Kobieta jest spektaklem

Kobiety są nieustannie obserwowane, totalnie widzialne, ich ciała stają się poprzez krytyczne męskie spojrzenie przedmiotem taksonomii (fot. Dan Zen/flickr.com)
Magdalena Zielińska / "Życie Duchowe" / slo

W kulturze globalnej, postmodernizmie czy postfeminizmie tradycyjne kategorie płci i ich rozumienie przestają nam wystarczać - czy jest zatem sens opowiadać o "modelach kobiecości"? Co to jest kobiecość? Wszyscy jesteśmy przecież ludźmi. Po prostu ludźmi. Nie przeciwnymi płciami, cechującymi się diametralnymi, esencjalnymi różnicami. Więcej przecież w nas podobieństw.

Jesteśmy ludźmi, z różnych względów spozycjonowanymi w wykluczających się kategoriach, na przeciwnych biegunach. Jesteśmy "człowiekiem podzielonym". Tyle jest obecnie teorii proponujących wielość, różnorodność tożsamości płciowych, a co za tym idzie modeli kobiecości i męskości. Kto tworzy te modele? Same kobiety? Mężczyźni? Anonimowa kultura? Które z tych modeli są pozytywne, a które negatywne? Jak mogę to ocenić?

Kobiety w androcentrycznej* rzeczywistości

W obrębie gender studies (studiów nad płcią kulturową) uznaje się, że dyskurs publiczny - kulturę, naukę, sztukę - w przeważającej większości tworzyli mężczyźni i to oni w pewnym sensie zaprojektowali własne oczekiwania co do kobiecości na kobiety. Kobieta jest więc tylko taka, jaką ją widzi mężczyzna. Dąży do zrealizowania powstałego w androcentrycznej kulurze ideału kobiety. Symboliczne działanie męskiej władzy objawia się dwojako. Z jednej strony poprzez sprowadzanie różnic międzypłciowych do jednego, męskiego poziomu i ignorowanie ich specyfiki - należą tu wszelkie dyskursy o równości oraz te opowiadające się za równością w różnicy, gdyż na strukturalnym poziomie są one podobne do siebie. Z reguły okazuje się, że równość polega na byciu taką jak mężczyzna, bo przecież - jak mówi jeszcze oświeceniowe równanie - mężczyzna = człowiek. Z drugiej zaś strony poprzez waloryzowanie jednej płci kosztem drugiej, czego dostrzegalnym objawem są otaczające nas wizerunki kobiety/ciała - mężczyzny/umysłu, kobiety/człowieka wykastrowanego - mężczyzny/człowieka kompletnego, kobiety/natury - mężczyzny/kultury, kobiety/nieracjonalnej - mężczyzny/racjonalnego. Niestety, nie jesteśmy chińskimi sifu, którzy rozumieją tao jako parę przeciwieństw równoważnych, w naszej kulturze zawsze jedna strona binarnej opozycji znajduje większe uznanie.

Interesuje mnie szczególnie nasilone, zwłaszcza dzięki usprawnieniu procesu komunikacji (media wizualne), utożsamienie kobiety z ciałem, widoczność/widzialność ciała kobiety, jej wygląd. Według mnie poprzez ciało wciąż określa się kobietę, a modele kobiecości, choć są praktycznie te same (romantyczna i niewinna dziewica, nieokiełznana kusicielka, opiekuńcza matka, zagrażająca wiedźma), zostały unowocześnione, zreformowane, przysposobione do obecnych warunków.

Kolejnym postulatem badaczek i badaczy zajmujących się gender studies jest teza, że kobiecość w kulturze jest przedstawiana, a nie odzwierciedlana (sic!). Te przedstawienia, reprezentacje wydają się bardziej realne niż rzeczywistość, którą mają odzwierciedlać, co w praktyce oznacza, że nie ma takich kobiet, jakie widzimy w MTV, w kolorowych gazetach, reklamach, ale nie ma też Matek-Polek. W kulturze globalnej kobiecość istnieje tylko jako zapośredniczone przez media mimesis, a zatem nie ma pierwowzoru, nie ma kobiecości jako takiej. Kobiety dążą do naśladowania reprezentacji uprzednio skonstruowanych wersji kobiecości, które odwołują się do tych, skonstruowanych wcześniej, a te do jeszcze wcześniejszych itd.

