Tak dalej nie dało się już żyć

(fot. shutterstock.com)
D., 48 lat

Po obejrzeniu setnego pokazu gotowania i quizu w telewizji - za każdym razem jest przecież to samo - usiadłam kiedyś przed komputerem.

Uczestniczę w psychoterapii, ponieważ znalazłam się w dołku psychicznym i nie wiedziałam już, co począć dalej ze swoim życiem. Mieszkałam na osiedlu na obrzeżach dużego miasta, obywając się bez kontaktów z przyjaciółmi. Wprowadziliśmy się przed dziesięcioma laty, gdyż mój mąż został tam przeniesiony w związku z pracą. Obie nasze córki, bliźniaczki, kilka lat wcześniej wyjechały na studia.

Mój mąż był pracoholikiem, ciągle wyjeżdżał na prace montażowe. Prawie nic nas już nie łączyło, poza tym, że robiłam mu pranie, a on od czasu do czasu zadzwonił. Od kiedy urodziłam dziewczynki, nie wróciłam już do pracy. Dopóki jeszcze były małe, wszystko układało się dobrze, mój dzień był wypełniony. Spełniałam się jako matka. Kiedy jednak dzieci się usamodzielniły, poczułam się niepotrzebna, samotna i odczuwałam pustkę.

Mój mąż rzadko używał komputera domowego, ponieważ często przebywał poza domem. Po obejrzeniu setnego pokazu gotowania i quizu w telewizji - za każdym razem jest przecież to samo - usiadłam kiedyś przed komputerem i po pokonaniu początkowych trudności przekonałam się, że w ten sposób mogę miło spędzić czas i łatwo nawiązać kontakt z innymi ludźmi, przede wszystkim poprzez czaty. Podobało mi się, że można usiąść przy komputerze w wygodnym dresie, nie dbając o fryzurę i makijaż, a równocześnie przedstawiać się jako perfekcyjnie wystylizowana i szczupła piękność o imieniu Dunja, która fascynuje mężczyzn.

DEON.PL POLECA

W wirtualnym świecie byłam profesjonalną modelką, pochodziłam z bogatego domu, chodziłam do szkoły z internatem w Szwajcarii, a następnie studiowałam taniec. Miałam ugruntowaną pozycję artystyczną, wokół mnie roiło się od ludzi, a ja szukałam kogoś, kto pragnąłby mnie dla mnie samej, kto pokochałby mnie ze względu na moje wartości duchowe. Wkrótce bycie Dunją stało się moim głównym zajęciem, któremu poświęcałam ponad osiem godzin dziennie.

Tu "zabawiałam się" z przyjaciółmi i wielbicielami, z którymi z czasem wchodziłam w coraz głębsze relacje. Inne "prawdziwe" kontakty całkowicie zaniedbałam, np. grupę nordic walking, do której zapisałam się, żeby schudnąć. Ale moja waga przestała mnie interesować. Dunja była szczupła, niezależnie od tego, ile czekolady zjadłam, a tylko Dunja się liczyła.

Mniej kłóciłam się z mężem i przestałam narzekać na to, że za mało się mną interesuje. Nie przyjmowałam go już smacznym posiłkiem, gdy wracał z montażu, i miałam problem, żeby zdążyć z praniem jego rzeczy, gdy znowu wyjeżdżał. Wiedział, że spędzam wiele czasu w internecie, ale nie miał pojęcia, że głównie flirtowałam tam z innymi mężczyznami.

Krytyczna chwila nadeszła wówczas, gdy pewien szczególnie nachalny adorator Dunji zapragnął spotkać się z nią osobiście. Chociaż wydawało mi się, że nie daję żadnych wskazówek, które zdradziłyby moją prawdziwą tożsamość, pewnego dnia ów jegomość nieoczekiwanie pojawił się przed moimi drzwiami.

