Jak powinna ubierać się katoliczka?
Spódnica za czy przed kolano? Tylko szarości i pastele czy również żywe barwy? A może komuś do twarzy w moherowym berecie? O tym, co wypada, pisze Maja Moller.
Ciekawa jestem, jak wyglądałyby wyniki ankiety, w której zapytałabym katolickie przedstawicielki płci pięknej o to, czy któraś z nich kiedykolwiek została nazwana "moherowym beretem". Muszę przyznać, że zdarzyło mi się to kilkakrotnie, mimo że w mojej szafie próżno szukać jakichkolwiek nakryć głowy, bo czapki - jeśli już je posiadam - nagminnie gubię.
Religia odrywa od życia?
Kiedyś takie określenia mnie oburzały, dzisiaj mam do siebie tyle dystansu, że na takie uwagi reaguję uśmiechem, bo wiem, że tak naprawdę chodzi tu o coś innego. Jest bowiem pewna cecha, która może rzucać się w oczy równie mocno, jak to charakterystyczne nakrycie głowy. Może właśnie dlatego, że jest tak łatwa do zauważenia, a część osób niezwiązanych z Kościołem (i niestety, również część wierzących) myli ją z prawdziwą wiarą. Tą cechą jest dewocja.
Pod hasłem "dewotka" Słownik Języka Polskiego podaje następujące określenia: "kobieta manifestacyjnie religijna; bigotka; świętoszka; nabożnisia". Zanim jednak zaczniemy myśleć o tym, że faktycznie znamy takie osoby, spójrzmy na siebie - bo kto wie, może czasem nam również zdarza się w przesadny sposób manifestować to, co zewnętrzne, przy okazji pouczając i dając do zrozumienia, że tylko nasza wizja świata i Kościoła jest słuszna…?
Jednym z zarzutów, które czasem słyszałam po nawiązaniu do moherowych beretów, dotyczył przyjmowania skrajnych postaw i fanatyzmu. W trakcie dyskusji padało niekiedy przekonanie, że religia odrywa od prawdziwego życia. Dla niektórych może być to zaskakujące, ale jestem skłonna zgodzić się z tym hasłem. Religijność pojęta jako stosowanie się do zewnętrznych nakazów bez ich zrozumienia może odrywać od rzeczywistości. Dokładnie tak dzieje się w przypadku dewocji - bo ona skupia człowieka na samym sobie i własnym obrazie religii. Człowiek żyje wtedy w świecie sztywnych reguł z przekonaniem, że tylko on wie, co jest najlepsze. Prawdziwa wiara ma z tym niewiele wspólnego, bo ona nie koncentruje człowieka na sobie samym, lecz kieruje go ku Bogu.
<<Mistrz krawiectwa: katolik nie może źle wyglądać>>
Bóg porywa do życia
Wiara nie odrywa od życia. Wiara porywa do życia. Relacja z żywym Bogiem nie może prowadzić do niczego innego jak właśnie do tego, by żyć pełnią życia. Kiedy odkryłam tę prawdę, przestałam bać się oskarżeń o to, że jestem fanatycznie zapatrzona w religię i że marnuję sobie życie na to, co odrywa mnie od rzeczywistości. Przestałam wierzyć temu, co próbują wmówić mi inni, bo przecież widzę, w jaki sposób żyję! Nikt nie jest w stanie zabrać mi tego doświadczenia, które mam - a ono pokazuje, że moje życie jest naprawdę fajne! Co więcej, ono jest fajne nie pomimo tego, że wierzę, ale właśnie dlatego, że mam żywą relację z Bogiem.
Sam moherowy beret skłania mnie dzisiaj również do innych refleksji, tych dotyczących mody. Spotykam się czasem z pytaniami o to, co może robić osoba wierząca, a czego jej robić nie wypada. Łatwo mogę sobie wyobrazić, że część osób nurtuje również takie pytanie: jak powinna się ubierać katoliczka? Spódnica za czy przed kolano? Tylko szarości i pastele czy również żywe barwy? Klasyka czy podążanie za modowymi nowinkami? Co wypada, a co już niekoniecznie?
Gdybym miała wypowiedzieć się na ten temat, powiedziałabym pewnie nieco wymijająco, że kobieta wierząca powinna po prostu ubierać się odpowiednio.
Po pierwsze - powinna nosić to, w czym czuje się dobrze i dzięki czemu może wyrażać siebie. Zabrzmi to nieco patetycznie, ale tak naprawdę każdy z nas jest dziełem sztuki stworzonym przez najlepszego Artystę. Kreatywność i chęć tworzenia mamy we krwi - bo to Boska cecha, to przymiot, który pozwala zmieniać świat na lepsze.
Dbaj o wygląd świadomie
Dlaczego więc nie zacząć od siebie? Sposób, w jaki się ubieramy, również może być sztuką i okazją do pokazania tego, kim jesteśmy. Nie mam tu na myśli sytuacji, w której osoba uwielbiająca górskie wędrówki zmusza się do zmiany butów trekkingowych na szpilki, bo tak jest modnie. Chodzi właśnie o to, aby nie być niewolnikiem mody i nie powielać w bezmyślny sposób tego, co podpatrzymy u innych. Świadome wybieranie takiego stroju, który w jakiś sposób nas wyraża, może dawać sporo radości i pomagać w nabieraniu pewności siebie.
