Jan Mela: Jestem szczęściarzem [WYWIAD]

(fot. pozahoryzonty.org)
Jan Mela/ Marta Dzbeńska-Karpińska

Gdy miał 7 lat spłonął jego dom, a jako 13-letni chłopiec stracił rękę i nogę. Mówi, że dzięki pracy można wszystko, np. zdobyć biegun albo zrobić jedną ręką szalik na drutach.

Marta Dzbeńska-Karpińska: Gdy miałeś 7 lat, spłonął Wasz dom, gdy miałeś 9 lat, utopił się Twój młodszy brat Piotruś, a w wieku 13 lat straciłeś w wypadku rękę i nogę. A Ty mówisz, że jesteś "szczęściarzem". Jak to?!

Po każdym trudnym doświadczeniu możemy doszukiwać się w nim sensu albo traktować je jako dowód na to, że Bóg jest zły, a ludzie są do bani. Nauczyłem się, że lepiej jest postrzegać rzeczy jako dobre. Nie da się tak zrobić od razu. Na początku jest bunt, pojawiają się dziesiątki pytań: "Po co? Dlaczego akurat mnie się to przydarzyło?". Trudne doświadczenia nauczyły mnie pokory. Udało mi się przez nie przejść z Boską pomocą. Nigdy nie byłem typem filozofa, ale jestem prawie pewny, że gdyby nie wypadek i wszystko dobre, co po nim przyszło, to dziś na ławce z kolegami piłbym spirytus techniczny. Traumatyczne doświadczenia wrzuciły mnie na inny tor życia.

Byłeś nastolatkiem, kiedy wypadek Cię okaleczył. Nie mogłeś już grać z chłopakami w piłkę. Twoje relacje towarzyskie się załamały…

Dokładnie tak. Szybciej wydoroślałem, ale absolutnie mi to się nie podobało. Zostałem zmuszony do przeskoczenia paru poziomów do góry i do zastanawiania się nad rzeczami, o których nie miałem najmniejszej ochoty myśleć. Kiedy Piotruś się utopił, mnóstwo pytań rodziło się w mojej głowie. Rodzice nie znali na nie odpowiedzi. U nas często brakowało kasy na różne rzeczy, ale rodzice zawsze wiedzieli, co robić. Sytuacja, w której nie wiedzieli, była dla mnie przerażająca. Tak samo mój wypadek. Pamiętam moment, kiedy widziałem płaczącego tatę, i to był dla mnie koniec świata. Przecież tata zawsze wie, co robić, on się nie załamuje!

Bardzo pozytywnie mówisz o swoich rodzicach: że są źródłem siły, z którego czerpiesz.

Przez większą część życia miałem bardzo duże problemy w relacjach z rodzicami. Mając z tatą podobne charaktery, jesteśmy takimi zębatkami, które na siebie nie trafiają. Toczyłem z nim zaciekłe boje, ale przez to nasze relacje się umocniły.

Zawsze ceniłem rodziców za szczerość. To, że nigdy nie picowali, dawało mi do nich ogromne zaufanie. Pamiętam moment w szpitalu, kiedy zapytałem mamę wprost: "Mamo, czy ja umrę?". Powiedziała: "Nie wiadomo. Na razie jest słabo, ale musimy być dobrej myśli. Musimy się modlić". Ta odpowiedź zbiła mnie z nóg. Pomyślałem: "Mamo, jak to?!". Potem to sobie przemyślałem. Bardzo potrzebowałem szczerości, a lekarze ukrywali przede mną prawdę. Gdyby mama wówczas powiedziała: "Będzie dobrze", jej opinia straciłaby dla mnie wartość.

Po wypadku musiałeś znieść wiele bólu. Cierpienie uszlachetnia czy nie uszlachetnia?

Jeżeli chcemy, to uszlachetnia, jeżeli nie chcemy, to idzie do śmietnika. Głównym uczuciem, którego doświadczałem w szpitalu, była bezradność, bo nie mogłem w żaden sposób wykorzystać czasu tam spędzanego. Mogłem siedzieć, ryczeć i tyle. Odwiedził mnie ks. Łada, duszpasterz z Pruszcza Gdańskiego, i powiedział, że cierpienie może być pewnego rodzaju modlitwą, którą można za kogoś ofiarować. Od razu pomyślałem (to był taki piorun): "Ofiarowuję to za Piotrusia". To nadało sens każdej ilości cierpienia. Pomyślałem, że nawet jeżeli z tego szpitala nie wyjdę, wszystko idzie na konto punkcików dla brata. Nie ma nic gorszego niż poczucie bezsensu, a tamte słowa pomogły mi ten sens odnaleźć.

