Bardzo chcę być lepszą żoną. Ciąglę zawodzę

(fot. shutterstock.com)
Marta Barnert-Warzecha

Wątpię, czy Bóg myślał sobie wtedy "nieważne, że po drodze zepsułaś atmosferę w twoim domu i obraziłaś męża - najważniejsze, że jesteś dziś na czas! Brawo!".

Nie wiem jak Wy, ale my mamy taki (niezbyt chwalebny) zwyczaj sprzeczania się w niedzielę rano przed wyjściem do kościoła. Bardzo cieszyłam się na tę ostatnią niedzielę. Szczególnie, że to nasz jedyny rodzinny dzień. Poza tym to czas, kiedy chcemy razem świętować Boga i naszą relację z Nim.

Tym bardziej poczułam, że znowu zawiodłam... Nawet w taki ważny dla nas dzień nie potrafiłam utrzymać języka za zębami. Poranny humor, pośpiech, żeby zdążyć do kościoła, robią swoje... Musimy się ubrać, zjeść i "ogarnąć" dziecko w tym samym czasie. Ale przecież to nie powinna być wymówka, żeby zwracać się do mojego męża niemiło, bez szacunku...

Byliśmy już po kilku nieprzyjemnych wymianach zdań, kiedy weszliśmy do kościoła. Nagle poczułam się mega przytłoczona moją niedoskonałością. Moimi ostrymi słowami skierowanymi w stronę osoby, która przecież jest mi najbliższa na świecie. Moim brakiem szacunku do mężczyzny mojego życia.

Wszystko po to, żeby zdążyć na czas i móc przykleić automatyczny uśmiech na twarz od razu, kiedy przekroczę próg kościoła? Hmm... wątpię, czy Bóg myślał sobie wtedy "nieważne, że po drodze zepsułaś atmosferę w twoim domu i obraziłaś męża - najważniejsze, że jesteś dziś na czas! Brawo!". Nie, On patrzy na nasze serce...

Zaczęło się uwielbienie, zespół zaczął grać piosenkę, którą normalnie śpiewam z radością. Ale nie potrafiłam udawać, że wszystko jest OK (zresztą jak możemy udawać przed Bogiem?!). Czułam się taka winna. Niegodna. Słaba. Znowu zawiodłam... Wszyscy stali, ale ja usiadłam.

I wtedy usłyszałam Ten Głos, który już trochę znam. "Możesz tak siedzieć i płakać, i myśleć, jaka to jesteś niedobra. Albo możesz po prostu przyjść do Mnie, poprosić Mnie o przebaczenie, przyjąć je i iść dalej - ciesząc się tym dniem i spotkaniem ze Mną".

WOW. Boża łaska. Kolejny raz powaliła mnie na kolana. Kolejny raz pokazała mi, że naprawdę mam powód, żeby Go uwielbiać (nie tylko w niedzielę!).

Dopiero wtedy, kiedy zdamy sobie sprawę z tego, jak bardzo potrzebujemy Boga - kiedy zdamy sobie sprawę z naszych niedoskonałości, niedociągnięć - i kiedy będziemy w stanie się do nich przyznać - kiedy przestaniemy udawać przed sobą i całym światem, że jesteśmy zawsze silni, perfekcyjni, mądrzy, mili... Dopiero wtedy będziemy w stanie doświadczyć pełni Bożej miłości i Jego łaski.

I dopiero wtedy będziemy mieć prawdziwy powód, żeby śpiewać te wszystkie kościelne piosenki o zbawieniu i uzdrowieniu szczerze i z radością. Kiedy uniżamy się przed Bogiem, oddając Mu nasze słabości i dając Mu dostęp do naszego serca, do naszych ran, do naszego cierpienia... Kiedy pozwolimy Mu zburzyć ten mur, który nieraz budowaliśmy przez lata, chcąc pokazać sobie i tym dookoła nas, że "wszystko jest OK"  - to dopiero wtedy będziemy mogli doznać pokoju, miłości, ulgi i radości, które nie mają sobie równych.

Ja przez lata próbowałam budować image, który miał na celu pokazać innym, że jestem wzorem, że jestem lepsza, mądrzejsza, zaradniejsza... Ale dopiero niedawno zdałam sobie sprawę, że taki image tylko odpycha ludzi. Bo albo widzą, że nie jesteśmy sobą, że udajemy kogoś, kim nie jesteśmy (a kto lubi fałszywych ludzi?), albo czują się zniechęceni, bo wiedzą, że nigdy temu "perfekcyjnemu obrazowi" nie dorównają.

Ja powoli uczę się, że za każdym razem, kiedy znów zawiodę, to zamiast marnować czas na myślenie o tym, jaka to jestem zła i niedobra; jaką to beznadziejną mamą i żoną jestem (i czując się z każdą taką myślą jeszcze gorzej), biegnę szybko do Tego, który przyszedł, żeby mnie uratować.

