Kinga Baranowska: ważne, by zaczynać od małych kroków
Himalaistka Kinga Baranowska, która ma na koncie dziewięć ośmiotysięczników, co rusz staje w szranki z "wewnętrznym krytykiem". Mierząc się z wielkim wyzwaniem, rozbija je na mniejsze zadania i zastanawia się, jakich umiejętności potrzebuje, by osiągnąć swój cel.
PAP Life: Czy musiała się pani uczyć dobrego mniemania o sobie? A może już od urodzenia charakteryzowała panią pewność siebie?
Kinga Baranowska: Nie byłam zbyt pewna siebie, jako dziecko. Myślę, że z czasem tej pewności nabierałam. Duże znaczenie miało nie tylko poznanie swoich mocnych stron, ale też i tych słabych. Takie zaakceptowanie całej siebie.
Czy w jakiś sposób pracuje pani nad wzmocnieniem swojej mentalności, aby lepiej radzić sobie podczas wypraw?
Jeszcze przed wyjazdem, zadaję sobie następujące pytania jeszcze: "Czy jestem właściwą osobą na właściwym miejscu?"; "Czy jestem dobrze przygotowana?"; "Jak się czuję z tym projektem, będąc jeszcze tu na nizinach?" Próbuję już wcześniej wejść w swojej głowie na ten szczyt i sprawdzić, jak się z tym czuję. Pomaga mi to potem na miejscu zająć się tym, co trzeba, czyli wspinaczką.
Wokół jakich spraw krążą pani myśli podczas górskich wędrówek? Czy uprawia pani wspinaczkę w dużej mierze dlatego, że ten sport pozwala pani odciąć się od problemów, jakie przynosi życie codzienne?
W górach trudno odciąć się od problemów, jeśli faktycznie to są problemy. Przed nierozwiązanymi problemami z pewnością tam się nie ucieknie, raczej dopadną nas ze zdwojoną siłą. Tak, więc staram się tam pojechać z "czystą głową". Z pewnością w górach bardzo się regeneruję. To jest miejsce, gdzie ładuję akumulatory. Mam też tam możliwość spojrzenia na swoje życie z innej perspektywy. Tam widzę swe życie jakby z góry, widzę, co ważne, a co nie. Ale nie muszę wyjeżdżać w Himalaje, by się regenerować i by to zaobserwować. Tatry też są super.
Jak sobie pani radzi z "wewnętrznym krytykiem"? Czy skoro jest pani himalaistką i co rusz podejmuje się pani trudnych, niebezpiecznych wyzwań, oznacza to, że skutecznie zagnała pani "wewnętrznego krytyka" do narożnika?
Z pewnością staję z nim w szranki, czasem nie jest to łatwe. Wydaje mi się, że zamiatając coś pod dywan, uciekając przed nim - jest jeszcze gorzej. Myślę, że każdy z nas ma potrzebę bycia w harmonii i szczęściu. Do tego dążymy i pewnie będziemy dążyć do końca życia. Jeśli coś mi faktycznie doskwiera, to myślę sobie, że mam dwa wyjścia.
Jakie mianowicie?
Albo to zaakceptować, a jeśli nie mogę tego zaakceptować i nadal mi to przeszkadza, to muszę coś zmienić. Zadaję sobie pytanie: "Co mogę zrobić?". Jeśli słyszę zdanie: "Nie dasz rady", to zadaję sobie pytanie: "Ale z czym dokładnie nie dam sobie rady?" Czyli jakich umiejętności potrzebuję, by osiągnąć to, na czym mi zależy, albo przynajmniej przybliżyć się do mojego celu.
Zazwyczaj rozbijam to zadanie na kawałki. Wielki ośmiotysięcznik rozpoczął się od kursu na ściance wspinaczkowej, gdy mieszkałam jeszcze nad morzem. Ważne, by zaczynać od małych kroków, bo zbyt wielkie mogą nas zniechęcić.
Jaka sytuacja sprawiła ostatnio, że poczuła się pani z siebie dumna?
Dużą satysfakcję daje mi praca z ludźmi podczas różnego typu szkoleń. Mam wtedy poczucie dobrze wykonanej roboty. Takich sytuacji było na szczęście ostatnio sporo. Powoduje to chęć dalszego rozwoju.
Dlaczego zgodziła się pani zostać ambasadorką kampanii "Live InSync"?
Kampania "Live InSync" jest mi bliska, ponieważ mówi o wykorzystywaniu drzemiącego w nas potencjału poprzez życie w zgodzie z samą sobą. By wejść na jakikolwiek szczyt, trzeba faktycznie mieć w sobie ogromną harmonię, inaczej ma się ochotę stamtąd uciec. Bez niej nie weszłabym na ośmiotysięczniki, a tym samym nie podążała za swoją pasją.
Jakie są pani najbliższe cele zawodowe, podróżnicze?
Myślę o dokształceniu się, by lepiej wykonywać swoją pracę, a raczej poszerzyć jej zakres. Z pewnością będę też wyjeżdżać w nasze polskie góry, by się wspinać, ale też po prostu w nich być i ładować baterie. Być może pomyślę też o jakimś wyższym szczycie.
Skomentuj artykuł