Drugą kwestią związaną z dbałością o swój wygląd jest okazywanie szacunku innym. Gdy jestem zaproszona na wykwintną kolację, nie ubiorę się w dres, choćby nawet miał trzy błyszczące paski. Pomijając liczbę zdziwionych spojrzeń, jakie przyciągałby taki strój, jestem pewna, że sprawiłabym przykrość osobie, która mnie na taką kolację zaprosiła. Przez staranny ubiór przekazujemy informację: jesteś dla mnie ważny. Mówimy wtedy: chcę podjąć chociaż ten minimalny wysiłek, którym jest wyprasowanie koszuli czy dobranie koloru bluzki do spódnicy. Robię to dla ciebie, żeby wyrazić, że cię szanuję. Z takiego samego powodu w niedzielę otwieram szeroko szafę, szukając spódnicy albo koszuli. Eucharystia jest przecież spotkaniem z Bogiem (któremu chcę okazać szacunek również w ten sposób) oraz wspólnotą, która jest dla mnie ważna.
Czy jednak w przypadku, gdy zbyt dużo czasu i energii będę poświęcała na dbanie o swój wygląd, nie grozi mi próżność? Czy istnieje niebezpieczeństwo, że sensem mojego życia stanie się podążanie za tym, co modne, a przez to zgubię i relację z Bogiem, i z drugim człowiekiem? Jezus zadaje przecież pytanie, z którym trudno polemizować: "Czyż życie nie znaczy więcej niż pokarm, a ciało więcej niż odzienie? (…) A o odzienie czemu się zbytnio troszczycie?" (Mt 6,25.28).
Kobieto, jesteś dziełem sztuki
Dla mnie to przypomnienie, że wszystko, co zostało stworzone, jest mi dane po to, bym tego mądrze używała, i ma być tylko środkiem prowadzącym mnie do celu. Celem mojego życia jest zbawienie, do którego ma mnie przybliżać każdy wybór, którego dokonuję. Dzieje się to nie w próżni, a w świecie, w którym żyję - w świecie pełnym piękna i radości. Bóg stworzył go i pozwolił z niego korzystać po to, żebym mogła cieszyć się szczęściem - kiedyś w niebie, ale również tutaj, na ziemi. Nie oznacza to, że mam rozpychać się łokciami, nie dzieląc się z innymi i pragnąć zagarnąć jak najwięcej dóbr tego świata dla siebie, koncentrując się tylko na odkładaniu grosza do grosza po to, żeby uzbierać na wymarzone buty.
Znaczy to jednak, że Bóg naprawdę pragnie mojego szczęścia i chce, żebym cieszyła się tym, co dobre. Nie mam od tego uciekać, lecz korzystać ze wszystkiego mądrze, czyli w taki sposób, by nie przesłaniało mi to Boga, lecz by do Niego prowadziło. Może być tak, że kobietę w równym stopniu ucieszy widok kwitnącej łąki, jak i ładnej torebki. Czy w tym drugim przypadku, z obawy przed próżnością, powinna cieszyć się mniej albo w sposób bardziej dyskretny? A może nie stanie się nic złego, jeśli kupując taką torebkę, podziękuje za to Bogu tak szczerze, jak może to zrobić tylko kobieta ciesząca się z nowego zakupu?
Może dzisiaj jest dobry dzień na to, żeby stanąć przed lustrem i powiedzieć do siebie: "Kobieto! Jesteś dziełem sztuki i żyj w sposób, który będzie to potwierdzał!". To będzie oznaczało przede wszystkim życie w bliskiej relacji z Tym, który najlepiej zna kobiecą duszę, bo sam ją stworzył. Bliska relacja z kolei może oznaczać zaproszenie Pana Boga na zakupy. Nic nie stoi na przeszkodzie, by kolejną wizytę w galerii handlowej powierzyć Jezusowi, starając się spędzać czas ze świadomością Jego obecności.
Przeczytaj też: Kobieto, zaplanuj swoje życie >>
Może się wtedy okazać, że małe rzeczy ucieszą nas bardziej niż zwykle, a to, co drażniło i zabijało życzliwość dla innych, nagle przestanie przeszkadzać. W czasie takiego spaceru może udać się zobaczyć nie tylko siebie i swoje potrzeby, ale również innych ludzi. Przede wszystkim jednak - może udać się doświadczyć, że dla chrześcijanina nie ma takiej dziedziny życia, w której nie byłby obecny Bóg. Dzięki temu od Niego samego możemy uczyć się, w jaki sposób używać dóbr tego świata nie tylko w taki sposób, żeby przypadkiem nie przekroczyć narzuconych przez innych (lub siebie) norm, ale by nie tracić prawdziwej, autentycznej radości, którą daje wolne serce.
Majka Moller - aktywna zawodowo mama dwójki dzieci, na co dzień dentystka i magister psychologii. Od lat zakochana w swoim mężu, od zawsze i chyba z wzajemnością - w życiu i górach. Autorka bloga Chrześcijańska Mama.
Skomentuj artykuł