Najważniejsza rzecz przed ślubem: jak się nie rozwieść

(fot. Anne Edgar on Unsplash0
Katarzyna Łoboda

Tytuł powinien brzmieć "nie chcecie się nigdy rozwieść? Spróbujcie tego!". Albo "niezawodny sposób na małżeństwo do końca życia to…", ewentualnie: "amerykańscy naukowcy znaleźli sposób na dozgonną miłość - sprawdź!". Ależby się klikało!

Żarty na bok, bo sprawa jest poważna. Sama tego nie wymyśliłam, więc jest na serio mądre. Jakby każdy na ziemi to zrozumiał, to świat byłby piękniejszy, a rodziny szczęśliwsze. Tylko sądy i prawnicy bez pracy.

Nie zaręczyny, sala, fotograf czy suknia. Nawet nie kościół, wybranie czytań, odbycie rekolekcji, przesłuchanie "Pomarańczarni" czy przemedytowanie przysięgi małżeńskiej. Żadna z tych rzeczy nie jest najważniejsza, nie zagwarantuje wam szczęśliwego małżeństwa i nie jest odpowiedzią na pytanie jak się nie rozwieść. Jest inna ważna rzecz. Żeby do niej dotrzeć musicie zacząć od wczytania się w przysięgę.

Co my właściwie przysięgamy?

DEON.PL POLECA


Formułka w urzędzie jest śmieszna i w ogóle nie warto się nad nią zastanawiać, bo właściwie nic się tam nie obiecuje. W sakramencie małżeństwa mamy natomiast totalny hardkor. "Ja ... biorę sobie ciebie ... i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci". Niby nic takiego. To że setki par wypowiadają te słowa nie mając pojęcia, co mówi, odłóżmy na bok. To nawet nie w tym rzecz. Skupmy się na najważniejszym - dwóch istotnych słowach. A więc od końca.

Definicje

Wpiszcie sobie w google hasło miłość i zadumajcie się przez chwilę nad głębią współczesnego społeczeństwa - dwa razy Wikipedia, Aleteia, Focus - nie jest źle. Później Sławomir, "Pierwsza miłość" i "M jak miłość". Ech, no życie.

Ale konkret:

"uczucie, typ relacji międzyludzkich, zachowań, postaw. Często jest inspiracją dla dzieł literackich lub malarstwa. Stanowi ważny aspekt psychologii, filozofii i religii."

"złożone, trudne do zdefiniowania zjawisko, często utożsamiane z uczuciem, które przejawia się w relacji do drugiej osoby (lub obiektu), połączonej z silnym pragnieniem stałego obcowania z nią, czemu może towarzyszyć pociąg fizyczny do osoby będącej obiektem uczucia. Zwykle jest okazywana przez próby uszczęśliwiania kochanej osoby."

No i wychodzi na to, że jak przestrzegali nauczyciele od podstawówki, jeśli posłuchamy Wikipedii będziemy w błędzie. Tylko w tym przypadku ten błąd może się skończyć tragedią. Bo żeby dobrze wejść w małżeństwo, trzeba sobie uświadomić, że miłość z uczuciem ma niewiele wspólnego.

Jak spieprzyć małżeństwo jeszcze przed startem

Wiem, że na pewno masz swoją definicję miłości - każdy ma. I nie ważne co tam masz. Najważniejsze, żeby zaczynała się od prostego sformułowania - "miłość to jest wybór". Na nim może się też zakończyć. Jestem przekonana, że połowa małżeństw kończy się dlatego, że narzeczeni nie wbili sobie tego do głów na samym starcie. "Bo miłość się skończyła"? Ale jak mogła się skończyć? Przecież to nie jest umowa na abonament odnawiana co dwa lata. Wybierasz, że będziesz kochać, więc kochasz, nie dopóki ci się jakoś tak samo kocha, tylko dopóki wybierasz, że kochasz. Jeśli z twoich ust wychodzi "nie kocham cię już", to tak naprawdę mówisz "zdecydowałem, że już nie będę cię dłużej kochał".

To że motylki w brzuchu to nie miłość wiecie, bo o tym wszyscy trąbią, nawet jak w to nie wierzą. Miłość to zagryzanie zębów przy podnoszeniu brudnych skarpetek ze środka pokoju [spojler].

Wybieram, że będę kochać - do końca życia nawet wybieram. Raz i na stałe. To nie może się skończyć, bo jest akcją dokonaną - po ptokach.
Bierz co wybrałeś. Próbując jeszcze bardziej łopatologicznie: przysięga małżeńska tak naprawdę brzmi "Ja ... biorę sobie ciebie ... i ślubuję, że wybieram cię kochać, być wiernym i uczciwym w małżeństwie, oraz że cię nie opuszczę aż do śmierci".

Jeśli coś się powtarza, to jest wyjątkowo ważne. A my tu mamy podwójne wybranie. My wybieramy wybierać. Człowiek, który stworzył tę przysięgę był geniuszem.

Jeśli się na coś decyduję, to muszę ponosić tego konsekwencje. Jeśli przysięgamy miłość, myśląc, że to coś, co mi się czuje, no to już po wszystkim, nic z tego wszystkiego nie będzie. Bo z takim podejściem koniec uczucia, to koniec miłości. A to oczywiście nie jest tak. Biorę, więc jest zabrane. Moje. I jak ten raz przed ołtarzem zabiorę, to już koniec. Ale potem codziennie mam wybierać. Szczególnie w te dni, kiedy nic nie czuję - wtedy muszę wybierać najmocniej. Ale ten pierwszy raz jest najważniejszy. Jak w każdym innym sakramencie. Kiedy uczestniczymy w Eucharystii, to przenosimy się do wieczernika. Jesteśmy tam z Jezusem, tak naprawdę na świecie wydarzyła się ta jedna jedyna Msza. Chrzest i bierzmowanie przyjmujemy raz, ale czerpiemy z ich łask codziennie.

