"Jestem jedynie pomocnikiem Ojca Świętego"
"Mam świadomość, że podejmując troskę o ubogich jestem jedynie pomocnikiem Ojca Świętego, a kiedy odwiedzam chorych, obejmuję ich i całuję w imieniu papieża, proszę aby się za niego modlili" - powiedział abp Konrad Krajewski. Wywiad z nim, przeprowadzony przez Mario Ponziego publikuje w swoim włoskim wydaniu noszącym datę 4 października "L'Osservatore Romano".
Swój artykuł Mario Ponzi rozpoczyna od słów Ojca Świętego skierowanych do arcybiskupa Krajewskiego, oznajmiających, że zostanie papieskim jałmużnikiem. "Nie będziesz biskupem siedzącym za biurkiem, nie chcę też ciebie widzieć u mojego boku podczas celebracji liturgicznych. Chcę ciebie wiedzieć wśród ludzi. Musisz być przedłużeniem mojej ręki, aby nieść serdeczność ubogim, wydziedziczonym, ostatnim. W Buenos Aires często wychodziłem wieczorem odwiedzając moich biednych. Teraz już nie mogę: trudno jest mi wyjść z Watykanu. Ty więc będziesz robił to dla mnie, będziesz przedłużeniem mojego serca, docierającego do nich i zaniesiesz im uśmiech i miłosierdzie Ojca Niebieskiego". Od tego dnia (a papieska nominacja została podana do publicznej wiadomości 3 sierpnia) ksiądz Konrad niesie wzdłuż i wszerz Rzymu oznaki solidarności Biskupa Wiecznego Miasta. Ponzi zaznacza, że nowy papieski jałmużnik nie życzy sobie, żeby nazywano go inaczej jak "ksiądz Konrad".
Abp Krajewski, który 25 listopada ukończy 50 rok życia nie kryje radości z powierzonego mu zadania, które uważa za najpiękniejsze: pomagać Papieżowi Franciszkowi w docieraniu do peryferii człowieczeństwa. "Radością napawa mnie fakt, że kiedy obejmuję jednego z tych naszych nieszczęśliwych braci, to przekazuję im całą serdeczność, miłość i solidarność Papieża, a Ojciec Święty często domaga się ode mnie zdania sprawy. Chce wiedzieć" - mówi papieski jałmużnik.
Włoski dziennikarz przypomina, że Ksiądz Konrad od dłuższego czasu troszczy się o ubogich. Na stałe mieszka w Rzymie od czternastu lat, choć wcześniej studiował w Wiecznym Mieście na Anselmianum i Angelicum. Ale potem wrócił do swej rodzinnej Łodzi, gdzie kierował wyższym seminarium duchownym. W 1998 roku Jan Paweł II zechciał, aby podjął pracę w Urzędzie Papieskich Ceremonii Liturgicznych. Nie kryje, że to przebywanie w pobliżu Ojca Świętego poszerzyło jego horyzonty duchowe. "Często byłem ceremoniarzem i mogę powiedzieć, że Jego świętość wyczuwało się w każdym geście wobec bliźnich. U Jego boku nauczyłem się naprawdę widzieć, jak Chrystus zbliża się i dotyka ludzi. A kto wyczuwał tę obecność, wybuchał płaczem. Wtedy zdałem sobie sprawę, jak ważne jest wnoszenie Chrystusa między ludzi, jeżeli to możliwe między cierpiących. Tak zacząłem uczęszczać do kościoła Santo Spirito in Sassia, gdzie codziennie spowiadam o 15-tej, to znaczy w godzinie miłosierdzia. Spowiadałem chorych i osoby poszukujące chwili odpoczynku w ławkach kościoła. Czynię to nadal" - wyznaje papieski jałmużnik. Dodaje, że zapoznał się z podcieniami w pobliżu Watykanu wypełnionymi ludźmi zdesperowanymi, bezdomnymi, często spragnionymi ludzkiego ciepła, kogoś, kto chciałby ich wysłuchać.
Z pomocą sióstr Albertynek, przygotowujących posiłki dla Gwardii Szwajcarskiej oraz sióstr Prezentek, pracujących w magazynie prywatnym Ojca Świętego oraz grupą młodych wolontariuszy spomiędzy gwardzistów ksiądz Konrad zorganizował coś w rodzaju ruchomej stołówki. Zbierano resztki po obiedzie i kolacji, dzielono na pojedyncze porcje i następnie po 20.30 opuszczano Watykan, aby zanieść jedzenie biednym wypełniającym w nocy okolice placu świętego Piotra. To około czterdziestu osób, które szukają schronienia pod portykami. Ciągle ich przybywa.
Abp Krajewski wyznaje, że właśnie od tych osób otrzymał najpiękniejszy dar na dzień swojej sakry biskupiej (17 września). "Zaprosiłem około dwudziestu osób, a one przez dwa dni nie wypiły nawet pół szklanki wina. Trudno im było oprzeć się pokusie. Uczynili to całym sercem i udało się im. Wiedzieli, że będzie to dla mnie najpiękniejszy prezent. Umyli nawet swoje ubrania w fontannach Rzymu a następnego dnia przyszli znowu do auli Pawła VI i przynieśli mi bukiet kwiatów: szczerze mówiąc, nie wiem, skąd je wzięli, ale chodziło o to, że wyrazić uczucia. I jestem szczęśliwy, bo teraz, kiedy do nich idę, niosę z sobą serce papieża właśnie dla nich" - powiedział nowy jałmużnik Papieża Franciszka.