Wyprawa na bieguny z Tobą była jak pomysł z kosmosu. Polarnicy wzięli ze sobą bardzo młodego, niedoświadczonego i niepełnosprawnego chłopaka. Co Ci to dało?

Teraz mogę dostrzec to, czego wówczas nie zauważałem, np. ogromu odpowiedzialności, którą przyjęli na siebie Marek Kamiński, Wojtek Ostrowski i Wojtek Moskal. Mamy rok 2013 i wiemy, że wyprawa zakończyła się sukcesem, ale mogła skończyć się źle. Ona była, jak to określił Marek, próbą dokonania czegoś pozornie niemożliwego. Bardzo wiele osób mówiło, że chłopaki porywają się z motyką na słońce. Mimo to udało się nam.

Jeżeli człowiek ma w sobie tyle powera, żeby podjąć wyzwanie, i tyle wytrwałości, żeby je zrealizować, to można robić najbardziej kosmiczne rzeczy. Pamiętam, jak chciałem zrobić na drutach szalik mojej dziewczynie. Pomyślałem najpierw, że facetowi z jedną ręką się nie uda, a potem: "Jak to: się nie uda?! Na biegun się dało wejść, a szalika się nie da zrobić? Kupuję włóczkę, idę do babci i działamy. Jakoś to wymyślę. Jak nie ręką, to kolanami sobie ten drut przytrzymam". "Niemożliwe" bardzo często jest naszą wymówką. Wierzę, że ciężką pracą da się prawie wszystko. To główna lekcja z tej wyprawy.

Skąd czerpać motywację?

"Chcesz zmienić świat? Zacznij od siebie". Żyjemy w czasach wielkich możliwości, ale i kryzysu motywacji. Dziś jest ogromna potrzeba oryginalności. Dostęp do Internetu daje nam możliwość porównywania się z innymi i ludzie się zniechęcają. Bardzo ważne jest, z jaką intencją coś robimy. Motywacje powinny być wewnętrzne, a nie zewnętrzne - na pokaz. Z każdym celem w życiu jest jak z Kilimandżaro. Aby go osiągnąć, potrzebne są: wiara w siebie, determinacja, przekonanie, że obrany przez nas cel jest bardzo ważny, zdolność pójścia pod prąd.

Cytat z Jaśka Meli: "Niepełnosprawność to stan fizyczny, natomiast kalectwo to stan umysłu".

Brak motywacji, zainteresowań, pasji, celu w życiu to kalectwo. To nie przypadek, że osoby mocniej doświadczone przez los mają więcej determinacji. W szpitalu wiele razy zadawałem sobie pytanie, czy warto o życie walczyć. Stwierdziłem, że chcę tego życia. Tyle pracy włożyłem w to, żeby je mieć, to teraz nie będę siedział i nic nie robił! Trzeba działać. Dodać życiu wartości.

Spotykasz się z setkami ludzi w szkołach, ośrodkach kultury, szpitalach. Czy wśród tych wszystkich spotkań było takie, które zrobiło na Tobie wyjątkowe wrażenie?

Lubię spotkania z osobami, które są negatywnie nastawione i potrzebują wyciągnięcia z marazmu. Kiedy po takim spotkaniu ktoś do mnie podejdzie i powie mi coś miłego, to dla mnie wiele znaczy. W Krakowie w więzieniu na Montelupich każdy więzień podszedł podać mi rękę. Nie łudzę się, że ktoś na drugi dzień zmieni swoje życie. Być może, zrobi pierwszy krok, zmieni perspektywę. To daje mi nadzieję i satysfakcję. Może to dziwnie zabrzmi, ale uważam, że spotykając się z ludźmi w więzieniu, w szpitalu i w korporacji, możemy rozmawiać o podobnych rzeczach. Wszyscy mamy podobną drogę do pokonania.

Jasiek Mela mając 13 lat, stracił lewe podudzie i prawe przedramię w wyniku porażenia prądem. Podróżnik i polarnik. Najmłodszy w historii zdobywca obu biegunów w ciągu jednego roku. Pierwszy niepełnosprawny, który tego dokonał. Zdobywca Kilimandżaro i Elbrusu. Założyciel fundacji "Poza Horyzonty" pomagającej w finansowaniu protez. W wolnych chwilach podróżuje autostopem, robi zdjęcia w pustostanach i szyje na maszynie.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Jan Mela: Jestem szczęściarzem [WYWIAD]
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.