Kobiety w Argentynie

(fot. longhorndave / flickr.com / CC BY)
Zofia Ratajska

W Argentynie często mówi się, że mężczyźni maja tu zawsze ostatnie słowo w dyskusji. Brzmi ono: "si cariño!" (tak, kochanie). Jak to jest z tą władzą w kraju machos?

Poczynając od pani prezydent kobiety są mocne, praktyczne - żadnego tam romantycznego bujania w obłokach, o czym boleśnie przekonali się polscy żołnierze emigrujący w latach powojennych do Buenos Aires - zadbane i solidarne.

Cristina Kirchner, jak inne, tropi niedościgniony wzorzec, argentyński ideał kobiecości, czyli "świętą" Evitę Peron. Ona to piękna i młoda, elegancka, opiekunka ludu, niby w cieniu mężczyzny czyli męża-prezydenta, ale wszędzie pierwsza, walcząca o prawa kobiet (dzięki jej naciskom w 1948 roku otrzymały one prawo głosu, pierwszy raz zastosowane w wyborach 1952 roku) stała się świetnym paradygmatem argentyńskiej kobiety, niezmiennie trwającym do dziś. Choć z miłością do Evity bywa różnie, bo znacznie mniej kochają ją ci, którym rekwirowała dobra i pieniądze, by je potem hojnie rozdawać biednym.

Jej uroda i dbałość o siebie przywołują bardzo charakterystyczny rys charakteru i obyczajowości Argentynek, dla których codzienne zajęcia fizyczne i higieniczne są oczywistością - joga, aerobik, fryzjer, kosmetyczka to norma, niezależnie od poziomu społecznego czy zawodowego. W biednych, podmiejskich dzielnicach, dziewczyny czeszą się czy depilują nawzajem. Można być osobą tradycyjną, feministką, burżujką lub komunistką, ale nie można nigdy być kobietą zaniedbaną. To najgorsze z wykroczeń.

DEON.PL POLECA

Nastolatki traktują dyktat mody i wyglądu ze śmiertelną powagą. Jeśli modne są odkryte pępki każda będzie go pokazywać, będzie też katować się wszelkimi możliwymi dietami, by zapewnić sobie odpowiedni kształt brzucha.

Te najbardziej dynamiczne, czyli argentyńskie kobiety miedzy 25 a 35 rokiem życia wydają masę pieniędzy na dbanie o siebie. Nawet te, które mają niewiele, ubierają się zgodnie z modą i starannie malują od rana. Dbałość o odpowiednią linię osiągnęła niepokojące rozmiary: ilość przypadków bulimii i anoreksji okazała się w ostatnich latach alarmująca.

Oto, całkiem prawdziwa, anegdota: kilku Hiszpanów, odwiedzających Argentynę w trudnym dla kraju 2002 r., pytało czy kryzys osiągnął takie rozmiary, że kobiety odmawiają sobie jedzenia, by się modnie ubrać? Pokazuje to, jak być "chudą" stało się ideałem całej Argentyny. Nic tak nie deprecjonuje jak zostać nazwanym grubasem, nawet w kategorii mentalnej, nie fizycznej.

- Nasze mamy - opowiada znajoma dwudziestoparolatka - wychodziły wcześnie za maź, i zaczynały pracować czy studiować po odchowaniu dzieci. Teraz dziewczyny najpierw uczą się i zaczynają pracę, ale każda myśli też o rodzinie. Nie znam ani jednej dziewczyny w moim wieku, która nie chciałaby mieć dzieci. Poza tym u nas pomoc w domu jest rzeczą normalną, jest tania i każda ma kogoś do gotowania i sprzątania, jeśli nie codziennie, to choć parę razy w tygodniu. To prawda, że rzadko umiemy gotować, to kwestia przyzwyczajenia - zawsze był ktoś do tego.

Młode kobiety pracują i studiują, małżeństwo nie jest ich jedynym celem, ale pozostaje ważne. Dzieje się tak w rożnych warstwach społecznych, ale nie jest jednolite. Dzieci są wielką wartością dla wszystkich. Dla dziewczyny z niższych warstw społecznych macierzyństwo jest często ważną szansą realizacji. To często ich główny projekt życiowy - mieć dziecko, oznacza mieć "kogoś". I maja je, wspomagane przez swoje matki i całą rodzinę, które wychowują te dzieci, podczas gdy one idą tańczyć, a nikomu z rodziny nie przyjdzie do głowy zabronić im ani tego, by miały dziecko, ani by szły tańczyć.