Ideał kobiecości, utopijna i niedościgniona Kobieta, zdeterminowany był zawsze przez ideologię, religię oraz stosunki władzy. Kobieta pragnie więc naśladować to, co już wcześniej było formą naśladownictwa, a mianowicie androcentryczną ideę kobiety. Czy więc kobieta jako taka istnieje? Jeśli tak, to jaka jest? Dziś w warunkach kultury globalnej istnieje już tylko mimesis - twierdzi Agnieszka Gromkowska. Jednym z najbardziej radykalnych sposobów przejawiania się mimesis w kulturze jest zacieranie różnicy płciowej, do granic nierozróżnialności. Dzieje się tak, ponieważ logika i interes społeczeństwa konsumpcyjnego wymagają niepewności w zakresie własnej tożsamości, braku stabilności i poszukiwania przez jednostkę coraz to nowego image’u.

Terror image’u - paradoksy

Współcześnie mówi się o kryzysie tożsamości, który wynika z nadmiaru wolności w zakresie kreowania tejże. Dziś wszystko jest możliwe -kobieta może konstruować się i rekonstruować w niemal dowolny sposób, a szeroko rozumiana pop-kultura daje duży wybór w tym zakresie, proponując pozornie nieograniczoną liczbę modeli kobiecości. Nie znaczy to, że współcześnie gorset norm, zestaw "zasad, których przekraczać nie wolno", nie istnieje - paradoksalnie jednak tworzy go nieskończona wolność w zakresie konstruowania własnego ja i kulturowy nacisk na nieustanne dopasowywanie się, zgodnie ze zmieniającymi się wymaganiami odnośnie kształtu ciała i tożsamości, nadążanie za trendem. Zniewolenie kobiet polega na tym, że muszą nieustannie wybierać - pisze Gromkowska. Z jednej strony sprzeczność i wzajemna wykluczalność reprezentacji, sui generis oksymoroniczność kobiecości jest w naszej pluralistycznej rzeczywistości nieuchronna, już nie szokuje ani nie budzi zdziwienia - można sobie być taką kobietą, jaką się chce: kurą domową albo bizneswoman, matką bądź kochanką, lub po prostu pozostać puella aeterna. Z drugiej strony istnieje jednak silna tendencja, by dychotomię międzypłciową podkreślać i utrwalać, czyli proponować jakąś konkretną wizję kobiety jako "tej, różnej od mężczyzny". Mogę więc wybierać, dopóki zaznaczam, że jestem kobietą. Dopóki dla innych jest jasne, że ja jestem kobietą.

Najpopularniejszym i najskuteczniejszym sposobem na podtrzymanie iluzji dychotomii płciowej jest "terror piękności" (czy posługując się terminem Naomi Wolf: "mit piękna"). To nie tylko zmuszanie czy zobowiązywanie się oraz siebie nawzajem do wytężonej pielęgnacji, dbałości o własne ciało na drodze zabiegów kosmetycznych, diet, intensywnych ćwiczeń lub operacji. Zdyscyplinowane dotrzymywanie kroku kolejnym zmianom mody (a więc i modeli kobiecości) to tylko fragment jego działania. Sednem sprawy jest jego ogromna i kluczowa rola w kreowaniu, utrwalaniu i reprodukowaniu określonego modelu komunikacji, skupiającego naszą uwagę na różnicy płci.

 

Badaczki o orientacji feministycznej mówią, że gdyby ten model dotyczył tylko wyglądu i nie sięgał w głębsze warstwy ludzkiej psychiki, gdyby nie był w tak oczywisty i bezsprzeczny sposób inkorporowany w trakcie socjalizacji oraz poprzez działanie mediów, miałby charakter głównie estetyczny. Nie byłby wtedy częścią procesu symbolizacji, w którym poszczególnym częściom ciała kobiecego nadawane są określone znaczenia. Strój, wygląd, gestykulacja, ruch, głos byłyby jedynie kwestią wciąż nowych wyborów. Mogłyby być wówczas traktowane jako swobodny i dowolnie prowadzony performance. Taka "lekkość gatunkowa" poszczególnych opcji do wyboru nie byłaby tożsama z terrorem i może nie byłoby potrzeby tego krytykować ani się nad tym zastanawiać. Kategoria "terror piękności/wyglądu" jest dopiero wtedy uzasadniona, kiedy swoboda wyborów staje się ograniczona i to w szczególny sposób. Psychika jest poddawana terrorowi w tak dużym stopniu i od tak wczesnego stadium rozwoju jednostki (w tym wypadku dziewczynki), że można mówić o głębokich uwewnętrznieniach owych znaczeń i norm związanych z ciałem, jego ruchami i reakcjami na inne ciała. Gdy to się już stanie, gdy obce normy staną się swoimi, zaczynają być przezroczyste, a wtedy bardzo trudno w ogóle dostrzec ich zewnętrzne, kulturowe pochodzenie. Uniemożliwia to tym bardziej sprzeciw i odrzucenie "terroru piękności", bo nie jest on bezpośredni ani instytucjonalny i przez to poniekąd niezauważalny. Owe uwewnętrznienia dokonują się w procesie socjalizacji. Stąd zapewne specyficzna psychopatologia kobiet: zaburzenia odżywiania, zaburzenia seksualne, depresja, nieadekwatna percepcja własnego ciała etc.

