"Był katolikiem do dna swej osobowości”
Był katolikiem do „dna swej osobowości” ale nie katolickim "ideologiem” - mówi ks. Andrzej Koprowski dyrektor programowy Radia Watykańskiego o zmarłym w sobotę Janie Kułakowskim, znanym polityku i działaczu chrześcijańskich związków zawodowych oraz głównym negocjatorze wstąpienia Polski do Unii Europejskiej.
Wojciech Mikulski SJ: W przedmowie do „wywiadu – rzeki” Jana Kułakowskiego pisał Ojciec o znaczeniu osobowości Jana Kułakowskiego na tle skomplikowanych problemów współczesnego świata.
Andrzej Koprowski SJ: Bo i tak jest rzeczywiście… Wzmianki o tym daje się zauważyć i w pierwszych doniesieniach po Jego śmierci. By zacytować niektóre: „Był to człowiek o bardzo wielkim międzynarodowym doświadczeniu, szanowany przez wielu wybitnych ludzi, z którymi osobiście się znał. To wszystko służyło Polsce w czasie tych negocjacji”. Ktoś inny, podkreślając osobiste oddanie Jana Kułakowskiego Polsce zauważył: „zrezygnował z obywatelstwa belgijskiego i przyjął Polskie, żeby objąć stanowisko ministra i przeniósł się, będąc już w podeszłym wieku, do Warszawy”. Inny z wybitnych przedstawicieli polskiej dyplomacji wyznał: „czuję się jednym z jego uczniów..
Miał olbrzymie doświadczenie, wiedzę; cieszył się też dużym autorytetem wśród najważniejszych polityków europejskich. Optował za silną, zjednoczoną i federalną Europą”. Inny dodaje, że był człowiekiem mało partyjnym, a bardzo oddanym państwu polskiemu”. Wypowiedzi można by mnożyć. Warto zauważyć, że pochodzą od osób o różnorodnych przynależnościach partyjnych i opcjach.
Cechowała go chrześcijańska perspektywa, co było widoczne w postawie i w praktyce działania Jana Kułakowskiego.
Zwykle wstydliwie się to przemilcza… perspektywę”, zawężającym i instrumentalizującym „fakt chrześcijaństwa” do partyjnych rozgrywek; więcej – miał „psychologiczną niechęć” do zideologizowanych form prezentowania wiary jako elementu taktyki walki politycznej.
Czy mógłby Ojciec nieco dokładniej to wyjaśnić?
„Był katolikiem do dna swej osobowości”. Byłoby dużo do powiedzenia. Mam w oczach twarz Jana – byłby nieco zażenowany, że podejmuję ten temat publicznie, w wywiadzie…
Od chwili powrotu do Polski w latach 1990-ych (po okresie kiedy był pierwszym ambasadorem Polski przy Wspólnotach Europejskich w Brukseli) zamieszkał w Warszawie, stosunkowo blisko dwóch naszych jezuickich parafii, sanktuarium św. Andrzeja Boboli i św. Szczepana. Każdej niedzieli uczestniczył w Mszy św., a co dwa miesiące, bardzo regularnie, korzystał z sakramentu pokuty.
Ale – myślę, że można to powiedzieć - szczególnie wymownymi były ostatnie lata… Pamiętam telefon w czerwcu trzy lata temu. Byłem akurat w autobusie, jadąc z Radia Watykańskiego do redakcji „La Civiltà Cattolica”. „Jestem w szpitalu. Dostałem wylewu. Jestem częściowo sparaliżowany, ale głowa jest w porządku… Pomódl się. Jak tylko będziesz mógł – przyjedź. Bardzo chcę z tobą porozmawiać, już nie tyle o Europie, ale o Panu Jezusie, o życiu, o śmierci”.
Odbyliśmy kilka tych rozmów w ciągu ostatnich trzech lat. Pierwsza w Brukseli, pozostałe w Warszawie. Uderzał mnie bardzo dojrzały spokój. Świadomość „jednokierunkowości zdarzeń”. Smutek, że już nie będzie mógł działać aktywnie. Ale i głęboki spokój. „Pan Bóg decyduje o życiu i o śmierci”, „chciałbym tylko zachować się godnie do końca, o to się modlę”.
Co jakiś czas telefonowałem z Rzymu. Był wdzięczny za te krótkie rozmowy, mnie (nie Jemu) czasem łamał się głos jak pytał o trudne problemy Kościoła, by mógł je włączyć w swoje cierpienie i w swoją modlitwę… Dziękował za comiesięczną wizytę Rektora Kolegium jezuitów „Bobolanum”, o. Andrzeja Majewskiego, który Go odwiedzał, spowiadał, odprawiał Mszę św. w mieszkaniu na Bagateli.
Ale „był katolikiem do dna swej osobowości” też w swoim zaangażowaniu społecznym. Nie był „działaczem partyjnym”, nie był „ideologiem”. Ale był głęboko przekonany o sile Ewangelii i mądrości wieków obecnej w nauczaniu społecznym Kościoła. Cząstką jego „osobowości”, „jego tkanek mózgowych” była pewność, że Pan Bóg stworzył człowieka na swój obraz i podobieństwo, że człowiek, każdy człowiek, niezależnie od przekonań, wyznawanej wiary lub nie wiary, koloru skóry i narodowości – ma swoją niezbywalną godność i że to jest „punktem odniesienia” dla wszelkich społecznych, politycznych działań, dla planowania rozwoju sfery kultury i ekonomii. Czasem spierał się, był w konflikcie z niektórymi „działaczami katolickimi”, chcącymi instrumentalizować i rozgrywać na krótką metę „kartą chrześcijańską” potyczki na polu społecznym. Podobnie jak był w konflikcie z tymi, którzy chcieli instrumentalizować w stronę przeciwną. Dzięki temu umacniał swój autorytet.
