Inne drogi do wolności

(fot. PotironLight / flickr.com)
Łukasz Kamiński / slo

Bunt młodzieży przeciw normom i postawom obowiązującym w pokoleniu rodziców wydaje się stary jak świat. W rzeczywistości w drugiej połowie XX wieku przybrał niespotykane wcześniej rozmiary. A w warunkach komunizmu protest ten – wyrażany najczęściej w formie kontrkultury – nabrał dodatkowego, politycznego wymiaru.

XX-wieczne systemy totalitarne chętnie odwoływały się do kultu młodości i naturalnej potrzeby zmiany zastanej rzeczywistości, odczuwanej przez młode pokolenie. Jednocześnie szybko okazywało się, że ów bunt wpisany musi być w granice ściśle wyznaczone przez rządzącą partię. Wszystko, co poza nie wykraczało, było zakazane, jakikolwiek sprzeciw zaś natychmiast represjonowany. Reguła ta obejmowała nie tylko kwestie szeroko rozumianej polityki, ale także sposobu ubierania się, spędzania wolnego czasu czy wreszcie kultury, w tym zwłaszcza słuchanej muzyki.

Bikiniarze i hippisi

Po raz pierwszy młodzi mieszkańcy Europy Środkowo-Wschodniej przekonali się o tym w okresie stalinowskim. Zakazany został jazz i niektóre popularne na Zachodzie tańce. Nie tolerowano też odmienności w ubiorze i wyglądzie (np. dłuższe włosy). Uznano, iż taka postawa reprezentuje amerykański (a więc wrogi) styl życia. Osoby, które nie chciały się podporządkować – zwane w Polsce bikiniarzami – musiały liczyć się z represjami: poczynając od ataków komunistycznych bojówek, poprzez osadzenie w obozie pracy przymusowej lub więzieniu, aż po karę śmierci w skrajnych wypadkach.

Sytuacja poprawiła się po 1956 r., kiedy to zrehabilitowano jazz, tolerowano również muzykę rockandrollową. Ale i w tym wymiarze „odwilż” miała swoje granice. Gdy w Stanach Zjednoczonych, a następnie w Europie Zachodniej pojawił się ruch hippisowski, komuniści zwalczali jego naśladowców we własnych państwach.

Przeciwko hippisom używano nękającej ich nieustannie milicji, inwigilowały ich służby bezpieczeństwa (w Polsce wieloletnia operacja nosiła kryptonim „Kudłacze”), propaganda zaś kreśliła wizerunek aspołecznych narkomanów. W szeregu przypadków władzom udało się doprowadzić do skazania hippisów pod mniej lub bardziej spreparowanymi zarzutami. W szkołach nie tolerowano nawet nieco dłuższych włosów, w razie potrzeby w wielu wypadkach organizowano nawet przymusowe postrzyżyny. Tylko w Czechosłowacji w okresie Praskiej Wiosny sytuacja hippisów przejściowo się poprawiła, tym surowiej jednak potraktowano ich po inwazji Układu Warszawskiego, w czasie tzw. „normalizacji”.

Tymczasem, paradoksalnie, to właśnie komunistyczna Czechosłowacja była światową potęgą w produkcji LSD, którym odurzali się zachodni hippisi.

Niebezpieczny rock

Komunistyczne władze w różnych krajach Europy Środkowej, skłonne tolerować muzykę bigbitową, coraz podejrzliwiej od przełomu lat 60. i 70. przyglądały się muzyce rockowej. W Bułgarii dobrze zapowiadająca się w drugiej połowie lat 60. scena rockowa została praktycznie spacyfikowana w następnej dekadzie. W Rumunii Nicolae Ceauşescu nakazał wszystkim zespołom, aby porzuciły zachodnie wzorce i szukały inspiracji w rodzimej muzyce ludowej. Próbę odnalezienia się w tej tolerowanej przez władze niszy podjęła między innymi jedna z najbardziej znanych kapel – Phoenix. Jednak ich dokonania na tym polu (m.in. rockopera „Meşterul Manole”) również wydały się komunistom podejrzane i zostały brutalnie ocenzurowane. W 1977 r. członkowie zespołu uciekli na Zachód.

W tym samym czasie apogeum osiągnęły represje w Czechosłowacji. W lutym 1976 r. „pod przykrywką” ślubu jednego z rockmanów zorganizowano II festiwal „drugiej kultury”, podczas którego wystąpił szereg zespołów egzystujących poza oficjalnym obiegiem. Wydarzenie stało się dla władz pretekstem do zmasowanego uderzenia w niezależną scenę muzyczną. Aresztowano kilkanaście osób, z których część postawiono przed sądem; kary sięgały kilkunastu miesięcy więzienia. Wśród skazanych znaleźli się członkowie zespołu legendy czechosłowackiego rocka – The Plastic People of the Universe. Represje wobec muzyków zmobilizowały rozproszone kręgi opozycyjne – w ten sposób narodziła się „Karta 77”, główna struktura czechosłowackiej opozycji aż do 1989 r.