Nie ma możliwości wyjścia poza system tej komunikacji, gdyż obowiązuje tu swoistego rodzaju gramatyka, którą trudno jest zmienić. Zapewne można tylko, jak to mówi filozofka, orędowniczka teorii queer, Judith Butler, dokonywać małych przesunięć w systemie. Takim przesunięciem mogłoby być na przykład uwypuklenie piękna męskiego ciała, zintensyfikowania jego symbolizacji. Jednak jak to zrobić? Skoro każde próby tego rodzaju skazane są na porażkę, a męskie ciało, seksualizowane w równym stopniu co kobiece, uważane jest za zniewieściałe bądź za obiekt seksualny dla homoseksualistów.

Konkurs o szczęście

Jak już powiedziałam, kobiecość "od zawsze" tradycyjnie kojarzona była z cielesnością. Myśl, że odmienność (w sensie pozytywnym: wartość, przewaga, istota) kobiety tkwi właśnie w jej ciele, powtarzana jest także w nurcie feminizmu zwanym czasem dyferencjalizmem, a częściej feminizmem postmodernistycznym (Hélene Cixous, Luce Irigaray). Inne feministyczne badaczki, takie jak Naomi Wolf, Susan Bordo, Ellyn Kaschak, zwracają jednak uwagę, że kobiecość utożsamiona z cielesnością może być dla kobiety jarzmem, więzieniem (Wolf) albo prowadzić do problemów z własną tożsamością (Kaschak) czy zaburzeń związanych z postrzeganiem własnego ciała.

Niezadowolenie, jakie odczuwamy z powodu wyglądu, dotyczy wszystkich bez wyjątku kobiet i jest problemem, który sięga swoimi korzeniami wczesnego dzieciństwa i socjalizacji na tym etapie. Ellyn Kaschak pisze, że kobieta, która od początku uczona jest stałej kontroli wyglądu swego ciała, przed którą wciąż stawia się wymóg podobania się innym, kosztem własnych potrzeb, wygody czy poczucia własnej wartości, identyfikuje się ze swym ciałem w sposób o wiele bardziej materialny i silniejszy niż mężczyzna. Cechą określającą kobietę staje się jej wygląd. Dlatego wygląd przestaje być po prostu jej cechą (jeśli kiedykolwiek był), jak w przypadku mężczyzny - kobieta jest tożsama ze swoim wyglądem. Praktycznie każdy aspekt jej powierzchowności mówi o tym, kim ona jest i jak należy ją traktować.

Komunikaty zawarte w przekazach dotyczących wzorców/modeli kobiecego ciała powodują jednocześnie niską samoocenę, a nierzadko też i poczucie frustracji. Nigdy nie można być tak doskonałą, jak chce tego kultura, jak chce tego zewnętrzny obserwator. Kobiety postawione są więc na z góry przegranej pozycji, udowadnia się im braki i nieodpowiedniość kobiecych ciał, oraz to, że wciąż są niewystarczająco dobre w samodyscyplinowaniu się. To z kolei jeszcze bardziej pobudza w nich (w nas) potrzebę stosowania tych praktyk samokontroli i samoograniczenia w życiu. Im bardziej nasze ciała są nieodpowiednie, nieadekwatne, tym bardziej staramy się je przerobić, ulepszyć, dostosować do ogólnie panujących wymogów. Ponieważ te, którym się nie uda, które nie przystają do ideału, których ciała są jego zaprzeczeniem, zostaną wykluczone. Będą przegranymi w konkursie o szczęście (czytaj: nie będą pożądane).