Natomiast, wywodzący się z dawnej konieczności przetrwania, łańcuch solidarności rodzinnej wciąż trwa. Na ogół, z biegiem czasu, dziewczynom tym udaje się znaleźć innych mężczyzn - mężów, którzy zajmują się wcześniejszymi dziećmi. Ale jeśli nie zjawi się ten odpowiedni, trudno, ktoś z rodziny - babcia, ciotka, starsza siostra - zajmie się potomstwem, jeśli matka postanowi pracować i nie przejmować się dzidziusiem.

Kobiety z wyższych warstw społecznych wciąż przywiązane są do małżeństwa, ale nadmiernie się dziećmi nie przejmują, załatwiają sprawy organizacyjne - wożą je do szkół, ale potem ruszają na swoje lekcje gimnastyki lub tenisa. Bywa, że dzieci z wyższych sfer mają poważne objawy niedożywienia, bo ich żywicielki, proste dziewczyny ("mucama" czyli pomoc domowa) karmią je kiełbaskami lub hamburgerami z ryżem. W klasie średniej mucama to oczywistość, we wszystkich prawie delikatesach można znaleźć działy z odzieżą, fartuszkami dla służących.

Kobiety argentyńskie miedzy 25 a 30 różnią się od tych, które urodziły się przed powrotem demokracji, one już znają się na prawach człowieka, są wyemancypowane i ekspansywne. Od czasu demokratycznych wyborów 10 grudnia 1983r. słowa "demokracja" i "prawa ludzkie" są zresztą na ustach wszystkich Argentyńczyków, niezależnie od wieku. To nie przypadek, że matki, jako jedne z nielicznych, otwarcie sprzeciwiały się dyktaturze.

Marsze Matek, potem też Babek z Plaza de Mayo rozpoczęły się w sobotę 30 kwietnia 1977r. kiedy najstarsza z nich Azucena Villaflor de Vincenti (niedługo potem porwana i zamordowana) zaproponowała, by z kościoła, gdzie się zbierały, kobiety poszły pod pałac prezydencki. Domagały się odpowiedzi na pytanie, gdzie są ich synowie i córki, uprowadzeni i więzieni przez wojskową dyktaturę. Pomimo prześladowań matki zaginionych zdecydowały, że w każdy czwartek o 15.30, w białych chustkach na głowach będą spacerować po placu, aż do momentu, kiedy odnajdą "desaparecidos".

Teraz nadal w każdy czwartek, coraz starsze ale nadal uparte, spotykają się na tym samym placu, domagając się informacji o oddanych do adopcji dzieciach osób zamordowanych przez dyktaturę. Wiele z tych dzieci, już jako dorosłych, udało się im odnaleźć.

Argentynki są solidarne, przede wszystkim między kobietami, ma to korzenie bardzo odlegle, to solidarność ofiar dawnego machizmu, wywodzi się także z kultury (nielicznych na tych terenach) plemion indiańskich. Nie trzeba nawet zbytnio prosić, wszystkie oferują pomoc przy dzieciach, przy zbieraniu ubrań dla biednych lub dotkniętych klęską, jak np. powodzi, tak częstych na północnym wschodzie kraju. Robią to w sposób naturalny, nie czując się przez to lepszymi, dlatego gdy około 2000 roku kraj został dotkliwie dotknięty kryzysem, to właśnie kobiety zorganizowały i utrzymywały publiczne jadłodajnie, wiele z nich przy parafiach, w większości przypadków bez żadnego państwowego wsparcia, często również, oferując jedzenie we własnych domach. I nie był to ruch nielicznych - prawie każda próbowała coś w tym względzie zrobić. W ten zmysł pomocy innym, solidarności z potrzebującymi, znakomicie wpisuje się postawa dobrego i wrażliwego Papieża Franciszka…

Zofia Ratajska, w Argentynie wraz z rodziną w latach 2001-2005.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kobiety w Argentynie
Komentarze (4)
jazmig jazmig
6 kwietnia 2013, 20:40
Biedne i durne, wręcz egositki, te Argentynki, a jeszcze biedniejsze są ich dzieci. Ten kraj wymaga ewangelizacji nie mniej, niż Niemcy czy Francja.
J
jokan
14 marca 2014, 14:16
a co ci tak nie pasuje, prawa wyborcze? solidarnosc i niezaleznosc?
A
Aga
6 kwietnia 2013, 09:35
Zazdroszczę tej solidarności kobiecej, tej wspólpracy między kobietami. Ja niestety nie spotkałam czegoś takiego w swoim środowisku w Polsce. W każdej grupie kobiecej zawsze po jakimś czasie sie psuło, bo kobiety zaczynały między sobą rywalizować :( A szkoda, bo jak widać po Argentynie solidarna grupa może wiele zdziałać.
F
franciszek
6 kwietnia 2013, 02:07
Przeslijcie to do przeczytania pani Wojciak!!! Moze sie czegos nauczy....