestrzenią świata. Młodzież... ach. Są jednak tacy młodzi, którzy rzeczywiście są skromni, cisi  pokorni. Cieszmy się z tych dobrych młodych i módlmy za tych, którzy gdzieś zatracili odpowiednie proporcje.