Z tekstów kultury popularnej - reklam i artykułów w (kobiecych) czasopismach - można odczytać komunikaty, że nasze ciało nie potrafi sprostać wymogom ideału piękna, że wciąż powinno być korygowane i kontrolowane. A przecież nieosiągalna jest skuteczność tych działań, a nawet jeśli uzyska się dobry efekt, to jest on zazwyczaj krótkotrwały (do wieczornego demakijażu, do efektu jojo, do osiągnięcia pewnego wieku). Teksty te zazwyczaj pomijają milczeniem ból odczuwany w trakcie zabiegów (np. depilacji), nikłą bądź zaledwie czasową skuteczność tych zabiegów oraz inne nieprzyjemne skutki. Przemoc wobec kobiecego ciała otoczona jest milczeniem.

Mówiąc o ciele nie sposób pominąć tematu seksualności. Ale też o niej samej najtrudniej jest mówić. Feministyczne teoretyczki zwracają uwagę na brak języka dotyczącego opisu kobiecej seksualności. Naomi Wolf, która twierdzi, że nawet feministyczne ujęcia są niezwykle ubogie, jeśli chodzi o opis i rozpoznanie życia seksualnego kobiet, zauważa, że kultura popularna gardzi czułym, intymnym, monogamicznym seksem - bo anonimowość stała się afrodyzjakiem współczesności. Współczesna kobieta jest tyle warta, ilu ma kochanków i do ilu orgazmów wielokrotnych się przyznaje (wystarczy przejrzeć parę numerów "Cosmopolitan" czy "Elle"). Sprawność granicząca z ostatnim stopniem wtajemniczenia w tantrę stała się normą obowiązującą dla kobiety. Dorastająca dziewczyna nie jest uczona pożądać innego (w domyśle mężczyzny), ale uczona jest pożądania tego, że jest pożądana. Paradoksalnie więc, wolność i wyzwolenie seksualne zaczęło polegać na tym, że kobiety musiały nauczyć się stereotypowo męskiego podejścia do seksualności (szybko, dużo, ostro, bez sentymentów). Doszło więc do zupełnego zanegowania specyfiki seksualności kobiecej. A ta tradycyjnie ujmowana jest podporządkowana potrzebom i fantazjom mężczyzny i według nich definiowana. Zanegowano kobiece doświadczenie przeżywania własnego ciała i kobiece odczuwanie przyjemności, seksualność kobieca wciąż traktowana jest jako brudna i grzeszna - a jeśli jest ukazywana, to w pornografii, gdzie służyć ma również przyjemności mężczyzny.

Dziewczynki od małego uczą się odcięcia emocjonalnego od swojego ciała, które nie jest traktowane jako źródło konkretnych bodźców (przyjemności czy dyskomfortu), ale rodzaj przepustki do świata "tych, które są kochane". Chłopcy - przeciwnie - mają prawo odbierać komunikaty płynące z ciała i kierować się nimi. Choć twierdzę, że szkoleni są odbierać tylko pewien typ bodźców (na przykład mężczyzna, który ma ochotę na czułość bez seksu, musi pokazać, że chce seksu, żeby nie padło podejrzenie o zniewieściałość).

Ucieczka w oglądane ciało

Według Agnieszki Gromkowskiej niepokój związany z brakiem stabilności kulturowej powoduje, że uciekamy w ciało ("od ciała" i "w ciało": jako anorektyczki, obiekty seksualne, kulturystki lub cyberkobiety) - aby związane z nim rytuały wyznaczyły rytm życia oraz dały poczucie panowania i kontroli nad czymkolwiek (skoro nad rzeczywistością nie potrafimy). Dla zobrazowania sytuacji kobiecego ciała w kulturze współczesnej Zbyszko Melosik wprowadza metaforę plaży. Plaży, na której istotą jest nagość kobiet i gdzie męskie oko - spojrzenie triumfuje. Kobiety są nieustannie obserwowane, totalnie widzialne, ich ciała stają się poprzez krytyczne męskie spojrzenie przedmiotem taksonomii według obowiązujących, męskich: estetycznych i seksualnych kryteriów piękna i młodości. Rywalizują one o to, która z nich uosabia idealny przedmiot męskiej percepcji. Kobieta jest spektaklem, mężczyzna wygodnie usytuowanym widzem. Co ważne, oko męskie, które szacuje kobietę, stało się do tego stopnia jej integralną częścią, że sama na siebie patrzy jakby patrzył mężczyzna. W efekcie mężczyzna nie musi być obecny, by był obecny. Metafora plaży może być stosowana w analizie wszystkich sfer i aspektów życia współczesnej kobiety.

