Kard. Nichols: rany rodziny są ranami Kościoła

(fot. youtube.com)
KAI / kw

"Dotychczasowe synody raczej rozwijały teologię, a bardzo mało zajmowały się praktyką duszpasterską. Uważam, że obecne zgromadzenie zapoczątkowało nowy sposób mówienia o rodzinie" - mówi w wywiadzie kard. V. Nichols.

Co, zdaniem Księdza Kardynała, było najważniejsze na niedawno zakończonym zgromadzeniu Synodu Biskupów nt. rodziny?

Kard. Vincent Nichols: - Spośród zgromadzeń synodalnych, w których uczestniczyłem, to było najbardziej wymagające, ale i najbardziej satysfakcjonujące. Jestem zadowolony z odejścia od skupiania się na problemach rodziny i przejścia do ukazania jej piękna, czego wyrazem jest dokument końcowy.

DEON.PL POLECA

Dotychczasowe synody raczej rozwijały teologię, a bardzo mało zajmowały się praktyką duszpasterską. Uważam, że obecne zgromadzenie zapoczątkowało nowy sposób mówienia o rodzinie. Nauczyłem się przedstawiania jej jako obrazu Trójcy Świętej, jako ikony relacji Boga i człowieka. Rodzina jest - na co zwracał uwagę św. Jan Paweł II - "drogą Kościoła".

W jednej z małych grup językowych powiedziano wręcz, że jest ona "ciałem Kościoła". Dlatego rany rodziny są ranami Kościoła. Potrzebujemy zatem teologii mistycznej w odniesieniu do rodziny.

Synod wskazał też nowe drogi towarzyszenia rodzinie. Sama doktryna nie uleczy jej ran. Towarzyszenie, rozeznawanie, słuchanie z szacunkiem tego, co rodzina ma do powiedzenia - to słowa-klucze dokumentu końcowego Synodu, wyrażające miłość Boga do człowieka.

Potrzebujemy "duszpasterskiego nawrócenia", do którego papież Franciszek wezwał cały Kościół w adhortacji apostolskiej "Evangelii gaudium". Synod wskazał, że odpowiedzią Kościoła na trudne sytuacje ludzkie nie może być samo powtarzanie doktryny. Trzeba towarzyszyć ludziom w ich drodze, by doprowadzić ich do źródła "wody żywej".

Niektórzy biskupi proponowali dopuszczenie do Komunii świętej katolików, którzy po rozwodzie zawarli nowe związki cywilne, jednak ostatecznie postulat ten nie znalazł się w dokumencie końcowym. Jak do tego doszło?

- Świadomie zrezygnowaliśmy z decyzji w tej sprawie, bo musielibyśmy powiedzieć "tak" albo "nie". Tymczasem problem jest daleki od prostego "tak" lub "nie". Osoby te mają do przejścia pewną duchową drogę, by stać się dojrzałymi członkami Kościoła. Mówimy im: jesteście naszymi braćmi i siostrami, wasz ból jest naszym bólem, jeśli chcecie przejść tę drogę - witajcie, pójdziemy z wami!

Wielokrotnie podczas obrad Synodu odwoływaliśmy się do tradycji Kościoła, która dostrzega zarówno prawdy doktrynalne, jak i rzeczywistą sytuację życiową ludzi. Do ich połączenia nie wystarczy jeden krok. Jest to proces, wysiłek zastosowania doktryny w życiu.

Ekspertem w tej dziedzinie był św. Alfons Maria Liguori. Tłumaczył on, że rolą kapłana jako spowiednika jest zachęcanie człowieka do odkrycia, jaki może być kolejny krok w przyjmowaniu pełni nauczania Kościoła.

Jego akceptacja dokonuje się bowiem krok po kroku. Wskazywał na to również św. Jan Paweł II, który w adhortacji apostolskiej "Familiaris consortio" napisał, że ksiądz ma obowiązek dobrego rozeznania różnic w sytuacji, w jakiej znajdują się poszczególne osoby.

Podobnie stopniowo podążamy drogą uczniów Chrystusa. Nie chodzi o gradację prawa Bożego, tak jakby miało ono różne stopnie ważności. To nasze życie składa się z różnych etapów.

Najlepszym tego przykładem jest dla mnie św. Franciszek z Asyżu, który umierając prosił swych braci o to, by zdjęli go z łóżka i położyli na ziemi. Gdy tak stali wokół niego, rozejrzał się i powiedział: Bracia, zacznijmy służyć Panu, bo do tej pory zrobiliśmy niewielki postęp.

KAI: Coraz więcej uchodźców i imigrantów przybywa do Europy, nie tylko zachodniej, ale także wschodniej. Cenne są więc dla naszej części kontynentu doświadczenia z tych państw, w których są oni obecni od dawna. Co Kościół może dla nich zrobić?

- W Wielkiej Brytanii za sprawą migracji mamy katolików należących do 40-50 różnych narodowości. W większości bardzo wzbogacają oni Kościół katolicki w Anglii i Walii.