Od 1954 roku był członkiem Sekretariatu Generalnego Międzynarodowej Konferencji Chrześcijańskich Związków Zawodowych. Był to czas poznawania problemów społecznych zwłaszcza Ameryki Łacińskiej i Afryki. Po przekształceniu „Konferencji” w „Konfederację” od 1974 roku był Sekretarzem Generalnym Światowej Konfederacji Pracy. Znajomości w świecie „życia publicznego Zachodu, ale i „Trzeciego Świata” bardzo przydały się potem gdy został odpowiedzialnym za integrację Polski ze strukturami UE.
Kiedy Ojciec poznał Jana Kułakowskiego?
Poznaliśmy się dopiero w 1978 roku. Byłem wtedy w Belgii na końcowym etapie jezuickiej formacji, zwanym „trzecią probacją” w domu rekolekcyjnym w Fayt – le – Manage. Jezuici francuscy poprosili, bym napisał do ich czasopisma artykuł o Kościele w Polsce. Co napisałem wysłali do Jana Kułakowskiego jako znanego im eksperta od spraw społecznych i polskich. To spowodowało, że się poznaliśmy… Zresztą artykulik potem „stał się wydarzeniem”. Ukazał się drukiem na dwa czy trzy miesiące przed konklawe i wyborem kardynała Karola Wojtyły Papieżem…
Z Janem Kułakowskim znaleźliśmy „wspólny język” tym łatwiej, że obydwaj byliśmy ze „szkoły jezuickiej”… Jako mały chłopak był związany z naszym Domem Pisarzy i kaplicą w Warszawie. Konkretnie z grupą młodzieży prowadzoną przez o. Władysława Kosibowicza. Uczestniczył w Powstaniu Warszawskim w 1944 i był blisko o. Tomasza Rostworowskiego i o. Józefa Warszawskiego…
Już będąc w Belgii spotkał studiującego katechetykę na uniwersytecie w Louvain o. Jana Charytańskiego, z którym się bardzo zaprzyjaźnili (nasz katechetyk przez lata wspominał jak córki Jana Kułakowskiego „nosił na barana” podczas wspólnych eskapad…). Mieliśmy więc pewien background religijno – kulturowy wspólny… Bardzo nam pomagał potem w Warszawie w pracach OCIPE…
Czasem stawiał mnie w sytuacjach, które mnie zaskakiwały, w których - w pierwszym momencie – nie wiedziałem co zrobić… Kilka lat temu, kiedy był jednym z polskich reprezentantów w Parlamencie Europejskim, a ja byłem już w Radio Watykańskim w Rzymie – przyjechałem do Belgii na zebranie przedstawicieli rozgłośni katolickich Europy. Zdecydowana większość tych rozgłośnie retransmituje programy RV, więc skrzętnie jeżdżę na te doroczne spotkania.
Jan zaprosił mnie na obiad do restauracji. Okazało się, że zaprosił też cały swój „Sekretariat poselski”, była też jedna z jego córek. Przywitaliśmy się, siedliśmy do stołu, a Gospodarz bez ogródek „zaprosiłem was razem, bo z wiarą i katolickością mojego zespołu nie jest bardzo dobrze. Nawracaj ich!”. Wszyscy znaliśmy swoiste poczucie humoru Pryncypała, ale w pierwszym momencie nikt z nas nie wiedział „jak gębę otworzyć”.
A Jan Kułakowski jako polityk?
Jan Kułakowski czasem mówił o sobie „jestem nietypowym politykiem”. Po części rzeczywiście. Nie tylko w Polsce, choć także i u nas, zmagamy się dziś z kryzysem autorytetu klasy politycznej, z coraz większą niechęcią szerokich rzesz społeczeństwa do tzw. myślenia partyjnego.
Kilka dni temu ks. arcybiskup Józef Michalik, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski zauważył, że „jesteśmy świadkami narodu, który się dzieli. Nie można o tym mówić bez bólu. Polska staje się partyjna, nie narodowa, ani nawet państwowa. Interes wspólny trzeba wspólnie wypatrywać, fałszem jest wypatrywanie interesu wspólnego w pojedynkę”.
Trzeba być wdzięcznym Panu Bogu za takie osobowości jakim był Jan Kułakowski. W przedmowie do „Wywiadu – rzeki”, od której zaczęliśmy naszą rozmowę napisałem, i tym chcę zakończyć dzisiaj: „trzeba też widzieć, że budowa demokracji wymaga debaty, zdolności dyskusji, przedstawiania racji, refleksji obywatelskiej. Wymaga pewnej „masy krytycznej” autentycznych osobowości, które stają się spoiwem i nośnikiem. Budowa społeczeństwa obywatelskiego nie dokonuje się w jednym momencie, z użyciem czarodziejskiej różdżki, bez odniesień do różnorodnych kulturowych kontekstów, systemów wartości, bardziej i mniej udanych doświadczeń przeszłości”.
Skomentuj artykuł