Człowiek często nie rozumie szerszego kontekstu swych odczuć czy zachowań, gdyż jako indywidualna i autonomiczna jednostka idzie w życiu własną ścieżką - jak pisali psychologowie egzystencjalni: ma własny "projekt życiowy". Wiele psychologicznych problemów, traktowanych omyłkowo (zarówno przez kobiety, jak i mężczyzn) jako osobiste tragedie, ma duży związek ze światem, w którym żyjemy. A to, co uważamy za własną słabość ("Nie jestem wystarczająco dobrą matką", "Nie wyglądam jak z okładki «Glamour»"), bywa często odbiciem słabości naszej kultury, wyśrubowanych standardów i tradycyjnych podziałów, jakie ona wprowadza.

Podsumowując wątki, które zostały zarysowane w tym artykule, warto powiedzieć na koniec, że współczesne podejście feministyczne, które kieruje oczy kobiet na nie same, ucząc je myśleć o sobie we własnym imieniu, nie jest wezwaniem do wykluczenia mężczyzn z życia kobiet. Jest raczej głosem kobiet domagających się swoich praw ze świadomością wspólnej odpowiedzialności za kształtowanie bardziej sprawiedliwego społeczeństwa.

Magdalena Zielińska (ur. 1978), psycholog, doktorantka w Instytucie Psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, współpracuje z miesięcznikiem "Znak

*Androcentryzm: podkreślanie, akcentowanie, wysuwanie na pierwszy plan, na pierwsze miejsce płci męskiej, jej roli i znaczenia (na niekorzyść płci żeńskiej).