Musimy jednak znaleźć równowagę między stawaniem się przez nich częścią tutejszej wspólnoty chrześcijańskiej z jednej strony, a z drugiej - zachowaniem własnych tradycji, które trzeba uszanować. Imigranci muszą nauczyć się angielskiego, by stać się częścią społeczeństwa i zarabiać na życie, ale ich językiem serca, w którym się modlą, pozostaje dla nich język ojczysty.

W ostatnich miesiącach do Wielkiej Brytanii przyjechało niewielu migrantów z Bliskiego Wschodu. Nie mamy takiego problemu jak niektóre "graniczne" kraje Europy, jak Grecja czy Węgry, do których przybywa tak wielka liczba uchodźców, że właściwie nie sposób sobie z nimi poradzić.

Ale we wrześniu nasz rząd postanowił znacznie rozszerzyć program ich przyjmowania. Uchodźcy z obozów przy granicy z Syrią i Irakiem będą bezpośrednio stamtąd przewożeni do Wielkiej Brytanii. Teraz przygotowujemy się do przyjęcia tych ludzi.

W odpowiedzi na apel Ojca Świętego katolicy szukają właściwych metod przyjścia im z pomocą we współdziałaniu z organizacjami charytatywnymi i władzami lokalnymi. Możemy ofiarować nie tylko pieniądze, ale przede wszystkim doświadczenie fachowych wolontariuszy, którzy pomogą w nauce języka, zapewnią porady prawne, medyczne, a także pomoc psychologiczną. W diecezjach szukamy budynków należących do Kościoła, które nadawałyby się do zakwaterowania uchodźców.

Ale wiemy, że samo przyjęcie uchodźców jest tylko częścią wyzwania, jakie stoi dziś przed Europą. Trzeba też brać pod uwagę to, że przeżyli oni traumę i dlatego potrzebują szeroko zakrojonej pomocy, a nie tylko dachu nad głową. Potrzebują życiowej ścieżki, którą będą dalej kroczyć. Wyznacza ją rządowy program.

Czy zaproponowany przez papieża Franciszka model: "jedna rodzina w jednej parafii" jest możliwy do wykonania?

- Mamy dwa i pół tysiąca parafii, więc myślę, że nie będzie to konieczne. Poza tym niezbędna jest tu współpraca z władzami. Każdy uchodźca, który przyjeżdża do Wielkiej Brytanii będzie podlegał nadzorowi i prowadzeniu ze strony władz lokalnych. Nie możemy więc robić niczego na własną rękę. Jesteśmy częścią krajowego systemu pomocy.

Z migracją często jest związany handel ludźmi. Jak Kościół może przeciwdziałać temu zjawisku? Wiem, że Ksiądz Kardynał jest osobiście bardzo w tę pracę zaangażowany.

- Handel ludźmi jest drugim, po handlu bronią, najbardziej dochodowym rodzajem przestępczości w świecie. Powodem jest to, że ten sam "towar", jakim jest człowiek, może być "sprzedawany" wiele razy. Większość towarów, którymi się handluje jest jednorazowego użytku, a człowiek, który stał się niewolnikiem może być znów wystawiony na sprzedaż.

Dla mieszkańców Wielkiej Brytanii może być szokiem wiadomość, że ich rodacy zniewalają ludzi w większości miast w formie prostytucji, ciężkiej pracy fizycznej, służby domowej itp.

Możemy w tej sprawie zrobić bardzo wiele. Podjęliśmy już kilka inicjatyw. Na przykład dwa lata temu w Rzymie powstała Grupa Świętej Marty, od nazwy domu, w którym mieszka papież Franciszek. Założyło ją 22 szefów policji z różnych krajów, pracujących razem z biskupami i siostrami zakonnymi.

Tym, co chcemy osiągnąć, jest prawdziwa współpraca, szczególnie między policją i zakonnicami. Jest to bardzo istotne, bo trzeba zbudować mosty zaufania. Przede wszystkim z osobami, które zostały zniewolone i nadal są niewolnikami. Muszą komuś zaufać, by opowiedzieć o tym, co ich spotkało. A ta osoba musi ich przyjąć w bezpiecznym miejscu. Wspaniale się w tym sprawdzają siostry zakonne.

Chcemy zwiększać współpracę z policją, która jako jedyna może te zniewolone osoby oswobodzić. A wówczas wielką pomocą jest wspomniane zaufanie, dzięki któremu ofiary dostarczą dowodów, na których podstawie handlarze ludźmi zostaną aresztowani i oskarżeni.

Gdy zapytano szefa londyńskiej policji, dlaczego współpracuje z Kościołem katolickim, odpowiedział, że handel ludźmi jest światową siecią, a najlepszą siecią, jaką możemy przeciwko niemu zastawić, jest Kościół katolicki. A on sam nie jest katolikiem!

KAI: Po konferencji w Rzymie w kwietniu 2014 r., kolejna, z większą liczbą szefów policji, odbyła się w grudniu 2014 r. w Londynie...

- ...a 30-31 października br. Grupa Świętej Marty spotyka się ponownie, tym razem w Madrycie. Będzie na nim obecnych już ponad 30 szefów policji z całego świata, wprowadzających ten sam program.