Z kolei w Niemieckiej Republice Demokratycznej już w 1965 r. doszło w Lipsku do demonstracji po wydaniu zakazu działalności dla jednej z grup bigbitowych. Największe starcia miały miejsce w Berlinie Wschodnim w październiku 1977 r., gdy milicja (Volkspolizei) zaatakowała słuchaczy jednego z koncertów. Do mniejszych wystąpień dochodziło kilkakrotnie w kolejnych latach, gdy w Berlinie Zachodnim odbywały się koncerty gwiazd, a wschodnioniemieccy fani chcieli znaleźć się jak najbliżej muru berlińskiego, aby móc w nich chociaż symbolicznie uczestniczyć.

Cel: zachować kontrolę

W tych neostalinowskich dyktaturach polityka nie uległa zmianie także w ostatniej dekadzie istnienia komunizmu. Przykładem może być rozprawa z Sekcją Jazzową w Czechosłowacji: legalnym stowarzyszeniem, które dawało osłonę także muzykom rockowym. W 1984 r. organizacja została rozwiązana, jej zarząd odwołał się jednak – ku zdumieniu partyjnych działaczy – do sądu. W tej sytuacji przystąpiono do bezpośredniej rozprawy z niepokornymi muzykami, z których ośmiu zostało w 1986 r. aresztowanych.

Obiektem stałej inwigilacji stał się tak zwany „mur Lennona” w Pradze. Było to miejsce na wyspie Kamp, gdzie już w latach 70. gromadzili się hippisi i zwolennicy alternatywnej muzyki. Po zabójstwie lidera The Beatles na murze namalowano jego portret, pod którym składano kwiaty, palono świece, śpiewano piosenki zespołu. Wkrótce do akcji wkroczyła Służba Bezpieczeństwa (StB), zaczęto systematyczne zamalowywanie muru, milicja rozpędzała kolejne manifestacje organizowane w rocznicę śmierci Lennona.

Wszystkie te działania komuniści podejmowali, aby zachować kontrolę nad młodymi ludźmi. Ale, jak się wydaje, osiągnięto przeciwny efekt. Wiele osób, które początkowo chciały jedynie słuchać alternatywnej muzyki, w toku represji dostrzegły naturę reżimu, co było pierwszym krokiem do przystąpienia do opozycji.

Wentyl bezpieczeństwa

Inną strategię wybrali przywódcy PRL i Węgier, którzy zamiast dążyć do jej likwidacji, podjęli próbę poddania niezależnej sceny muzycznej swojej kontroli. 

 

Akceptowana przez władze „bezpieczna” wersja rocka w drugiej połowie lat 70. przestała już wystarczać młodemu pokoleniu. Z drugiej strony coraz więcej młodych ludzi angażowało się w działalność opozycyjną. Oba te czynniki sprawiły, że na scenie pojawiły się nowe, zbuntowane zespoły (w tym spod znaku muzyki punk), władze zaś były skłonne je tolerować. Od 1978 r. organizowano koncerty w ramach Muzyki Młodej Generacji, a dwa lata później narodził się owiany dziś legendą festiwal w Jarocinie.

Po powstaniu Solidarności granice tolerancji władzy rozszerzyły się. Już nie tylko zezwalano na koncerty, zaczęły się także ukazywać płyty (aczkolwiek poddane cenzurze), część utworów można było także usłyszeć w radiu (Rozgłośnia Harcerska, rzadziej Program III). Jarocińskiego festiwalu nie zawieszono nawet w 1982 r., w szczycie stanu wojennego. Zmieniono tylko jego termin, tak aby wypadł na kilka dni przed organizowanymi przez podziemie demonstracjami w drugą rocznicę podpisania porozumień sierpniowych.

W jakiejś mierze owa niespotykana w bloku wschodnim swoboda wynikała z zaradności działaczy muzycznych, wykorzystujących zaabsorbowanie komunistów innymi problemami. W większym jednak stopniu był to efekt świadomej polityki władz, które nie tylko nie chciały sobie otwierać nowego frontu walki z młodym pokoleniem, lecz także gotowe były stworzyć mu warunki do wyszumienia się z dala od bieżącej polityki. Owa tolerancja nie oznacza oczywiście, iż zaniechano prób kontroli nad niezależną sceną, korumpowania poszczególnych wykonawców czy też inwigilacji przez SB.

Niezależna scena muzyczna zapłaciła swoją cenę za możliwość legalnej działalności. Składało się na nią wprzęgnięcie w oficjalny system kultury (np. członkom zespołów punkowych przyznawano „kategorie estradowe”), utrata pełnej niezależności wynikająca z finansowania przez państwo czy wreszcie cenzura. Do dziś pojawiają się zarzuty, że zalegalizowana kontrkultura nie tylko zaprzeczyła sama sobie, ale także stała się narzędziem w rękach komunistów, odciągając młodzież od oporu wobec reżimu.