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kobieta jest spektaklem
Komentarze (6)
K
kira
21 stycznia 2014, 13:13
Niewypowiedziana radość, że na deonie jest miejsce na takie artykuły. 
G
gość
30 lipca 2012, 22:56
Jeden z najlepszych artykółów, jakie czytałam o tej tematyce. Niedawno, zupełnie przypadkiem oglądałam program, w którym zaokrągleni panowie wypowiadali się z prawdziwym bólem na temat presji, jaką na nich wywierają wszędobylskie zdjęcia wysportowanych torsów na każdej częsci garderoby męskiej (np. bielizny). Mówili to zupełnie serio, był to dla nich prawdziwy terror. Nikt z prowadzących program nie zapytał ich np. czy kiedykolwiek nie dali dać do zrozumienia kobiecie, że jest niewystarczająco atrakcyjna, nie taka, jak np. modelki. Ciekawa byłabym odpowiedzi, co sądzą o terrorze wywieranym na ich kobiety/znajome/koleżanki/matki.
S
swiecka
19 marca 2010, 08:30
CZĘŚĆ 3 One ponoszą główne konsekwencje współżycia seksualnego bo od biologi nie można uciec. Krzywdzą siebie bo ostry i częsty seks niszczy je psychicznie bardziej niż mężczyzn. I biologia jest znowu nieubłagana (bardziej dla kobiety jak dla mężczyzny). One „wypadają z gry” gdy sie starzeją. Rozgoryczone, z dużym doświadczeniem seksualnym ale same bez domu, męża i dzieci. Bo mężczyzna w wieku lat 40-tu czy 50-ciu nie wypada z tej seksualnej gry a staje sie wręcz bardziej atrakcyjny. I znowu biologia – wchodząc w menopauzę natura „eliminuje” kobietę. Dla niej jest ona potrzebna tylko wtedy gdy może rodzić. I tylko wtedy też jest seksualnie atrakcyjna dla mężczyzny nawet jak ten nie chce mieć potomstwa tylko seksualną rozrywkę.I wiedząc o tym kobiety same nie potrafiły sobie zapewnić we współczesnym społeczeństwie odpowiedniej pozycji i chrony. Zniosły bariery obyczajowe stając się ofiarami swoich marzeń o zle zrozumianej emancypacji. Zaznaczm przy tym, że emancypacja była i nadal jest potrzebna ale kobiety powinny jej nadać inny kierunek. Tak aby chronić siebie i swoje potomstwo a nie czynić z siebie przedmiotu męskiego pożądania zaspokając jego seksualne potrzeby a jednocześnie zwalniając go od odpowiedzialności z tym związanej. Dawniej kulturowo mężczyzna podejmował się odpowiedzialności za kobietę, z którą prowadził życie seksualne gdyż to ona miała być matką jego dzieci. Dzisiaj kobiety same wywalczyły mu prawo do tego aby używał ich jak przedmiot, za który nie ponosi się odpowiedzialności. Same sobie taką rolę wyznaczyły i sprawiły, że termin feminizm ma często pejoratywne znaczenie. Cokolwiek by nie mówić i jakichkolwiek teorii by tu nie dorabiać jesteśmy uwikłani w proste, chociaż czasmi okrutne reguły narzucone nam przez naszą biologie i fizjologię. I nie zauważanie tego daje żałosne rezultaty.
S
swiecka
19 marca 2010, 08:29
CZĘŚĆ 2 Wzorce panujące we współczesnej kulturze spowodowały, że staliśmy sie karykatura samych siebie. Nastąpiło jakieś upodlenie kobiety, w którym ona sama bierze udział. Nigdy bowiem w histori nie upadła tak nisko jak teraz. Wystarczy przjrzeć się kobiecym glamour magazynom, które dają tylko wskazówki w jaki sposób przypodobać się mężczyznom i być seksualnie atrakcyjną i dostepną 24 godz. na dobę. Jak się odchudzić, powiększyc piersi, jak zadowolić go seksualnie. O czym radykalne feministki nie mówią czy w swoim ideologicznym zacięciu nie chca zauważyc to to iz kobiety same, i to chętnie, wyznaczyły we współczesnej kulturze taka role dla siebie – karykatury kobiety i seksualnej maszyny, która jest w stanie, nieważne czy w udawany czy w prawdziwy sposób przeżywać kilka orgazmów pod rzad. I żeby powiedzieć jasno – nie dla siebie tylko dla tego aby mężczyzna poczuł się jeszcze bardziej męski. Nie mówią o tym, że te kulturę obecnie w dużym stopniu aktywnie tworzą również one. Tragicznym dla women liberation movement było to, że tak naprawdę to nie wywalczył on wolności dla kobiet ale dla mężczyzn. Nie walczyły bowiem o siebie jako o kobiety i matki, które wymagaja więcej praw i przywilejów dla gdyż niezależnie od tego czy „wyzwolone” czy nie to one 9 miesięcy chodzą w ciąży i na na nich głównie spoczywa obowiązek wychowania potomstwa.
S
swiecka
19 marca 2010, 08:27
CZEŚC 1. Wiele aspektów z dominujących dzisiaj w gender studies teori porusza ważne kwestie. W zbyt dużej części są one jednak produktem ideologi radykalnego feminizmu. Interpretowane zjawiska, jakkolwiek zawierają wiele słusznych obserwacji to jednak są spłycone. Podział na role w społeczeństwie, postrzeganie piekna kobiecego ciała, zwracanie uwagi na poszczególne jego części jak duży biust, biodra, zmysłowe usta, etc w swojej podstawowej warstwie wypływają z postrzegania jej (kobiety) biologicznie jako dobrego „materiału” na matkę przyszłego potomstwa. Mężczyzna poświadomie zwraca uwagę na te cechy bo takie są uwarunkowania biologiczne czy fizjologiczne. Oczywiście racją jest, że w kulturze postmodernistycznej, w której mass media odgrywają olbrzymią rolę i gdzie wszystko jest produktem na sprzedaż cechy te zostały w karykaturalny sposób wypaczone. Kobiety masowo powiekszają biust i pośladki, każda aktorka ma powiększone zmysłowo usta a botox stał się w naszej kulturze zabiegiem powszechnym. Cechy, które pierwotnie określały kobietę jako atrakcyjną gdyż np. duże biodra przekazywały informacje o tym, że nie będzie miała problemu z rodzeniem a duży biust, że będzie mogła wykarmić potomstwo są teraz sztucznie i karykaturalnie eksponowane gdyż kobiety wiedzą iż stanowią one o ich seksualnej atrakcyjności w stosunku do mężczyzny. Ale o czym feminizm nie mówi to to, że u podstaw tego leży jakkolwiek wypaczony pierwotny instynkt, który nakazuje kobiecie podobać się mężczyznie, zostanie jego wybranką i przenoszenia jego genów.
C
chlop
18 marca 2010, 19:04
..w dalszym ciagu niewiele wiem o kobietach (25 lat w malzenstwie ), powodzenia dla wszystkich mezow...