To On powiedział przecież:

"Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają. Bo nie przyszedłem powołać sprawiedliwych, ale grzeszników". Ten werset zawsze daje mi nadzieję.

On nie oczekuje, że będę perfekcyjna. Że nigdy nie będę popełniać błędów. On wie, że to niemożliwe. Ale kiedy już "nawalę", to żeby nic nie stało między mną a Nim i naszą relacją, proszę Go szybko o przebaczenie, przyjmuję je i idę dalej.

I staram się, z Jego pomocą, nie popełnić znów tego błędu. A jeśli znów zawiodę? Patrz wyżej.

Dlatego właśnie nasza relacja z Bogiem jest na każdą minutę każdego dnia. Zdecydowanie nie tylko w niedzielę rano (choć ja szczególnie wtedy jej chyba potrzebuję!).

Marta Barnert-Warzecha - autorka bloga Żona&Mąż Razem z mężem prowadzi kursy przedmałżeńskie i małżeńskie. Mama rocznej Leili. Na co dzień pracuje w Londynie w produkcji telewizyjnej

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Bardzo chcę być lepszą żoną. Ciąglę zawodzę
Komentarze (5)
KL
~Katarzyna Lipińska
1 sierpnia 2020, 23:25
Nie będę nikomu poddaną. Przez wieki kobiety poddane mezom swoim były często poprostu nikim. Ba, były uznawane za tępe, jeszcze niedawno jeden znany mi kapłan zwrócił się do mnie "niewiasta, bo nic nie wie". Robię studia doktoranckie, nie czuję się głupia i wypraszam sobie głupie teksty o jakimś poddaństwie. Opanujcie się, miłośnicy patriarchatu. Wierzę w Boga całym sercem i umiem służyć ludziom. Ale nigdy nie uznam mężczyzn nad sobą. Niedoczekanie Wasze ;)
AG
~Anna Grzyb
27 lipca 2020, 21:06
Bardzo dobry tekst, taki życiowy. Obrazić drugiego człowieka i szukać wybaczenia u Pana Boga zamiast u ubrażanej osoby. A to wszystko w sekcji 'Inteligentne życie'. Ciekawi mnie również jak autorka zareagowałaby gdyby słowa: "Możesz tak siedzieć i płakać, i myśleć, jaka to jesteś niedobra. Albo możesz po prostu przyjść do Mnie, poprosić Mnie o przebaczenie, przyjąć je i iść dalej - ciesząc się tym dniem i spotkaniem ze Mną" wypowiedziała obrażana osoba (w tej sytuacji mąż). Napewno byłby równie inspirujące.
Zbigniew Ściubak
30 lipca 2018, 17:48
Droga Marto! Recepta na bycie dobrą żoną jest prosta: "22 Żony niechaj będą poddane swym mężom, jak Panu, 23 bo mąż jest głową żony, jak i Chrystus - Głową Kościoła: On - Zbawca Ciała. 24 Lecz jak Kościół poddany jest Chrystusowi, tak i żony mężom - we wszystkim." Do dzieła kochana siostro!
S
Szczelka
30 lipca 2018, 16:30
Wiecie co? Trudno mi to opisać, ale cały weekend miałam taki sobie średni humor i niepokój w sobie. Zaczęłam szukać źródła tego niepokoju i doszłam gdzieś do myśli, że jestem z Panem Bogiem (modlitwa, sakramenty, Ewangelia), a jakaś taka jestem wystraszona i nieogarnięta, niezbyt mądra (wersja na potrzeby forum) i że w sumie nie widać, żebym żyła z Nim. I buch. Nagle otrzeźwienie: przecież to nie jest (nie ma być) tak, że to ja się robię dzięki wierze coraz doskonalsza, mądrzejsza, lepsza, godna podziwiania...pycha uderzyła mi do głowy jak woda sodowa...bo celem moim nie jest udoskonalanie się....moim celem jest bycie z Nim i nic więcej, samo w sobie....i to nie ja mam się sama uleczyć, a potem Go poprosić: "Jezu, przyjdź i zobacz, jakie mam piękne wnętrze!..."...ja mam prosić: "Jezu, przyjdź do moich słabości, do mojej beznadziejności, zrób z tym co uważasz, jeśli możesz, to je weź, jeśli nie, to pozostań błagam pośród mojego bałaganu i naucz mnie cieszyć się Tobą w mojej niedoskonałości i ułomności". To Jezus uzdrawia. To Jezus leczy. To Jezus jest Panem.
TZ
Tomek Z
30 lipca 2018, 12:56
Dziękuję za Twoje świadectwo. Wiele mamy wspólnego. Też budowałem przez lata swój fałszywy image, a teraz kiedy nawalam co chwilę, mam Zbawiciela, któy czeka na mnię z wyciągniętą ręką. Kiedy się uskarżam i zaczynam tonąć, a później się chwytam Jego ręki, pyta mnię "czemu zwątpiłeś". Idę dalej Jezusowi chwała i cześć.