Brudne gary zamiast motylków

Teraz jestem zakochana po uszy. Ale patrzę na te wszystkie małżeństwa z kilkunastoletnim stażem i wiem, że oni też tak kiedyś musieli mieć, chociaż przez chwilę, nawet bardzo krótką. I wiem, że jeśli nie będziemy uważać, nas też to czeka - jeśli nie będziemy nad tym związkiem pracować. Ale wiem też, że choćbyśmy cuda robili, to taki moment przyjdzie - kiedy nie będę podskakiwać na dźwięk klucza w drzwiach, tylko od wejścia będę narzekać, że naczynia nie pozmywane. Bo nie ma siły, żeby całe życie upłynęło z tymi motylkami w żołądku. I kiedy ten dzień przyjdzie, to wiem, że zmuszę się, żeby w głowie mieć jedynie "wybrałam cię, żeby cię kochać". I dalej będę zła, wyrzucę z siebie żale - ale z miłością, która nie będzie uczuciem, którego wtedy pewnie, jak na złość mi zabraknie. Z miłością, która jest postawą życiową, na którą się decyduję względem tego człowieka.

Każdego dnia budząc się koło męża, który od ślubu przytył 5 kilo i nie pozmywał wieczorem naczyń choć prosiłaś trzy razy*, kiedy myślisz "kocham" stajesz znowu przy tym samym ołtarzu mówiąc "biorę i nie opuszczę", a Bóg wylewa na to coraz większe, bo coraz potrzebniejsze wiadra łaski.

Nie ma tu się co kończyć.

Tekst pochodzi z bloga janowskablog.pl

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Najważniejsza rzecz przed ślubem: jak się nie rozwieść
Komentarze (3)
K
k.jarkiewicz.ign
9 lipca 2018, 09:12
Kiedy czytam podobne teksty to zastanawiam się,czy one są nakierowane na małżeństwo wogóle,czy na sakrament małżeństwa,bo to są dwie różne sprawy.Sakrament małżeństwa jest powołaniem,którego inicjatorem jest Bóg.Człowiek tylko rozpoznaje to powołanie i zgadza się na nie.Jeśli porzuca to powołanie, to de facto porzuca Boga i jego propozycję na nasze życie. Drugi człowiek nie ma z tym absolutnie nic wspólnego. Relacje z nim mogą być super, nienaruszone i niezmienne,a powołania już nie ma,bo go człowiek nie akceptuje i odrzuca,np. utrzymuję jawny i publiczny konkubinat, na który zgadza się moja żona, zawieram heteroseksualne małżeństwo utrzymując homoseksualny związek.I sytuacja odwrotna: trudna relacja,bez zaangażowania uczuciowego, z brakiem akceptacji drugiej osoby, a sakrament małżeństwa trwa. Małżonka sakramentalnego można bowiem nie lubić, nie akceptować. Kwestie uczuciowe nie mają znaczenia dla sakramentu małżeństwa - zaleca się nawet tzw. wyciszenie uczuciowe przed podjęciem decyzji o małzeństwie, bo trzeba rozpoznać,czy jest to powołanie,czy tylko moje nakierowanie seksualno-emocjonalne.Znam wiele osób,które miały i mają nakierowanie seksualno-emocjonalne na konkretne osoby,a z nimi sakramentu małżeństwa nie zawarły. Realizują powołanie z osobami,które nie są im ani uczuciowo,ani seksualnie bliskie. Kwestie wolitywne też nie grają roli, inaczej nie byłoby instytucji separacji. To,że ja nie chcę z kimś już być,nie rozwiązuje sakramentalnego małżeństwa.Mogę kogoś opuścić,bo tak mi zbrzydło już życie z drugim i wykazuję wyraźną niechęć do drugiego.Taka niechęć może być aż do śmierci,ale ona sama nie rozwiązuje sakramentalnej więzi,bo jej sprawcą jest Bóg,a nie człowiek. Dzisiejszy człowiek ma problem z rozeznaniem woli Bożej,nie jest nakierowany wiarą w wyborze drogi życiowej,dlatego taki problem z sakramentem małżeństwa:widzimy go jedynie przez pryzmat swoich potrzeb uczuciowych,seksualnych,wolitywnych.Mienimy się Bogami,gdy jesteśmy tylko sługami.
TB
Tru Badur
11 lipca 2018, 15:26
"Małżonka sakramentalnego można nie lubić..." - dobry przykład na małżenski masochizm, lub sadyzm". "Taka niechęć może być aż do śmierci..." - dobry przykład małżeństwa fasadowego. A gdzie tu sakrament? Widzialny znak niewidzialnej łaski? Ma się uwidaczniać w mieszkaniu pod wspólnym dachem, chowaniu dzieci i spłacaniu kredytu? I jeszcze jedno "Drugi człowiek nie ma z tym (powołaniem do małżeństwa) nic wspólnego", czy to uzasadnienie dla tkwienia w staropanieństwie/kawalerstwie? Upsss... :-)
ŁG
~Łukasz Gęca
8 lipca 2021, 00:42
Ma Pani błędne pojęcie czym jest małżeństwo. Sakrament, i szerzej wiara, nie niszczy, nie neguje natury. Potrzeba bliskość jest po prostu potrzebna i dobra, bez niej ludzie nie łączył by się w pary. Pani poglądy nie są chrześcijańskie.