Otworzyłam, gdyż spodziewałam się właśnie robotnika, i najchętniej zapadłabym się pod ziemię, gdy pan zapytał o Dunję. Wyglądał na skonsternowanego faktem, że stoi przed zwyczajnym domem w zabudowie szeregowej, prawdopodobnie wyobrażał ją sobie raczej w eleganckim lofcie. Najwyraźniej wziął mnie za sprzątaczkę. Gość, w przeciwieństwie do mnie, był tą samą osobą, za którą podawał się w internecie, więc serce zabiło mi mocniej, ale nie byłam w stanie przyznać się, kim jestem. Powiedziałam mu, że pani domu wyjechała w daleką podróż, i zamknęłam rozczarowanemu mężczyźnie drzwi przed nosem. Potem pobiegłam ile sił w nogach do sypialni, stanęłam przed lustrem i po raz pierwszy od dłuższego czasu świadomie przyjrzałam się sobie. Z drugiej strony lustra patrzyła na mnie zaniedbana, pulchna kobieta, której bardzo przydałaby się wizyta u fryzjera. Różowy dres był poplamiony czekoladą i miał mocno powypychane kolana.

Nakrzyczałam na tę obcą kobietę w lustrze, żeby wracała tam, skąd przyszła. Ale obraz ani drgnął. Wtedy z bezsilną wściekłością cisnęłam w lustro moją nocną lampką. Głośny brzęk i grad odłamków szkła, który poleciał w moją stronę, dobrze na mnie podziałał. Odbicie lustrzane wreszcie zniknęło. Rzuciłam się na łóżko i długo płakałam.

Ten kryzys uświadomił mi, że tak dalej być nie może, że dalsze czatowanie przywiedzie mnie do zguby. Poważne pokusy, by odebrać sobie życie, pozwoliła mi przezwyciężyć jedynie myśl o moich córkach. Tęskniłam do tego, żeby znowu być Dunją, ale równocześnie przerażało mnie to. W pewnym momencie złapałam się na tym, że zastanawiam się, w jaki sposób mogę odebrać sobie życie. Wybrałam się wtedy do psychoterapeutki. Nigdy wcześniej nie dopuszczałam do siebie myśli o takiej wizycie, nie chciałam uważać się za "stukniętą". Ale tak dalej nie dało się już żyć. Zdawałam sobie z tego sprawę. Zalecono mi, abym najpierw przeszła leczenie stacjonarne w klinice chorób psychosomatycznych. Zgodziłam się na to. Było mi już wtedy wszystko jedno.

Znalazłam się więc w klinice. Podczas sesji terapeutycznych milczałam, nie wiedziałam, co począć z wolnym czasem. Moje ciało było sflaczałe, cierpiałam na poważną otyłość. Dokuczały mi bóle krzyża i dolegliwości trawienne. Byłam nieufna w kontaktach z innymi ludźmi. Chciałam, żeby zostawili mnie w spokoju. Wiele rzeczy mnie drażniło, np. bębnienie w czasie muzykoterapii.

Krok po kroku uczyłam się od nowa życia bez czatu. Zadawałam sobie pytanie: Co powinnam zrobić ze swoim życiem? Szukałam na nie odpowiedzi. Stopniowo zaczynałam rozumieć, że nikt inny, tylko ja sama muszę do tego dojść, wprawdzie przy pomocy psychoterapeuty, ale to ja sama muszę chcieć tej zmiany i wprowadzić ją w życie.

Najtrudniejsze było ostateczne pożegnanie z Dunją, chociaż już wcześniej się na to zdecydowałam. Przeżyłam prawdziwą żałobę, potrzebowałam także ceremonii żałobnej, żeby się z nią pożegnać. Napisałam jej list pożegnalny i włożyłam błyszczący pierścionek, ładny, ale niedrogi, jako symbol Dunji - mojego brylującego wirtualnego ja - do małego pudełka i zakopałam je pod drzewem. Płakałam przy tym jak bóbr. W czasie terapii zrozumiałam, że opłakiwałam również swoje nieprzeżyte życie. Przez kilka następnych tygodni krok po kroku odnajdywałam się z powrotem w prawdziwej rzeczywistości. Dopiero wtedy mogłam stawić czoła problemom, od których wcześniej uciekałam.