Strajkowy cenzor

Jak już wspomniano, w Czechosłowacji doszło do symbiozy opozycji i kontrkultury. Inaczej potoczyły się losy ruchu w Polsce. Dorosła opozycja z rezerwą traktowała działania, których często nie rozumiano lub traktowano jako niepoważne.

Przykładem może być zorganizowany latem 1981 r. w Gdańsku Przegląd Piosenki Prawdziwej. W pierwotnym programie znalazł się występ punkowej kapeli Tilt, z którego jednak ostatecznie zrezygnowano. Jesienią tego samego roku, podczas długotrwałego strajku studenckiego kierowany przez Waldemara Fydrycha Ruch Nowej Kultury wydawał kilka pism, w tym na Uniwersytecie Wrocławskim „Pomarańczową Alternatywę”. Ponieważ w równej mierze wykpiwano w niej władzę co opozycję, nie szanując żadnych świętości, Komitet Strajkowy wydał oficjalny zakaz publikowania pisma.

Oczywiście, jak od każdej reguły, także i od tej pojawiały się wyjątki. Wśród pierwszych podziemnych drukarzy spora była reprezentacja hippisów. W stanie wojennym punkowe załogi bywały cennym uczestnikiem walk ulicznych, stając w jednym szeregu obok starszych pań zwanych „ciotkami rewolucji” (dziś zapewne zasłużyłyby na miano „moherowych beretów”). Mirosław Witkowski, współzałożyciel Wolnych Związków Zawodowych Pomorza Zachodniego i działacz Solidarności, od połowy lat 80. wydawał jeden z najbardziej znanych art-zinów „Skafander”. Uznania z czasem doczekała się także „Pomarańczowa Alternatywa”, otrzymując m.in. Nagrodę Kulturalną Solidarności.

Nie tylko muzyka

Ruchy kontrkulturowe, aczkolwiek kojarzone głównie z muzyką rockową, obejmowały także inne zjawiska. Jednym z nich był tak zwany „trzeci” (po oficjalnym i opozycyjnym) obieg wydawniczy. Składały się nań gazetki wydawane przez fanów punk rocka (fan-ziny) oraz pisma grup artystycznych (art-ziny). W jednych i drugich forma bywała ważniejsza od treści, chociaż być może dla ich twórców właśnie forma była nośnikiem najistotniejszej treści – dystansu od szarej rzeczywistości PRL-owskiej dyktatury.

Zjawisko „trzeciego” obiegu poza Polską rozwinęło się jedynie w Czechosłowacji, a w pozostałych państwach miłośnicy rocka zdani byli na technikę samizdatu: ręczne przepisywanie informacji o ulubionych zespołach lub nawet całych książek (np. biografii Johna Lennona).

Koncertom towarzyszyły niekiedy działania o charakterze parateatralnym. Podejmowano także twórczość literacką – symbolem może być wydawany w końcowych latach istnienia PRL „bruLion”. W nurcie kontrkultury mieści się także działalność happeningowa. Najbardziej znanym fenomenem jest oczywiście wrocławska „Pomarańczowa Alternatywa”, która zyskała naśladowców nie tylko w całej Polsce, ale także w innych państwach bloku sowieckiego.

Kontrkultura w wydaniu wschodnioeuropejskim z pewnością wykroczyła poza ramy buntu pokoleniowego. Wynika to nie tylko z faktu, że w momencie upadku systemu wielu znanych przedstawicieli ruchu grubo przekraczało czterdziestkę. Dla młodych mieszkańców państw bloku wschodniego udział w ruchu kontrkulturowym nie był jedynie poszukiwaniem swobody od tradycyjnych nakazów i norm – przede wszystkim był drogą do osiągnięcia przynajmniej namiastki osobistej wolności.

Nieprzypadkowo fani podczas koncertów grzecznego w sumie zespołu, jakim był Perfect, przerabiali refren jednej z piosenek – „chcemy być sobą” na: „chcemy bić ZOMO”.

Dr ŁUKASZ KAMIŃSKI (ur. 1973) jest historykiem, dyrektorem Biura Edukacji Publicznej IPN i pracownikiem Instytutu Historycznego Uniwersytetu Wrocławskiego. Opublikował m.in. „Opór społeczny w Europie Środkowej w latach 1948–1953 na przykładzie Polski, NRD i Czechosłowacji”, „Wokół pogromu kieleckiego” (redaktor tomu), „Przed i po 13 grudnia. Państwa Bloku Wschodniego wobec kryzysu w PRL 1980−1982” (redaktor tomu).

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Inne drogi do wolności
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.