Mario Ponzi informuje, że przed przyjazdem do Włoch prałat Krajewski był także przez rok kapelanem w zakładzie psychiatrycznym w Łodzi. Kontynuował to doświadczenie w Rzymie, w klinice Umberto I. W wolnym czasie odwiedzał domy opieki, szczególnie tam, gdzie hospitalizowani byli ludzie starsi, z których wielu - jak mówi - było opuszczonych przez swoją rodzinę. Czyni to nadal, ale tym razem w imieniu Papieża Franciszka. Dziennikarz jest przekonany, że Ojciec Święty musiał o tym wiedzieć, skoro wybrał go do pełnienia w nowy sposób posługi papieskiego jałmużnika. Zapewne nie przypadkowo rozmawiając z dziennikarzami w drodze powrotnej z Rio de Janiero Papież Franciszek mówił, że w Watykanie jest wielu kardynałów, biskupów, prałatów, księży, zakonników, zakonnic i osób świeckich, które w ukryciu idą posługiwać ubogim bądź chorym. Faktem jest, że kilka dni później ogłosił nominację Księdza Konrada na papieskiego jałmużnika.
Papież Franciszek publicznie stwierdził podczas audiencji, następnego dnia po przyjęciu sakry, że bycie jałmużnikiem oznacza przede wszystkim wypełnianie miłosierdzia, które wykracza poza mury Watykanu. "Wprost prosił, bym nie siedział za biurkiem i podpisywał dyplomy błogosławieństw, ale żebym wychodził na spotkanie ubogich, potrzebujących, na ciele i na duszy" - powiedział abp Krajewski.
Nie wystarcza już więc przyznanie dotacji osobom potrzebującym. Trzeba nawiązać z nimi bezpośredni kontakt, trzeba do nich wyjść, tam gdzie się znajdują. Na przykład, kiedy ktoś prosi o pomoc w zapłaceniu rachunku, Ksiądz Konrad udaje się osobiście, aby osoba otrzymująca tę pomoc zrozumiała, że papież za pośrednictwem jałmużnika jest blisko niego. "Jeśli ktoś prosi o pomoc, bo jest samotny i opuszczony, muszę do niego biec i przytulić go, aby poczuł serdeczność papieża, a więc Chrystusowego Kościoła. Ojciec Święty chciałby to zrobić osobiście, tak jak to czynił w Buenos Aires, ale nie może. Dlatego chce, żebym to robił w jego imieniu" - mówi jałmużnik.
Nie oznacza to zaniedbywania normalnej działalności charytatywnej, co przekłada się na wiele małych codziennych gestów, które obejmują ponad 6500 osób rocznie. Liczby te wskazują na narastający problem ubóstwa, dotykającego także osób, które do niedawna cieszyły się dobrobytem. Listy z prośbą o pomoc, docierające z całego Rzymu, ale również z innych części Włoch ukazują bolesny obraz narastającej biedy, która odnosi się do osoby jako całości, a nie tylko do wymiaru czysto ekonomicznego. Nawet ten wymiar ekonomiczny wydaje się najprostszym elementem całego obrazu. Natomiast sytuacje biedy przekształcają się w mgnieniu oka w sytuacje rozpaczliwe, tak jak rozpaczliwe są warunki imigrantów i uchodźców, którzy zwracają się do Urzędu Dobroczynności z prośbą o pomoc. Są też osoby poważnie chore, nie znajdujące dostępu do opieki medycznej i lekarstw. Takim ludziom Urząd Papieskiej Dobroczynności służy pomocom dzięki lekarzom-wolontariuszom, starając się sprostać wszystkim potrzebom.
Abp Krajewski podkreśla, że na bezpośrednie dzieła charytatywne łoży osobiście Ojciec Święty, wspomagają je także niektóre instytucje i organizacje charytatywne, zapewniając nie tylko pieniądze, ale także swoje struktury. "W zeszłym roku udało się nam w imieniu papieża rozdzielić 900.000 euro" -powiedział jałmużnik.
Bardzo ważnym źródłem wsparcia tej działalności charytatywnej jest dystrybucja dyplomów z apostolskim błogosławieństwem. Są one udzielane bezpośrednio przez Urząd Dobroczynności, a także przez około siedemdziesiąt podmiotów prywatnych, które podpisały umowę o udzieleniu reskryptu błogosławieństwa. W sumie w roku 2012 było ich 225 tys. Ofiary składane przy tej okazji są przekazywane w całości na potrzeby osób zwracających się o pomoc. Bez tych pieniędzy trudno byłoby zaspokoić wiele potrzeb. Ponadto Urząd Papieskiej Dobroczynności wspiera potrzeby ambulatorium pediatrycznego, powierzonego opiece Sióstr Miłosierdzia św. Wincentego a'Paulo.
Jest to więc pole ogromnej pracy. "Nie jest to moje pole pracy, lecz pole pracy papieża. Ja tylko jemu pomagam. A kiedy odwiedzam chorych w szpitalach, przytulam ich i całuję, to mówię, że jest to uścisk i pocałunek papieża. Zostaję z nimi nawet cały dzień, a kiedy ich opuszczam wkładam w ich ręce różaniec pobłogosławiony przez niego. Każdego proszę, żeby choć raz dziennie modlili się za Papieża Franciszka. Ich modlitwy są jego siłą"- powiedział watykańskiemu dziennikowi Ksiądz Konrad.
Skomentuj artykuł