W pokojowy sposób rozstałam się z mężem i wyjechałam z miasta, którego nigdy nie lubiłam. Przeprowadziłam się z powrotem do mojej rodzinnej miejscowości, gdzie odnowiłam swoje dawne kontakty. Regularnie odwiedzały mnie tam moje córki. Znalazłam sobie nieodpłatne zajęcie w miejscowej stajni. Zdarzają się jeszcze momenty, kiedy mam ochotę usiąść do komputera i zanurzyć się w świat internetu z jego wszystkimi wirtualnymi możliwościami. Ale gdy sobie przypomnę, jak źle było ze mną przed rozpoczęciem terapii, pomaga mi to oprzeć się pokusie. Aby sobie to unaocznić, mam zawsze przy sobie zdjęcie z okresu, gdy nosiłam rozciągnięty różowy dres. To jest zdjęcie kobiety, która o mało się nie zatraciła.

Nigdy więcej nie dopuszczę, aby sprawy zaszły tak daleko.

WYŁĄCZ ZANIM BĘDZIE ZA PÓŹNO - Petra Schuhler, Monika Vogelgesang

***

Powyższy artykuł jest częścią wydania specjalnego deon.pl/walentynki. Chcemy pokazać, że widzimy tych, którym jest trudno. Są dla nas ważni. Dlatego wspólnym elementem wszystkich naszych publikacji będzie hasztag #widzecie.

Jeśli zdecydujesz podzielić się własną historią, opinią, albo wyrazić swoją solidarność, będziemy zobowiązani za wykorzystanie #widzecie w swoich aktywnościach na Facebooku, Twitterze i Instagramie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Tak dalej nie dało się już żyć
Komentarze (4)
B
Baba
16 lutego 2015, 22:38
Kochani,czy juz naprawde myslicie ,ze Ci,ktorzy czytaja Wasze komentarze to idioci,przestancie pluc na kosciol i udawadniac ,ze jest zrodlem wszelkich nieszczesc,nikt nie zmusza Was do czytania Deona.
E
Everest
15 lutego 2015, 15:47
Kosciol nagle mówi o uzależnieniach i ze nie powinno sie ich oceniać moralnie. A co z 7 GRZECHAMI GŁÓWNYMI?  Przecież wszystkie one sa w kategorii uzależnień lub nie leczonej depresji. Dlaczego Kosciol obstaje przy traktowaniu ich jako grzechu. Brak wiedzy?
15 lutego 2015, 20:55
Powinno się raczej mówić, i na studiach się o tym mówi, o 7 WADACH głównych. Szkoda, że ta wiedza nie idzie w świat. To, że ktoś jest pyszny, chciwy, ma problemy z czystością (myśli, projekcje, chuci…), jest zazdrosny, ma skłonności zjeść czy wpić za dużo, wpada w gniew czy czasami mu się nie chce nie znaczy, że już jest przekreślony moralnie i musi już do spowiedzi. Kto z nas taki nie jest? Kto tego nie ma? Mowa o tym że tych 7 wad, które nosimy w sobie jak nieuaktywnionego wirusa, jest rdzeniem każdego innego grzechu! Klasyfikacja powstała zanim jeszcze pojawiła się psychologia i to wszystko co można dzisiaj w większości wyjaśnić działaniami podświadomymi, mechanizmami obronnymi. Kto do tego tak nie podchodzi jest głupi. Kto nie bierze tego pod uwagę głosząc morały z ambony jest durniem i fałszywym prowokiem. Stany depresyjne są jeszcze inną -  zupełnie inną okolicznością. Nie sztuka te wady wykorzenić - bo i tak się nie da. Szuka z nimi żyć, nazywać je po imieniu (to robimy w sakramencie pojednania), starać się kontrolować, dbać o siebie i robić co w swojej mocy, by one nie stały się przyczyną krzywdy - swojej czy innych.
E
Everest
15 lutego 2015, 21:40
Dziękuje za piękna i wyczerpująca odpowiedz. Kosciol jakby nabrał na ten temat wody w usta, niczego nie wyjaśnia, nie widzi problemu, ze współczesna psychologia postąpiła i ze coś tu jest nie tak. No i okazuje sie, ze widza na ten temat jest, ze mowa o niej w seminarium tylko nikt sie nie kwapi z wyjaśnieniami. Przeciez oryginalnie depresja tez została uznana za grzech, tylko KK potem z tego sie wycofał. Wiec naprawdę dzięki za poświęcenie mi trochę czasu, myśle, ze wielu katolikom przydałby sie wykład na ten temat.