Podejmują oni działania w swoich krajach, ale mają też możliwość wysłania ekipy do innego państwa, przy wsparciu własnego rządu. Np. policja brytyjska wysłała ekipę do Nigerii, by na miejscu zbadała, jak ludzie są oszukiwani i brani w faktyczną niewolę, a następnie przerzucani do pracy w Wielkiej Brytanii lub gdzie indziej.

Kolejne po madryckim spotkanie Grupy Świętej Marty odbędzie się na Filipinach, gdyż wiele osób zaangażowanych w taką pracę pochodzi z tego kraju. Zajmiemy się tam głównie losem rybaków i pracowników rolnych.

W Londynie założyliśmy dom, który stanowi praktyczny wyraz tej współpracy. Nazwaliśmy go Bakhita House, od nazwiska św. Józefiny Bakhity, wielokrotnie sprzedawanej niewolnicy z Sudanu.

Pierwsze kobiety, które w nim zamieszkały, były wcześniej zmuszane do prostytucji lub były służącymi-niewolnicami. Ten dom jest wzorcowym przykładem współdziałania Kościoła i policji. Kościół zapewnił budynek, osoba prowadząca dom była przez dwadzieścia lat oficerem policji, a zespół pracowników specjalizuje się w różnych dziedzinach, w których niezbędna jest pomoc.

Chcemy ten wzór skopiować w tak wielu miejscach, jak to tylko będzie możliwe, bo taki typ współpracy może być skuteczny.

We wrześniu br. Kościół w Wielkiej Brytanii wygrał ważną batalię w sprawie eutanazji.

- Izba Gmin przytłaczającą większością głosów odrzuciła proponowaną ustawę o wspomaganym samobójstwie. To ważne wydarzenie ukazało, jak wielu ludzi rozumie potrzebę ochrony ludzkiego życia aż do naturalnej śmierci, ale także jak wielu ludzi ma świadomość bezbronności ludzi starszych. Dlaczego musimy dostosować się do życzeń niewielu, a jednocześnie narazić większość na niebezpieczeństwo? - taki bardzo pragmatyczny argument ukazał determinację bardzo wielu ludzi w ochronie tego wymiaru prawdziwej antropologii.

Teraz musimy znacznie poprawić opiekę paliatywną w szpitalach nad umierającymi. Bo obie te sprawy są połączone: jeśli legalizuje się wspomagane samobójstwo, pomoc w zabijaniu, to zmniejsza się presja na rozwój opieki paliatywnej, a zwiększa się presja na ludzi, by pogodzili się ze wspomaganym samobójstwem.

Słyszałem w radiu wypowiedź ponad dziewięćdziesięcioletniej kobiety, która żaliła się, że jest coraz bardziej osamotniona. Jedyną osobą, która ją ostatnio odwiedziła, był lekarz, który zapytał, czy nie chciałaby popełnić samobójstwa.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Kard. Nichols: rany rodziny są ranami Kościoła
Komentarze (3)
jazmig jazmig
30 października 2015, 19:55
- Świadomie zrezygnowaliśmy z decyzji w tej sprawie, bo musielibyśmy powiedzieć "tak" albo "nie". Tymczasem problem jest daleki od prostego "tak" lub "nie". Niech mowa wasza jest tak, tak: nie, nie. Co nadto jest, od złego pochodzi.
PP
Piotr Polmański
30 października 2015, 22:09
Ta mowa powoduje, że wiara i rozum nie idą u ciebie w parze..:)
M
Milosc
31 października 2015, 11:40
"A Ja wam powiadam: Wcale nie przysięgajcie, ani na niebo, bo jest tronem Bożym; ani na ziemię, bo jest podnóżkiem stóp Jego; ani na Jerozolimę, bo jest miastem wielkiego Króla. Ani na swoją głowę nie przysięgaj, bo nie możesz nawet jednego włosa uczynić białym albo czarnym. Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi." Wiesz, dlaczego nie jest zalecane składanie jakiejkolwiek przysięgi? Bo potrzebą udowadniania komuś czegoś i powoływania się na świadków powierdzasz poniekąd swoją wewnętrzną nieuświadomioną niepewność. Kiedy jesteś wierny sobie, tj. kiedy wiesz, że masz w sobie miłość, szacunek, wierność - wyrażasz TAK i nie masz potrzeby składania przysiąg. Miłość nie potrzebuje powoływania dodatkowych świadków, bo po co miałaby udowadniać przed kimś innym coś, co przecież jest oczywiste, co wyraża już samą sobą, samą przez się? W tym sensie potrzeba przysięgania "od złego pochodzi" - potrzeba dowodzenia i przysięgania rodzi się z niepewności. Czy mężczyzna, który prawdziwie kocha kobietę musi jej to przysięgać i codziennie powtarzać, by o tym wiedziała? Nie, gdy ona wie, że jest w nim miłość. Tak samo odwrotnie. Domaganie się zapewnień i przysiąg byłoby potwierdzeniem własnych wątpliwości czy nawet strachu.